"To konfabulacja!" - bronią się mężczyźni oskarżeni o przemoc seksualną. A opinia publiczna często wierzy raczej im niż kobietom. Fałszywe oskarżenie może zniszczyć komuś życie. Jednak statystyki pokazują, że np. fałszywe oskarżenia o gwałt zdarzają się sporadycznie. Twierdzenie, że takie oskarżenia to sposób zemsty lub szukanie rozgłosu to szkodliwy mit
W październiku 2017 roku pod hasłem #MeToo miliony kobiet z całego świata zaczęły przyznawać, że były ofiarami molestowania seksualnego. Opisują swoje historie w mediach społecznościowych lub piszą tylko, że "one też" - bo większość kobiet doświadczyła przemocy seksualnej.
Zdarza się, że kobiety oskarżają o molestowanie konkretnych mężczyzn. New York Times naliczył kilkudziesięciu wpływowych mężczyzn, którzy zostali oskarżeni o przemoc seksualną w ciągu zaledwie miesiąca od początku kampanii. W Polsce pokłosiem akcji są m.in. zarzuty skierowane na łamach Codziennika Feministycznego przez cztery kobiety pod adresem publicysty Krytyki Politycznej i redaktora Gazety Wyborczej. Justyna Samolińska z Partii Razem w tekście o "obłudzie pornoprawicy" oskarżyła z kolei posła (do niedawna Kukiz'15), że podczas debaty telewizyjnej złożył jej seksualną propozycję. W listopadzie 2017 roku były wiceprezes Polskiego Związku Kolarskiego Piotr Kosmala ujawnił, że w polskim kolarstwie dochodziło do przypadków molestowania seksualnego i gwałtu. Zarzut molestowania seksualnego padł też w stołecznej policji.
Te oskarżenia mają różny ciężar, niektóre ograniczają się do molestowania werbalnego, ale zachowania wszystkich mężczyzn można uznać za przejawy tzw. "kultury gwałtu", w której przemoc na tle seksualnym jest uważana za normę: ludzi nie uczy się, jak nie gwałcić, ale jak nie zostać zgwałconym.
Oskarżani o przemoc reagują różnie. Niektórzy przyznają się do zarzucanych im zachowań. Inni atakują: to kobieta jest winna, to ona konfabuluje, bo ma mężczyźnie coś za złe, chce od niego coś uzyskać albo szuka rozgłosu. Tę historię chętnie podchwytuje otoczenie lub opinia publiczna. I to kobieta musi się bronić przed atakiem. Ten mechanizm odstrasza ofiary od ujawniania przemocy - wiedzą, że mogą się spodziewać ataku nie tylko ze strony sprawcy.
Wielu mężczyzn boi się z kolei, że padnie ofiarą fałszywego oskarżenia. Czy słusznie? Czy rzeczywiście konfabulacje na temat przemocy zdarzają się często?
Sprawdzamy, co na ten temat mówią statystyki.
Zjawisko fałszywych oskarżeń o gwałt przeanalizowała amerykańska autorka Sandra Newman na łamach magazynu Quartz. W USA głośną medialnie sprawą tego typu był m.in. rzekomy zbiorowy gwałt na University of Virginia w Charlottesville opisany przez magazyn Rolling Stone w 2014 roku. Okazało się, że rzekoma ofiara zmyśliła zdarzenie, a dziennikarka nie wykazała się wystarczającą czujnością. Czy zatem mężczyźni mogą czuć się zagrożeni, że podobne fałszywe oskarżenie zniszczy ich życie?
Newman przytacza statystyki z jednego z amerykańskich uniwersytetów. Spośród 136 zgłoszonych przypadków napaści seksualnej, 8 okazało się fałszywych. To 5,9 proc. wszystkich. W kontekście innych badań badacze szacują odsetek fałszywych oskarżeń na od 2 do 10 proc.
Niemal nigdy nie mają one poważniejszych konsekwencji. Fałszywie oskarżeni skrajnie rzadko trafiają do więzienia. Według rejestru uniewinnień od 1989 do 2017 roku było w Stanach Zjednoczonych jedynie 52 przypadków mężczyzn skazanych za napaść seksualną, którzy zostali następnie uniewinnieni ze względu na fakt, że zarzuty okazały się fałszywe. W przypadku zabójstw liczba ta wyniosła 790. A gwałtów jest w USA prawie 8 razy więcej niż zabójstw.
Jeszcze bardziej sugestywne są dane z raportu brytyjskiego Home Office (z grubsza odpowiednik naszego MSWiA). Spośród 216 oskarżeń, które uznano za fałszywe tylko 126 dotarło do etapu oficjalnego zawiadomienia zgłoszonego na policji przez oskarżającego lub oskarżającą. Z tych jedynie 39 wskazywało na konkretną osobę sprawcy. W zaledwie sześciu przypadkach skończyło się to aresztowaniem, a w dwóch - zarzutami. Obydwu oskarżonych ostatecznie uniewinniono. To pokazuje, jak rzadko takie sprawy grożą poważnymi konsekwencjami.
Statystyki, którymi posługuje się Newman potwierdza też raport z 2009 roku na temat skuteczności ścigania gwałtu w wymiarze sprawiedliwości krajów europejskich. W żadnym z krajów odsetek fałszywych zawiadomień (niekoniecznie wskazujących oskarżonego) nie przekroczył 9 proc. np. w Austrii i Belgii wyniósł on 4 proc. w Niemczech - 3, a w Szwecji - 2. Zgłoszenia okazywały się bezpodstawne na różnych etapach postępowania.
Jednocześnie trzeba pamiętać, że bez względu na to, czy chodzi o 9, czy 3 proc., zawsze są to konkretne osoby. Fałszywe oskarżenia mogą skończyć czyjąś karierę lub zniszczyć życie rodzinne - tak samo jak prawdziwe. Łatwiej jest zamknąć postępowanie prokuratorskie niż dyskusję w mediach społecznościowych. A bywa, że łatka "gwałciciela" zostaje na całe życie.
Fałszywych zgłoszeń jest jednak bardzo mało. A co o nich wiemy?
W Stanach Zjednoczonych prawie połowa fałszywych zawiadomień pochodzi od osób trzecich, najczęściej rodziców. W tym wypadku chodzi o szczególną sytuację - nastoletnia dziewczyna zachodzi w ciążę, ale w rzeczywistości nie jest to ciąża w wyniku gwałtu. Innym częstym w USA przypadkiem są zawiadomienia, które mają na celu uzyskanie dostępu do opieki zdrowotnej przy braku ubezpieczenia (to szczęśliwie raczej nie zdarza się w Europie).
W tych rzadkich sprawach, gdy fałszywe zawiadomienia nie odpadają już na wstępnym etapie, okazuje się, że oskarżające i oskarżający - w przeciwieństwie do ofiar, które nie mają wspólnych cech - tworzą pewną charakterystyczną grupę. Są to bowiem osoby, którym fałszywe oskarżenia zdarzają się regularnie i są na to dowody.
"W istocie to często przestępcy, których rodzina i przyjaciele to także przestępcy. Złamani ludzie uwięzieni w chaotycznych życiach" - pisze Newman.
Często to osoby, które w dzieciństwie same doświadczyły ciężkiej przemocy seksualnej. Nierzadko cierpią też na psychozę lub zaburzenia osobowości.
Trzeba jeszcze raz podkreślić, że mówimy tu o sytuacjach skrajnie rzadkich - przytłaczająca większość zawiadomień jest prawdziwa.
Do przekonania o dużej skali zjawiska fałszywych oskarżeń przyczyniają się media, które poświęcają im nieproporcjonalnie dużo uwagi. Właśnie dlatego, że zdarzają się rzadko. Jak wylicza brytyjski dziennik, gdyby media w tym kraju miały zajmować się każdym faktycznym przypadkiem gwałtu, musiałyby to robić 65 razy dziennie. Zamiast tego wolą z fascynacją przyglądać się kobiecie, która ma na koncie 15 fałszywych oskarżeń w ciągu trzech lat (i dokładnie pasuje do profilu opisanego powyżej).
To m.in. z tego powodu kobiety, które mówią, że padły ofiarą napaści seksualnej są traktowane nieufnie. Np. w badaniu przeprowadzonym w Nowej Zelandii w latach 90. jedna trzecia ankietowanych ofiar gwałtu stwierdziła, że podczas zgłaszania przestępstwa zetknęła się z niedowierzaniem ze strony policji.
Według raportu fundacji "Ster", o którym pisaliśmy, niemal 90 procent badanych doświadczyło jakiejś formy przemocy seksualnej (próba nie była reprezentatywna). Ponad 20 procent doświadczyło próby gwałtu, a z nich 93,1 proc. nie zgłosiło jej policji. Powodem był brak wiary w pomoc policji (61,5 proc.) oraz wstyd (61,5 proc.). Całkowicie niezgodne z faktami przekonanie, że konfabulacje na temat zaznanej przemocy są szerszym zjawiskiem przyczynia się do tych zatrważających statystyk.
Bo obwinianie ofiary poprzez kwestionowanie jej prawdomówności też jest częścią "kultury gwałtu".
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Komentarze