Radziwiłł twierdzi, że nic złego się nie dzieje, a sytuacja w służbie zdrowia jest pod kontrolą, a jednocześnie, że problem jest. Namawiając rezydentów na ustępstwa przypisuje im najgorsze intencje i szantażuje, że są "słabi psychicznie i fizycznie". OKO.press przedstawia autorski wybór zdumiewających wypowiedzi ministra z nadzwyczajnej Komisji Zdrowia.
Światełka w tunelu dla pacjentów i systemu ochrony zdrowia na razie nie widać. Zapowiedziane na dziś (5 stycznia 2018) rozmowy mogą nie być łatwe. Chyba że minister Radziwiłł zupełnie zmieni treść i ton swoich wypowiedzi.
Nadzwyczajne posiedzenie sejmowej Komisji Zdrowia zostało zwołane 3 stycznia, żeby przedyskutować skutki wypowiedzenia klauzuli opt-out. Ale po pięciu godzinach przepychanki słownej jedno stało się pewne: rząd nie ma pomysłu na rozwiązanie kryzysu. Trudno żeby je miał, jeśli minister zdrowia powtarza, że żadnego kryzysu nie ma, a ostatnie miesiące były "bardzo dobre dla służby zdrowia". A zarazem wikła się w sprzeczności i obraża partnerów.
Ciekawe, czy podczas zapowiedzianych na dziś (5 stycznia) rozmów zmieni ton. Inaczej młodzi lekarze mogą nie podjąć "dialogu". Są zdeterminowani, uparci i nie chcą ustąpić. Krzysztof Hałabuz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów, powiedział OKO.press: "Czas na dawanie rządowi kredytu zaufania minął. Czekaliśmy grzecznie przez dwa lata, nic się nie wydarzyło. Nie ustąpimy, będziemy walczyć do skutku.
Chcemy rozmawiać z premierem Morawieckim – minister Radziwiłł nie ma nam nic do zaproponowania. To zaklinacz rzeczywistości".
Dla polskich pacjentów i systemu ochrony zdrowia światełka w tunelu na razie nie widać. Efektem wypowiedzenia klauzuli opt-out - rezygnacji z pracy w nadgodzinach i w kilku miejscach jednocześnie - jest niedobór lekarzy na dyżurach. Podpisując klauzulę, lekarze wyrażali zgodę na wyłączenie się spod rygoru przepisów kodeksu pracy, ograniczającego tygodniowy czas pracy do 48 godzin.
To kolejna - po głodówce - forma protestu młodych medyków, którzy domagają się od rządu zwiększenia nakładów na zdrowie do 6,8 proc. PKB. Kolejna runda negocjacji lekarzy z rządem 21 grudnia 2017 zakończyła się fiaskiem. Podobnie jak posiedzenie Komisji Zdrowia.
"Sytuacja jest pod kontrolą. Nie ma problemów w służbie zdrowia. Jeśli wydłużycie godziny pracy, to nie będzie problemu. Nawołujemy do przerwania akcji. Bo jeśli wystąpią kłopoty, to dlatego że grupa lekarzy nie chce wykonywać pracy po godzinach."
Ciężko sprawdzić wypowiedź, która sama sobie zaprzecza: jeżeli nie ma chaosu, to po co nawoływać do przerwania akcji, która polega na przestrzeganiu prawa? Dalsza część wypowiedzi jeszcze bardziej zaciera intencję autora: "Jeśli wydłużycie godziny pracy, to nie będzie problemu. Celem waszej akcji jest zamiar wprowadzenia problemów w organizacji szpitala". A jeśli sytuacja jest pod kontrolą i to całkowicie, to nie ma co apelować o wydłużenie godzin pracy. A jeśli apelować, to po co obrażać partnerów przypisując mu paskudną intencję "wprowadzania problemów".
Minister Konstanty Radziwiłł uparcie powtarza, że protest rezydentów jest zagrożeniem zdrowia pacjentów. Próbuje dokonać rzeczy karkołomnej: równocześnie chce podkreślić to, że sytuacja jest całkowicie pod kontrolą i przedstawić rezydentów jako szkodzących pacjentom – a do tego potrzebna jest sytuacja zagrożenia.
