0:00
0:00

0:00

Blamaż, jakim okazały się prezydenckie projekty ustaw sądowych, postawił w trudnej sytuacji PiS-owskich dysydentów, którzy liczyli, że skupią się wokół Andrzeja Dudy.

Pesymiści twierdzili, że spór między Andrzejem Dudą a PiS-em o kształt ustaw sądowych jest grą pozorów i że projekty prezydenta będą równie złe jak te, które przygotowano w resorcie Ziobry. Optymiści mieli nadzieję, że skoro w pisaniu nowych ustaw uczestniczą poważni i szanowani prawnicy, jak prof. Michał Królikowski, to można się spodziewać rozwiązań spełniających standardy świata cywilizowanego.

Rzeczywistość zaskoczyła i pesymistów, i optymistów. Rozgrywka Andrzeja Dudy nie okazała się ani grą pozorów, ani rzeczywistym przełomem, powstrzymującym ofensywę sił autorytaryzmu na polskie państwo prawa. Okazała się kompletną amatorszczyzną, podważającą autorytet pałacu prezydenckiego i każącą zadać pytanie, czy ten ośrodek polityczny ma w ogóle potencjał umożliwiający odegranie na polskiej scenie istotnej roli.

„Jeśli tak ma wyglądać wybijanie się prezydenta na niepodległość, to nie mamy nic przeciwko” - złośliwie komentowali cytowani przez „Wyborczą” anonimowi politycy PiS. „Prezydent zaplątał się we własne nogi” - ocenił senator Marek Borowski.

Cała sekwencja poniedziałkowych wydarzeń wyglądała jak farsa:

  • najpierw nerwowe wystąpienie wyraźnie przestraszonego Dudy i zapowiedź, że trzeba będzie zmienić konstytucję (czyli, inaczej mówiąc, że proponowane rozwiązania są niekonstytucyjne),
  • później ogłoszenie na łapu capu konsultacji w sprawie takiego drobiazgu jak zmiana ustawy zasadniczej (która – przypomnijmy – została przyjęta w 1997 roku po wielomiesięcznych pracach i ogólnonarodowym referendum),
  • a już po kilku godzinach komunikat, że ponieważ opozycja nie chce współpracować, to prezydent wycofuje się ze swojego niekonstytucyjnego pomysłu powoływania członków Krajowej Rady Sądownictwa,
  • zamiast tego proponuje inną metodę – absolutnie dziwaczną, rodzącą pole do manipulacji i dającą większość PiS-owi. A przy tym tak samo niekonstytucyjną.

Przeczytaj także:

Takie są efekty dwumiesięcznych prac legislacyjnych, prowadzonych pod auspicjami głowy państwa przy udziale ponoć poważnych i doświadczonych specjalistów z dziedziny prawa. „Dwa miesiące mieli na przygotowanie się do gry. I co?” - sarkastycznie pytał na Twitterze publicysta tygodnika „Do Rzeczy” Piotr Semka.

Ta ustawodawcza kompromitacja Pałacu Prezydenckiego jest problemem dla całego państwa, lecz rozpatrywana w kategoriach doraźnej gry politycznej najboleśniejsza będzie dla tych, którzy w ostatnich tygodniach mieli nadzieję na zbudowanie wokół Andrzeja Dudy alternatywnego wobec Nowogrodzkiej obozu prawicy.

„Ci którzy liczyli, że prezydent Andrzej Duda stanie na czele skrzydła prawicy republikańskiej mieli rację. Choć to republikanizm z republiki bananowej” - szyderczo skomentował na Twitterze konserwatywny publicysta „Rzeczypospolitej” Michał Szułdrzyński.

Republikanie przeciw jakobinom

Lipcowe weta Andrzeja Dudy wobec dwóch ustaw sądowych, poprzedzone zawetowaniem ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, sprawiły, że Pałac Prezydencki zaczął się jawić jako potencjalny ośrodek krystalizacyjny, wokół którego mogliby się skupić ci zwolennicy prawicy, którzy z różnych względów dystansują się od poczynań Jarosława Kaczyńskiego. A jest ich ostatnio coraz więcej, co widać zwłaszcza w środowiskach intelektualistów i publicystów.

