0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Robert Górecki / Agencja GazetaRobert Górecki / Age...

Minister rolnictwa i rozwoju wsi Jan Krzysztof Ardanowski zapowiedział 29 października 2018 roku wprowadzenie ustawy regulującej znakowanie żywności nie zawierającej GMO.

Minister po raz pierwszy przedstawił swoje plany 19 lipca 2018. Twierdził wówczas, jak podaje gazetaprawna.pl, że

To konsument ma zadecydować, jakiej żywności oczekuje. Jeżeli nie podziela obaw i wątpliwości związanych z GMO, to jest jego wybór.
Konsument już jest informowany, czy żywność zawiera GMO. Minister wyważa otwarte drzwi
Wypowiedź publiczna,19 lipca 2018

„To konsument ma zadecydować, jakiej żywności oczekuje. Jeżeli nie podziela obaw i wątpliwości związanych z GMO, to jest jego wybór”.

Szkopuł w tym, że obowiązek znakowania produktów spożywczych zawierających 0,9 proc. lub więcej składników z GMO istnieje już w całej Unii Europejskiej na mocy dyrektywy z 2003 roku.

Oznaczanie zatem czegokolwiek jako wolnego od GMO nie ma sensu, bo gdyby je zawierało, informacja taka musiałaby widnieć na opakowaniu. Prawdopodobnie więc działanie Ardanowskiego to jedynie populistyczny ruch mający pozyskać sympatię elektoratu obawiającego się GMO. Stawka jest o tyle większa, że ruch Kukiz’15 – najbardziej przeciwna GMO grupa polityczna w obecnym parlamencie – powoli dogorywa. PiS rzecz jasna chce przejąć wyborców Kukiza.

Dodajmy, że dziś wielu producentów dobrowolnie znakuje swoje produkty jako wolne od GMO, co zresztą bardzo często jest nadużyciem. Dlaczego? Nie ma bowiem krów czy kur genetycznie zmodyfikowanych, a pasza GMO rozkładana jest w przewodzie pokarmowym i jej spożycie nie zmienia genów zwierzęcia.

Pisanie zatem o jajach czy serach wolnych od GMO jest w najlepszym przypadku manipulacją, a ponadto sugeruje, że jaja czy mleko innego producenta mogą pochodzić z GMO, choć to nieprawda.

Na Forum w Krynicy

Podczas tegorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy, które miało miejsce w dniach 4-6 września 2018, Jan Krzysztof Ardanowski uczestniczył w panelowej dyskusji nt. GMO. Powiedział tam (cytat za portalem farmer.pl) m.in., że „Dla mnie na tym etapie rozwoju badań naukowych, inżynieria genetyczna rozumiana jako organizmy modyfikowane genetycznie jest tworzeniem takich organizmów, które nigdy nie wystąpią w sposób samoistny w przyrodzie”.

Ta wypowiedź to dowód, że ministrowi brakuje wiedzy z tego zakresu. Modyfikacje genetyczne w taki sam sposób, w jaki w laboratorium robi się GMO, od milionów lat przeprowadzają w naturze wirusy. Wbudowują się w genom gospodarza zostając tam często już do jego śmierci, a jeśli zasiedlą jądra komórek rozrodczych, mogą być nawet przekazane następnemu pokoleniu. Różnica między GMO produkowanymi przez człowieka, a naturalnymi - wirusowymi jest taka, że człowiek może zmieniać genom w sposób świadomy, np. modyfikować białe ciałka chorego na białaczkę tak, by skutecznie zwalczały komórki nowotworowe, wirus zaś nie ma żadnego planu.

Ardanowski w Krynicy oświadczył też, że:

„Jeżeli kiedyś, za wiele, wiele lat, będzie można w sposób bezpieczny, absolutnie transparentny i odpowiedzialny uznać, że metody wymiany fragmentów genów między organizmami niewystępujące w przyrodzie, są dla człowieka bezpieczne, że nie powodują żadnych negatywnych skutków, to wtedy możemy zastanawiać się nad GMO”.

Tymczasem bezpieczeństwo stosowania najrozmaitszych odmian GMO zostało potwierdzone wielokrotnie. Wprowadzenie ich na rynek wymaga długoletnich badań dotyczących bezpieczeństwa dla konsumentów i dla środowiska. Dla przykładu, łosoś GMO AquaAdvantage zanim został dopuszczony na rynek amerykański był badany 20 lat.

Prof. Paweł Golik z Uniwersytetu Warszawskiego, jeden z czołowych polskich genetyków, tak skomentował wypowiedź ministra Ardanowskiego.