Rezydenci odpowiadają: "W styczniu czeka nas zamykanie oddziałów, utrudniony dostęp pacjentów do lekarzy. Nasza akcja jest realizacją przepisów wynikających z prawa pracy i wołaniem o normalność". Wpisy rezydentów na grupie na FB również przedstawiają inny obraz rzeczywistości niż ten prezentowany przez ministra: zamknięte oddziały nocnej pomocy lekarskiej w Rzeszowie i Wrocławiu; zawieszony oddział w Oleśnie i Bielsku Białej; jeden lekarz na kilka klinik w Łodzi; przepychanki ordynatorów z lekarzami.
Hałabuz powiedział OKO.press: "Na razie główny problem to niedomknięte grafiki dyżurów na styczeń. Jakoś się udaje zapchać dziury dzięki specjalistom i lekarzom kontraktowym [czyli na własnej działalności gospodarczej – przyp. red.], oraz systemowi pracy równoważnej [ci lekarze, którzy dyżurują więcej w styczniu, będą pracowali mniej w lutym].
Ale w miarę jak do naszej akcji będzie przyłączać się coraz więcej lekarzy, sytuacja będzie trudniejsza do opanowania".
Skąd wzięło się 48 godzin pracy lekarza? Zgodnie z kodeksem pracy w Polsce obowiązuje 8-godzinny dzień pracy przez pięć dni w tygodniu. Kodeks dopuszcza jeszcze maks. 8 godzin nadliczbowych. Tak więc tygodniowy czas pracy nie może przekraczać przeciętnie 48 godzin w przyjętym okresie rozliczeniowym (na ogół to cztery miesiące).
Klauzulę opt-out lekarze wypowiadali w listopadzie i grudniu 2017 z miesięcznym wyprzedzeniem, więc szpitale i pacjenci dopiero w styczniu zaczną odczuwać efekty.
Młodzi lekarze pracowali nawet po 300 godzin miesięcznie, co pozwalało szpitalom łatać braki w personelu. Młodym lekarzom dawało to wyższe zarobki, ale ich przemęczenie stanowi zagrożenie dla pacjentów. Często przystępowali do trudnych zabiegów czy operacji po 20-30 godzinach nieprzerwanej pracy.
Nie ja jestem autorem systemu, w którym funkcjonujemy. Funkcjonuje on od 1990 roku i proszę mnie za niego nie winić
Rezydenci i specjaliści, reprezentowani przez Naczelną Izbę Lekarską, odpowiadają zgodnym chórem: jesteśmy zmęczeni przerzucaniem na nas odpowiedzialności za funkcjonowanie systemu, którym zarządza właśnie minister zdrowia. Tymczasem ostatnie rozporządzenie ministra, które pozwala dyrektorom szpitali na nakazanie dyżurowania jednemu lekarzowi na kilku oddziałach, przerzuca tę odpowiedzialność na dyrektorów właśnie.
Minister Radziwiłł powtarzał podczas posiedzenia Komisji: "My nic nikomu nie narzucamy. Jedynie dajemy taką możliwość dyrektorom, jeśli uznają, że to poprawi funkcjonowanie szpitali". Pozostaje pytanie: jeśli nie minister, to kto odpowiada za system ochrony zdrowia w 2018 roku? Nawet jeśli jego podstawy zostały stworzone w 1990 roku? Kto wydał to rozporządzenie, zezwalające dyrektorom na narażanie zdrowia pacjentów? I ile czasu musi rządzić minister, by wziąć odpowiedzialność za system zdrowia? Dwa lata to za mało?
Żeby dobrze nauczyć się zawodu, młody lekarz powinien pracować dłużej niż 48 h tygodniowo. To nie jest obowiązkowe. Nie namawiam do tego wszystkich – trzeba mierzyć siły na zamiary. Jeśli ktoś jest słaby fizycznie i psychicznie, to nie powinien tego robić
To po prostu szantaż emocjonalny wobec młodych lekarzy, dość perfidny – próba nakłonienia ich do dłuższej pracy, niż przewidziana przez Kodeks Pracy, z sugestią, że są do niczego - brak im sił fizycznych i psychicznych oraz poczucia przyzwoitości.
Przypomnijmy może, skąd wzięło się prawo pracy. Jak donosi encyklopedia PWN, początki prawa pracy, zwanego również prawem robotniczym, kształtowały się podczas rewolucji przemysłowej. Pracodawcy zorientowali się, że siła robocza nie jest nieskończona – i trzeba coś zrobić, żeby zadbać o ich zdrowie, bo inaczej będą chorować. Prawo pracy chroni też pracowników przed wyzyskiem ze strony pracodawców.
Lekarze pracujący po 300-400 godzin miesięcznie płacą za to własnym zdrowiem. A już niedługo w Polsce będzie jeszcze mniej lekarzy, niż obecnie, bo duża część z nich przejdzie na emeryturę. Przydałoby się, by młodzi lekarze mieli siłę i zdrowie, żeby jeszcze chwilę popracować.
Tutaj czujemy się w obowiązku, żeby umieścić gościnny cytat posłanki Alicji Kaczorowskiej z PiS (z tej samej komisji zdrowia):
"Jak byłam młodą lekarką, to pracowałam 400 godzin w miesiącu. Zwracam się do młodych lekarzy z prośbą o służebność".
Dodajmy, że przepracowani i przemęczeni lekarze to również ogromne ryzyko dla pacjenta.
W 2004 roku, po wejściu do UE, Komisja Europejska dała Polsce 7 do 9 lat na wycofanie klauzuli opt-out i zwiększenie liczby personelu medycznego. Minęło 13 lat i żaden rząd nic nie rozbił, by tak się stało.
Ustawa o zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia jest rewolucyjna. Ale jej pierwszymi beneficjentami są pacjenci, a nie lekarze. Zresztą oprócz tego rezydenci też dostali podwyżki
Przypomnijmy postulaty rezydentów:
Jak widać, podwyżki pensji są dopiero na piątym, ostatnim miejscu. Najważniejsze to 6,8 proc. PKB na zdrowie. Tymczasem ustawa o zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia, reklamowana przez ministra, przewiduje systematyczny wzrost do 6 proc. PKB... za 7 lat, w 2025 roku.
W 2018 roku na zdrowie będzie przeznaczone 4,67 proc. PKB, w 2019 roku - 4,84 proc. Nie są to sumy rewolucyjne. Jeśli chodzi o podwyżki, rezydenci twierdzą, że są niezadowoleni, bo podwyżki dzielą środowisko lekarskie na rezydentów i specjalistów (którzy często będą zarabiać mniej, niż niektórzy z tych pierwszych) i samych rezydentów na różne specjalizacje i lata; w efekcie ci, którzy zaczną rezydenturę w przyszłym roku będą zarabiać więcej, niż ci na ostatnim roku.
Wytłumaczył to OKO.press rezydent drugiego roku chirurgii: „W przyszłym roku będę zarabiał 2800 zł na rękę. Ktoś, kto dopiero zacznie rezydenturę na chirurgii – 3500 zł, a za dwa lata – 3700 zł. Będzie zarabiał prawie 1000 zł więcej niż ja na czwartym roku”.
Sam Konstanty Radziwiłł jako prezes Naczelnej Izby Lekarskiej podczas IX Zjazdu Lekarzy domagał się w 2008 roku dla lekarzy-rezydentów zarobków równych dwóm średnim krajowym, a dla lekarzy specjalistów – trzech. Z kolei w 2015 roku, podczas XI Forum Rynku Zdrowia, wtedy jeszcze nie minister, a już nie prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, domagał się w ciągu 2-3 lat finansowania zdrowia na poziomie 6 proc. PKB.
Mówił wtedy: „na ochronę zdrowia Polska wydaje zaledwie 4,4 proc. PKB. To znacznie mniej niż np. nasi sąsiedzi. W przypadku Czech to 6,8 proc. PKB. Należy zatem zwiększyć nakłady na ten cel”.
Ale jak sam podkreślił na posiedzeniu Komisji Zdrowia 3 stycznia, jego poglądy na temat służby zdrowia przeszły "ewolucję" (w odpowiedzi na to, że w przeszłości jako prezes Naczelnej Izby Lekarskiej popierał protestujących lekarzy). Powiedział: "Zastanawiam się, czy nie wydać zbioru moich felietonów, który pokazywałby moją ewolucję poglądów. Bo też sytuacja się zmieniła".
No tak – od 2008 roku zarówno PKB, jak i średnia krajowa znacząco wrosły: PKB o 0,58 biliona złotych, a średnie wynagrodzenie o prawie 1000 złotych.
Pozostajemy w dialogu z lekarzami: tak naprawdę nigdy nie przestaliśmy się spotykać. Konsultujemy wszystkie akty prawne – te w dość dużym tempie, ale sytuacja jest wyjątkowa
Trudno nazwać dialogiem sytuację, kiedy tylko jedna strona uważa, że uczestniczy w komunikacji.
Marcin Sobotka z Porozumienia Rezydentów mówił podczas Komisji Zdrowia: "Minister Radziwiłł nie reagował na nasze apele o dialog. Negocjacje się nigdy nie odbyły, odbywały się za to rozmowy informacyjne, z których nic nie wynika. Ministerstwo przez cały grudzień nie podjęło z nami konstruktywnego dialogu. Trwały za to gorączkowe prace nad wprowadzeniem różnych aktów prawnych, które nie były konsultowane ze stroną społeczną (OZZL) – skoro jesteśmy w stałym kontakcie, dlaczego tak się stało?".
Rozporządzenie ministra Radziwiłła zezwalające na dyżurowanie jednego lekarza na kilku oddziałach jednocześnie zostało przygotowane ekspresowo. Projekt pojawił się 19 grudnia, a konsultacje społeczne trwały 3 dni. Uwagi można było zgłaszać do 22 grudnia.
Zarząd Główny Związku Anestezjologów następująco skomentował rozporządzenie: "Z ubolewaniem stwierdzamy, że Minister Zdrowia odpowiedzialny za bezpieczeństwo zdrowotne obywateli przedstawił projekt rozporządzenia, który może spowodować drastyczne i katastrofalne skutki zdrowotne dla hospitalizowanych pacjentów”.
Zdaniem anestezjologów, takie rozwiązanie „w drastyczny sposób zwiększy ryzyko oraz częstość wystąpienia zdarzeń niepożądanych u hospitalizowanych pacjentów, spowodowanych brakiem odpowiedniej liczby personelu medycznego”. Ostrzega też, że jeśli rozporządzenie wejdzie w życie, lekarze będą zgłaszać do prokuratury i opinii publicznej wszystkie przypadki uszczerbku na zdrowiu lub życiu pacjentów wynikające z niedostatecznej liczby lekarzy i personelu medycznego.
Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej powiedział za to:„Internista będzie mógł dyżurować na chirurgii, chirurg na ginekologii, a ginekolog na kardiologii. Strach pomyśleć, czym skończy się to dla chorych”.
Minister Radziwiłł nie wziął chyba pod uwagę tych głosów.
Minister Radziwiłł podczas posiedzenia komisji zdrowia kilkakrotnie wspominał o tym, że w najbliższych dniach odbędą się "rozmowy rządu z rezydentami". Po zakończeniu posiedzenia Komisji Zdrowia powiedział do doktora Hałabuza, przewodniczącego Porozumienia Rezydentów:
"No, to jesteśmy umówieni na umówienie".
Z kolei Porozumienie Rezydentów, zniecierpliwione brakiem reakcji Ministerstwa Zdrowia napisało list do premiera Morawieckiego z prośbą o rozmowę.
"Jesteśmy ludźmi pasji do zawodu i pełni troski o pacjentów, dlatego może Pan liczyć na naszą pomoc. Deklarujemy gotowość do rozmów z Panem Premierem i przypominamy, że jesteśmy w stanie powrócić do ponadnormatywnej pracy, aby wspomóc państwo i rząd w realizacji polityki bezpieczeństwa zdrowotnego, ale tylko w sytuacji wizji zmian na lepsze. Prosimy o pilne spotkanie celem wypracowania rozwiązań wyjścia z sytuacji kryzysu".
Z informacji OKO.press wynika, że do tej pory nie otrzymali żadnej odpowiedzi.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze