Czy grozi nam kryzys zadłużeniowy podobny do tego, który dotknął PRL na początku lat 80.? Faktycznie deficyt publiczny jest i będzie relatywnie wysoki. Ale ani dług publiczny Polski nie rośnie szybciej niż w latach 70., ani sytuacja budżetowa nie przypomina tej za Gierka
W wywiadzie udzielonym Radiu Zet, Mateusz Morawiecki poruszył m.in. kwestię stanu finansów publicznych. Były premier rządu PiS ogłosił alarm budżetowy, wskazując przy tym, że:
„To, co się dzieje w polskim budżecie, z polskim długiem wymaga gigantycznej refleksji i zajęcia się tematem uszczelnienia [...] W ciągu trzech lat, bo to jest trzeci budżet przedstawiany, dług [publiczny] wzrasta o blisko 18 pkt proc. Ekonomiści, rynki finansowe biją na alarm. Ja także biję na alarm budżetowy”.
Ponadto polityk Prawa i Sprawiedliwości stwierdził, iż: „Trend bardzo zły, dynamika bardzo wysoka".
My zadłużamy się w tempie szybszym niż Edward Gierek, trzy razy szybszym
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Skupmy się tu na ostatnim zdaniu. Jest ono po prostu nieprawdziwe, co wykażemy.
Sytuacja jest dziś nieporównywalna z latami 70. Mamy dziś zupełnie inną strukturę walutową długu, inny jest stopień obciążenia budżetu spłatą długu. A także, co najważniejsze, inna jest dziś efektywność funkcjonowania polskiej gospodarki.
Rzeczywiście, w ostatnich latach polskie państwo zadłuża się na znaczne kwoty. Zgodnie z danymi opublikowanymi przez GUS, deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych, tj. różnica między całkowitymi wydatkami a przychodami państwa, wyniósł w 2024 roku 6,6 proc. PKB.
Z kolei zgodnie z projektem ustawy budżetowej na rok 2026, w bieżącym roku ma on wynieść równowartość 6,9 proc. PKB, a w 2026 roku 6,5 proc. PKB. Dla porównania, w latach 2019-2023 (w okres ten wchodzi również kryzys pandemiczny) deficyt finansów publicznych wynosił ok. 3,6 proc. PKB.
Zasadniczo państwa nie spłacają deficytów, lecz regulują odsetki od nich i zaciągają nowe zobowiązania, aby pokryć te wcześniejsze. Prowadzi to do powstania długu publicznego, czyli całkowitego zadłużenia państwa, składającego się z deficytów zgromadzonych w czasie.
Ze względu na to, że deficyty są i będą znaczne, to i dług publiczny będzie rosnąć w relatywnie szybkim tempie. Dług publiczny Polski:
Z kolei w latach 2019-2023 średnio zadłużenie publiczne zwiększało się w tempie ok. 2 proc. rocznie.
Skąd w takim razie były premier wziął wspomniane wcześniej 18 proc.? Otóż Mateusz Morawiecki w swojej wypowiedzi wskazał na tempo zmiany nominalnego długu publicznego. Ten faktycznie wzrasta mniej więcej w takim tempie.
Przykładowo zgodnie z danymi udostępnionymi przez Ministerstwo Finansów w 2023 roku dług publiczny wyniósł 1691,2 mld zł, podczas gdy w 2024 roku osiągnął 2012,3 mld zł. Oznacza to wzrost o 19 proc. rok do roku.
Skąd taka różnica w tempach wzrostu między miarami?
Otóż przywołane już 11,7 proc. to nominalna dynamika długu przytoczona przez byłego premiera pomniejszona odpowiednio o tempo inflacji oraz wzrostu realnego PKB.
Której miary lepiej używać? Nominalnej czy realnej?
To zależy od celu, ale gdy rozważamy stabilność finansów, oddziaływanie długu na gospodarkę, tak jak Mateusz Morawiecki, wskazywane jest wykorzystywanie tej drugiej miary – realnej. Tak też robi się w literaturze ekonomicznej.
Przytoczmy metaanalizę wpływu długu publicznego w relacji do PKB na wzrost gospodarczy oraz wykład jednego z ważniejszych aktualnie żyjących makroekonomistów Oliviera Blancharda, profesora ekonomii w Massachusetts Institute of Technology (MIT), na temat stabilności długu publicznego w warunkach niskich stóp procentowych.
Same liczby niewiele nam mówią o tym, jak dużym obciążeniem dla państwa jest zadłużenie. Zadajmy sobie dla przykładu pytanie: czy ktoś, kto zaciągnął kredyt na 2 mln złotych, zadłużył się mocno, czy nie? Gdyby chodziło o amerykańskiego miliardera, odpowiedź brzmiałaby z pewnością: nie. W przypadku osoby żyjącej z przeciętnej pensji w Polsce odpowiedź będzie zupełnie inna.
Państwa są więc w tej analogii miliarderem, który dodatkowo może wpływać na koszt swojego własnego zadłużenia.
Ale nawet jeżeli będziemy analizować zmianę długu nominalnego i przyjmiemy 18 proc. przytoczone przez Mateusza Morawieckiego, stwierdzenie, że dług publiczny Polski rośnie w tempie trzy razy szybszym niż za czasów Edwarda Gierka, wciąż jest nieprawdziwe.
Zgodnie z danymi pochodzącymi z książki „Dług publiczny. Historia, teraźniejszość, przyczyny i perspektywy” dr. Grzegorza Górniewicza, wykładowcy na Uniwersytecie WSB Merito w Gdańsku, w 1971 roku zadłużenie Polski denominowane w zagranicznych walutach (zadłużenie denominowane w złotych w obecnym jego rozumieniu nie istniało, o czym szerzej za chwilę) wynosiło 987 mln dolarów. W 1980 roku dług wynosił już 25 mld dolarów.
Jak więc łatwo wyliczyć, w ciągu 9 lat rządów Edwarda Gierka, rok do roku dług publiczny Polski wzrastał w tempie ok. 43 proc., czyli ponad dwukrotnie większym od obecnych 18 proc.
W wypowiedzi premiera pojawia się sugestia, iż obecna sytuacja finansów państwa jest porównywalna z tą z czasów Edwarda Gierka. To nieprawda.
Po pierwsze, w odróżnieniu od dzisiejszego długu, zadłużenie za Gierka miało niemal wyłącznie charakter zagraniczny.
Od 1946 roku ciężar finansowania gospodarki (dokładniej publicznych, czyli niemalże wszystkich przedsiębiorstw) i funkcjonowania państwa spoczywał bezpośrednio na barkach Narodowego Banku Polskiego. Działalność banku centralnego była całkowicie podporządkowana Ministerstwu Finansów. NBP miał obowiązek finansować wszystkie potrzeby sektora publicznego – od jednostek samorządu terytorialnego, przez rząd centralny, aż po przedsiębiorstwa państwowe.
W ówczesnym rozumieniu nie istniał dług publiczny denominowany w polskiej walucie. Sektor publiczny nie zaciągał zobowiązań wobec sektora prywatnego, które musiał spłacić. Państwo zadłużało się de facto u samego siebie. Bankructwo w złotych było więc fizycznie niemożliwe, bo NBP nie mógł odmówić finansowania potrzeb władz.
Z kolei dziś NBP nie ma prawnej możliwości skupu obligacji na rynku pierwotnym, czyli bezpośredniego nabywania papierów emitowanych przez instytucje państwowe. Dlatego rząd musi regularnie urządzać sprzedaż obligacji prywatnym podmiotom. W praktyce więc aktualny dług publiczny Polski denominowany w złotych zupełnie nie przypomina tego z czasów PRL.
Kluczowe znaczenie miał fakt, że dług zaciągany przez Polskę był wtedy denominowany w dolarach. Złoty pozostawał walutą niewymienialną, co oznaczało, że jedynym sposobem na zdobycie dewiz potrzebnych do obsługi zobowiązań był eksport towarów na rynki zagraniczne. Władza dobrze zdawała sobie z tego sprawę.
Zgodnie z założeniami ekipy Edwarda Gierka środki z zagranicznych kredytów miały umożliwić modernizację gospodarki, a następnie, dzięki wzrostowi produktywności, zwiększyć eksport, co pozwoliłoby spłacić długi.
W praktyce jednak niska efektywność gospodarki socjalistycznej połączona z niegospodarnym wykorzystaniem pozyskanych środków (jedynie 20 proc. z nich przeznaczono na finansowanie inwestycji i wzrostu mocy wytwórczych) doprowadziła do sytuacji, w której import rósł szybciej niż eksport, a Polska permanentnie notowała deficyt handlowy (potwierdzają to także najnowsze szacunki z projektu Penn World Table).
Dług denominowany w dolarze wiązał się z jeszcze jednym istotnym problemem. Koszt zadłużenia w dolarze był całkowicie poza kontrolą PRL. Decydował o nim amerykański System Rezerwy Federalnej. Było to sporym problemem, ponieważ amerykański bank centralny na przełomie lat 1979-1980 zdecydował się podnieść stopy procentowe do poziomu niewidzianego ani wcześniej, ani później w danych Federal Reserve Bank of St. Louis sięgających 1954 roku.
Z tego względu spłacanie długu poprzez zaciąganie nowego (tzw. rolowanie długu) stało się niezwykle kosztowne. Jak możemy wyczytać w książce dr. Grzegorza Górniewicza, w latach 1979–1980 obsługa zagranicznego długu pochłaniała blisko 100 proc. wpływów w walutach wymienialnych z eksportu towarów i usług. Doprowadziło to do tego, że Polska spłacała jedynie część zadłużenia, a władze zostały zmuszone do negocjacji z zagranicznymi wierzycielami.
Obecnie sytuacja jest inna. Na obsługę zadłużenia w 2024 roku nasz kraj wydał 2,2 proc. PKB, co stanowiło 4,5 proc. wydatków państwa w tym okresie.
Dług publiczny Polski jest w większości denominowany w złotych. Zgodnie z danymi opublikowanymi przez Ministerstwo Finansów, w pierwszym kwartale 2025 roku 26,4 proc. długu publicznego Polski było denominowane w obcych walutach. Łącznie dług w obcych walutach wyniósł 405,1 mld złotych.
Obecne zadłużenie zagraniczne Polski, choć na pierwszy rzut oka przypomina to z czasów Gierka, w rzeczywistości znacznie różni się od niego i nie sposób go z nim bezpośrednio porównywać.
Po pierwsze, obecnie dysponujemy znacznie silniejszą i bardziej otwartą gospodarką niż w latach 70. i 80. XX wieku. Eksport dóbr i usług z Polski w 2024 roku osiągnął około 478,65 mld – ale dolarów, a nie złotych. Do tego cały czas rośnie.
Dla porównania w 1979 roku zadłużenie denominowane w zagranicznych walutach stanowiło aż 350 proc. wartości całego polskiego eksportu, w skład którego wchodził również eksport do innych państw socjalistycznych, za który nie dało się zdobyć walut wymienialnych na dolary potrzebne do spłacenia zadłużenia.
Złoty jest dziś walutą wymienialną. To oznacza, że rząd może go swobodnie zamieniać na obce waluty na rynkach finansowych, m.in. w celu obsługi długu właśnie.
Co więcej, całkowite aktywa rezerwowe NBP w walutach wymienialnych wyniosły na koniec sierpnia 2025 roku 954 mld zł (za czasów PRL te rezerwy były bardzo skromne). Czyli przy odpowiedniej polityce NBP, polegającej na sprzedaży dewiz, rząd jest w stanie wymienić znaczne ilości złotych na obce waluty bez istotnego wpływu na kurs złotego (bez działań banku centralnego wzrost podaży krajowej waluty na rynku połączony z ze wzrostem popytu na inne waluty doprowadziłby przy innych czynnikach niezmienionych do osłabienia złotego).
Dzięki temu, że tak duża część długu jest denominowana w złotych, jesteśmy w stanie do pewnego stopnia kontrolować koszt spłaty tego długu. Głównym zadaniem Narodowego Banku Polski jest utrzymanie inflacji na niskim poziomie, czyli stabilności cen. Jednakże powinien on realizować tę politykę, jednocześnie sprzyjając utrzymaniu zrównoważonego wzrostu gospodarczego oraz stabilności systemu finansowego.
Znaczenie wzrostu gospodarczego z perspektywy polityki pieniężnej od kilku lat podkreśla sam Prezes NBP Adam Glapiński. W praktyce jest więc mało prawdopodobne, aby stopy procentowe wzrosły w takim stopniu, który mógłby doprowadzić do załamania systemu finansów publicznych. Narodowy Bank Polski, w przeciwieństwie do Systemu Rezerwy Federalnej, podejmując decyzje, bierze pod uwagę przede wszystkim stan polskiej gospodarki.