„Mamy tu, typowe dla przeciwników biotechnologii błędne odwołanie do zasady ostrożności. Dla żadnej stosowanej przez człowieka technologii, w jakiejkolwiek dziedzinie życia, nie można dać 100 proc. gwarancji, że nie pojawią się żadne negatywne skutki. W przypadku tworzenia nowych odmian organizmów można natomiast powiedzieć, że skutki precyzyjnych i ukierunkowanych manipulacji metodami inżynierii genetycznej są o wiele bardziej przewidywalne, niż skutki stosowania tradycyjnych metod, czyli losowej mutagenezy i krzyżowania.

Pod względem bezpieczeństwa tzw. GMO są przed wprowadzeniem na rynek o wiele dokładniej badane niż odmiany konwencjonalne, a dane dotyczące ich bezpieczeństwa obejmują ponad 20 lat i tysiące niezależnych prac naukowych”.

Konieczne moratorium

Ardanowski wypowiedział także wojnę paszom GMO. Sprawa ta ma szerszy kontekst. Rząd Prawa i Sprawiedliwości z lat 2005-2007, już pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego, wprowadził w życie ustawę zakazującą stosowania w Polsce pasz GMO. Gdyby ustawa weszła w życie bezzwłocznie, polska branża mięsna praktycznie by upadła, dlatego odsunięto jej realizację w czasie wprowadzając wciąż przedłużane od tego czasu moratorium. Ostatnie ustanowiono w roku 2016, wygasa ono 31 grudnia 2018 roku. Poprzedni minister rolnictwa i rozwoju wsi rządu Prawa i Sprawiedliwości Krzysztof Jurgiel planował przedłużenie go nie na dwa, ale na kolejne pięć lat.

Ardanowski jest jednak innego zdania. Chce, aby jak najszybciej zaprzestano sprowadzać do Polski soję GMO i zamiast niej stosować wysokobiałkową paszę na bazie roślin niezmodyfikowanych genetycznie. Jest to, jak wskazują eksperci, nierealne. Inne pasze są po prostu za mało wydajne i zbyt drogie, a ich produkcja może być bardziej szkodliwa dla środowiska niż uprawa soi GMO.

Dlatego należy się spodziewać kolejnego moratorium na lata 2019-2021, po nim zaś z pewnością potrzebne będą kolejne. Trudno i tu nie odnieść wrażenia, że zapowiedzi Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi to gadanie o niczym, jedynie dla zdobycia poparcia przeciwników GMO.

Minister Ardanowski nie od dziś marzy o Polsce wolnej od GMO, uznając, że to odpowiednie hasło do robienia politycznej kariery. Jeszcze za rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego opowiadał się za wycofaniem się z importu modyfikowanej soi z krajów Ameryki Południowej i sprowadzaniem niemodyfikowanej genetycznie soi z Rosji.

Wcześniej, zanim jeszcze objął tekę ministra rolnictwa, rząd PiS wprowadził drakońskie przepisy dla upraw GMO, które miały w praktyce wyeliminować możliwość zakładania takich pól, z czym ustawodawcy wcale się zresztą nie kryli.

Dla zobrazowania skali radykalizmu rozwiązania PiS wystarczy przytoczyć fakt, że aby móc obecnie uprawiać w Polsce GMO, należy mieć zgodę wszystkich podmiotów w odległości 30 km od uprawy. Uniemożliwia to rozwój rolnictwa w kierunku nowoczesności, wydajności i minimalizowania jego kosztów środowiskowych.

Lęk przed GMO podsycają od lat różne ruchy i środowiska w Europie, a wykorzystują to politycy chcący łatwym kosztem zdobyć sympatię wyborców. Ciekawe, że w sejmie na temat GMO, na zaproszenie polityków z ruchu Kukiz’15, wypowiadał się nawet znany szarlatan – Jerzy Zięba. O ten paranaukowy miszmasz zabiega dziś najwyraźniej Prawo i Sprawiedliwość.

Łukasz Sakowski. Biolog, autor bloga naukowego www.totylkoteoria.pl

Czy żywność z GMO jest bezpieczna? I co z wpływem upraw GMO na środowisko?

Zanim genetycznie zmodyfikowany organizm i produkty spożywcze na jego bazie zostaną wprowadzone na rynek, muszą zostać dokładnie przebadane. Znacznie bardziej szczegółowo niż tradycyjne produkty spożywcze nie-GMO, jak też same niezmodyfikowane genetycznie organizmy, np. rośliny pod uprawy. W efekcie soja GMO przebadana jest znacznie lepiej niż pszenica czy żyto, z których powstaje zjadany przez nas codziennie chleb.

Warto uzmysłowić sobie, że obce DNA czy RNA są doszczętnie trawione w naszym przewodzie pokarmowym, a zatem obawa, że „jemy geny” i że nam to zaszkodzi, jest całkowicie nieuzasadniona. Zmienione geny mają na nas taki sam wpływ jak genom niezmodyfikowanego pomidora czy jabłka, które zjadamy na śniadanie. Gdyby DNA genetycznie zmodyfikowanego organizmu rzeczywiście zmieniało nasz genom, dokładnie tak samo i na tych samych zasadach zmieniałyby go organizmy niezmodyfikowane genetycznie. A tak się nie dzieje.

Modyfikowanie organizmów metodami inżynierii genetycznej jest w skutkach podobne do tradycyjnych metod tworzenia nowych odmian. Różnica jest taka, że w laboratoriach wprowadza się dokładne, zaplanowane zmiany w sposób precyzyjny, oczekiwany i świadomy. Natomiast tradycyjne metody, takie jak np. napromieniowywanie nasion, aby wywołać w nich mutacje i następnie na podstawie cech fenotypowych (czyli np. wyglądu, szybkości wzrostu siewek, itp.) wybrać te, które są dla nas korzystne, wprowadzają w genomie spory chaos. Nie wiemy co i jak ulegnie mutacji. Nowoczesne GMO jest bezpieczniejsze i bardziej wydajne.

GMO jest też ważne z perspektywy ochrony zdrowia i to w kilku kategoriach. Najbardziej znany sposób wykorzystywania GMO w medycynie to pozyskiwanie leków takich jak insulina ze zmodyfikowanych genetycznie bakterii z wbudowanym genem kodującym ludzką insulinę (zrekombinowaną dodatkowo tak, by działała dłużej i powodowała mniej skutków ubocznych). Inny przykład to modyfikowanie genetyczne w warunkach in vitro naszych komórek odpornościowych po to, by zabijały komórki nowotworowe. Takie terapie już się powiodły.

Ponadto rośliny można zmieniać w taki sposób, by produkowały potencjalnie prozdrowotne związki. W efekcie odpowiednio zaprojektowana żywność GMO może być zdrowsza od konwencjonalnej. Takie odmiany już istnieją. Wreszcie, dzięki modyfikowaniu genetycznemu zwierząt laboratoryjnych można prowadzić badania naukowe – zarówno podstawowe, jak i aplikacyjne, a więc mające na celu lepsze zrozumienie podłoża chorób a także służące poszukiwaniu nowych terapii.

Z perspektywy bogatej Europy walka z głodem nie jest szczególnie istotna. Inaczej to wygląda, jeśli na kwestie niedożywienia i głodu spojrzymy z perspektywy mieszkańców Azji czy Afryki. Nic więc dziwnego, że genetycznie zmodyfikowane rośliny niosą im ogromne nadzieje. Odmiany GMO bardziej odporne na susze czy ryż zawierający prowitaminę A, której niedobory doprowadzają do ślepoty i śmierci milionów dzieci, to tylko dwa przykłady. Projektowanie takich odmian GMO choć bardzo drogie, to organizowane jest charytatywnie na rzecz walki z głodem. Niestety, całkowicie bezpodstawnie i jedynie w oparciu o parareligijne zabobony, uprawy roślin GMO są blokowane przez organizacje takie jak Greenpeace, co prowadzi do dalszego cierpienia głodu przez miliony ludzi. Jest to o tyle zastanawiające, że uprawy GMO chronią planetę przed wylesianiem, ponieważ dzięki lepszemu plonowaniu dla uzyskania tej samej ilości pożywienia wymagana jest mniejsza powierzchnia pod uprawę.

Również zarzut o monopol na odmiany GMO dla dużych korporacji biotechnologicznych jest nietrafiony z kilku powodów. Po pierwsze problem dotyczy systemu jako takiego, a nie samej technologii tworzenia modyfikowanych organizmów. Po drugie, podkręcane – często absurdalnie – przepisy bezpieczeństwa dla upraw i żywności z GMO, często także za sprawą organizacji takich jak Greenpeace czy europejskich partii Zielonych, wymagają bardzo drogich badań, na które stać tylko ogromne, międzynarodowe firmy. Demonopolizacja jest zatem utrudniona przez tych, którzy o nią apelują. W końcu, podnoszona jest też kwestia patentowania organizmów żywych czy sekwencji DNA. Jest to rzecz kontrowersyjna i z wielu perspektyw nieetyczna, ale dotyczy przecież nie tylko odmian GMO, lecz również wszystkich innych – w tym tradycyjnych.

Przeczytaj także:

Komentarze