Kiedy tylko do czułego ucha Mateusza Morawieckiego dotarła wieść, że dwaj chłopcy w Tychach mają kiepskie boisko, ruszył na pomoc. Osiedle ma ważniejsze problemy, w okolicy są boiska, w tym 2 orliki, ale premier obiecał, że dzieciom pomoże i strzelił sobie z nimi fotkę. Odtwarzamy propagandowy przepis na troskliwego władcę. Podsuwamy wzorce Putina i Chaveza
Pod koniec sierpnia do internetu trafił filmik, w którym dzieci z osiedla „Weronika” w Tychach skarżą się na „spartańskie warunki” jakie panują na ich boisku. Filmik opublikowany przez użytkownika PoProstuMatekk zrobił furorę i dotarł nawet do czułego ucha Mateusza Morawieckiego. Premier pośpieszył z interwencją.
W nagraniu opublikowanym na youtube, chłopcy z pełnym poświęceniem inscenizują przed kamerą problemy ze swego życia małych piłkarzy: potykają się o kamienie, pokazują jak piłka wpada do pobliskiej rzeczki, wylatuje na ulicę czy uderza w głowę kogoś ćwiczącego na siłowni plenerowej nieopodal. Pokazują też zarośniętą bramkę i słupki, które wyglądają „co najmniej brzydko”.
Ani chłopcy ani rodzice, którzy pomagali przy nagrywaniu, nie spodziewali się pewnie, że ten sympatyczny apel spotka się 6 września 2018 z reakcją Kancelarii Premiera i posłuży do kreowania obrazu polityka bliskiego ludziom, może nawet zbawcy i wybawcy.
Premier nie odkrył tu Ameryki (zwłaszcza Łacińskiej, gdzie w takich akcjach specjalizował się Hugo Chavez) ani nawet Rosji (gdzie Putin wykazuje się jeszcze większą troską o poddanych), ale wyprawa do Tych nawiązuje do tych wzorów. Odtwarzamy przepis na ocieplenie wizerunku władcy.
Po pierwsze, znaleźć odpowiedni problem nadający się do szybkiej i niezbyt wymagającej interwencji. Najlepiej, żeby dotyczył dzieci i był zupełnie niekontrowersyjny. Ludzie muszą odruchowo czuć do poszkodowanych sympatię.
Interwencja musi być oczywiście (2) zaskakująca, na przykład coś zbyt błahego, żeby można było podejrzewać, że tak ważny polityk się nad tym pochyli. Mali piłkarze z kiepskim boiskiem są doskonałym wyborem.
Należy starannie (3) unikać szerszego kontekstu problemu, zwłaszcza, żeby się nie okazało, że sprawa jest błaha i/lub łatwa do rozwiązania inaczej.
W materiale propagandowym z Tych lepiej więc nie wspominać, że spółdzielnia, do której zaadresowali nagranie chłopcy ma ważniejsze problemy, jak wyremontowanie płyt balkonowych.
Ani, że 200 metrów dalej są dwa duże boiska, a w samych Tychach jest ponad 30 boisk ze sztuczną nawierzchnią, w tym dwa orliki. W końcu nie po to się tam jedzie, żeby promować sympatyzującego z PO prezydenta miasta.
Mamy więc sympatycznych bohaterów i element zaskoczenia, to już duża część sukcesu, ale kluczowe jest, by (4) dobrze zaprezentować się na miejscu - najlepiej dokładnie tam, gdzie wystąpił problem. Chodzi w końcu o to, żeby pokazać, że władza dociera wszędzie i zawsze jest z ludźmi, nawet jeśli są daleko od Warszawy. Można też błysnąć dowcipem cytując legendarnego trenera Kazimierza Górskiego (1921-2006), że "piłka jest okrągła, a bramki są dwie, ale szanowni państwo potrzebne jest jeszcze boisko cha cha cha".
To też doskonała okazja, żeby (5) uogólnić tezę o dobroci władzy. Dlatego premier wspomina o planach rządu na przeznaczenie ponad 500 mln zł na infrastrukturę sportową i po to zabiera ze sobą ministra sportu (na zdjęciu poniżej - z prawej), który okazuje mu odpowiedni szacunek i resortową wdzięczność. Zwłaszcza, że Witold Bańka urodził się w Tychach.