Dług w złotym daje państwu możliwość oddziaływania na popyt na emitowane obligacje skarbowe.
Za rządów Edwarda Gierka Polska była uzależniona od decyzji zagranicznych instytucji finansowych i nie mogła wpływać na ich skłonność do udzielania kredytu (poza środkami perswazji). Obecnie rząd dysponuje narzędziami pozwalającymi mniej lub bardziej bezpośrednio skłaniać krajowe instytucje do finansowania długu publicznego.
Tego rodzaju działania określa się mianem represji finansowych (zob. np. artykuł w języku angielskim autorstwa Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz podcast GRAPE w języku polskim) i mogą one przybierać różne formy.
Przykładem jest wprowadzenie w 2016 roku przez rządzący podatku bankowego, czyli podatku od aktywów posiadanych przez banki. Z podatku tego wyłączono obligacje skarbowe. Sprawiono w ten sposób, że aktywa te stały się relatywnie bardziej opłacalne. To prawdopodobnie przyczyniło się to do wzrostu udziału długu publicznego trzymanego przez polskie banki z 27,4 proc. w 2015 roku do 43,8 proc. w pierwszym kwartale 2025 roku.
Stało się to kosztem udziału inwestorów zagranicznych, który spadł w analizowanym okresie z 57 proc. do 32,1 proc.
Przy czym ze względu na brak precyzyjnych szacunków trudno jednoznacznie określić jak ważną rolę w opisanych powyżej zmianach odegrało wprowadzenie podatku bankowego.
Ostatnia kwestia dotyczy zjawiska określanego mianem bliźniaczych deficytów (ang. twin deficits), które może zagrozić stabilności gospodarki. Czasami, gdy państwo generuje wysokie deficyty, zadłużanie się za granicą staje się dla sektora prywatnego atrakcyjną alternatywą.
W praktyce deficyt sprzyja nadmiernemu zadłużaniu się gospodarstw domowych i przedsiębiorstw za granicą. W długim okresie może to doprowadzić do kryzysu. Firmy i gospodarstwa domowe będą w końcu musiały spłacać swoje zobowiązania, a jeśli import stale przewyższa eksport, nie będą miały wystarczających środków, by to zrobić.
Jako przykład takiego kraju możemy podać Rumunię. W 2024 roku odnotowano tam deficyt na saldzie rachunków bieżących, wynoszący minus 8,4 proc. PKB. W dużym uproszczeniu oznacza ot, że Rumunia znacznie więcej importuje, niż eksportuje. Deficyt sektora finansów publicznych osiągnął bliźniaczo negatywną wartość na poziomie 9,3 proc. PKB.
Ten scenariusz nam jednak nie grozi. W 2024 roku na rachunku obrotów bieżących odnotowaliśmy nadwyżkę w wysokości 0,2 proc. PKB.
Podsumujmy: deficyt finansów publicznych na tle tych z lat 2019-2023 jest wysoki. I zgodnie z przewidywaniami Ministerstwa Finansów, najprawdopodobniej pozostanie wysoki. Dług publiczny Polski również będzie rosnąć w zauważalnie szybszym tempie niż wcześniej. Jednak obecna sytuacja finansów publicznych nie przypomina tej z czasów Edwarda Gierka pod żadnym względem.
Polska jest dziś znacznie silniejszą gospodarką, a złoty jest walutą wymienialną, co pozwala nam obsługiwać zadłużenie zagraniczne bez ryzyka niewypłacalności. Większość długu publicznego Polski (mniej więcej trzy czwarte) jest denominowana w złotych. Daje to nam realną kontrolę nad kosztem zadłużania się oraz popytem na polskie obligacje. To możliwości, o których członkowie PZPR mogli jedynie pomarzyć, zmagając się z długiem denominowanym w zagranicznej walucie.
Dziennikarz w Obserwatorze Gospodarczym. Ekonomista zarażony miłością do tej nauki przez Ha-Joon Chang. To on pokazał, że ekonomia to nie są nudne obliczenia, a nauka o życiu społecznym.
Dziennikarz w Obserwatorze Gospodarczym. Ekonomista zarażony miłością do tej nauki przez Ha-Joon Chang. To on pokazał, że ekonomia to nie są nudne obliczenia, a nauka o życiu społecznym.
Komentarze