0:000:00

0:00

"Bo pomagamy na miejscu" - to jedna z głównych wymówek PiS przeciw przyjmowaniu do Polski uchodźców, którzy przebywają w obozach we Włoszech i w Grecji. Premier Morawiecki wysunął ten argument 13 lutego 2018 podczas wizyty w Libanie. Ale pomoc z Polski, należącej do grupy najbogatszych państw świata, jest tak minimalna, że polski premier musiał kombinować z rachunkami, by wyszło więcej, niż jest. Osiem to zawsze więcej niż jeden.

Pomoc socjalna przeznaczana dla jednego imigranta w Europie Zachodniej wystarcza na pomoc dla ośmiu uchodźców w Libanie.
"Pomoc" w Libanie oznacza uratowanie od śmierci głodowej lub zamarznięcia.
Wywiad dla wpolityce.pl,13 lutego 2018

Żeby ocenić prawdziwość tego stwierdzenia OKO.press zapytało Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, jakie dokładnie kwoty premier porównuje. Ile kosztuje utrzymanie jednego uchodźcy w Libanie, a ile pomoc socjalna dla uchodźcy w Europie.

Zanim doczekamy się odpowiedzi, zacznijmy od podstaw. Liban, który ma sześć milionów ludności, przyjął milion uchodźców. Dodatkowo pół miliona z tych sześciu milionów, to Palestyńczycy, którzy zostali wygnani w 1948 i 1967 roku z Izraela, oraz ich dzieci.

Wracając do uchodźców z Syrii (domyślamy się, że o nich mówi pan premier): według danych ONZ, 58 proc. z nich żyje poniżej poziomu skrajnego ubóstwa, czyli za mniej niż 1,9 dolara dziennie. Mieszkają w namiotach, nie mają prawa do pracy, spotykają się też z negatywnym odbiorem miejscowych mieszkańców (Liban sam jest ubogim krajem – PKB na mieszkańca to zaledwie 7900 dolarów).

9 na 10 rodzin syryjskich okresowo cierpi z powodu głodu. Przedstawicielka ONZ w Libanie Mireille Girard, powiedziała:

"Syryjscy uchodźcy w Libanie ledwo utrzymują się na powierzchni. Rodziny są skrajnie bezradne, polegają na pomocy z zagranicy".

Na początku lutego 16 Syryjczyków zamarzło na granicy z Libanem.

To jest katastrofa humanitarna ogromnych rozmiarów. Nikt jednak nie proponuje przesiedlenia tych ludzi do Europy. Ale też nie ma żadnego realnego planu, jak sobie z tym wielkim nieszczęściem milionów rodzin poradzić. Kraje Zachodu zrzucają się na ich utrzymanie. Sporo funduszy płynie przez ONZ. Polska uczestniczy z obowiązku w tych kosztach.

W dodatku warto zauważyć, że Liban to nie jest "na miejscu" - przecież to nie jest dom tych ludzi, to też dla nich obce państwo.

Ile Polska płaci na uchodźców

OKO.press dokładnie sprawdziło - ile Polska wydaje na tak reklamowaną "pomoc na miejscu". W 2017 roku kwota przeznaczona na pomoc humanitarną zwiększyła się w porównaniu do 2015 i 2016 roku, ale głównie poprzez zwiększenie obowiązkowej składki na rzecz tzw. Instrumentu Tureckiego UE (Turcja utrzymuje za te pieniądze obozy dla prawie dwóch milionów uchodźców).

W sumie Polska wydała w 2017 roku na pomoc humanitarną ponad 166 mln zł, z czego ponad 157 mln na Bliskim Wschodzie (licząc Instrument Turecki).

Polskie projekty za sumę 11,4 mln zł realizował m.in. Caritas Polska (w Jordanii i Irackim Kurdystanie), Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (w Libanie) i Polska Misja Medyczna (w Jordanii). Były to głównie działania zapewniające dostęp do podstawowej opieki medycznej i pomoc uchodźcom w znalezieniu (i opłaceniu) dachu nad głową.

PCPM w Libanie zajmowało się też poprawieniem dostępu do edukacji dla dzieci. Żaden z projektów nie był realizowany w Syrii – niemożliwe jest „tworzenie miejsc pracy” i „rozwiązywanie problemu migracji u źródła” w miejscu, gdzie toczą się działania wojenne. Więc Syria wypada z kategorii "pomoc na miejscu".

Polska pomoc humanitarna 2017
Polska pomoc humanitarna 2017

Według najnowszych danych UNHCR (agencja ONZ ds. uchodźców), w krajach sąsiadujących z Syrią przebywa ponad 5 milionów syryjskich uchodźców.

Każdy z nich w 2017 otrzymał od Polski 31 zł 4 grosze. Nie jest to kwota zapierająca dech w piersiach.

Można to przeliczyć też w druga stronę - jak bardzo to obciążyło polskiego obywatela.

Każda Polka/Polak wydali 4 zł 30 gr na pomoc „na miejscu”, z czego 4 zł 10 gr na uchodźców na Bliskim Wschodzie.

Porównajmy to z innymi wydatkami budżetu. Według planu budżetowego na 2018 rok, na obsługę Kancelarii Prezydenta wydamy więcej niż na pomoc humanitarną (ponad 200 mln zł), na Instytut Pamięci Narodowej wydamy ponad dwa razy więcej (363 miliony).

Chodzi o innych uchodźców

Polski premier dokonuje jeszcze jednej manipulacji. Wskazując na uchodźców w Libanie, omija zręcznie problem tysięcy uchodźców w obozach w Grecji i we Włoszech. Unia Europejska w geście solidarności z tymi dwoma tak obciążonymi krajami zobowiązała pozostałe kraje członkowskie do przejęcia części z tych osób. Polska odmawia. Co rządom i społeczeństwom Włoch i Grecji pomoże to, że Polska wyda kilkadziesiąt milionów euro na utrzymanie obozów w Turcji czy Libanie?

Na razie liczba uchodźców docierająca do Grecji i Włoch zmniejszyła się dzięki bardzo kontrowersyjnym umowom z Turcją i Libią. UE płaci miliardy euro Turcji za nieprzepuszczanie uchodźców do Grecji i Bułgarii. Straż przybrzeżna w Libii za europejskie pieniądze pilnuje, by łodzie z migrantami nie wypływały na Morze Śródziemne.

Ponieważ Włochy nie mogły doczekać się wspólnej strategii Unii Europejskiej, włoski minister spraw wewnętrznych Marco Minniti samodzielnie zawarł bilateralną umowę z Libią, dzięki której kupił Europie relatywny spokój – właśnie za część pieniędzy z Europejskiego Funduszu Powierniczego dla Afryki. Ceną jest przymknięcie oczu na drastyczne łamanie praw człowieka w Libii. Migranci przebywający w ośrodkach w Libii są bici, gwałceni i torturowani.

W uproszczeniu Minniti zastosował wobec libijskich watażków wojennych, z których składa się straż przybrzeżna, podobną strategię jak wobec sycylijskich mafiozów – zatrzymywanie łódek z migrantami stało się bardziej opłacalne, niż przerzucanie ich do Europy. Przedstawiciel ONZ ds. uchodźców nazwał umowę z Libią „nieludzką”, a 15 listopada 2017 CNN wyemitował film ze współczesnego „targu niewolników” w Libii, na którym migranci sprzedawani są za 400 dolarów od głowy.

W 2017 roku ONZ odnotowało najwyższą od czasów II wojny światowej liczbę osób na świecie, które zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów, żeby ocalić zdrowie i życie. W 2016 roku takich osób było 65 milionów (dane UNHCR). W wojnie w Syrii rannych zostało ponad 260 tys. dzieci, a UNICEF, agenda ONZ ds. dzieci, alarmuje, że poza dziećmi rannymi, dodatkowy milion dzieci „na miejscu” umiera z zimna i z głodu. I prowadzi kampanię „Spraw, aby dzieci w Syrii przetrwały zimę”. A Liban, w którym już co siódmy mieszkaniec jest uchodźcą, nie może przyjąć więcej – większość wegetuje w warunkach skrajnego ubóstwa i mieszka w namiotach.

Nie ma też co liczyć na to, że syryjscy uchodźcy szybko wrócą do domów. Wojna trwa w najlepsze: na początku lutego 2018 rządowe siły Al-Assada użyły broni chemicznej w regionie wschodniej Ghouty, a siły rosyjskie zintensyfikowały naloty w Idlibie na granicy z Turcją.

Czym jest „pomoc na miejscu”?

Premier RP Mateusz Morawiecki mówi o pomocy na miejscu. To określenie dotyczące dwóch rodzajów pomocy zagranicznej: humanitarnej i rozwojowej. Pierwsza – to działania doraźne, w przypadku klęsk humanitarnych (wojen, katastrof naturalnych), druga to programy rozwijające gospodarkę, odbudowa infrastruktury, zapewnienie dostępu do edukacji, tworzenie miejsc pracy, itp.

Już w latach 70. Organizacja Narodów Zjednoczonych rekomendowała 0,7 proc. PKB jako kwotę docelową, którą kraje powinny przeznaczać na pomoc zagraniczną. Do dzisiaj mało który kraj spełnił ten cel (Wielka Brytania w 2015 roku wprowadziła stałą pozycję w budżecie, która wynosi właśnie co najmniej 0,7 proc. PKB).

Oczywiście, każda pomoc się liczy – arogancją jednak jest twierdzenie, że pomoc na taką niewielką skalę powstrzyma uchodźców przed próbą przedostania się do Europy, gdzie mają szansę na pracę, dach nad głową i budowę nowego życia. Co nie zmienia faktu, że Europa nie ma pomysłu na długofalowe rozwiązanie kryzysu.

Ale PiS, partia rządząca w Polsce, zamiast uczciwej debaty o kryzysie uchodźczym, wybiera politykę zarządzania strachem. Poprzez fałszywe utożsamienie uchodźców z terrorystami, oraz zatarcie różnicy między uchodźcami a migrantami ekonomicznymi, PiS dokonało niemożliwego – przekonało obywateli kraju, gdzie cudzoziemcy stanowią 0,3 proc. społeczeństwa, że „obcy” stanowią dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo.

Po rekonstrukcji rządu PiS - nowy premier i kilku nowych ministrów - do argumentów przeciwko przyjmowaniu uchodźców doszedł nowy: o polskiej „pomocy na miejscu”. Ale wbrew temu, co twierdzą politycy PiS, pomoc na miejscu i pomoc uchodźcom w Europie wcale się nie wykluczają, a przeciwnie – dopełniają się.

Pomoc na miejscu
Pomoc na miejscu

Poza tym, pomoc humanitarna i rozwojowa to wyzwanie, z jakim świat mierzy się od czasu dekolonizacji – Europa już od kilkudziesięciu lat bezskutecznie próbuje wspomóc rozwój gospodarczy biedniejszych regionów, licząc na to, że zahamuje to migrację.

Udostępnij:

Monika Prończuk

Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.

Komentarze