Mateusz Morawiecki w wywiadzie z Radiem Wrocław twierdzi, że inflacja jest czysto zewnętrznym zjawiskiem. "Proszę mi pokazać jakiś wewnętrzny element" - mówi. Podejmujemy wyzwanie i pokazujemy premierowi, że przyczyny inflacji znajdzie też nieco bliżej niż na Kremlu
"Putinflacja, Putinflacja" - powtarza premier Mateusz Morawiecki. Premier stara się tłumaczyć, że jego rząd w żaden sposób nie odpowiada za poziom inflacji w Polsce. W wywiadzie z Radiem Wrocław Morawiecki mówił:
"Trzeba też dla porządku dodać, że inflacja jest zjawiskiem importowanym.
Jest to Putinflacja, jest to konsekwencja z jednej strony pandemii, a z drugiej strony, nawet ważniejsze dzisiaj, jest to konsekwencja wojny na Ukrainie i wysokich cen surowców.
"Czynniki zewnętrzne to na pewno jeden z elementów" - mówi prowadzący rozmowę dziennikarz
Morawiecki: "Nie jeden z elementów. Proszę mi pokazać jakiś wewnętrzny element"
Dziennikarz: "Nie wiem, zastanawiam się. Myślę, że to też wyborcy oceniają na co dzień".
Morawiecki "Rozumiem, oczywiście. Ale śmiem twierdzić, że bez pandemii i porwania łańcuchów dostaw, bez wojny na Ukrainie, bez wysokich cen surowców, które też są zaimportowane, inflacja byłaby naprawdę na bardzo przyzwoitym poziomie".
Czy premier ma rację, twierdząc, że czynniki wewnętrzne nie wpływają na dzisiejszą inflację w Polsce?
Premier ma kilka mocnych argumentów za tym, że poziom inflacji w Polsce w małym stopniu zależy od polityki wewnętrznej. Jeden z nich jest używany szczególnie często: w innych krajach poziom inflacji jest wyższy, więc to nie może być wina polityki wewnętrznej.
Rzeczywiście, w kilku krajach Unii inflacja jest wyższa. Eurostat prowadzi bazę danych według wspólnej metodologii, która pozwala na porównania między inflacją w krajach wspólnoty, a także w kilku innych krajach Europy. Dlatego inflacja, którą podaje Eurostat, jest nieco inna niż to, co prezentuje nam GUS. W kwietniu mieliśmy 11,4 proc. w Eurostacie, wobec 12,4 proc. wg GUS. Niestety dla maja Eurostat wciąż nie podał danych dla Polski, mamy tylko te ze strefy euro. W kwietniu byliśmy na siódmym miejscu, za Estonią, Litwą, Łotwą, Czechami, Rumunią i Bułgarią. W maju może być podobnie.
Porównanie z tymi krajami jest jednak zwodnicze. W styczniu w wywiadzie z OKO.press dr Wojciech Paczos mówił:
„Zawsze wolę patrzeć na duże gospodarki. Małe – takie jak Litwa i Estonia – są zbyt często zależne od jednego sektora, w nich obserwuje się duże skoki we wszystkich wskaźnikach ekonomicznych. Mała gospodarka może łatwo wpaść w wysokie bezrobocie i równie szybko z niego wyjść”.
Rumunia, Bułgaria i Czechy mają jednak własną walutę i wyższą inflację niż w Polsce. Po pierwsze jednak to wciąż mniejsze gospodarki niż Polska. Po drugie – to, że w sąsiednim kraju inflacja też jest wysoka, nie przeczy automatycznie temu, że źródła naszego poziomu inflacji są również w kraju.
Poziomy inflacji są bardzo zróżnicowane nawet w samej Europie. W samej Unii w kwietniu mieliśmy 19,1 proc. w Estonii i 5,4 proc. we Francji. Oba kraje są w strefie euro, mają ten sam bank centralny. Coś więc zależy od wewnętrznych uwarunkowań.
Trudno prosto i precyzyjnie opisać, jaki czynnik i w jakim stopniu odpowiedzialny jest za obecny poziom inflacji. Niełatwo więc też dokładnie oszacować wpływ czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Czy to znaczy, że jesteśmy kompletnie bezradni? Niekoniecznie.
Przydatnym wskaźnikiem może być tutaj inflacja bazowa. To inflacja po wyłączeniu cen energii i żywności, które najsilniej podatne są na sezonowe wahania. A w przypadku naszych rozważań oba są bardzo ważne – ceny energii są w dużej mierze wynikiem polityki Władimira Putina, a na ceny żywności może mieć też wojna w Ukrainie.
Inflacja bazowa wciąż dynamicznie rośnie. W kwietniu wyniosła 7,7 proc. (na dokładne dane z maja jeszcze czekamy). Miesiąc wcześniej było to 6,9 proc. Nie jest to idealny wskaźnik, bo nie da się w pełni wzrostu cen energii wyizolować na przykład z cen usług, którym znacząco rosną rachunki i muszą podnosić ceny.
W kwietniu analitycy ekonomiczni banku Pekao pokusili się o oszacowanie, za jaką część inflacji odpowiada polityka Putina.
„Na długo, zanim Zachód zaczął nakładać sankcje na Rosję Putina, Rosja Putina toczyła już wojnę ekonomiczną z Zachodem. W połowie 2021 przykręciła kurki z gazem, potęgując presję kosztową w Europie. Naszym zdaniem Putin odpowiada za ponad 1/3 obecnej inflacji w Polsce” – napisali na Twitterze. Według nich, gdyby można było wyłączyć z inflacji wszystkie czynniki „geopolityczne”, wówczas wynosiłaby ona 6 proc. i była na podobnym poziomie od kilku miesięcy".
Premier dużo mówi o tym, że dzisiejsza inflacja to wynik wojny, grania surowcami energetycznymi przez Putina i pandemii. Ale przecież pandemia sama w sobie nie spowodowała inflacji, to nie kaszel chorych na COVID-19 podnosił ceny. Część ekonomistów twierdzi, że winne są m.in. programy pomocowe i wrzucenie dużej ilości gotówki do gospodarki w krótkim czasie. Słowo "winne" mogłoby wskazywać na jakiś ciężki grzech, za który dziś płacimy. Tymczasem trudno dziś wyobrazić sobie, by wiosną 2020 roku rządy zachowały się inaczej — wiele firm nie przetrwałoby nagłego zatrzymania gospodarki. Robiono to w całej Europie. Ale to, jak i ile pieniędzy rozdystrybuowano – tutaj już kraje się różnią. Np. badania z USA wskazują, że programy pomocowe rzeczywiście ratowały miejsca pracy, ale ogromnym kosztem.
„Tylko 23 do 34 proc. środków z trafiło bezpośrednio do pracowników, którzy bez tego straciliby pracę; reszta popłynęła do właścicieli firm i udziałowców, w tym wierzycieli i dostawców firm otrzymujących środki” – pisze Dawid Autor z MIT, autor badania. Wciąż nie mamy takich badań w Polsce, możliwe, że jedną z przyczyn tak wysokiej inflacji jest nieoptymalne wydanie pieniędzy z tarcz antykryzysowych, gorsze niż w innych krajach. Ta teza dopiero czeka na weryfikację.
Warto też spojrzeć na poziomy inflacji przed tymi wszystkimi wydarzeniami, którymi zasłania się premier. Dobrym momentem jest luty 2020. Dziś łatwo o tym zapomnieć, bo z perspektywy czternastoprocentowej inflacji, wyniki sprzed ponad dwóch lat nie robią wrażenia. Ale w lutym 2020 roku według danych Eurostatu byliśmy na drugim miejscu w Unii (4,1 proc.), zaraz za Węgrami (4,4 proc.), przy średniej unijnej 1,6 proc. Przez resztę 2020 roku wymienialiśmy się z Węgrami pierwszym miejscem. Stosunkowo wysoką inflację miały dokładnie te same kraje, które mają najwyższe odczyty. Wówczas problem zignorowano, w pierwszych miesiącach pandemii inflacja spadła, a w połowie 2021 roku zaczęły się kłopoty. Zaczynaliśmy ze znacznie wyższego poziomu niż Europa Zachodnia.
W cytowanym już styczniowym wywiadzie dr Wojciech Paczos mówił nam:
„W Polsce inflacja rosła dynamicznie jeszcze przed covidem. I to jest coś, co przegapiliśmy. Prezes Glapiński powiedział przed kryzysem, że za jego kadencji nigdy nie będzie podwyżek stóp procentowych. W marcu 2020 inflacja wynosiła 4,6 proc., daleko powyżej celu inflacyjnego NBP (2,5 proc.). To powinno powodować reakcję. W zasadzie już w styczniu 2020 można było podnosić stopy”.
Polityka prezesa Glapińskiego jest jednym z czynników wewnętrznych, który może sytuację pogarszać. Deklaracja, że za całej kadencji podnoszenia stóp nie będzie, była nieodpowiedzialna, bo zapowiadała politykę dogmatyczną, nieczułą na aktualne warunki gospodarcze. Była też uwikłana w bieżącą partyjną rozgrywkę – przed pandemią wciąż mieliśmy sezon wyborczy, a prezes NBP polegał na większości parlamentarnej, by zostać wybranym na kolejną kadencję. Podniesienie stóp procentowych kojarzy się z wyższymi ratami kredytów, więc Adam Glapiński wypowiedział się jak polityk – złożył nieodpowiedzialną obietnicę w momencie, gdy nie wiedział, czy będzie mógł ją spełnić.
Tymczasem bank centralny powinien być stabilny i odpowiedzialny, a to coś, czego Adam Glapiński nie gwarantuje. Kolejne konferencje prezesa tylko to potwierdzają.
Dodatkowo rząd i NBP często działają w sprzeczny sposób. Jak mówił 31 maja w TOK FM dr Maciej Bukowski, prezes think tanku WISE Europa, trzynastki i czternastki dla emerytów nie są może silnym impulsem inflacyjnym, bo nie jest to pierwszy rok, w którym występują. Ale gdyby ich nie było, walka NBP z inflacją byłaby prostsza. Dr Bukowski podkreślał też w rozmowie, że nie pomaga też np. spora obniżka podatków dla większości podatników. A, przypomnijmy, zapowiadana obniżka - kolejna wersja poprawianego wciąż "Polskiego Ładu" - obejmie też względnie zamożnych podatników.
Taka polityka zwiększa to w krótkim okresie ilość gotówki w rękach milionów osób — niekoniecznie tylko tych potrzebujących — a w efekcie zwiększa ich możliwości konsumpcyjne, popyt, a ostatecznie także ceny. Jednocześnie NBP podnosi stopy procentowe, tym samym podnosząc raty kredytów o zmiennym oprecentowaniu — dokładnie po to, żeby kredytobiorcy mieli mniej pieniędzy i mniej ich wydawali. Gdzie tu spójność?
Wspomniani dr Bukowski i dr Paczos reprezentują zupełnie inne nurty ekonomiczne. Obaj są aktywni w debacie publicznej na temat inflacji. Pierwszy w swoich wystąpieniach medialnych podkreśla raczej podbijanie popytu przez ekspansywną politykę fiskalną rządu. Drugi częściej mówi o katastrofalnej polityce komunikacyjnej NBP i podbijanych przez nią oczekiwaniach inflacyjnych. To jednak ważne, że obaj ekonomiści o tak różnych poglądach są zgodni, że obecny poziom inflacji jest nie tylko wynikiem czynników zewnętrznych, ale mocno kształtowany jest również przez błędną politykę w kraju.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze