Rząd Prawa i Sprawiedliwości wciąż straszy genetycznie zmodyfikowanymi organizmami. Tymczasem pomysł, który chce wprowadzić w życie, obowiązuje już w całej Unii od ponad dekady. A powtarzanie, że Polska ma być wolna od GMO to pusty slogan
Minister rolnictwa i rozwoju wsi Jan Krzysztof Ardanowski zapowiedział 29 października 2018 roku wprowadzenie ustawy regulującej znakowanie żywności nie zawierającej GMO.
Minister po raz pierwszy przedstawił swoje plany 19 lipca 2018. Twierdził wówczas, jak podaje gazetaprawna.pl, że
To konsument ma zadecydować, jakiej żywności oczekuje. Jeżeli nie podziela obaw i wątpliwości związanych z GMO, to jest jego wybór.
„To konsument ma zadecydować, jakiej żywności oczekuje. Jeżeli nie podziela obaw i wątpliwości związanych z GMO, to jest jego wybór”.
Szkopuł w tym, że obowiązek znakowania produktów spożywczych zawierających 0,9 proc. lub więcej składników z GMO istnieje już w całej Unii Europejskiej na mocy dyrektywy z 2003 roku.
Oznaczanie zatem czegokolwiek jako wolnego od GMO nie ma sensu, bo gdyby je zawierało, informacja taka musiałaby widnieć na opakowaniu. Prawdopodobnie więc działanie Ardanowskiego to jedynie populistyczny ruch mający pozyskać sympatię elektoratu obawiającego się GMO. Stawka jest o tyle większa, że ruch Kukiz’15 – najbardziej przeciwna GMO grupa polityczna w obecnym parlamencie – powoli dogorywa. PiS rzecz jasna chce przejąć wyborców Kukiza.
Dodajmy, że dziś wielu producentów dobrowolnie znakuje swoje produkty jako wolne od GMO, co zresztą bardzo często jest nadużyciem. Dlaczego? Nie ma bowiem krów czy kur genetycznie zmodyfikowanych, a pasza GMO rozkładana jest w przewodzie pokarmowym i jej spożycie nie zmienia genów zwierzęcia.
Pisanie zatem o jajach czy serach wolnych od GMO jest w najlepszym przypadku manipulacją, a ponadto sugeruje, że jaja czy mleko innego producenta mogą pochodzić z GMO, choć to nieprawda.
Podczas tegorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy, które miało miejsce w dniach 4-6 września 2018, Jan Krzysztof Ardanowski uczestniczył w panelowej dyskusji nt. GMO. Powiedział tam (cytat za portalem farmer.pl) m.in., że „Dla mnie na tym etapie rozwoju badań naukowych, inżynieria genetyczna rozumiana jako organizmy modyfikowane genetycznie jest tworzeniem takich organizmów, które nigdy nie wystąpią w sposób samoistny w przyrodzie”.
Ta wypowiedź to dowód, że ministrowi brakuje wiedzy z tego zakresu. Modyfikacje genetyczne w taki sam sposób, w jaki w laboratorium robi się GMO, od milionów lat przeprowadzają w naturze wirusy. Wbudowują się w genom gospodarza zostając tam często już do jego śmierci, a jeśli zasiedlą jądra komórek rozrodczych, mogą być nawet przekazane następnemu pokoleniu. Różnica między GMO produkowanymi przez człowieka, a naturalnymi - wirusowymi jest taka, że człowiek może zmieniać genom w sposób świadomy, np. modyfikować białe ciałka chorego na białaczkę tak, by skutecznie zwalczały komórki nowotworowe, wirus zaś nie ma żadnego planu.
Ardanowski w Krynicy oświadczył też, że:
„Jeżeli kiedyś, za wiele, wiele lat, będzie można w sposób bezpieczny, absolutnie transparentny i odpowiedzialny uznać, że metody wymiany fragmentów genów między organizmami niewystępujące w przyrodzie, są dla człowieka bezpieczne, że nie powodują żadnych negatywnych skutków, to wtedy możemy zastanawiać się nad GMO”.
Tymczasem bezpieczeństwo stosowania najrozmaitszych odmian GMO zostało potwierdzone wielokrotnie. Wprowadzenie ich na rynek wymaga długoletnich badań dotyczących bezpieczeństwa dla konsumentów i dla środowiska. Dla przykładu, łosoś GMO AquaAdvantage zanim został dopuszczony na rynek amerykański był badany 20 lat.
Prof. Paweł Golik z Uniwersytetu Warszawskiego, jeden z czołowych polskich genetyków, tak skomentował wypowiedź ministra Ardanowskiego.
„Mamy tu, typowe dla przeciwników biotechnologii błędne odwołanie do zasady ostrożności. Dla żadnej stosowanej przez człowieka technologii, w jakiejkolwiek dziedzinie życia, nie można dać 100 proc. gwarancji, że nie pojawią się żadne negatywne skutki. W przypadku tworzenia nowych odmian organizmów można natomiast powiedzieć, że skutki precyzyjnych i ukierunkowanych manipulacji metodami inżynierii genetycznej są o wiele bardziej przewidywalne, niż skutki stosowania tradycyjnych metod, czyli losowej mutagenezy i krzyżowania.
Pod względem bezpieczeństwa tzw. GMO są przed wprowadzeniem na rynek o wiele dokładniej badane niż odmiany konwencjonalne, a dane dotyczące ich bezpieczeństwa obejmują ponad 20 lat i tysiące niezależnych prac naukowych”.
Ardanowski wypowiedział także wojnę paszom GMO. Sprawa ta ma szerszy kontekst. Rząd Prawa i Sprawiedliwości z lat 2005-2007, już pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego, wprowadził w życie ustawę zakazującą stosowania w Polsce pasz GMO. Gdyby ustawa weszła w życie bezzwłocznie, polska branża mięsna praktycznie by upadła, dlatego odsunięto jej realizację w czasie wprowadzając wciąż przedłużane od tego czasu moratorium. Ostatnie ustanowiono w roku 2016, wygasa ono 31 grudnia 2018 roku. Poprzedni minister rolnictwa i rozwoju wsi rządu Prawa i Sprawiedliwości Krzysztof Jurgiel planował przedłużenie go nie na dwa, ale na kolejne pięć lat.
Ardanowski jest jednak innego zdania. Chce, aby jak najszybciej zaprzestano sprowadzać do Polski soję GMO i zamiast niej stosować wysokobiałkową paszę na bazie roślin niezmodyfikowanych genetycznie. Jest to, jak wskazują eksperci, nierealne. Inne pasze są po prostu za mało wydajne i zbyt drogie, a ich produkcja może być bardziej szkodliwa dla środowiska niż uprawa soi GMO.
Dlatego należy się spodziewać kolejnego moratorium na lata 2019-2021, po nim zaś z pewnością potrzebne będą kolejne. Trudno i tu nie odnieść wrażenia, że zapowiedzi Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi to gadanie o niczym, jedynie dla zdobycia poparcia przeciwników GMO.
Minister Ardanowski nie od dziś marzy o Polsce wolnej od GMO, uznając, że to odpowiednie hasło do robienia politycznej kariery. Jeszcze za rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego opowiadał się za wycofaniem się z importu modyfikowanej soi z krajów Ameryki Południowej i sprowadzaniem niemodyfikowanej genetycznie soi z Rosji.
Wcześniej, zanim jeszcze objął tekę ministra rolnictwa, rząd PiS wprowadził drakońskie przepisy dla upraw GMO, które miały w praktyce wyeliminować możliwość zakładania takich pól, z czym ustawodawcy wcale się zresztą nie kryli.
Dla zobrazowania skali radykalizmu rozwiązania PiS wystarczy przytoczyć fakt, że aby móc obecnie uprawiać w Polsce GMO, należy mieć zgodę wszystkich podmiotów w odległości 30 km od uprawy. Uniemożliwia to rozwój rolnictwa w kierunku nowoczesności, wydajności i minimalizowania jego kosztów środowiskowych.
Lęk przed GMO podsycają od lat różne ruchy i środowiska w Europie, a wykorzystują to politycy chcący łatwym kosztem zdobyć sympatię wyborców. Ciekawe, że w sejmie na temat GMO, na zaproszenie polityków z ruchu Kukiz’15, wypowiadał się nawet znany szarlatan – Jerzy Zięba. O ten paranaukowy miszmasz zabiega dziś najwyraźniej Prawo i Sprawiedliwość.
Łukasz Sakowski. Biolog, autor bloga naukowego www.totylkoteoria.pl
Biolog i bloger naukowy
Biolog i bloger naukowy
Komentarze