Na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Milejczycach na Podlasiu pojawiły się gieorgijewskie wstążki, kojarzone z symboliką agresji rosyjskiej na Ukrainę. Skąd się tam wzięły i co sądzą o tym mieszkańcy?
„Cmentarze, mogiły i epitafia wiele mówią o narodzie, jego ignorancji albo szlachetności” twierdził w początkach XVIII w. prekursor nowoczesnego dziennikarstwa, Joseph Addison. Sentencja nieśmiertelna, a zawarta w niej prawda – ponadczasowa? Niewątpliwie w tym duchu mówił wójt podlaskich Milejczyc, Jerzy Iwanowiec, kiedy pytaliśmy go o tamtejszy cmentarz żołnierzy radzieckich. Nekropolia ta wywarła na nas olbrzymie wrażenie, a to, co tam zastaliśmy, może wiele powiedzieć nie tylko o historii sprzed 80 lat, ale i naszej współczesności. Chociażby dlatego, że wiszą tam wstążki, kojarzące się chyba każdemu z zetkami – jeden z symboli rosyjskiej agresji w Ukrainie.
Jeśli kierować się od Siemiatycz, cmentarz będzie po lewej, za znakiem informującym o końcu wsi. Wracaliśmy jak większość turystów z pobliskiej Świętej Góry Grabarki, najważniejszego dla polskich prawosławnych miejsca. Przejechaliśmy Milejczyce i przed zakrętem w prawo, na wzniesieniu zauważyliśmy krzyż i, jak się nam zdało, pomnik Jana Pawła II z rozwianą szatą. Bielusieńki, jak ten spod Muzeum Narodowego w Warszawie. Jeszcze pół godziny wcześniej byliśmy w sanktuarium naznaczonym symbolami prawosławia i ledwie kilkanaście kilometrów dalej ten katolicki święty, bez kościoła w pobliżu czy innego budynku?
Zawróciliśmy. Okazało się, że to błąd.
To nie papież, a rzeźba dwóch dłoni pośrodku cmentarza. Wiedzie tam wyłożony kostką podjazd, który rozszerza się i tworzy parking na co najmniej dwa autobusy i kilkanaście osobówek. Za nim kamienny mur, dłuższy bok ok. 60 m., krótszy – 30 m, z czarną metalową bramą i furtą oraz centralnie wkomponowanymi po jednym na przęsło czerwonym sierpie i młocie. Co prawda nie jest to klasyczny sowiecki symbol, a wpisana w koło wariacja na jego temat, ale nikt nie będzie się zastanawiać, co przedstawia.
Na obszarze cmentarza wyznaczono kwatery ze znanymi z podobnych radzieckich obiektów płytami z czerwoną gwiazdą w rogu, zaś w centrum monument zaprojektowany przez związanego z Podlasiem artystę, Jerzego Grygorczuka. Rzeźba robi wrażenie, choć pierwsze skojarzenia są jak z horroru: dłonie wyłaniające się z grobu. Ale skojarzenia zacierają się i pomnik pozostaje w pamięci jako coś niemal sakralnego.
Obok prawosławny metalowy krzyż oraz maszty flagowe. Na nich wstążki w pomarańczowe i czarne pasy, jedne zawiązane na kokardkę, inne wiszące bezładnie. Nazywa się je wstęgami św. Jerzego, z rosyjska gieorgijewskimi lentami, i choć mają długą historię, dziś kojarzą się z zetkami, jakie rosyjscy najeźdźcy układają z nich i umieszczają na sprzęcie czy w materiałach propagandowych.
Przy postumencie pozostawiono też wiązankę z taką wstążką i napisem 9may.ru. Adres nie działa, rosyjskie portale poświęcone Dniu Zwycięstwa są pod may9.ru oraz 9maya.ru. Podejrzewamy, że wiązankę złożono właśnie w tę rocznicę, ledwie 3 miesiące temu. Róże już uschły, ale szarfy zachowały biało-niebiesko-czerwone barwy Rosji, a napis cyrylicą nie wyblakł i głosi „Na wieczną pamięć / PAO Transneft”; niebawem więcej o tym podmiocie.
