0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jaźwieck...

"Życzę mojemu następcy sukcesów" - powiedział na pożegnanie z pełnioną od dwóch lat funkcją szef resortu rolnictwa Krzysztof Kowalczyk. Następcy przyda się dobre słowo, w końcu będzie miał co sprzątać.

Fatalnie oceniany przez branżę minister odszedł w środku kryzysu zbożowego. Polski rynek zatkany przez tańsze zboże z Ukrainy, a polskiego zboża nie ma gdzie sprzedać - twierdzą protestujący od tygodni rolnicy. Kowalczyk, składając dymisję, nie przyznał jednak, że wina leży po stronie jego ministerstwa.

Kowalczyk: Bruksela zawiniła

"Złożyłem rezygnację z funkcji ministra rolnictwa i rozwoju wsi, widząc, że podstawowy postulat rolników przez Komisję Europejską nie zostanie spełniony" - mówił były już szef resortu rolnictwa.

Zasugerował w ten sposób, że to właśnie brak działań ze strony Brukseli ma być przyczyną zbożowego kryzysu. Jak wcześniej mówił, unijne organy planują przedłużyć możliwość bezcłowego importu ukraińskiego zboża do Wspólnoty do 5 czerwca 2024 roku.

Ma to być odpowiedź UE na problemy Ukrainy z eksportem zboża w warunkach wojennych. Przez wiele miesięcy morskie transporty całkowicie blokowała rosyjska flota wojskowa. Po podpisaniu umowy pomiędzy Ukrainą, Rosją i gwarantującą jej przestrzeganie Turcją statki bez ograniczeń wypływają z portów w Odessie, Czarnomorsku i Piwdennem. Bezcłowy wjazd zboża z Ukrainy do UE ma zwiększyć eksportowe możliwości Ukraińców i pomóc im w dostępie do unijnych portów.

Co w takim razie ze zbożem, które przez Polskę miało trafić do portów w UE?

Większość zatrzymuje się tuż za granicą i jest sprzedawana w Polsce, a ceny w skupach idą w dół - oburzają się rolnicy. Ministerialni urzędnicy twierdzą, że są wobec tego problemu bezradni, a za kryzys odpowiada Bruksela. Komisja Europejska obiecała korytarze dla tranzytu, które istnieją jedynie na papierze - mówił w rozmowie z RMF FM wiceminister rolnictwa Rafał Romanowski.

"Komisja Europejska po prostu jest bardzo opieszała w podejmowaniu decyzji, do których się zobowiązuje. Jeżeli się zobowiązuje do korytarzy solidarnościowych, to nie może się to odbywać na tej zasadzie, że jest kolejna wizytacja na przejściach granicznych polsko-ukraińskich. Daje się wyraźny sygnał: będziemy tworzyć korytarze solidarnościowe, wraca się do Brukseli, do Strasburga i w tym zakresie się nic nie robi" - argumentował Romanowski.

Porozumienie było blisko, ale nie wypaliło

Problemy polskich rolników nie wynikają jednak jedynie z napływu ukraińskiego zboża do Polski - wyjaśniała w podcaście Agaty Kowalskiej "Powiększenie" Joanna Solska z tygodnika "Polityka".

„Zboże staniało i ono staniało nie tylko w Polsce, ale i na giełdach światowych. I drugi fakt jest taki, że w tym samym czasie, kiedy zboże zaczęło tanieć, 22 lipca, w czas żniw, pan wicepremier i minister rolnictwa w jednej osobie Henryk Kowalczyk biegał po różnych prawicowych telewizjach i namawiał serdecznie rolników, żeby, broń Boże, nie sprzedawali teraz swoich plonów. Mimo że wówczas były bardzo korzystne ceny, za pszenicę w skupie płacono 1600 złotych, gdy dzisiaj nawet tysiąc jest nieosiągalny. I on wtedy namawiał rolników, żeby oni się wstrzymali, bo ceny będą rosły” – mówiła.

Ceny, zamiast wzrosnąć, jeszcze bardziej spadły, a Kowalczyk próbował dogadać się z rolnikami. Na przełomie marca i kwietnia wydawało się, że porozumienie jest możliwe. Obie strony zgodziły się na listę 11 postulatów, które miały wzmocnić popyt na polskie zboże.

Wśród nich znalazły się obietnice przywrócenia kaucji (opłat dla importerów) na artykuły rolno-spożywczych z Ukrainy, przeznaczenia 10 mld złotych na "tarczę" dla przemysłu rolno-spożywczego, wykorzystania nadmiaru zbóż i rzepaku na cele energetyczne oraz zwiększenia przepustowości portów, z których w morze wypływa ukraińskie zboże.

Porozumienie zaakceptowało kilka organizacji rolniczych. Aprobaty nie wyraziła jednak Agro-Unia. "Nie ma żadnego porozumienia, ta propozycja jest nieakceptowalna" - mówił lider ugrupowania Michał Kołodziejczak.

Henryk Kowalczyk próbował przeprosić, ale mu nie wyszło

Jednocześnie Kowalczyk próbował ukorzyć się przed rolnikami. Jego przeprosiny trudno było jednak odczytać jako akt przyznania się do błędu. "Przepraszam za to, że [rolnicy] nie zrozumieli mojej intencji wypowiedzi. Tej, która była na początku żniw" - mówił Kowalczyk.

Wypowiedź nie uspokoiła rolników, którzy mówili o kolejnych transportach jadących przez polską granicę i zatrzymujących się w polskich składach zboża. Przedstawiciele protestującego stowarzyszenia Oszukana Wieś stwierdzili, że pozwalając na to, resort rolnictwa złamał umowę z rolnikami.

Niespełna tydzień po ogłoszeniu porozumienia minister podał się do dymisji. Jak twierdzi - nie przez nieumiejętność poradzenia sobie z kryzysową sytuacją, a przez opór Komisji Europejskiej.

Problemy z unijną polityką zgłaszają też liderzy innych krajów wschodniej części Wspólnoty. W zeszłym tygodniu Komisja Europejska otrzymała list podpisany przez Mateusza Morawieckiego i jego odpowiedników z Bułgarii, Rumunii, Słowacji i Węgier. Wszyscy domagali się ograniczenia napływu ukraińskiego zboża do UE.

Prezydent Zełenski podczas środowej (5 kwietnia) wizyty w Polsce stwierdził jedynie, że władze obu krajów "znalazły rozwiązanie" problemu, które będzie wprowadzane w kolejnych tygodniach. Do środowego wieczoru ani Polska, ani Ukraina nie zdradziły szczegółów swojego pomysłu.

Słuszne przesłanki, fatalne konsekwencje

Bruksela wcale nie jest bez winy, jednak sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana - mówi w rozmowie z OKO.press Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności.

Debunking

To Komisja Europejska przez brak kontroli nad tranzytem zboża przez UE doprowadziła do zbożowego kryzysu w branży rolniczej.
Bruksela ponosi część odpowiedzialności za dopuszczenie importu dużych ilości ukraińskiego zboża do Polski. Niskie ceny, na które narzekają rolnicy, wynikają jednak również z sytuacji na światowym rynku i braku właściwej reakcji polskiego rządu.

"Nasze położenie nie wynika z jednorazowej decyzji ministra w Polsce, a z całego ciągu błędnych decyzji. Pierwszą było całkowite otwarcie unijnych granic dla zboża z Ukrainy" - zauważa Gantner. - "Pierwszą było całkowite otwarcie granic dla zboża z Ukrainy. Wynikało to z presji politycznej, którą można zrozumieć. Przecież mówiło się, że bez zboża z Ukrainy uzależnione od niego kraje afrykańskie zaczną głodować. Idea, by zboże trafiło do potrzebujących krajów, była słuszna. Próba jej realizacji okazała się trudna i doprowadziła do negatywnych konsekwencji."

Gantner twierdzi, że w pierwszej kolejności zawiodła ocena możliwości tranzytowych krajów zaangażowanych w próbę eksportu ukraińskiego zboża. W praktyce nie było szans, by Polska dała sobie radę z jego napływem.

"Nikt nie sprawdził na przykład zdolności tranzytowych danych krajów. U nas one sięgają 350-400 tysięcy ton miesięcznie. To nie wystarczy, by obsłużyć transporty z Ukrainy, które między innymi z tego powodu nigdzie dalej nie jadą. Tranzyt koleją z przeładunkiem przy granicy, a potem załadunkiem na statki to najdroższa i najwolniejsza opcja, jaką można sobie wyobrazić" - wskazuje dyrektor PFPŻ.

A zatrzymane przez importerów zboże w Polsce zdaje się na nic. "W roku 2022 i obecnie nie było ani jednego momentu, kiedy Polska potrzebowałaby dodatkowego importu zboża - w końcu jesteśmy jego dużym producentem z nadwyżką rzędu kilku milionów ton, którą eksportujemy na rynek UE i rynki krajów trzecich." - zauważa Gantner.

Problemy daleko poza Brukselą i Warszawą

Niektóre z przyczyn zbożowego kryzysu nie wynikają jednak z działania Brukseli ani polskiego resortu rolnictwa. Jeszcze rok temu wydawało się, że wojna w Ukrainie wywoła kryzys niedoboru zboża na światowych rynkach. Mówiło się w końcu o "wojnie w spichlerzu świata" - Rosja i Ukraina zajmują odpowiednio pierwsze i drugie miejsce w rankingu największych eksporterów pszenicy, Ukraina jest też potęgą między innymi w uprawie słonecznika.

Przez kilka pierwszych miesięcy wojny Kreml blokował transporty z czarnomorskich portów i zdecydował o wstrzymaniu własnego eksportu zboża. "Doszła do tego spekulacja - czyli skup zboża w kontraktach terminowych przez instytucje finansowe, które kupowały kontrakty terminowe, przewidując, że ceny będą rosły i sprzedaż przyniesie zyski. Na początku tego roku Putin ogłosił, że Rosja uruchomi jeden z największych kontyngentów eksportowych zboża w historii. Wcześniej ruszył eksport z ukraińskich portów, który według szacunków mógł wynieść nawet 30 mln ton. Ceny na światowych rynkach musiały więc się załamać, a w Polsce na ich spadki dodatkowo wpłynął niekontrolowany napływ zboża z Ukrainy" - dodaje Gantner.

Rolnicy w kleszczach

Według Gantnera następca Kowalczyka powinien naciskać na Brukselę w sprawie ograniczenia importu zboża z Ukrainy i wprowadzić kaucje opłacane przez polskich importerów - nawet, jeśli takie rozwiązanie mogłoby nie spodobać się w Kijowie.

Jak jednak zaznacza ekspert, nowy minister nie naprawi rynku od razu, a polscy rolnicy jeszcze długo będą odczuwali efekty decyzji poprzednika i stosowania się do jego porad. Dodatkowo na ich niekorzyść działają wciąż wysokie ceny energii i koszty poniesione przy zakupie nawozów, do których produkcji potrzeba gazu.

"Państwo postawiło rolników w koszmarnej sytuacji" - mówiła w podcaście Agaty Kowalskiej Joanna Solska. - "Państwo manipuluje cenami energii elektrycznej, potworzyło monopole i ceny są nadmuchane. Jedna z grup protestujących to Izba Rolnicza w Lublinie i ich prezes wyliczył, że polski rolnik płaci za tonę nawozu 3 tys. złotych, a niemiecki rolnik – w przeliczeniu – płaci 2 tys. złotych. Z kolei niemiecki rolnik może sprzedać swoją pszenicę za 1300 złotych, a polski rolnik nie dostaje nawet tysiąca. Więc ci rolnicy są w takich kleszczach. Nie ma mowy o rynku, nie ma mowy o konkurencyjności, bo konkurencyjność polskiego rolnictwa popsuła pazerność polskiego rządu" - wyjaśniała Solska.

Zdaniem Andrzeja Gantnera kolejny minister powinien też być znacznie bardziej powściągliwy w swoich obietnicach: "Wyobraźmy sobie, że przedstawiciel jakiejś organizacji samorządu gospodarczego nawoływałby do zaprzestania sprzedaży jakiegoś produktu, żeby uzyskać lepsze ceny w przyszłości. Takie zachowanie zostałoby zakwalifikowane jako zmowa i jako takie podlegało poważnym konsekwencjom ze strony UOKiK" - zauważa.

W takich warunkach będzie musiał poradzić sobie nowy szef resortu rolnictwa. Na stanowisko typowany jest poseł PiS Robert Telus, przewodniczący sejmowej komisji rolnictwa i rozwoju wsi, rolnik spod Opoczna.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze