Atakowanie policjantów, petardy, butelki, kamienie. Do tego podpalone mieszkanie i blokowanie karetkom dojazdu do szpitala na Stadionie Narodowym. Tak wyglądał Marsz Niepodległości, który przeszedł ulicami Warszawy. Organizatorzy wszędzie doszukują się rzekomej prowokacji Antify i policji
Marsz Niepodległości miał w tym roku odbyć się w nowej formule. Zamiast zakazanego przez miasto i sąd przemarszu (pisaliśmy o tym tu), uczestnicy mieli przebyć trasę na motorach i w samochodach. Jednak kilka lub kilkanaście tysięcy osób przyszło na rondo Dmowskiego w samym centrum Warszawy – skąd ruszał marsz – na piechotę.
Przed godziną 15:00 marsz ruszył w kierunku mostu Poniatowskiego, żeby dojść do ronda Waszyngtona po drugiej stronie Wisły. Do pierwszych starć z policją doszło obok klubu EMPIK na rondzie de Gaulle'a. W bramie przejściowej obok klubu narodowcy zaatakowali mały oddział policji stojący obok wozu transmisyjnego TVP. Stało się to kilkanaście minut od rozpoczęcia Marszu. I było pierwszym fizycznym kontaktem demonstrantów z policją. Kilka minut wcześniej tłum obrzucił petardami (i wyzwiskami) oddział policji, który stał ok.100 metrów w głębi bocznej ulicy.
Bramę przy Empiku szturmowano kilkakrotnie. Policja odpierała atak, a po chwili był następny. Wśród napastników były osoby z barwami klubowymi Legii. Ataki były bardzo agresywne, bitwa o bramę trwała kilka minut. W stronę policji poleciały race, petardy hukowe, butelki, kamienie i zaparkowane w pobliżu hulajnogi. Wśród napastników były osoby nietrzeźwe.
Policja opanowała sytuację, ale starała się robić to jak najspokojniej, tak by nie prowokować agresywnego tłumu narodowców. Wszystko to zarejestrował Robert Kowalski z kamerą OKO.press. Wbrew późniejszym twierdzeniom narodowców w bramie nie było żadnej Antify.
Potem narodowcy rzuconą racą podpalili mieszkanie na trasie przemarszu.
Do kolejnych starć z policją doszło przy Stadionie Narodowym. Policjanci znów użyli gazu i broni gładkolufowej. Jak informuje policja, narodowcy blokowali przejazd karetek do tymczasowego szpitala, który znajduje się na stadionie.
Organizatorzy marszu wszędzie widzieli prowokacje Antify. Ale to były walki z policją.
Marsz Niepodległości jak co roku wyruszył z ronda Dmowskiego w centrum Warszawy. Uczestnicy mieli przebyć trasę w samochodach i na motorach.
Na miejscu byli nasi dziennikarze.
Jednak na rondo Dmowskiego kilka lub nawet kilkanaście tysięcy narodowców przyszło na piechotę. Wielu z nich nie zakrywało ust ani nosa.
"Musimy zrobić tak jak Chrystus, wziąć krzyż na własne plecy. Jeśli tego nie zrobimy, będziemy zgniłym Zachodem (...). Jeśli chcemy zwyciężyć, musimy stać się na nowo rycerzami. Mówię to zwłaszcza do kibiców. To wy dzisiaj możecie zdobyć Jerozolimę" – mówił do tłumu Rafał Bąkiewicz, szef stowarzyszenia Marsz Niepodległości.
Po nim na scenę wszedł szef Młodzieży Wszechpolskiej Ziemowit Przebitkowski.
„Muszę zacząć zaczepnie: jest jedna rzecz, za którą musimy lewicy podziękować. I to jest fakt, że krzyknęła nam głośno „król jest nagi”. Uważaliśmy się za bastion Europy, a okazało się, że znaczna część młodzieży jest w stanie wyjść na ulicę w imię jakichś hedonistycznych wartości i atakować kościoły! (…). Słyszałem, że tutaj ekipy kibicowskie głośno, w cudzysłowie, pozdrawiały Antifę” – mówił Przebitkowski, po czym tłum zaczął skandować „Jebać Antifę!”
„To jest miód na moje serce! Teraz wyobraźcie sobie, że może dojść do sytuacji, w której ekipy kibicowskie będą Antifą, tak jak jest to w Niemczech! (…). Nie jest jeszcze za późno. Czy nas nie ma? Czy nie ma młodych patriotów? Musimy być nie tylko raz w roku. Jeżeli natychmiast się nie obudzimy, to za 25 lat stadiony będą Antifą, bo młodzież będzie Antifą.
Jeżeli natychmiast się nie przeciwstawimy, nie pójdziemy w bunt przeciwko liberalizmowi, temu co spływa na nas z Instagrama, od tych debilnych influencerów youtube’owo-facebookowo-instagramowych, to pójdziemy w tę stronę. Obudźmy się!”
– grzmiał szef Młodzieży Wszechpolskiej.
Po kilku przemówieniach i odśpiewaniu pieśni patriotycznych marsz ruszył w kierunku mostu Poniatowskiego.
„W pewnym momencie na wysokości ronda de Gaulle'a zaczęła się regularna bitwa. W bramie koło Empiku stał szpaler policjantów. Narodowcy zaczęli rzucać tam petardy i butelki, krzyczeli „j***ć policję". Szybko pojawiły się posiłki. Policjanci użyli gazu i pałek, i rozgonili narodowców” – relacjonowała dziennikarka OKO.press Hanna Szukalska, która była na miejscu.
Hanna Szukalska nagrała film z miejsca starć:
[video width="568" height="320" m4v="https://oko.press/images/2020/11/video1474.m4v"][/video]
Z relacji naszych dziennikarzy wynika, że w bramie przy Empiku doszło do regularnej bitwy. Brama ta ma długą tradycję podobnych starć, narodowcy często wykorzystywali ją jako kryjówkę np. przy marszach równości.
Kiedy kilkunastotysięczny tłum dochodził do bramy, uczestnicy marszu wypatrzyli, że w głębi bramy i na dziedzińcu, do którego prowadzi, stoi wóz transmisyjny TVP osłaniany przez szpaler policji. Kibole sforsowali metalowe barierki, które początkowo stały w bramie, i zaatakowali policjantów.
„Byłem na miejscu może 30 sekund po tym, jak zaczęły się starcia.
Narodowcy, wśród nich były osoby w barwach Legii, podbiegali do bramy, wbiegali w nią, ciskali petardy hukowe, race, butelki, kamienie, co kto miał. Nabuzowani, ekstremalnie agresywni, niektórzy po alkoholu. Atakowali z taką zaciekłością, jakby byli na prawdziwej wojnie.
Po chwili policja dostała posiłki. Szpaler policjantów stanął wzdłuż budynku przy bramie. Wtedy zaczęła się kolejna bitwa. Widziałem rannych, w tym jedną policjantkę” – mówi reporter OKO.press Robert Kowalski. Wkrótce pokażemy film, na którym Robert zarejestrował atak.
Policja użyła gazu, pałek i gumowych kul, żeby odeprzeć narodowców. Kibice zostali zepchnięci w stronę pl. Trzech Krzyży, a potem uciekli na most Poniatowskiego.
Uczestnicy marszu od razu rozpuścili plotki, że w bramie stali członkowie Antify, którzy rzekomo mieli sprowokować demonstrujących ataku. Ciekawe, że kibice policjantów i wóz TVP wzięli za mityczną Antifę, o której już na początku marszu mówili w swoich wystąpieniach organizatorzy jeszcze na Rondzie Dmowskiego.
„Plotka o Antifie bardzo szybko poszła w tłum, większość ludzi, których pytaliśmy o zamieszki powtarzało, że to była prowokacja” – mówi dziennikarka OKO.press Dominika Sitnicka.
Pogłoski zdementowała Antifa. „Siedzimy w domu, jemy obiady z rodzinami” – napisała Antifa Warszawa na swoim profilu na Facebooku.
Potem narodowcy na wysokości mostu Poniatowskiego zaczęli rzucać racami w mieszkanie, na którego oknie wywieszony był plakat Strajku Kobiet i tęczowa flaga. Jedna z rac wleciała do mieszkania poniżej. Mieszkanie stanęło w płomieniach. Także i to wydarzenie, zdaniem organizatorów, miało być sprowokowane przez Antifę.
Chociaż po drugiej stronie Wisły, na rondzie Waszyngtona, marsz miał zawrócić i przejść na rondo Dmowskiego, wielu narodowców przeszło na błonia Stadionu Narodowego, gdzie w ostatnich latach kończył się marsz. Tam znowu doszło do starć z policją.
Później walki przeniosły się na teren stacji PKP Warszawa Stadion. Narodowcy mieli blokować przejazd karetek, które jechały do tymczasowego szpitala na stadionie.
„W celu przywrócenia porządku publicznego, w ramach obowiązującego prawa, prowadzone są działania pododdziałów zwartych policji. Kilku policjantów zostało rannych. Wykorzystywane są środki przymusu bezpośredniego w tym gaz pieprzowy i w indywidualnych przypadkach broń gładkolufowa” – informowała Komenda Stołeczna Policji.
Według rzecznika KSP Sylwestra Marczaka, kilku policjantów zostało rannych i trafiło do szpitala. Policja na razie zatrzymała kilkudziesięciu chuliganów.
„Samochodów i motocykli było jak na lekarstwo. Tak naprawdę wszyscy szli na piechotę. Część organizatorów jechało w dwupiętrowych busach, które po okrążeniu ronda Waszyngtona zatrzymały się, a niedługo potem całe zgromadzenie zostało zakończone. ONR czy posłowie Konfederacji szli na czele marszu, chociaż miał on być zmotoryzowany” – mówi nasza dziennikarka Dominika Sitnicka.
Kiedy część kiboli pobiegła na błonia Stadionu Narodowego, spora grupa narodowców razem z Młodzieżą Wszechpolską zaczęła grać na bębnach i odpalać race przy rondzie Waszyngtona.
„Na koniec nie było żadnych przemówień. Policjanci spisywali pojedyncze osoby i spychali grupki kiboli w stronę ronda Waszyngtona. W końcu narodowcy zaczęli się rozchodzić” – relacjonuje Sitnicka.
Tymczasem w mediach społecznościowych organizatorzy marszu winę za zamieszki w dalszym ciągu zrzucają na Antifę i policję.
„Policja od początku dążyła do konfrontacji, stała we wszystkich bocznych ulicach. Na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich z Nowym Światem z budynku leciały petardy na manifestantów, kiedy na dole stała w dużej ilości policja. To sprowokowało zamieszki w tym miejscu” – pisał na Twitterze Robert Bąkiewicz.
„Dosłownie - policja uniemożliwiała przejazd zmotoryzowanych kolumn i zmuszała ludzi do parkowania oraz manifestowania pieszo” – pisał z kolei szef Ruchu Narodowego i poseł Konfederacji Robert Winnicki.
Jak było naprawdę - widać na naszych relacjach z marszu.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze