0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja: Iga Kuch...

Czekałam cały rok, żeby o nim napisać. A i tak się spóźniłam. Bo podręczniki do botaniki jedno, a ocieplenie klimatu drugie. I mniszek lekarski, który teoretycznie w kwietniu powinien ledwo, ledwo rozchylać swoje żółte, słoneczne płatki, w tym roku już od dwóch tygodni owocuje. Zmienia się w puchate, ulotne dmuchawce. Co powinno niepokoić. Ale z przyzwyczajenia cieszy.

Bo jak nie świętować powrotu najbliższej rośliny zza rogu, najwierniejszego przyjaciela, najstarszego kompana z dzieciństwa? Kogoś, kogo znamy na wylot, do szpiku kości – do tego lepkiego, białego soku, który wypełniał każdą prężną, mięsistą łodyżkę i brudził ręce, gdy plotło się wianki. Najlepiej do taktu „Dmuchawce, latawce, wiatr”, rozlewającego się po całym osiedlu z trzeszczącego, balkonowego radia sąsiadki.

Mniszek to nie mlecz

Mówiło się na nie wtedy „mlecze”. Ale tak jak cykoria nie jest chabrem, a pieprzyca rzeżuchą, tak mniszek przypomina mlecza tylko na pierwszy rzut oka. Jeden lekarski i wszędobylski, a drugi trujący i polny. Mają co prawda podobne kwiaty, ale różnią się okresem kwitnienia, kształtem liści, budową łodyg.

Mlecz jest wysoki i łykowaty, trudny do zerwania. Jego kwiaty i liście odchodzą z jednej, długiej łodygi. Zresztą te liście też w niczym liści mniszka nie przypominają. Raz mniejsze, raz większe, są nierówne i od spodu włochate, a nawet kolczaste. Liście mniszka są zaś drapieżne tylko z wyglądu. W dotyku przyjemnie gładkie, wynurzają się prosto z ziemi, rozwalając się na niej bezwstydną, szeroką rozetą, z której wychodzą pulchne, zielone szypuły. Każda pełna białego mleka, zwieńczona jednym, szerokim kwiatem – a właściwie jego złudzeniem.

W rzeczywistości z każdej główki mniszka wytryska obfitość maleńkich, żółtych kwiatów, układających się w coraz mniejsze okręgi. Taka pojedyncza spirala mieści w sobie nawet 200 pojedynczych kwiatów, z których po jakimś tygodniu opadną płatki, odsłaniając słomkowe niełupki – niewielkie, zwieńczone puchem owoce, przypominające pręgowane robaczki, w których roślina kryje swoje liczne nasiona.

W ciągu jednego roku może wyprodukować takich nasion nawet pięć tysięcy.

Mlecz zaś dmuchawców nie wytwarza. To specyfika mniszka. A właściwie mniszków – bo pod tą oficjalną nazwą kryje się nawet 200 oddzielnych gatunków. Z której strony by nie spojrzeć, mniszek okazuje się żywą, szaloną matrioszką – spektaklem płodności, iluzji i dziwów.

Mniszek latający

Łodyga rośliny, jakby tym zawstydzona, chowa się pod ziemią, łącząc się z długim, upartym korzeniem, który użyźnia i wzbogaca w wapń glebę. A mimo tego spędza sen z powiek fanom równo przystrzyżonych i eugenicznie czystych trawników. Bo mniszek potrafi z łatwością się z fragmentu takiego niewypielonego korzenia odrodzić. I w reakcji na spory stres środowiskowy, wyprodukować jeszcze więcej nasion, co zaobserwowali już w latach 70. badacze z argentyńskiego Uniwersytetu Narodowego w La Placie.

Te desperackie nasiona, uzbrojone w rozłożysty, rzęsisty spadochron puchu kielichowego, roznoszą się po całej okolicy nieraz na kilka kilometrów, po czym zakorzeniają się lub opadają do wody, gdzie potrafią przeczekać na bardziej sprzyjające warunki nawet i 9 miesięcy. To z nich powstaną kolejne mniszki – idealne klony swoich protoplastów.

Z tym lataniem, to niby sztuczka jak każda inna, ale badacze i badaczki zrozumieli jej mechanizm dopiero niedawno. I szczęki im opadły, bo, jak w 2018 roku wyjaśnił na łamach prestiżowego magazynu „Nature” zespół badawczy ze szkockiego Uniwersytetu Edynburskiego, mniszki wypracowały sobie sposób lotu, którego ludzkość dotąd nie znała. Serio!

Kluczem jest rzęsisty, rozłożysty spadochron z kilkudziesięciu cieniutkich szczecin, między którymi są przerwy. Pozwala to powietrzu przepływać w taki sposób, żeby nad niełupką i puchem pojawił się niewielki, ale silny wir podciśnienia, który wytwarza potrzebne nasionom siłę nośną i siłę ciągu, odpowiedzialne za wypychanie fragmentów dmuchawca do góry. Tak, aby pozbawione jakiegokolwiek źródła energii, dryfowały w powietrzu, a potem bezpiecznie i coraz wolniej opadały, gdzie trzeba.

Zainspirowani tą technologią badacze z chińskiego Uniwersytetu w Tianjin opublikowali w 2023 roku w „Nature Communications” schematy dryfujących mikrodronów, które mogłyby znacznie ułatwić monitorowanie stanu środowiska, komunikację sieciami bezprzewodowymi, a nawet konstrukcję bardziej nowoczesnych i samodzielnych statków kosmicznych, napędzanych żaglami słonecznymi w kształcie puchu mniszka.

Mniszek przystosowany do zmian klimatu

A to nie koniec dmuchawcowych unowocześnień! Jak w 2022 roku ustaliły badaczki z Uniwersytetu Edynburskiego, Oxfordu, Imperial College London i Uniwersytetu w Lyonie, mniszki nie tylko potrafią latać bez zasilania, ale i dobierać optymalny moment startu, kontrolując poziom wilgotności powietrza oraz powiązaną z nim siłę wiatru.

Jak wyjaśniła portalowi Focus.pl bioinżynierka Naomi Nakayama, która badała zachowanie dmuchawców w mgliste poranki i słoneczne popołudnia, gdy wokół jest zbyt mokro i zbyt słabo wieje,

mniszki zamykają się w sobie, aby nie marnować cennych nasion na krótki lot w mało sprzyjających warunkach atmosferycznych.

Na podstawie tych obserwacji, badaczki opracowały wstępne projekty miękkich minirobotów, unoszonych rzęsistymi spadochronami z włókna szklanego, które można by stosować nie tylko w robotyce, ale i protetyce. Bo ludzkim ciałom będzie łatwiej współpracować z lekką i puchatą w dotyku konstrukcją, która na dodatek automatycznie reaguje na bodźce ze środowiska.

Zdaniem Nakayamy, same mniszki wykorzystają zaś tę zdolność do przystosowania się do życia w dobie zmian klimatu. Z czym generalnie radzą sobie nieźle. Szczególnie w miastach. Co brzmi nieintuicyjnie, ale potwierdziło się w szeregu badań botanicznych. Zaczynając od tych z 2007 roku, kiedy Tamara M. McPeek i Xianzhong Wang udowodnili, że im więcej dwutlenku węgla w atmosferze, tym mniszek prężniej się rozmnaża. Po doniesienia holenderskich ekologów z 2023 roku, że mniszkom sprzyja życie w warunkach klimatycznych miejskiej wyspy ciepła, ponieważ te zachęcają roślinę do szybszej adaptacji genetycznej, która skutkuje z kolei przyrostem ich biomasy.

Mniszki sprzątają po człowieku

Mniszki przeżyją wszystko. Mniszki przeżyją wszędzie. To nie przypadek, że w latach 40. botanik i ekolog Roman Kobendza znalazł je na gruzach powojennej Warszawy. Ani że w 2017 roku biolożka Susan Kaminskyj z University of Saskatchewan zaobserwowała mniszki pośród kanadyjskich pól bitumicznych, zupełnie wyjałowionych i zanieczyszczonych przez wydobycie ropy.

Jakby tego było mało, po kilku miesiącach od pojawienia się na tym nieprzyjaznym terenie pierwszych mniszków, stan gleby znacząco się polepszył się – okazało się, że porastające korzenie mniszków grzyby zaczęły karmić się tym, co dla innych byłoby zabójczo trujące, a następnie przetworzyły te związki na pokarm dla roślin.

Uparta wola życia mniszków jest więc bardzo dobrą informacją dla całego środowiska. Bo użyźniają i oczyszczają glebę oraz wzbogacają ją o potrzebne związki organiczne, a także filtrują powietrze i, jak podkreśla portal Pasieka24.pl, karmią miejskie zapylacze w coraz częstszej sytuacji niedoboru pokarmu, wywołanej globalnym ociepleniem.

Innymi słowy, mniszki sprzątają po człowieku. I ratują go przed samym sobą.

Także dlatego, że zawarte w nich związki odżywcze oczyszczają nasz organizm, stymulują układ odpornościowy, wspomagają trawienie, zwalczają stany zapalne i zakażenia, a nawet przydają się w terapii nowotworów. Mniszek jest naprawdę lekarski. O czym medycyna ludowa i zielarki wiedziały przynajmniej od średniowiecza, a co Światowa Organizacja Zdrowia potwierdziła, wpisując mniszka w oficjalny rejestr roślin leczniczych.

Mniszek karmi

Daje się go znaleźć także w niejednej książce kucharskiej. Bo mniszki są naprawdę kapitalnym źródłem pożywienia. Nie tylko w obliczu głodu. Bogate w białko młode liście, wymoczone w wodzie z solą, żeby pozbawić je goryczki, można zjeść w sałatce lub ugotować i podsmażyć i dodać do makaronów, zapiekanek, tofucznic, jajecznic czy zup.

Pędy kwiatów, nim zakwitną, da się ukisić jak kapary. A z dojrzałych kwiatów można robić napary, dżemy, miody, wina, a nawet chrupiące przekąski w cieście. Korzenie zaś da się uprażyć i zmielić na aromatyczną, bezkofeinową kawę, bogatą w inulinę i związki antyoksydacyjne. Moja dwuletnia córka lubi też przegryzać mniszki podczas spacerów w pobliskim parku.

Nic dziwnego, że Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) rekomenduje globalną uprawę mniszków, jako jeden z gwarantów lokalnej suwerenności żywieniowej. W ramach pilotażowego programu produkcji nasion na senegalskich farmach pod kuratelą Sojuszu na rzecz Suwerenności Żywieniowej Afryki hodowano między innymi właśnie nasiona mniszka.

Święty mniszek

Im więcej o nim wiem, tym bardziej nie rozumiem jego skromnej, polskiej nazwy. Mniszek. Nawet nie mnich, który orze jak może, bo modli się przez pracę. Tylko zdrobniały mniszek. Niewielki i nieporadny. Daleko mu do drapieżnego, angielskiego „dandelion”, zrównującego liście rośliny z zębami lwów, francuskimi „dent de lion”. Nie da się też wyjaśnić tej nazwy żadnymi biologicznymi właściwościami, jak w przypadku łacińskiego „taraxacum”, pochodzącego prawdopodobnie od arabskiego „tarakhshagog” – określenia na „gorzką roślinę”.

Ale skąd w takim razie ten mniszek?

Na trop wpadam dopiero na stronie Muzeum Rolnictwa w Ciechanowie. Według kustoszki Doroty Gnatowskiej, kierowniczki działu Tradycji Zielarskich, polska nazwa odnosi się do określenia caput monachi użytego w kontekście mniszków po raz pierwszy w XVI przez niemieckiego teologia i botanika Otto Brunfelsa. „Najwidoczniej” – pisze Gnatowska z niekrytą radością – „dno koszyczka pozbawione owoców (czyli dmuchawiec po zdmuchnięciu) przywiodło na myśl białą, łysą na czubku i otoczoną jedynie pierścieniem z włosów głowę mnicha”.

Święty mniszek. A właściwie cały poczet świętych mniszków – patronów bezemisyjnej inżynierii lotniczej i przetrwania w dobie zmian klimatu. Jeśli chcecie zyskać ich przychylność, idźcie na spacer i zamiast je zrywać, padnijcie na kolana, pochylcie głowy w geście suplikacji i dmuchnijcie. Dmuchajcie, ile sił. A potem w zachwycie obserwujcie ich wniebowzięcie.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Anka Wandzel

Kulturoznawczyni, eseistka, badaczka związków sztuki, roślin i pracy opiekuńczej. Mama dwójki dzieci.

Komentarze