0:00
0:00

0:00

"Mówiąc po gombrowiczowsku – atakowanie (złego) Jarosława (dobrym) Lechem jako anty-Jarosławem doprowadziło do kolejnych przyłapań. Zza tego podwojonego kultu jednostki prezesa PiS wyziera coś znacznie mniej zasługującego na współczucie niż rozpacz po ukochanym bracie.

Walka o pomszczenie i unieśmiertelnienie go napędzana jest czytelną fantazją o wszechwładzy i wszechmocy, na przekór realności śmierci" - pisze Kazimiera Szczuka wybitna historyczka i krytyczka literatury, feministka, dziennikarka, także telewizyjna, uczennica i współpracowniczka Marii Janion.

Oto tekst Kazimiery Szczuki dla OKO.press:

Kończą się polityczne misteria na Trakcie Królewskim. Ruch Obywateli RP słusznie gratuluje sobie wpływu na decyzję Jarosława Kaczyńskiego o zawieszeniu miesięcznic. Kontrmiesięcznice nie dały się pokonać siłami policyjnymi; niewygodne obrazy i głosy przenikały do mediów starych i nowych.

Od epoki zamachu, oskarżeń i demaskowania wrogów przechodzimy do epoki stawiania pomników.

Czy można uznać, że religia smoleńska wygasa, pokonana przez czas i nieubłaganą zasadę rzeczywistości?

Oczyszczona cierpieniem Polska miała zrechrystianizować Europę

Prezydentura Lecha Kaczyńskiego zyskała rangę i znamiona wielkości dopiero pośmiertnie, w reakcji społeczeństwa na jego tragiczną śmierć. Dalekosiężnym planem Jarosława Kaczyńskiego stała się wówczas budowa politycznej potęgi opartej na mesjanistycznym kulcie ofiary, wpisanej w tragiczne losy Polski.

Symbolem uświęcenia był pochówek pary prezydenckiej w krypcie królów na Wawelu. Polityczno-martyrologiczną doktrynę spoiła teoria spiskowa i wskazywanie zdrajców ojczyzny w obozie liberałów.

Kolejnym etapem miało być zreformowanie, czyli zrechrystianizowanie Europy przez Polskę oczyszczoną cierpieniem, potężną swą wiarą katolicką i świeżą krwią „poległych za ojczyznę” ofiar.

Plan ten już u zarania miał mankamenty natury teologiczno-doktrynalnej, polityczno-operacyjnej a nawet psychologicznej. Zacznijmy od tych ostatnich.

Tragiczne rozdwojenie prezesa

Fantazja o sobowtórowej figurze „królom równego” brata bliźniaka ma wyraźny rys narcystyczny. Jarosław Kaczyński ustanowił siebie jedynym depozytariuszem i dysponentem wyobrażenia o wybitnym mężu stanu Lechu Kaczyńskim.

Tymczasem opozycja, zarówno parlamentarna jak społeczna, uczyniła swoim zwyczajem powoływanie się na autorytet prezydenta Kaczyńskiego jako polityka odrębnego i odmiennego od brata. Innymi słowy – „nie twoje lustrzane odbicie, nie twoja własność, nie sobowtór a nasz sprzymierzeniec, obrońca demokracji”.

Taką ukrytą, szyderczą treść zapewne odczytywał Jarosław Kaczyński z uznania, okazywanego (istotnie, dopiero teraz) nieżyjącemu bratu przez „kanalie” i „zdradzieckie mordy”, czyli wrogów politycznych.

Wciągnięty na sztandary anty-pisowskich walk ulicznych brat bliźniak wraz z żoną Marią Kaczyńską, w świecie Jarosława stał się jego ukradzionym drugim Ja, tym wywyższonym i czczonym, podczas gdy sam prezes steruje partią, rządem i państwem zza kulis.

Słowem – jest w prezesie PiS-u tragiczne rozdwojenie. Niemożliwe do spojenia, zostało ono dobrze zdiagnozowane przez złośliwe „kanalie”, obsadzające nieżyjącego prezydenta w roli politycznego sumienia brata.

Mówiąc po gombrowiczowsku – atakowanie Jarosława Lechem jako anty-Jarosławem doprowadziło do kolejnych przyłapań. Zza tego podwojonego kultu jednostki wyziera coś znacznie mniej zasługującego na współczucie niż rozpacz żałoby po ukochanym bracie.

Walka o pomszczenie go i unieśmiertelnienie napędzana jest czytelną fantazją o wszechwładzy i wszechmocy, na przekór realności śmierci i choćby pozorom współczucia dla innych, dotkniętych tą samą tragedią.

Zawłaszczanie przez PiS narodowej żałoby, wykluczanie rodzin „nie naszych” ofiar z uroczystości, dysponowanie wbrew woli najbliższych szczątkami ciał – to wszystko od lat pracuje na cichą erozję smoleńskiego mitu. Ale istnieją i te poważniejsze problemy.

Nowy hufiec boży w akcji

Mesjanizm to pojęcie niewiele mówiące współczesnemu Polakowi. Mgliście kojarzyć się może z czymś kościelnym i/lub ze szkolnymi lekcjami romantyzmu. Zbawcza dziejowa misja Polski jako Chrystusa narodów, owszem, przewija się co i rusz w księżych kazaniach i wystąpieniach pobożnych polityków, trudno jednak sobie bliżej wyobrazić, na czym miałaby polegać. A jednak.

„Dobra zmiana”, w głębszym, historiozoficznym znaczeniu oznacza dążenie do przekształcenia Polski w nacjonalistyczne, teokratyczne państwo, które w najbliższym czasie zawojować miałoby Europę, a może i cały świat. Cnotą i wdziękiem, czy ogniem i mieczem, to jeszcze do ustalenia, na pewno na wielkiej scenie dziejów polski „hufiec boży” ma do odegrania jemu tylko przeznaczoną rolę.

Europa, zżerana przez permanentny kryzys, zeświecczona, bezradna wobec dyktatu kapitalizmu i najazdu groźnych emigrantów, będzie musiała przyjąć ponowny chrzest, tym razem chrzest (z) ducha narodu polskiego.

Teoretycy idei mesjanistycznych, tacy jak Paweł Rojek, autor wydanej niedawno książki „Liturgia dziejów. Jan Paweł II i polski mesjanizm”, rekonstruują długie trwanie polskiej myśli narodowo-katolickiej mając przy tym świadomość, że mistyczno-patriotyczna religia Polaków uznawana była przez kościół za herezję. Niemniej droga od Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego i Norwida, poprzez endecję międzywojnia, pontyfikat Jana Pawła II do zagadkowej współczesności wydaje się z wnętrza neomesjańskiego języka oczywista.

Polski genotyp kulturowy

W śmiałej interpretacji socjologa Michała Łuczewskiego wcieleniem Króla Ducha, wytworu wyobraźni Juliusza Słowackiego w okresie mistycznym, stał się właśnie młody Karol Wojtyła, przyszły „słowiański papież”.

Brzmi to wszystko nieco... obłąkańczo, ale takimi właśnie obłąkańcami byli wszakże zawsze nasi rycerze, poeci i kapłani i przywódcy.

Mesjaniści przedstawiają swój silny argument: taki jest polski genotyp kulturowy. Jak opiłki żelaza do magnesu, tak polska dusza ciągnie do ojczyzny, kościoła i rodziny.

Niech dusza polska mieszka we własnej parafii, w Soplicowie, to jest jest jej prawdziwa niepodległość.

Nie na miarę Kościoła?

Miejsce katastrofy smoleńskiej w bożym planie wcale nie jest oczywiste. Kościół zapewne chętnie spogląda na utemperowaną wersję romantycznej herezji religijnej, jak długo jest ona oznakowana Janem Pawłem II (skądinąd obrócona tym samym w suche wióry). Ściśle PiS-owska wersja mesjanizmu musi stale powracać do samego faktu tragedii, samego jądra okrucieństwa opatrzności.

Jarosław Marek Rymkiewicz powiada „To lubię!” - Król Duch składa krwawe ofiary z ludzi, gloryfikuje przemoc, pławi się w rzezi i wieszaniu, bo tylko poprzez mękę ciał prowadzić może (dla mistycznego Słowackiego) droga przeanielenia narodu.

Katastrofa smoleńska była wydarzeniem na miarę poety Rymkiewicza, ale chyba już nie na miarę Episkopatu. Chociaż PiS nie jest jedyną siłą polityczną zdolną zaspakajać w tym stopniu potrzeby i ambicje Kościoła (mówiąc najogólniej), w końcu... za PO miał się on tak samo dobrze.

Mesjanizm PiS-owski niesie upiorne rytuały „rycia w grobach ofiar katastrofy lotniczej”, jak określiła to Maria Janion.

Wywołuje niepokoje społeczne, których „zaleniwiony” kościół nie lubi. Niesie także wyrazistą groźbę: jedynym wcieleniem Króla Ducha, jakie jest w stanie zaakceptować Jarosław Kaczyński, jest dwójca jego samego i zmarłego brata. A na to kościelnej zgody nie będzie. Przed nami ciekawe czasy.

;

Komentarze