Poza tym tabliczki i inskrypcje. Na grobach napisy po polsku. Najpierw wymienia się garstkę zidentyfikowanych żołnierzy, po czym podaje liczbę niezidentyfikowanych. Łącznie w niemal 60 kwaterach spoczywa 1,6 tys. czerwonoarmistów, głównie obywateli ZSRR, Białorusinów, Ukraińców, ale znajdą się i Polacy. Większość z nich zginęła latem 1944 roku, choć są ofiary z 1941 roku. Już po wojnie dokonano przeglądu tutejszych miejsc pochówku, ekshumowano żołnierskie zwłoki i w 1949 roku przeniesiono na skraj Milejczyc.
Ich pamięci poświęcony jest dwujęzyczny napis na czarnym marmurze: „Bohaterskim żołnierzom armii radzieckiej, poległym w walce z hitleryzmem w latach 1941-1945 / Cześć ich pamięci!”. Po prawej – niewielki portret żołnierza, Wasilija Zozul’ji, jak napisano, w dniu śmierci 19-latka. Nie udało się ustalić, kim był, może po prostu to symbol przerwanej młodości; sowieccy propagandyści umieli w semiotykę.
Później, przeglądając internet natrafiliśmy na archiwalne wideo i zdjęcia cmentarza. Najczęściej dokumentacja dotyczy września 2015 roku, kiedy został zdewastowany, oraz późniejszej renowacji, której poświęcona jest tabliczka przy wejściu; przyjdzie nam o tym jeszcze powiedzieć.
Najbardziej sugestywne zdają się jednak nagrania z kwietnia i maja 2019 roku, wykonane przez Rosjan oraz z września 2021 roku, autorstwa Polaka. Widać na nich, że cmentarz, jakkolwiek to zabrzmi, do niedawna żył dynamiczniej. Pojawiały się wiązanki z szarfami w barwach rosyjskich i polskich, na grobach róże, z drobiazgów – zdjęcie Zozul’ji miało ramkę, której dziś nie ma.
Nas nurtowały maszty: dwa lata temu wisiała na nich flaga polska i rosyjska. Nie natrafiliśmy za to w archiwaliach na gieorgijewskie lenty, może były na wiązankach, ale nie na masztach.
Bez trudu znajdziemy również nagrania z maja 2012 i 2018 roku, kiedy obchodzono tu zakończenie II wojny światowej, choć daty nie pokrywają się ani z 8 maja, kiedy świętuje Zachód, ani 9 maja, przyjętym przez Moskwę i Mińsk. Wśród gości byli wtedy dyplomaci rosyjscy i białoruscy, wójtowie z Milejczyc i okolic, leśnicy z Nurca, przedstawiciele firmy Transnieft, zapewne więc kolejni Rosjanie, prawosławni duchowni i grono podlaskich kombatantów. Choć jak się zdaje od 2019 nie organizowano już takich obchodów, a przynajmniej nie ma o nich wzmianek na stronie gminy ani w lokalnych mediach.
Nekropolia nie dawała nam spokoju i napisaliśmy do wójta Milejczyc z prośbą o spotkanie, zaznaczając, że interesuje nas cmentarz żołnierzy radzieckich. Nie odmówił. Oczekiwaliśmy, że tamtejsza władza będzie jak Dr Jekyll albo Mr Hyde. Innymi słowy, że wójt powie coś w rodzaju, „tak, aprobuję tę symbolikę na cmentarzu, spotykam się z Rosjanami i pochwalam ich stanowisko w sprawie Ukrainy”. Przy tym będzie butny, a jego argumentacją – arogancja.
Niczego takiego nie było.
W urzędzie zaproszono nas do sali konferencyjnej, przypominającej pokój nauczycielski ze stołem w literę „U”, przykrytym brązowym suknem. Po kilku minutach pojawił się postawny 37-letni wójt, Jerzy Iwanowiec. „Reprezentuję wyborców, ludzi z Milejczyc – oświadczył – a oni nie chcieliby likwidacji tego cmentarza”. To przeważnie starsi.
Wójt opowiedział o dewastacji nekropolii w 2015 roku. Była to dość głośna sprawa, poruszana w mediach ogólnopolskich. Zniszczono wszystkie płyty nagrobne, a kilka dni później poprzewracano i potłuczono płyty na lokalnym katolicko-prawosławnym cmentarzu. Łącznie rozbito 60 nagrobków.
Sprawę podjęli śledczy i, jak doczytujemy na policyjnym portalu, „dzięki intensywnej pracy kryminalnych z Siemiatycz” zagadkę wyjaśniono. „10-latek i 9-letnia dziewczynka” w rozmowie z prokuratorem i psychologiem przyznali się i przekonywali, „że chcieli tylko zabrać kilka gwiazdek”. Tej wersji trzyma się Iwanowiec, który był wtedy w połowie pierwszej kadencji i cieszył się mianem najmłodszego wójta w Podlaskiem. Choć jak było naprawdę, nie wiadomo.
Czy dzieci mogły dokonać takich zniszczeń, wielu powątpiewa.
Niemniej wtedy właśnie uaktywnili się Rosjanie i, oprócz protestów, wystąpili z konstruktywną propozycją. Będziemy współfinansować remont cmentarza – zaoferowali i przekazali 170 tys. zł. 130 tys. zł dorzuciła strona polska, a dokładniej Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, zlikwidowana rok później. Nekropolię wyremontowano i wójta zaproszono później do Moskwy.
Iwanowiec nie krył, że sympatyzuje z Rosjanami i Białorusinami, ale Stalina uważa za wielkiego zbrodniarza. Zdecydowanie przeciwstawia się inwazji na Ukrainę, a jako szef gminnego samorządu inicjował kilka zbiórek na rzecz uchodźców. Mimo to nie zamierza wywieszać ukraińskich flag, także na cmentarzu żołnierzy radzieckich. Tu oprócz argumentów z czasów wojny, odniósł się do współczesności: „Nasza gmina jest rolnicza, ludzi dotyka kwestia ukraińskiego zboża”. Ceny zbytu są na granicy rentowności i napływ tańszego ziarna może sprawić, że mieszkańcy Milejczyc będą stratni.
Zasugerowaliśmy, że można by zdjąć choć wstążki. Między 18-19 sierpnia na Grabarce obchodzone jest ważne święto Spasa, czyli Przemienienia Pańskiego, przejadą tędy tysiące samochodów z całej Polski. Ktoś na pewno zajedzie do Milejczyc na cmentarz. Iwanowiec nie podjął tematu, skonstatował tylko, że nie będzie ingerować w nekropolię. Na koniec zapytaliśmy o sukcesy. „Budżet mamy 7 mln zł, a inwestycje zrealizowane na 30 mln zł, kolejne 20 mln w przetargach” – oświadczył. Dodatkowe środki pozyskuje z różnych źródeł, głównie Polskiego Ładu.
Spacerując, sami zobaczymy, że niemało się tu dzieje, m.in. na dniach otwierany będzie wyremontowany budynek dawnej synagogi, który posłuży całej gminie. Oprócz tego udało się zaktywizować starszych ludzi i miejscowość przoduje w Polsce w liczbie kół gospodyń wiejskich.
Gorzki to sukces, bo Milejczyce to jedna z najszybciej wyludniających się i starzejących gmin w kraju, ale faktycznie takie działania, adresowane do seniorów, mają tu sens. „Ostatnio zaczęli nawet wracać ludzie na emeryturę” – pochwalił się wójt. I już na finał powiedział: „Gdybym miał środki, wyremontowałbym też cmentarz żydowski”, który i dziś nie jest miejscem zapomnianym przez samorząd.
Warto grzebać w rosyjskim internecie, bo tam Milejczyce to miejsce niezwykłe i właściwie nie wiadomo od czego zacząć, bo informacji multum. Już sam podmiot, który wyłożył większość kwoty na renowację nekropolii, to kwintesencja rosyjskiej propagandy. Wymieniony jest na tabliczce na cmentarnym murze, gdzie czytamy „Remont [...] został wykonany w 2016 r. przez gminę Milejczyce wspólnie z Międzynarodową Dobroczynną Fundacją „Sobór Morski św. Mikołaja w Kronsztadcie”.
Furda, że powinno być „w Kronsztadzie”. Na głównej stronie tego partnera co innego przykuwa uwagę. Wielka informacja „Wróg będzie rozbity”, poniżej:
„historyczna pamięć Rosji, mimo dumy ze Zwycięstwa, składa się z głębokiego smutku, wywołanego krzywdami i ranami, zadanymi przez oświeconych Europejczyków”.
Jeszcze niżej wymienia się konkretnie, kto i kiedy zadawał te ciosy. Tu Polska przoduje, bo na pierwszym miejscu jest „okupacja Moskwy przez Rzeczpospolitą od 1609 do 1612, która przelała morze rosyjskiej krwi”. Za nami na liście wrogów Rosji znaleźli się jeszcze Napoleon i ex aequo dwie wojny światowe. A na samym dole mapka „bojowych działań na Ukrainie”.
Co do Milejczyc, jest kilka wpisów i pierwszy dotyczy zniszczenia cmentarza. Kwestionuje się w nim wersję, zgodnie z którą odpowiadają za to dzieci. „Memoriały [płyty nagrobne], ważące ponad sto kilogramów, przełamano na pół. Sowiecka symbolika w kształcie czerwonych gwiazd całkowicie usunięta. A każda gwiazda ponad trzydzieści kilogramów. Raczej nie byłoby to na dziecięce siły” – oświadcza dyrektor fundacji, Andriej Kononow.
W polskich mediach to nazwisko pojawia się kilka razy, np. w 2018 roku, przy okazji renowacji grobów czerwonoarmistów przeprowadzonej w małopolskich Proszowicach. W „Gazecie Krakowskiej” czytamy, że środki „pochodziły głównie od Międzynarodowej Fundacji «Kronsztadzki Sobór Morski pod wezwaniem św. Mikołaja Cudotwórcy»”. Kononow wystąpił także w Nowym Targu podczas Podhalańskiego Forum Proobronności 13 kwietnia 2018 roku z prelekcją Zagrożenie terroryzmem w Petersburgu. Inny Rosjanin, Wiaczesław Kalininn mówił wtedy o Terroryzmie – wspólnym wrogu, a mottem wydarzenia była sentencja Si vis pacem para bellum (łac. Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny).
A wracając do kronsztadzkiej fundacji, na jej portalu znajdziemy informacje o zawarciu porozumienia ze stroną polską i wsią Milejczyce, są zdjęcia, oraz o otwarciu i wyświęceniu odrestaurowanej nekropolii.
Minęły 3 lata i w czerwcu 2020 roku pojawiła się kolejna nota, powielana w innych mediach, gdzie czytamy, że cały ruch odrestaurowywania cmentarzy żołnierzy radzieckich poza Rosją rozpoczął się od Milejczyc ulokowanych „pod Warszawą”. Jest i inny błąd, bo wspomina się uroczyste wyświęcenie nekropolii 23 lutego 2015 roku, choć faktycznie było to równe dwa lata później. Przy okazji cytuje się Kononowa:
„Był to dzień, kiedy pierwszy raz po dwudziestoletniej przerwie na polskiej ziemi wybrzmiał rosyjski hymn i załopotała nasza flaga”.
O milejczyckim cmentarzu żołnierzy radzieckich można było też przeczytać w najważniejszych rosyjskich i białoruskich mediach. Mówiła o nim nawet niesławna rzeczniczka rosyjskiego MSZ Marija Zacharowa i raz odniosła się do aktu wandalizmu, a raz, w kontekście remontu, chwaliła współpracę między narodami. Komentował także radca rosyjskiej ambasady Andriej Ordasz, który niedawno wypłynął w polskiej prasie przy okazji przejęcia przez Warszawę szkoły przy rosyjskiej placówce. W tych wypowiedziach Milejczyce były już „podlaskim miasteczkiem”, chociaż w rzeczywistości miastem były przed I wojną światową, w międzywojniu zdegradowane je do rangi wsi.
Wspomnieć należałoby i o firmie PAO Transneft, której reprezentanci złożyli wieniec na cmentarzu żołnierzy radzieckich; pewnie to oni zawiesili też gieorgijewskie lenty. Niedaleko Milejczyc, w Adamowie, zaczyna się polski odcinek północnej nitki rurociągu Przyjaźń, z rosyjskiego Drużba. Za dostarczenie surowca do przepompowni w Adamowie Zastawie odpowiada tamtejszy przedstawiciel Transnieftu, rosyjskiego państwowego giganta, zarządzającego przepływem niemal całej rosyjskiej ropy.
Zdawać by się mogło, cóż tam teraz można przepompowywać, najwyżej jakieś końcówki dostaw, przecież Unia Europejska zakazała importu moskiewskich surowców. A jeśli tak, to i Rosjanie z Transnieftu byliby w Adamowie zbędni.
Czytamy jednak na branżowych stronach, że w sierpniu planowany jest transport dużych ilości ropy z Kazachstanu do Niemiec właśnie rurociągiem Przyjaźń m.in. przez Adamowo. Możliwe zatem, że ludzie Transnieftu mają na Podlasiu więcej pracy niż kiedykolwiek. A wiadomo, parafrazując przysłowie, kiedy praca, to i kołacze.
„To polityka” – odpowiada proboszcz prawosławnej Parafii św. Barbary w Milejczycach, ks. Marek Drużba, gdy pytamy go o cmentarz żołnierzy radzieckich.
„A tu ludzie żyją sprawami bieżącymi, zastanawiają się, jak za 1,2 tys. przetrwać miesiąc, jak kupić leki”.
Batiuszkę, bo tak na Wschodzie mówi się na prawosławnych duchownych, odwiedziliśmy po wójcie, żeby zapytać o kontrowersje związane z nekropolią. Dom duchownego jest obok cerkwi, zadzwoniliśmy i otworzył nam ok. 40-letni mężczyzna z piękną brodą i przenikliwym spojrzeniem.
Zaprowadził nas do pokoju-kancelarii i wrócił po chwili w riasie, czarnej, długiej sukni prawosławnych księży. „Jestem tu na parafii od niedawna” – odparł, gdy próbowaliśmy dowiedzieć się, co sądzi o wstążkach, szarfie na wiązance i sierpie i młocie. Nie widział ich tam. „Moim zadaniem jest troska o zbawienie parafian”. Próbowaliśmy więc zapytać naokoło, ale poczuliśmy, że więcej się od niego nie dowiemy. Postanowiliśmy wtedy usłyszeć, jak żyje się tu prawosławnym. „W cerkwi pomagają też młodzi – powiedział – choć większość spośród tych, którzy w niedzielę są na mszy, to ludzie starsi”.
„Czy boją się Białorusi i wagnerowców?”. „Wymysły z telewizji” – skomentował batiuszka i zaznaczył, że od lat nie ma telewizora. „A tutejsi ludzie czują się Białorusinami?” – drążyliśmy. „Była kiedyś taka moda – rzekł – w latach 2000 i wiele osób deklarowało tę narodowość, a później niejeden odkrył w sobie korzenie ukraińskie”. Narodowość jest czymś zmiennym, zdawał się sugerować, a siłą ludzi z Milejczyc jest prawosławie oraz tradycje rodzinne i polskość.
Wizja intrygująca, ale gdyby dzieje tutejszej parafii przyrównać do drzewa, można by powiedzieć, że opiera się na wydrążonym pniu. Historia Milejczyc to konsekwentne ubywanie ludności prawosławnej. Najpierw bieżeństwo, a więc zorganizowana w 1915 roku ewakuacja w głąb Rosji; carskim władzom chodziło o realizowanie taktyki spalonej ziemi. Wyjeżdżała głównie ludność rusińska, po 1921 roku nie wszyscy wrócili. Później nieznaczny przypływ ludności prawosławnej, kiedy zamieszkało tu grono bałachowców, żołnierzy kresowego watażki i wojennego zbrodniarza, Stanisława Bułak-Bałachowskiego. Według miłośnika lokalnej historii Piotra Sacewicza, autora „Milejczyc i ziemi milejczyckiej”, w czasie niemieckiej okupacji właśnie bałachowcy byli strażnikami tutejszego getta.
Kolejne zmiany związane są z latami powojennymi, gdy dziesiątki prawosławnych wyjechały do ZSRR, nierzadko w obawie przed tzw. żołnierzami wyklętymi, albo ruszyło na Ziemie Odzyskane.
W efekcie prawosławna parafia, licząca w 1926 ok. 2 tys. wiernych, dziś ma ledwie 800.
Drużba jest świadomy tych procesów, ale skupia się na najważniejszych powinnościach kapłana. „Jestem tu od niedawna – powtórzył – a moją troską zbawienie parafian”.
„A co z mogiłami Niemców, które były wokół cerkwi?” – dopytaliśmy jeszcze. „Były takie, jak słyszałem, ale zostały przeniesione” – odpowiedział. Dopowiedzmy, za Sacewiczem, że powstały one między 1915 a 1919 rokiem i pochowano w nich niemieckich oficerów. „Nagrobki były nieduże i ładne – czytamy w „Milejczycach i ziemi milejczyckiej” – z solidnego betonu, na nich zgrabnie gięte stalowe krzyże, a na każdym z nich pięknej roboty tabliczki z nazwiskiem i stopniem oficera”. W latach 60. ówczesny proboszcz podjął decyzję o ich usunięciu. „Nie mogę do dziś pojąć (pewnie nieuświadomionego) barbarzyństwa miejscowego duchownego, który zadecydował o likwidacji wojennego cmentarzyka” – w książce skomentował Sacewicz.
Po drodze do gminnego ośrodka kultury zagadnęliśmy jeszcze kilka kobiet i mężczyzn w wieku od 40 do 80 lat. Odpowiedź była jedna – dobrze, że cmentarz żołnierzy radzieckich jest, nie ma co zmieniać, choć nikt z nich od dawna tam nie był. Poza tym ludzie nie boją się zagrożenia ze strony Białorusi czy wagnerowców, chociaż jeden z mężczyzn sam podjął temat incydentu ze śmigłowcami z czerwonymi gwiazdami na burcie.
Innym razem rozmową pokierował przypadek. Tego dnia szef MON Mariusz Błaszczak ogłosił operację Ryngraf, której celem jest zwiększenie liczebności wojska przy granicy z Białorusią i przez Milejczyce jechały relokowane oddziały. Jedna z kolumn ciągnęła przez wieś podczas rozmowy z panem Grzegorzem. „Rosomak – rozpoznał mężczyzna – o tak u nas teraz”. Transporter opancerzony, zamykający sznur pojazdów, miał otwarty górny właz i stał w nim żołnierz w goglach, siatce maskującej na kasku, przybrany sztucznymi liśćmi i gałązkami. Wyglądał, jakby miał za chwilę toczyć bój na śmierć i życie.
Skręciliśmy w stronę budynku ochotniczej straży pożarnej, gdzie część pomieszczeń udostępniono ośrodkowi kultury oraz bibliotece. Na rondzie minął nas stary, ale świecący skórami w środku volkswagen passat, podążający za żołnierzami. Na miejscu pasażera siedział prawdziwy purpurat, może biskup z nieodległego Drohiczyna, i na lewo i prawo błogosławił villea et urbi; dostało się i nam.
Na kierowniczkę Gminnego Ośrodka Kultury poczekaliśmy chwilę przy eksponowanej na podwórzu archiwalnej sikawce. Monika Bałut to nietuzinkowa, odważna osoba. Oprócz działalności zawodowej, m.in. związanej z opisywaniem nagrobków na tutejszym cmentarzu żydowskim, po pracy angażuje się w akcje wsparcia Ukraińców oraz uchodźców. Zdziwiło ją, że na nekropolii radzieckich żołnierzy są dziś symbole, kojarzone z agresją w Ukrainie, choć samo miejsce nie jest dla problematyczne. Podkreśla, że w rzeźbie przedstawiającej dłonie należałoby doszukiwać się odniesień do pacyfizmu.
O tym nurcie trzeba wspominać w kontekście Milejczyc, bo tutaj, jak dowiadujemy się od Bałut, działał w początkach XX w. rabin Aaron Tamares, pisarz i prekursor nowoczesnego pacyfizmu, a jego publikacje miały wpływ na kształtowanie się izraelskiej myśli politycznej. Bałut wspomniała również o swoim dzieciństwie, prawosławnym dziadku, który nauczył ją, że nie ma nic gorszego niż wojna oraz o katolickich i tatarskich przodkach. „I nie mam telewizora” – powiedziała. Od niej, podobnie jak i od wójta, usłyszeliśmy też, że dziś do Milejczyc zjeżdżają ludzie na emeryturze.
Z przyjezdnymi nie udało się nam spotkać, za to natknęliśmy się na radnego gminy. Poprosił o zachowanie anonimowości, ale widać było, że czuje się niekomfortowo z nekropolią. Od niego usłyszeliśmy, że rozważano już przemalowanie sierpa i młota na czarno, ale przeważyło stanowisko, że symbole są trwałym elementem całego kompleksu i jako takie nie mogą być modyfikowane. Radny nie widział wstążek, ale dostrzegał co najmniej dysonans w ich pojawieniu się na masztach.
A później, gdy już wyjeżdżaliśmy z Milejczyc, widzieliśmy jakiegoś mężczyznę w białej koszuli, który chodził po cmentarzu. Może to samorząd ruszył zbadać sytuację in situ.
Ale pointę bytności w Milejczycach zawdzięczamy komu innemu. Byliśmy tam z trójką dzieci i córeczka, miłośniczka kotów, zauważyła dziewczynkę, trzymającą taką samą kocią maskotkę, co i ona. Obok mężczyzna o nieco ciemniejszej karnacji, uśmiechnięty, młody, z tatuażami. „Czy możemy porozmawiać?” – zagadnęliśmy. „Mój tata nie mówi po polsku” – odpowiedziała dziewczynka z pluszakiem. Przeszliśmy na angielski i dowiedzieliśmy się, że Christian jest z Peru i przyjechał do rodziny żony, matki dziewczynki. Co sądzi o tutejszym cmentarzu? Nie widział go teraz, nie wiedział, że są tam symbole kojarzące się z raszyzmem. Rozmawialiśmy dalej, ale jasnym było, że dobrze czuje się w Milejczycach. „Nie znałem wcześniej waszej historii, a ten cmentarz – powiedział – to znak, jak te ziemie zmieniły się od tamtych czasów”. W domyśle – czasów wojny.
Na zdjęciu: pomnik na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Milejczycach, 29 lipca 2023, fot. Marta Panas-Goworska.
Duet pisarski, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.
Duet pisarski, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.
Komentarze