Żeby nikt się nie pogubił i nie pomyślał, że to jakiś wyjątkowy akt dobroci, najlepiej jeszcze dodać, że osiedlowa interwencja (6) wpisuje się w program partii. „Chcemy współpracować z wszystkimi, którzy są dobrymi gospodarzami małych ojczyzn […] tak jak spełniamy nasze obietnice w rządzie tak i w naszym planie samorządowym jesteśmy taką formacją polityczno-społeczną, która chce być blisko ludzi […]” - nie zapomniał wspomnieć Morawiecki.
Czas na (7) zdjęcia z dziećmi. Im więcej wdzięczności miejscowej ludności (uśmiechy - obowiązkowe, łzy wzruszenia mile widziane), tym lepiej. A dzieci są tu najlepsze. Zawsze wyjdą dobrze, nie zadają podchwytliwych ani trudnych pytań, na które trzeba szybko odpowiedzieć. Jak to ze Zgorzelca, z którym usiłował uporać się prezydent Duda.
[embed]https://www.facebook.com/oko.press/videos/339547129951628/[/embed]
Dzieci po prostu się cieszą, a polityk wygląda jak ktoś, kto troszczy się o młodzież i jej przyszłość - wystarczy dodać, że dzięki interwencji szefa rządu, będą kiedyś jak Milik (Arkadiusz, napastnik reprezentacji Polski i włoskiego Napoli) albo Gilewicz (Radosław, znany piłkarz z Tych, zakończył karierę w 2009 roku, potem komentator sportowy) i po sprawie. Na koniec trzeba jeszcze uwiecznić uściski dłoni z tłumem zachwyconych mieszkańców.
Reguły jak widać są proste, chociaż każdy polityk może tu dodać trochę osobistego uroku. Prezydent Trump, na przykład, pochylił się nad marzeniem 11-letniego Franka i pozwolił mu skosić trawnik przed Białym Domem.
Morawiecki wywiązał się z zadania, rozpisanego zapewne przez specjalistów od PR, ale powinien wiedzieć, że można było lepiej. Opisany sposób ocieplania wizerunku jest raczej dla początkujących. Dla takich tam polityków na jedną kadencję. Daleko mu jeszcze do prawdziwych mistrzów populizmu, jak Putin czy Chavez.
Władimir Władimirowcz Putin (od 1999 roku prezydent lub premier Rosji) na przykład, ma do kreowania wizerunku dobrego i miłościwego pana własny program telewizyjny „Priamuju liniju” ("Pierwsza linia"), w którym obywatele z całej Rosji mogą zadać mu pytanie albo złożyć skargę. Podczas tych tele-audiencji prezydent pochyla się z troską nad problemami przeciętnego obywatela, wyraża zdumienie nad jego niedolą i zarządza natychmiastową interwencję. Na telebimie przewijają się tysiące sms-ów, a Putin odpowiada na pytania typu, co je na śniadanie i o co poprosiłby złotą rybkę. A kiedy trzeba wszczyna natychmiastowe śledztwo.
Putin rusza też w teren, gdzie potrafi pokazać się w trójkącie: skrzywdzony obywatel, nad którym się użala - zły urzędnik, którego ruga - i on sam, który rozwiązuje problem i usuwa zło.
Podobną metodę z wielkim sukcesem stosował Hugo Chavez (prezydent Wenezueli 1999-2013) w swoim "Alo presidente" – programie, w którym co tydzień prezydent w różnych zakątkach kraju niósł pomoc i dobre słowo pokrzywdzonym obywatelom. Obejmował płaczące kobiety, komentował aktualną politykę lub stan swojego żołądka, a pod wpływem impulsu wydawał czasem różne rozporządzenia (raz prawie wywołał wojnę z Kolumbią).
W niedzielne popołudnie wszyscy ministrowie musieli z wielkim niepokojem śledzić cały program, który trwał od czterech do ośmiu godzin, w zależności od fantazji prezydenta.
Morawieckiemu sporo jeszcze brakuje do niedoścignionego ideału długowiecznych władców autorytarnych krain, ale pierwszy krok został postawiony.
Może w TVP znajdzie się miejsce na „Alo premiero" (jeśli poświęcimy poprawność językową na rzecz dźwięczności tytułu - bo powinno być "Alo primer ministro"), w którym wystarczy jeden telefon, żeby premier niczym dobra wróżka zjawiał się z rozwiązaniem problemu obywateli. Musi tylko pamiętać, żeby zadbać o odpowiednią selekcję zgłoszeń.
Bo co by się stało gdyby zamiast chłopców z zardzewiałą bramką spod Sejmu zadzwonili rodzice niepełnosprawnych dzieci?
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze