0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jacek Marczewski / Agencja GazetaJacek Marczewski / A...

Wszystko zaczęło się od informacji, że "14 kobiet z mostu", wykorzystując zwłokę narodowców w formalizowaniu tegorocznej imprezy, zarejestrowało na trasie ich przemarszu własne zgromadzenie. Pomocną dłoń do organizatorów przemarszu wyciągnął wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł, rejestrując 25 października MN jako zgromadzenie cykliczne na lata 2021-2023. Oznaczało to, że marsz miałby pierwszeństwo wobec zgromadzenia kobiet.

Od decyzji tej odwołał się prezydent Rafał Trzaskowski, argumentując, że marsz nie spełnia warunku cykliczności, ponieważ nie odbył się w 2020 roku. W środę 27 października 2021 Sąd Okręgowy w Warszawie przyznał mu rację, a w piątek 29 października 2021 Sąd Apelacyjny podtrzymał tę decyzję. W najbliższych latach Marsz Niepodległości nie będzie zgromadzeniem cyklicznym.

O decyzji sądu apelacyjnego poinformował na Twitterze także prezydent Warszawy. "Jeśli narodowcy zgromadzą się 11.11, będzie to zgromadzenie nielegalne" - pisze Trzaskowski. "Teraz pełna odpowiedzialność za niedopuszczenie do manifestacji i ekscesów jest po stronie policji" - dodaje w kolejnym tweecie.

Prezydent pospieszył się jednak z wnioskami, bo sprawa formalnego statusu Marszu Niepodległości jest wciąż otwarta.

View post on Twitter

Czy to znaczy, że Marsz się nie odbędzie?

Orzeczenie sądu dotyczy jedynie rejestracji Marszu jako wydarzenia cyklicznego. Gdyby decyzja wojewody Radziwiłła utrzymała się w mocy, pochód narodowców miałby pierwszeństwo przed wszystkimi rejestrowanymi w tym miejscu i czasie wydarzeniami. Tak jednak nie jest. Oznacza to, że 11 listopada w godz. 14.00-17.00 trasa rondo Romana Dmowskiego - Al. Jerozolimskie - rondem Charlesa de Gaulle'a - most Księcia Józefa Poniatowskiego - błonia Stadionu PGE Narodowy jest zajęta przez zgromadzenia zgłoszone przez "14 kobiet z mostu".

Ale to nie znaczy, że MN się nie odbędzie. Przeciwnie - cały czas istnieje możliwość zarejestrowania zgromadzenia na ogólnych zasadach.

Problem polega na tym, że narodowcy będę musieli zrezygnować ze swojej tradycyjnej trasy. Zgodnie z ustawą o zgromadzeniach publicznych zgłaszane zgromadzenie będzie musiało odbywać się w odległości co najmniej 100 metrów od zgłoszonych wcześniej zgromadzeń. W innym wypadku organizatorzy nie dostaną na nie zgody.

Art. 12. 1. Jeżeli wniesiono zawiadomienia o zamiarze zorganizowania dwóch lub większej liczby zgromadzeń, które mają zostać zorganizowane chociażby częściowo w tym samym miejscu i czasie, w szczególności w odległości mniejszej niż 100 m pomiędzy zgromadzeniami, i nie jest możliwe ich odbycie w taki sposób, aby ich przebieg nie zagrażał życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach, o pierwszeństwie wyboru miejsca i czasu zgromadzenia decyduje kolejność wniesienia zawiadomień (...)

Według danych w Biuletynie Informacji Publicznej 11 listopada zarejestrowanych jest w centrum Warszawy kilka innych zgromadzeń. Tradycyjna trasa Marszu Niepodległości jest zablokowana właściwie przez cały dzień.

Co wydarzy się 11 listopada?

AKTUALIZACJA: Przed godziną 13.00 Robert Bąkiewicz poinformował na Twitterze, że Marsz zarejestrowano. Pochód ma zacząć się o godz. 13.00 na rondzie Dmowskiego i pójść w stronę Stadionu Narodowego. Według danych z BIP nachodzi to jednak czasowo oraz miejscowo na dwa zarejestrowane wcześniej zgromadzenia.

Rzeczniczka urzędu miasta przekazała OKO.press w rozmowie telefonicznej, że nowe wydarzenie Marszu Niepodległości zostało na razie jedynie zgłoszone. Miasto rozpatruje w tej chwili wniosek, na ostateczną decyzję ma jeszcze kilkanaście dni.

View post on Twitter

W momencie, gdy publikujemy ten tekst środowiska narodowe nie skomentowały jeszcze oficjalnie decyzji sądu apelacyjnego. Nie poinformowano też o krokach, jakie zamierza podjąć Stowarzyszenie Marsz Niepodległości. Przede wszystkim, czy zamierza rejestrować wydarzenie oraz dostosować się do wymaganej przez prawo zmiany trasy. Nie da się ukryć, że ustąpienie symbolicznego miejsca środowiskom antyfaszystowskim będzie dla nich trudne do zaakceptowania.

Dojdzie również do odwrócenia sytuacji. W 2017 roku funkcjonariusze policji ściągali "14 kobiet z mostu", by zrobić przejście dla Marszu Niepodległości. W tym roku będzie musiała ochraniać ich zgromadzenie tak, by narodowcy go nie zakłócali.

Przeczytaj także:

To formalne wybiegi

Warto pamiętać także, że niezwykle mało prawdopodobne jest, by władzom miasta udało się zakazać Marszu Niepodległości, jeśli zostanie on zgłoszony ponownie na warunkach ogólnych ustawy. Gdy w poprzednich latach prezydenci miast próbowali tego dokonać z przyczyn takich jak wybryki chuligańskie, czy szerzenie mowy nienawiści i obecność faszystowskich symboli - przegrywali w sądach z organizatorami.

Na bezpośrednie zwarcie z narodowcami na ogólnych podstawach poszła w 2018 roku urzędująca jeszcze wówczas prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Polityczka podobnie jak Trzaskowski użyła art. 14 ust. 2 prawa o zgromadzeniach, według którego organ gminy może zakazać zgromadzenia, jeśli “jego odbycie może zagrażać życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach”.

W swojej decyzji powoływała się m.in. na incydenty i naruszenia prawa towarzyszące marszowi w poprzednich latach, uczestniczenie w nim organizacji uznawanych za faszystowskie (chodziło m.in. o Sicz Karpacką) oraz budzące wątpliwości przygotowanie policji do zabezpieczenia zgromadzenia (odbywała się wtedy akcja protestacyjna funkcjonariuszy).

Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił ten zakaz, wskazując m.in., że jeżeli uczestnicy marszu będą popełniać przestępstwa czy wykroczenia, to policja oraz przedstawiciel urzędu miasta mogą interweniować, a w ostateczności rozwiązać zgromadzenie. W tym samym czasie podobna historia działa się we Wrocławiu, gdzie sąd uchylił zakaz przemarszu Jacka Międlara i Piotra Rybaka.

Nie oznacza to, że prewencyjny zakaz zgromadzeń nie jest w ogóle możliwy. Jest on po prostu niezwykle trudny do uzasadnienia.

Z orzecznictwa wynika, że władze miast musiałyby wykazać, że zachodzi bardzo ścisły związek między łamaniem prawa a działaniami organizatorów. Na przykład, jeśli ratusz przy wydaniu zakazu chciałby użyć argumentu, że w 2020 podczas marszu doszło do podpalenia mieszkania, to musiałby wykazać, że organizatorzy planują doprowadzić do tego w tym roku i w tym celu zbierają materiały pirotechniczne. Tymczasem, jak wiemy, mieszkania nie podpalił osobiście Robert Bąkiewicz, a zwykły uczestnik, którego rozochociła marszowa atmosfera "walki z lewactwem".

Nieco większą szansę miałoby uprawdopodobnienie złamania prawa poprzez naruszenie zakazu nawoływania do nienawiści. Ale z egzekwowaniem tych przepisów istnieje z kolei systemowy problem, co widać najlepiej na przykładzie niekończących się postępowań przeciwko Jackowi Międlarowi. W martwym punkcie stoją też składane przez polityków opozycji wnioski o delegalizację ONR. Gdyby do tego doszło, współorganizowane przez nich wydarzenia z pewnością zmieniłyby swój prawny status.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze