Pogranicznicy zatrzymali kuriera i ośmiu migrantów w Hajnówce na Podlasiu. Trzymali ich przez dłuższy czas zamkniętych w aucie, bez wody i pomocy lekarskiej. Dziennikarzowi, który rejestrował interwencję, grozili bronią
4 maja około godz. 17:00 Piotr Czaban – aktywista Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego i dziennikarz prowadzący wideoblog „Czaban robi raban” na YouTubie – razem z Mariuszem „Człowiekiem Lasu” – też aktywistą z POPH – jechali do Białowieży. W Hajnówce na drodze wylotowej zauważyli osobowego volkswagena i dwóch funkcjonariuszy Straży Granicznej, którzy wyprowadzali z pojazdu człowieka zakutego w kajdanki. „To pewno kurier i być może tam są migranci” – uznali aktywiści. Podjechali.
Czaban wysiadł od razu z kamerą, by wszystko dokumentować. Pytał funkcjonariuszy, czy doszło do zatrzymania cudzoziemców. Auto miało przyciemniane szyby, niewiele było widać w środku.
„Strażnik graniczny powiedział, że nie życzy sobie, bym go filmował i abym sobie poszedł. Miał długą broń z lufą skierowaną w górę” – opisuje dziennikarz.
„Trzymał lufę właściwie nieco w bok i w każdej chwili przypadkowo mógł zrobić komuś krzywdę. Gdy się obracał, lufa wymierzona była w Piotra” – opisuje Mariusz „Człowiek Lasu”. Aktywista ma doświadczenie wojskowe, zwrócił pogranicznikowi uwagę, że trzyma broń w niebezpieczny sposób.
„Strażnik skierował lufę w moją stronę, żądając, bym opuścił to miejsce. Mówiłem, by we mnie nie celował, pytałem, na jakiej podstawie to robi” – opowiada Czaban.
Mariusz doprecyzowuje: „Strażnik jedną rękę położył na rączce przy spuście, a drugą przesunął w stronę kolby. Wyglądało, jakby celował. To było i śmieszne, i niebezpieczne. Chciał Piotra nastraszyć. Obydwaj strażnicy byli wobec nas agresywni”.
Czaban zwrócił uwagę uzbrojonemu pogranicznikowi, że jest dziennikarzem i prosił, aby mu nie utrudniał wypełniania jego obowiązków. Zażądał, by mundurowy się wylegitymował.
Przez uchyloną w aucie szybę aktywiści zobaczyli w środku migrantów. Czaban próbował z nimi rozmawiać po angielsku, ale strażnik mu przeszkadzał.
Migranci mówili, że pochodzą z Syrii, są głodni i spragnieni, przebywali tydzień w lesie bez pitnej wody i jedzenia. Prosili o pomoc lekarską. Jeden z nich bardzo silnie kaszlał, a drugi zwymiotował na poboczu drogi.
Pogranicznicy nie dali zatrzymanym ani wody, ani jedzenia. Nie zadzwonili też po lekarza, nie wezwali tłumacza. Mówili do Syryjczyków po... polsku.
Wycieńczonych migrantów było w sumie dziewięciu, ściśniętych na tylnym siedzeniu osobówki.
Czaban mówił strażnikom, że ludzie w środku potrzebują wody.
– To nie piekarnia – odpowiedział jeden z mundurowych.
„Zamknęli im okna i drzwi, a ci się dusili w środku” – dodaje nasz rozmówca.
Aktywiści przekazali cudzoziemcom dwie butelki wody. Dopiero wtedy okazało się, że strażnicy też ją mieli, ale nie dali jej zatrzymanym migrantom.
Gdy przyjechał kolejny pojazd, nieoznakowany, wyskoczyli z niego zamaskowani mężczyźni w cywilnych ubraniach. Spodnie moro, bluzy termiczne, na paskach broń i kajdanki. Ale brak oznakowań, że to SG.
„Wyskoczyli od razu do mnie, zakazując mi filmowania i fotografowania. To droga publiczna, więc jako dziennikarz mam prawo to robić. Uzbrojony mężczyzna, który nie zasłonił na czas twarzy, wybiegł i złapał za mój aparat. Zaczął na mnie krzyczeć, zakazując rejestrowania” – opowiada Czaban. Intruz nie powiedział, jak się nazywa, nie wylegitymował się, nie wskazał podstawy prawnej ataku na dziennikarza.
Ubrani po cywilnemu mężczyźni wywołali z osobówki Omara. Po polsku. „Chodź Omar, idziemy” – mówili do Syryjczyka. Zabrali też skutego kajdankami mężczyznę, prawdopodobnie kuriera.
W samochodzie pozostało 8 osób. Strażnicy nadal, teraz już w większej grupie, starali się utrudnić dokumentowanie sytuacji przez aktywistów. Jeden zasłaniał kamerę Czabana lizakiem policyjnym, strażniczka – telefonem, inny strażnik – ręką. Zamykali drzwi i okna auta, by aktywiści nie mogli się komunikować z zatrzymanymi migrantami. Przez krótki czas świadkiem wydarzeń była też Eliza Kowalczyk z POPH, która przejeżdżała drogą.
Jeden z zatrzymanych, młody chłopak, zdołał aktywistom pokazać na palcach, że ma 17 lat. Potem pokazał przez szybę swój paszport. Na stop-klatce z filmu Czaban odczytał, że to Habash, urodzony w 2006 roku w Aleppo. A więc uchodźca był nieletni.
Po chwili na miejsce zdarzenia przyjechał wojskowy star. Wyskoczyli z niego kolejni mężczyźni, ubrani po cywilnemu. Jeden miał na sobie dres i białe adidasy, miał zasłoniętą twarz. „Wyglądał jak zwykły kibol. Kiedy zapytałem, gdzie umundurowanie, schował się w kabinie” – opowiada Mariusz „Człowiek Lasu”.
W końcu strażnicy wyciągnęli z auta ósemkę migrantów i wsadzili do wojskowego stara. Jeden z migrantów miał trudności z chodzeniem, inny miał problem z wejściem na pakę.
Żołnierze twierdzili, że zabierają ich na placówkę do Białowieży, gdzie zatrzymani migranci otrzymają tłumacza. I odjechali. Czaban i Mariusz ruszyli za nimi, ale w placówce SG w Białowieży nie zastali migrantów. Kiedy aktywiści pytali, gdzie są migranci i prosili o rozmowę z komendantem, zostali wyproszeni z placówki.
„Nieletni chłopiec przecież powinien trafić do domu dziecka na czas procedury uchodźczej” – oburza się Mariusz.
Wycieńczeni migranci zostali najprawdopodobniej wyrzuceni za druty na Białoruś.
Piotr Czaban złożył już zawiadomienie na policji w Hajnówce o prawdopodobnym pushbacku m.in. nieletniego Syryjczyka, nieludzkim traktowaniu migrantów przez strażników oraz o straszeniu bronią i utrudnianiu pracy dziennikarza. Czaban zapowiada opublikowanie materiału wideo z interwencji pograniczników.
W sprawie prawdopodobnego pushbacku 8 Syryjczyków i utrudniania pracy dziennikarzowi interweniował też poseł Tomasz Aniśko. W piśmie do gen. brygady Andrzeja Jakubaszka, komendanta Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, poseł pytał m.in., gdzie obecnie przebywają zatrzymani na drodze cudzoziemcy oraz dlaczego utrudniano Piotrowi Czabanowi wykonywanie pracy dziennikarza.
Rzecznik prasową Podlaskiego Oddziału SG, mjr Katarzynę Zdanowicz chcieliśmy zapytać o ich wersję zdarzenia. Odpisała, że nie może rozmawiać. Zadaliśmy więc pytania smsem:
Nie otrzymaliśmy dotychczas odpowiedzi na żadne z pytań.
Dziennikarzom na granicy polsko-białoruskiej wielokrotnie już utrudniano pracę. W czasie pierwszej fazy kryzysu humanitarnego jesienią 2021 roku, na pogranicze przyjechało wielu polskich i zagranicznych dziennikarzy. Mundurowi grozili im interwencją SKW, zastraszali zatrzymaniem, sprawdzali, czy nie są poszukiwani listem gończym. Próbowali także przeglądać im telefony, przeganiali z miejsc dostępnych publicznie, wlepiali bezzasadnie mandaty, zatrzymywali na drodze, czy dokonywali kontroli, aby dziennikarze nie wykonywali swojej pracy.
Głośny był atak na trójkę fotoreporterów pod zalewem Siemianówka. Żołnierze brutalnie wyciągnęli ich z auta, skuli kajdankami, traktowali jak przestępców, przeglądali ich sprzęt i zdjęcia. Ale największym ograniczaniem wolności mediów była przygraniczna strefa stanu wyjątkowego, do której nie mogli wjeżdżać dziennikarze i aktywiści. Wszystko po to, aby media nie mogły dokumentować systematycznych pushbacków przy granicy.
Prawo prasowe w Art. 44 zakazuje tłumienia krytyki prasowej. W ust. 1 czytamy: „Kto utrudnia lub tłumi krytykę prasową – podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności”.
W jednej ze swych interwencji Rzecznik Praw Obywatelskich wyjaśnia: „Utrudnianie krytyki prasowej to m.in. selekcjonowanie dostępu dziennikarzy do wydarzeń i przeszkadzanie w zbieraniu materiałów przed publikacją”.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Komentarze