0:000:00

0:00

"Inwestujemy w uczniów, nauczycieli i oświatę" - mówił 19 listopada 2019 w exposé premier Mateusz Morawiecki.

Tylko w tym roku subwencję oświatową dla samorządów zwiększyliśmy o ponad 3,8 mld zł. Wystarczy powiedzieć że nasi poprzednicy przez 4 lata zwiększyli ją o 3,5 mld zł, więc mniej niż nam udało się przez jeden rok.
Kwoty się zgadzają, ale premier ukrywa, że w ciągu ostatnich 4 lat dramatycznie zwiększyły się wydatki na oświatę. Winna jest reforma edukacji i niedoszacowane podwyżki dla nauczycieli. W konsekwencji w 2019 r. samorządy dołożą do edukacji 25 mld zł
Sejm,19 listopada 2019

Rzeczywiście, wzrost subwencji oświatowej w 2019 roku wyniósł 8,7 proc. Dlatego w teorii samorządy powinny być zadowolone: rok do roku ministerstwo dokłada pieniądze z budżetu na utrzymanie szkół i wynagrodzenia dla nauczycieli.

Problem w tym, że kwota - obwołana przez rząd rekordową - jest niewspółmierna do rosnących wydatków. Ale tych danych ani premier, ani resort edukacji nie udostępniają.

W 2019 samorządy dołożą 25 mld zł do edukacji

Z raportu Związku Miast Polskich wiemy, że w latach 2017-2018 luka edukacyjna, czyli różnica pomiędzy dochodami samorządów, a kosztami prowadzenia placówek oświatowych, dramatycznie wzrosła.

Tylko w ubiegłym roku samorządy musiały z własnej kieszeni dołożyć do edukacji aż 23 mld zł.

Jak mówi OKO.press prezes ZMP Marek Wójcik, prognozy na koniec 2019 roku są jeszcze gorsze. Wydatki na oświatę wzrosną przynajmniej o 6,5 mld zł, a subwencja, która stanowi średnio 95 proc. dochodów na oświatę, wzrosła tylko o 3,8 mld zł.

Oznacza to, że w 2019 roku luka na pewno przekroczy 25 mld zł, co stanowi 1/3 wszystkich wydatków na edukację.

"Największe miasta już dziś do edukacji dokładają 77 proc. Jak tak dalej pójdzie, w 2021 roku będą dokładać 100 proc." - mówi OKO.press Marek Wójcik.

Zgodnie z nowym projektem subwencji oświatowej, w 2020 roku do samorządów trafi 49,7 mld zł. To 2,8 mld zł więcej niż rok wcześniej, ale w procentach będzie to tylko 5,9 proc.

Minister Dariusz Piontkowski 7 listopada mówił, że "tak dużych pieniędzy na edukację nie przeznaczaliśmy jeszcze nigdy", ale nie dodał, że budżet jest tak ciasny, że nie widać w nim wystarczających pieniędzy na zabezpieczenie podwyżek przyznanych we wrześniu 2019 roku (9,6 proc., zgodnie z porozumieniem strajkowym między rządem i "Solidarnością").

Mimo to premier podczas exposé z nonszalancją potwierdził, że w 2020 roku nauczyciele - tak jak "cała budżetówka" - dostaną kolejne podwyżki. Jak to zrobić?

Rząd, który odpowiada centralnie za edukację, po raz kolejny będzie musiał sięgnąć do kieszeni samorządów, by sfinansować własne obietnice.

Dlaczego koszty rosną?

Problemy samorządów zaczęły się od "bezkosztowej" - jak mówiła była minister Anna Zalewska - reformy edukacji. Likwidacja gimnazjów, dostosowanie szkół podstawowych do potrzeb małych dzieci oraz siódmo- i ósmoklasistów, a także przyjęcie podwójnego rocznika do szkół średnich, wygenerowało ogromne, nieprzewidziane koszty.

Z wyliczeń Związku Miast Polskich wynika, że wydatki inwestycyjne sięgnęły w sumie 5 mld zł.

Najwyższa Izba Kontroli w raporcie podsumowującym wprowadzanie reformy edukacji zauważyła, że tylko w 2018 roku "subwencja (...), z której miały być sfinansowane zmiany, wzrosła o 6 proc, a wydatki samorządów na szkoły powiększyły się o 12 proc.”.

Przeczytaj także:

Dziurę w budżetach powiększyły też podwyżki dla nauczycieli, które nie zostały uwzględnione w budżecie. ZMP szacuje, że niedoinwestowanie tych podwyżek w latach 2018-2019 wynosi 2,1 mld zł.

Samorządy muszą też walczyć o nauczycieli, bo ze względu na niskie płace w oświacie, coraz więcej z nich odchodzi z zawodu, otrzymując w innych sektorach od ręki większą pensje. Kartą przetargową są więc dodatki, których wypłata w 100 proc. leży w gestii samorządów.

Pieniądze pochłaniają też:

  • skutki wzrostu płacy minimalnej;
  • konieczność podnoszenia płac pracowników niepedagogicznych zatrudnionych w oświacie oraz
  • bieżące wydatki związane z utrzymaniem placówek, zakupem towarów i usług np. zwiększone koszty energii.

Piontkowski: pieniędzy jest dość, samorządy kłamią

Efekt? W Krakowie zabrakło 89 mln zł na pensje dla nauczycieli. 28 października prezydenta miasta Jacek Majchrowski mówił, że rząd postawił miasto pod ścianą. Żeby zabezpieczyć środki na oświatę do końca roku, magistrat musiał obciąć budżet m.in. na utrzymanie torowisk, poprawę jakości powietrza, wymianę pieców węglowych i modernizację boisk.

Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich zauważa, że w 2004 roku subwencja pokrywała 98 proc. wynagrodzeń dla nauczycieli. Obecnie wystarcza już tylko na 80 proc. wydatków płacowych, co oznacza, że

aż jedna piąta pieniędzy, która trafia do nauczycieli wypłacana jest z kasy władz lokalnych.

Minister Dariusz Piontkowski przekonuje, że samorządy, które twierdzą, że nie dostają dość pieniędzy na wynagrodzenia nauczycieli - „kłamią”.

„Albo nie potrafią gospodarować środkami, które mają w swoim budżecie, albo nie chcą tych pieniędzy wypłacić” – mówił 7 listopada na konferencja prasowej szef MEN.

Piontkowskiemu wtórowały „Wiadomości" TVP, które rozstrzygnęły, że problemy mają najbogatsze miasta rządzone przez opozycję. „Ten spór jest sporem politycznym” – słyszymy w pochwalnym dla rządu materiale.

Zarzut niegospodarności jest absurdalny. Zwiększonych wydatków na oświatę nie zamortyzował nawet przyrost wpływów z CIT i VAT, który w latach 2015-2018 wyniósł 15,4 mld zł. Tymczasem same wydatki bieżące samorządów wzrosły o 19,2 mld zł.

„Rząd twierdzi, że żyjemy w Eldorado, ale przeczą temu twarde fakty. Gdy mówimy, że za oświatę płacimy z własnej kieszeni, to tak właśnie jest. Oczekujemy, że wreszcie ktoś to zrozumie, bo tego wymaga odpowiedzialność za funkcjonowanie sytemu edukacji. W przeciwnym przypadku nie tylko sparaliżuje to działalność wielu samorządów, ale także wpłynie negatywnie na jakość kształcenia dzieci i młodzieży - komentuje Wójcik.

Najbardziej jaskrawym przykładem jest gmina Zawidz (woj. mazowieckie), w której na pensje zabrakło pół miliona złotych. W konsekwencji w październiku nauczyciele nie dostali pieniędzy za prowadzenie zajęć ponadwymiarowych, a w listopadzie nie wystarczyło nawet na pensje zasadnicze.

Jest źle, może być tylko gorzej

Polityka płacowa MEN nie zostawia wątpliwości, samorządy będą musiały stawać na rzęsach, żeby wypłacać wynagrodzenia. Wiceminister Marzena Machałek w październiku 2019 przyznała, że kolejne podwyżki dla nauczycieli nie znajdują odzwierciedlenia w budżecie na 2020 roku. Ministerstwo znów chce uprawiać kreatywną księgowość i "przesuwać" środki.

Według Marka Wójcika to mrzonki.

„Budżet na rok 2020 jest przeszacowany po stronie dochodowej i niedoszacowany po stronie wydatków. Rząd próbuje łatać wydatki socjalne jednorazowymi transferami takimi jak wpływy z OFE, ale tak przecież nie da się prowadzić długofalowej polityki finansowej.

Zastanawiam się więc, skąd MEN weźmie pieniądze na kolejne obiecywane w 2020 roku podwyżki nauczycielskie. I jeśli ktoś poważnie traktuje samorządy terytorialne i nauczycieli oraz bierze odpowiedzialność za skutki dynamicznego podnoszenia płacy minimalnej to wie, że w budżecie brakuje kilka miliardów złotych"

- mówi Wójcik.

Póki co niedoszacowanie zadań edukacyjnych zabija samorządność. "Już dziś w połowie gmin i powiatów nie można zbilansować bieżących dochodów i wydatków, brakuje środków na projekty rozwojowe, ograniczamy inwestycje. Żaden inny minister nie uderzył w finanse samorządów tak jak Anna Zalewska wprowadzając złe zmiany w systemie edukacji” – mówi przedstawiciel Związku Miast Polskich.

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Przeczytaj także:

Komentarze