O perspektywie ukonstytuowania się „partii prezydenckiej” wprost mówił związany z redakcją „Do Rzeczy” Rafał Ziemkiewicz. Ten przedstawiciel neoendecji od dawna już krytykuje radykalizm ludzi Kaczyńskiego, który nazywa „jakobinizmem”.

Właśnie próba przejęcia przez Zbigniewa Ziobrę kontroli nad sądami była tym punktem krytycznym, od którego niektórzy koledzy Ziemkiewicza z redakcji „Do Rzeczy”, na przykład Łukasz Warzecha, zaczęli coraz głośniej odcinać się od działań, których scenariusz pisany jest na Nowogrodzkiej.

W efekcie tygodnik redagowany przez Pawła Lisickiego w sporze między PiS-owskimi „jakobinami” a umiarkowanymi „republikanami” stał się nieformalnym organem tych drugich. Popierając zaś weta Andrzeja Dudy wobec ustaw sądowych zaczął ewoluować w stronę „obozu prezydenckiego”, którego zarysy zaczęły majaczyć na horyzoncie polskiej polityki.

Na drugim, „jakobińskim” biegunie znalazł się tygodnik „Sieci” braci Karnowskich, którzy nie tyle nawet chwalą radykalizm Kaczyńskiego, co wręcz zachęcają PiS do zaostrzenia kursu. Jednak i w tym środowisku dały się ostatnio zaobserwować objawy fermentu. Zastępca redaktora naczelnego Piotr Zaremba na początku września zrezygnował ze stanowiska i odszedł z redakcji. Rozstanie odbyło się po cichu i ponoć w przyjacielskiej atmosferze, lecz dla postronnych obserwatorów było oczywiste, że „jakobiński” radykalizm Jacka Karnowskiego był nie do pogodzenia z „republikańskim” umiarkowaniem Zaremby.

Zaremba już wcześniej praktycznie nie publikował w swym własnym tygodniku tekstów politycznych, a jedynie poświęcone kulturze i książkom. Artykuły o tematyce politycznej ogłaszał w innych mediach (np. w „Teologii politycznej”) i najczęściej były one sprzeczne z linią tygodnika, w którego kierownictwie zasiadał. Punktem krytycznym okazał się skok Ziobry na sądy, który Karnowski gorąco poparł. W tym momencie Zaremba powiedział „pas” - i odszedł. Dziś pisuje w „Dzienniku. Gazecie Prawnej” teksty krytykujące PiS za łamanie zasad cywilizowanego państwa prawa. I to jemu prezydent Duda udzielił wywiadu dla DGP dzień po ogłoszeniu swoich projektów ustaw sądowych.

Lista dysydentów dobrej zmiany z kolejnymi miesiącami robi się coraz dłuższa. Spośród bardziej znanych nazwisk i pseudonimów warto wymienić chociażby Jadwigę Staniszkis, blogerkę Katarynę czy ekspertów skupionych wokół prawicowego think tanku o nazwie Klub Jagielloński.

Karnowski gromi dysydentów

Erozja zachodząca w intelektualnym zapleczu władzy zrazu była ignorowana i pomijana milczeniem przez ideologów tego obozu. Ostatnio jednak jej skala musiała zaniepokoić liderów frakcji „jakobińskiej”. 14 września naczelny „Sieci” Jacek Karnowski opublikował artykuł, w którym skrytykował dysydentów (choć żadnego nie wymienił z nazwiska):

„Jesteśmy chyba świadkami rekonstrukcji i przebudowy Salonu. Salon zawsze chętnie kooptował zmęczonych już lub znużonych rebeliantów, oczywiście pod pewnymi warunkami. Warunkiem najważniejszym jest uznanie, że zakres zmian musi być ograniczony, że są fundamenty, których ruszać nie należy. Równie ważne jest uznanie, że Kaczyński jest zły (dopuszczalne są formy kompromisowe: był pożyteczny, ale już nie jest). No i warunek trzeci: trzeba solidarnie zwalczać tych, którzy na ową kooptację się nie godzą.

Zyskują wszyscy, bo któż nie lubi mieć gwarancji bezpieczeństwa na wypadek prawicowej katastrofy? I któż nie chce, by lubiło go możliwie wielu ludzi znanych i lubianych? (…) Gdy więc znowu w którejś z anten mediów prywatnych lub publicznych (niektóre są ciekawym laboratorium i akuszerem tego procesu) usłyszycie solidarną jazdę po rządzie i PiS z prawej i lewej strony, podlaną coraz wyraźniejszym porozumieniem emocjonalnym, wspólną pogardą dla "pisowskiego betonu", nie dziwcie się. Tak właśnie zaczyna się nowy rozdział w historii części polskich elit”.

W tym samym tekście Karnowski skrytykował też „szczególnie pojmowaną symetrię, która każe wielu stawiać znak równości między Polską i antyPolską”. Ta „antyPolska” to – ma się rozumieć – opozycja.

Redaktorowi naczelnemu „Sieci” odpowiedział publicysta jego własnego tygodnika Piotr Skwieciński, zwracając uwagę, że zarzucanie dysydentom kalkulacji koniunkturalnych jest absurdalne, ponieważ „w obecnej Polsce przepustką do znaczenia i związanych z tym fruktów jest raczej związanie się z rządzącą prawicą (a w ramach tej rządzącej prawicy – z frakcjami najbardziej radykalnymi; to się nosi w naszym kraju A.D.2017) niż z opozycją”.

Skwieciński pouczył też Karnowskiego: „szafowanie określeniami takimi jak "antypolska" uważam za niesłuszne. Choć "po tamtej stronie" istnieją oczywiście osoby i środowiska, które można by tak nazwać, to zarazem gros przeciwników PiS (partii, którą mimo rozmaitych zastrzeżeń i krytyk popieram) to nie jest żadna "antyPolska" tylko po prostu Polacy o innej niż nasza wrażliwości, inaczej niż my rozumiejący polski patriotyzm. Człowiekiem wiekowym będąc pamiętam, jak w 1990 roku w czasie "wojny na górze" w programie telewizyjnym Jarosław Kaczyński określił tę wojnę jako "spór między Polakami". A kiedy obecny w studiu pewien baaaaardzo prawicowy publicysta wszedł mu w słowo, mówiąc: "między obywatelami Rzeczpospolitej, chciał pan powiedzieć?", zripostował: "nie, proszę pana. Między Polakami". Jest dla mnie oczywiste, że miał rację” - skwitował Skwieciński, przeciwstawiając Kaczyńskiego AD 2017 Kaczyńskiemu AD 1990.

Czy dysydenci pójdą do Canossy?

Ta polemika między publicystami PiS-owskiej prawicy toczyła się na kilka dni przed ogłoszeniem przez Andrzeja Dudę jego projektów ustaw sądowych, gdy jeszcze nic nie wskazywało, że sprawa zakończy się blamażem godzącym w autorytet Pałacu Prezydenckiego i niszczącym jego wizerunek jako poważnego ośrodka politycznego.

Czy czarny dla prezydenta poniedziałek 25 września 2017 zmieni dynamikę wydarzeń politycznych i powstrzyma erozję w obozie PiS?

Ci wszyscy, którzy w ostatnich tygodniach zerkali na Pałac Prezydencki jako atrakcyjną i perspektywiczną alternatywę dla „jakobińskiej” Nowogrodzkiej, z pewnością będą musieli sprawę jeszcze raz dogłębnie przemyśleć. Być może nawet część z tych, którzy przeszli już „na stronę prezydenta”, będzie chciała posypać głowy popiołem, odszczekać słowa krytyki i wrócić na łono prawomyślnej frakcji PiS.

Niewykluczone, że przynajmniej niektórzy zainteresowani dostaną taką możliwość. Wygląda na to, że Jarosław Kaczyński postanowił dać Dudzie szansę na pokajanie się i powrót do szeregu. Jak informuje „Super Express”, wewnętrzny przekaz dla polityków PiS ws. sposobu wypowiadania się o prezydenckich projektach ustaw sądowych, zakazuje atakowania Andrzeja Dudy w mediach.

„Ugryźcie się w języki, podkulcie ogony i wracajcie na Nowogrodzką” - mówi prezes partyjnym wichrzycielom i dysydentom.

A ci, którzy się na to nie zgodzą? Którym poczucie własnej godności nie pozwoli się pokajać? Będzie im musiała wystarczyć świadomość, że dokonali moralnie słusznego wyboru. Innej rekompensaty nie będzie.

Wojciech Maziarski jest publicystą "Gazety Wyborczej"

;

Komentarze