W piątek 15 września pracownicy budżetówki przejdą ulicami Warszawy w Marszu Gniewu. Pytamy szefa OPZZ Piotra Ostrowskiego, dlaczego budżetówka protestuje
Jakub Szymczak, OKO.press: Jak idą przygotowania do marszu?
Piotr Ostrowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Zgromadzenia Związków Zawodowych: Będzie optymistycznie i z gniewem. Spodziewamy się dobrej frekwencji, będziemy widoczni i głośni.
Dlaczego 15 września będziecie maszerować ulicami Warszawy?
To inicjatywa organizacji należących do OPZZ i Forum Związków Zawodowych, które reprezentują szeroko rozumianą sferę finansów publicznych. To wyraz ich gniewu na to, co dzieje się z ich wynagrodzeniami. I odpowiedź na arogancję władz. Dołączają też organizacje działające przy samorządach. Mamy nieustannie rosnące koszty życia, a wynagrodzenia za nimi nie nadążają. Pracownicy budżetówki to dziś jedna z najbardziej sfrustrowanych grup zawodowych.
Jak próbowaliście przekonać władze, że potrzebne są znacznie wyższe podwyżki?
Pokazujemy, że skumulowana inflacja za ostatnie trzy lata to prawie 35 proc. Tymczasem:
Widzimy, jak duże są to rozbieżności. Zawsze sugerowaliśmy, że wzrost płac w państwowej sferze budżetowej powinien być nieco wyższy niż wzrost płacy minimalnej.
Dlaczego?
Po pierwsze pracownikom należy się wzrost wynagrodzeń, by przynajmniej utrzymać ten sam poziom siły nabywczej dochodów.
A po drugie, by walczyć z niepokojącym zjawiskiem, które obserwujemy od wielu lat – spłaszczenia płac.
Osoby na najniższych stanowiskach, o niskim stażu pracy, zarabiają porównywalnie co ci, którzy państwowym instytucjom oddali wiele lat swojej pracy. Te różnice są mało znaczące. A to powinien być czynnik, który wynagradza tych, którzy przepracowali wiele lat.
W żadnym wypadku nie chcę powiedzieć, że osobom na najniższych stanowiskach nie należą się godne wynagrodzenia. Zawsze jako OPZZ dążymy do tego, by płaca minimalna rosła. Natomiast właśnie dlatego chcemy, by wzrost płac w sferze budżetowej był wyższy niż wzrost płacy minimalnej – żeby odwrócić zjawisko spłaszczania płac. Przypomnę obecny postulat OPZZ: 20 proc. wzrostu płac w budżetówce w tym roku, 24 proc. w przyszłym. To dałoby realny wzrost płac dla wszystkich pracowników.
W ostatnich latach wielokrotnie brał Pan udział w spotkaniach Rady Dialogu Społecznego w sprawie podwyżek płac, również tych dla budżetówki. Rząd was nie wysłuchał?
Rząd w ogóle nie chce mówić o wskaźnikach. Tak było po porozumieniu rządu z „Solidarnością” w czerwcu tego roku. Rząd chwalił się porozumieniem, padły słowa o 8 proc., po czym okazało się, że będzie to tylko jednorazowy dodatek. Diabeł tkwi w szczegółach. A my chcemy być wysłuchani, a nie wykiwani. Na razie do tego nie doszło.
Jak na sytuację płacową budżetówki reagują pracownicy?
Dochodzą nas sygnały, że wiele osób chce odejść do innych zawodów, poważnie rozważa zmianę pracy. To nie tylko dramat obecnych pracowników, ale taka atmosfera to też fatalny sygnał dla potencjalnych kandydatów do pracy w urzędach.
Zarobki na poziomie płacy minimalnej nie zachęcają nowych osób do przyjścia do pracy. Kiedyś można było przekonywać, że budżetówka to stabilność zatrudnienia. W tej chwili na rynku pracy są dużo bardziej atrakcyjne oferty pod tym względem.
Państwo przestało być atrakcyjnym pracodawcą. Czym skłonić nowych kandydatów do pracy na rzecz państwa? Nie stabilnością, nie zarobkami, nie atmosferą w pracy. To jest poważny problem. Tymczasem naszym zdaniem państwo powinno być przykładem, powinno nadawać ton, jeśli chodzi o warunki pracy, powinno być punktem odniesienia dla sektora prywatnego. A dziś tak po prostu nie jest.
Co Pan myśli, gdy Jarosław Kaczyński ogłasza, że „w Polsce nie ma już niskich płac”?
Mamy dziś prawie 1,5 tys. zł różnicy między medianą zarobków a średnim wynagrodzeniem. To pokazuje, gdzie jesteśmy. Połowa pracowników w Polsce zarabia 1,5 tys. mniej niż średnia. Być może otoczenie Jarosława Kaczyńskiego zarabia dobrze. Ale fakty są takie: dwie trzecie osób na rynku pracy ma pensję mniejszą niż średnia.
Czy w programach wyborczych dostrzegacie jakąś nadzieję dla pracowników budżetówki?
I Lewica, i KO podkreślają to, że te wynagrodzenia powinny rosnąć. KO kładzie większy nacisk na nauczycieli i pracowników oświaty. To ma sens, bo edukacja jest niesłychanie ważna, nie tylko w kontekście pracowników. Stabilność edukacji publicznej gwarantuje nam przyszły rozwój naszego kraju.
Ale postulaty dotyczące budżetówki są widoczne, partie opozycyjne widzą, że jest tutaj problem. KO proponuje 20 proc. podwyżki w budżetówce i dodatkowo 30 proc. dla nauczycieli. Lewica mówi o 30 proc. dla budżetówki w ogóle.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze