Trwają kolejne interwencje poselskie, by przerwać dramat uwięzionych. Uchodźcy nadal prowadzą strajki głodowe, do protestów dołączyły inne placówki. Straż Graniczna nie podaje pełnych informacji o protestach
Protest Kurdów w ośrodku zamkniętym w Lesznowoli rozpoczął się 4 maja, tuż po zakończonym sukcesem strajku głodowym piątki uchodźców z Syrii. Syryjczycy zostali zwolnieni z detencji. W ich ślady poszli więc kolejni migranci i uchodźcy, którzy przebywają w zamknięciu od wielu miesięcy. I również domagają się jednego: przeniesienia do ośrodka otwartego.
4 maja protest rozpoczęło aż 23 mężczyzn, wytrwało 10, a dziś – według naszych ustaleń – głodówkę prowadzi 8 mężczyzn, z czego dwóch trafiło do szpitala. Żądania jednego zostały w ostatniej chwili spełnione i mężczyzna zaniechał dalszego odmawiania posiłków. Protest prowadzą pochodzący z Iraku oraz Turcji Kurdowie. 6 czerwca od SG uzyskaliśmy informację, że ogólny stan mężczyzn jest dobry.
Niemal od samego początku wspierają ich aktywiści, którzy domagają się wpuszczenia do ośrodka niezależnych negocjatorów. W tej sprawie interweniowały parlamentarzystki i parlamentarzyści, którzy osobiście wizytowali ośrodek, czyli Daria Gosek-Popiołek i Kataryna Kretkowska z Lewicy, oraz Małgorzata Tracz i Tomasz Aniśko z Zielonych. Pisma w sprawie kierowali też m.in. poseł Franek Sterczewski oraz posłanka Hanna Gill-Piątek. Bez rezultatu.
W ostatnich dniach przedstawicielki biura poselskiego Tomasza Aniśko chciały ponownie odwiedzić ośrodek, by – na prośbę protestujących – umożliwić im spotkanie z psychologiem.
Straż Graniczna, wskazując na niedopełnienie formalności – nie wyraziła zgody na wejście na teren ośrodka. Zbiegło się to z hospitalizacją jednego z protestujących, który po wypisaniu z SOR trafił na obserwację do szpitala specjalistycznego.
Psycholożka Maria Książek, która ubiegała się o wejście na teren ośrodka, towarzyszyła mężczyźnie w szpitalu. Mimo że posiadała pełnomocnictwa oraz był z nią tłumacz, który był gotów pomóc w kontakcie z lekarzem – do mężczyzny nie została dopuszczona. Jak relacjonowała, mężczyznę pilnowało łącznie 5 funkcjonariuszy. Następnego dnia rano obstawa została zmniejszona, ale nadal uniemożliwiano jej kontakt z mężczyzną. Nie udostępniono jej także dokumentacji medycznej.
Wiemy też, że w piątek wieczorem do szpitala trafił kolejny mężczyzna z grona protestujących. Jak donosi nasz informator z ośrodka, jest to mężczyzna, który bywał już wcześniej hospitalizowany. Znajduje to potwierdzenie w informacjach przekazywanych nam przez rzecznika Straży Granicznej.
W trakcie miesięcznej już głodówki zdarzały się interwencje medyczne, polegające na podawaniu kroplówek, zazwyczaj mężczyznom, którzy decydowali się na 2-3 dniowe protesty suche – polegające na odmawianiu przyjmowania posiłków oraz płynów.
Straż Graniczna wielokrotnie sugerowała, że mężczyźni nie prowadzą protestu uczciwie. Interweniujący w ośrodku Tomasz Aniśko usłyszał, że strajkujący nie odbierają posiłków podawanych w ośrodku, ale w pokojach podjadają ciastka. W korespondencji prowadzonej z nami również padały sugestie, że mężczyźni mogą wspierać się drobnymi posiłkami.
1 czerwca taka sugestia padła publicznie, gdy Straż Graniczna na Twitterze poinformowała o hospitalizacji jednego z protestujących.
„Dziś 35-letni Turek przebywający w ośrodku w Lesznowoli, który od 27 dni odmawia przychodzenia na posiłki twierdząc, że prowadzi protest głodowy został przewieziony do szpitala. Okazało się, że stan jego zdrowia jest dobry. Lekarze zadecydowali, że nie wymaga hospitalizacji” – napisano, dołączając zdjęcia pokazujące dobre warunki panujące w ośrodku w Lesznowoli.
Nietrudno się domyślić, że tak skonstruowany wpis wywołał negatywne, wręcz hejterskie reakcje wobec strajkujących mężczyzn. A mogło być inaczej, gdyby opisano pełen obraz sytuacji.
O czym więc Straż Graniczna nie informuje we wpisie?
Pomijając kurdyjską narodowość obywatela Turcji, błędnie nazwanego Turkiem – umyka fakt, że mężczyzna został z SOR-u skierowany na obserwację do szpitala specjalistycznego, z którego jeszcze nie został wypisany. Diagnoza, jaką SG dzieli się w swoim wpisie, jest więc niepełna.
Straż Graniczna nie informuje także, czego domagają się protestujący. Przypominamy więc, że nie zgadzają się oni na „nieustanne łamanie praw człowieka”, jakim jest według protestujących poddawanie ich wielomiesięcznej detencji.
„Niektórzy z nas są zamknięci w ośrodkach zamkniętych już od dziesięciu miesięcy. Widzimy, że w naszej sytuacji nic się nie zmienia. Nie zgadzamy się na takie traktowanie” – piszą mężczyźni piśmie kierowanym do władz ośrodka i dodają: „wielu z nas uciekało przed wojną i prześladowaniem; dziś przebywając w Polsce, nadal czujemy się prześladowani i dręczeni”.
Straż Graniczna nie wspomina także o tym, że mężczyźni skarżą się na ograniczanie „prawa do kontaktu ze światem”. „Stale utrudniane są wizyty z osób z zewnątrz, blokowany jest dostęp do internetu”.
Straż Graniczna zachwala dobre warunki, jakie panują w ośrodku zamkniętym w Lesznowoli. Tylko że mężczyźni nie protestują z powodu braku dobrych warunków. A jeśli zaś chodzi o uczciwość samego protestu, to wielokrotnie pytaliśmy już Straż Graniczną o to, czy oraz jak jest weryfikowany przebieg strajku głodowego. Pytaliśmy choćby o kontrolę masy ciała strajkujących. Jak dotąd nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi.
Podobnie Straż Graniczna traktuje do protestujących w ośrodku w Krośnie Odrzańskim, który w sobotę wizytował poseł Tomasz Aniśko. Jak relacjonowały nam asystentki Aniśko, które towarzyszyły mu w ośrodku, również tam padła sugestia, że protest jest nieuczciwy. Nie przedstawiono jednak żadnych dowodów, mimo zapewnienia o regularnym mierzeniu mężczyznom np. poziomu cukru we krwi.
Protest w Krośnie Odrzańskim prowadziło początkowo siedmiu mężczyzn narodowości kurdyjskiej, którzy powiedzieli wprost: albo nas uwolnicie, albo tu umrzemy. W trakcie trwania protestu trzech się wycofało z tej formy protestu, czterech pozostałych nadal grozi przejściem na suchą głodówkę.
Podczas interwencji poselskiej poseł Aniśko namawiał strajkujących, aby nie sięgali po tak radykalne środki. Póki co, mężczyźni się na to nie zdecydowali, ale w rozmowie z nami twierdzą, że nie wykluczają suchej głodówki, jeśli ich żądania nie zostaną spełnione.
Również mężczyźni z Krosna Odrzańskiego nie wnoszą żadnych poważnych skarg dotyczących warunków panujących w samym ośrodka. Protestują przeciw umieszczeniu ich w wielomiesięcznej w detencji oraz sytuacji prawnej, w jakiej się znajdują.
Ostatnim ośrodkiem, w którym obecnie trwa strajk głodowy, jest placówka w Przemyślu, gdzie protest prowadzi trzech mężczyzn: dwóch Kurdów, jeden z Iraku, drugi z Iranu, oraz obywatel Jemenu.
Kurdowie wystosowali pisma do władz ośrodka, w których informowali o podjęciu strajku głodowego. Również oni domagają się zwolnienia z zamkniętego ośrodka. Jeden z nich pisze, że był prześladowany politycznie, a w Polsce został zamknięty jak kryminalista, albo nawet morderca.
Drugi wspominając pobyt w Wędrzynie mówi o polskim Guantanamo i dodaje, że jeśli cokolwiek mu się stanie, to Polska będzie ponosić za to odpowiedzialność.
W sobotę 4 czerwca mężczyźni, z którymi rozmawiamy, przekazali nam, że obywatel Jemenu miał dokonać samookaleczenia.
„W czwartek Jemeńczyk chciał się zabić, pociął sobie rękę żyletką. Trafił do lekarza, a następnie do izolatki. Teraz ma podbite oczy. Mówił mi, że to strażnik go uderzył” – usłyszeliśmy od strajkujących Kurdów.
O szczegóły pytaliśmy rzecznika, ale zostaliśmy jedynie zapewnieni, że do żadnej próby samobójczej nie doszło. Wizytujący ośrodek w Przemyślu poseł Tomasz Rząsa przekazał nam z kolei, że Jemeńczyk poranił sobie rękę jednorazową maszynką do golenia, ale żadnego zagrożenia zdrowia i życia nie było. Rząsa widział się z mężczyzną i mówi, że były to jedynie powierzchowne rany skórne.
Poseł został też poinformowany, że podczas próby okaleczenia, wobec Jemeńczyka zastosowano środki przymusu bezpośredniego, aby udzielić mu pomoc lekarskiej. Rząsa potwierdził nam, że okolice jednego oka mężczyzny podczas spotkania były zasinione.
Podczas interwencji poselskich oraz wizyt pracowników i pracowniczek organizacji niosących pomoc prawną, co chwila wychodzą problemy natury systemowej: braki kadrowe, błędy formalne, ale także zaniechania, które mogą wynikać ze złej woli.
Pierwszym powodem obecnych problemów w ośrodkach dla cudzoziemców jest automatyczne stosowane detencji niemal wobec każdego obcokrajowca, który przekracza granice w podlaskich lasach. Sądy nie biorą pod uwagę ani tego, skąd dana osoba pochodzi, bo ofiary wojny nie powinny być umieszczane w detencji, ani tego, czy doświadczały tortur lub innego rodzaju przemocy, a wówczas detencja może pogłębiać nabyte traumy i tym samym stanowić zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia. Nie są brane pod uwagę także inne problemy, np. choroby psychiczne.
Kolejnym problemem jest przedłużanie samej detencji. Najczęściej wynika ona z opóźnień w rejestrowaniu wniosków o ochronę międzynarodową. Rzadko kiedy taki wniosek zostaje zarejestrowany w momencie jego złożenia. Od mężczyzn z ośrodków słyszeliśmy nawet o trzymiesięcznych opóźnieniach.
Wszyscy spędzają w detencji przynajmniej sześć miesięcy, choć w wielu przypadkach ten czas jest przedłużony nawet do dziesięciu miesięcy.
Straż Graniczna tłumacząc opóźnienia, zasłania się brakiem tłumaczy. Brak tłumaczy rodzi problemy także na dalszych etapach samej procedury, a wszelkie opóźnienia powodują, że detencja jest przedłużana. I to nie z winy obcokrajowców.
Z naszych rozmów z cudzoziemcami wynika także, że rzadko kiedy w pełni rozumieją swoją sytuację. Wychodzi tu braku porządnej komunikacji między sądami i urzędami a samymi cudzoziemcami. Pracowniczki biura posła Aniśko zwracają uwagę na chaos, wynikający nie tylko z braku tłumaczy, ale także z urzędowych błędów czy niedopatrzeń. Słyszymy o pismach sporządzanych po kurdyjsku, a wydawanych osobom mówiących po arabsku, lub na odwrót. Słyszymy też o pismach nie w pełni przetłumaczonych, lub nieprzetłumaczonych w ogóle.
To tylko wierzchołek góry lodowej problemów, które obnażają nieprzygotowanie państwa polskiego do zmierzenia się ze współczesnym wyzwaniem, jakim jest masowa migracja.
Do politycznie motywowanej niechęci wobec uchodźców i migrantów, dochodzą lata zaniedbań oraz życzeniowego myślenia, że „nas to nie dotyczy”. Za wszystko wysoką cenę płacą nie tylko ludzie w lasach pogranicza polsko-białoruskiego, ale także ludzie w ośrodkach zamkniętych, których system zmusza do podejmowania tak radykalnych kroków jak obecne protesty.
Komentarze