"Gdy doszliśmy do kupki z głosami na Dudę okazało się, że leżą tam także głosy na Trzaskowskiego i pozostałych" - opowiada OKO.press "mąż zaufania" krakowskiej komisji wyborczej. W innej komisji zniknęło 100 kart, które „odnalazły” się dopiero po interwencji członka komisji
O nieprawidłowościach w dwóch krakowskich komisjach wyborczych podczas I tury wyborów prezydenckich w niedzielę 28 czerwca opowiadają OKO.press Małgorzata Kieres, która była mężem zaufania z ramienia PO i anonimowo członek jednej z krakowskich komisji wyborczych (ich poruszające relacje - dalej).
Z ich słów wynika, że podczas liczenia głosów zawyżono po kilkanaście głosów na korzyść Andrzeja Dudy. Zniknęło też 100 kart do głosowania, które „odnalazły” się po zdecydowanej interwencji członka komisji. To przykłady jak można oddolnie wpływać na wynik wyborów prezydenckich.
Relacje obojga rozmówców OKO.press pokazują też, jak ważną rolę odgrywają uczciwi członkowie komisji oraz mężowie zaufania, których do komisji wyborczych mogą - i powinni! - wysyłać pełnomocnicy wyborczy poszczególnych kandydatów.
Kieres wrażeniami z liczenia głosów komisji podzieliła się najpierw na swoim profilu na Facebooku. Jej post rozszedł się jak burza. Internauci przekazywali go z wezwaniem, żeby zgłaszać się na mężów zaufania do komisji wyborczych na II turę wyborów.
"Chcę zdopingować ludzi by patrzyli PiS-owi na ręce. Żeby przez nasze lenistwo nie stracić czegoś wartościowego. Czyli demokracji, którą wywalczyli nasi rodzice" – mówi OKO.press Małgorzata Kieres. Podobny apel kieruje do opinii publicznej b. szef PKW sędzia Wojciech Hermeliński (patrz dalej - rozmowa).
Kieres podkreśla: "Boję się o wynik tych wyborów. Bo jeśli tylko w dwóch komisjach w Krakowie dochodzi do nieprawidłowości, to jak może wyglądać liczenie głosów w innych komisjach wyborczych w Polsce.
A przecież w tych wyborach każdy głos będzie ważny".
Małgorzata Kieres opowiada OKO.press o swojej pracy w komisji wyborczej 28 czerwca 2020: „Z ramienia PO byłam w niedzielę podczas I tury wyborów prezydenckich mężem zaufania w dwóch komisjach nr 72 i 73 przy ulicy Porzeczkowej. Obie komisje mieszczą się w tym samym budynku szkoły, na północnych obrzeżach Krakowa. Wcześniej dostałam wytyczne od sztabu Platformy, na co mam zwracać uwagę, jakie mam prawa i obowiązki.
Do komisji wyborczej przyszłam po godz. 06:00 rano. Na miejscu byli już członkowie komisji. Obejrzałam czy urny są oplombowane. Były. W komisji nr 73 poprosiłam o wywieszenie listy członków komisji. W komisji 72, której przewodniczącym była osoba związana z PiS wszystko było w porządku, nie miałam uwag.
Porozmawiałam też z członkami komisji. W komisji nr 72 dwóch jej członków, chłopaków było związanych z Konfederacją [kandydatów do obwodowych komisji wyborczych w tych wyborach zgłaszali pełnomocnicy wyborczy kandydatów na prezydenta – red.].
Wieczorem przyszedł młody chłopak jako drugi mąż zaufania z PO. I został w komisji nr 72, a ja ok. 20:00 poszłam do komisji nr 73. O godz. 21:00 drzwi do sali powinny być już zamknięte. Nie były.
W komisji nr 73 było sześć osób. Zasiedli za stołem z długopisami, żeby zliczyć liczbę podpisów przy wydanych kartach do głosowania.
Zwróciłam im uwagę, że nie mogą mieć długopisów.
Potem z urny wysypano na stół karty do głosowania. Po zliczeniu okazało się, ze brakuje jednej karty. Ale przewodniczący powiedział, że któryś z wyborców mógł ją zabrać ze sobą. Głosy korespondencyjne otwierały dwie osoby stojąc przy oknie, tyłem do sali. Tych głosów było 11.
Jak wyglądało liczenie kart z urny? Zaczęto od segregacji kart. Wszystkie były podbite pieczątką przez komisję [w czasie wyborów wyborcy w całej Polsce zgłaszali, że zdarzają się karty bez pieczątek, które będą traktowane jako głos nieważny – red.].
Każdy z członków komisji miał brać po 50 kart i rozkładać na 11 kupek, czyli tyle ilu było kandydatów. Ktoś powiedział, że to bez sensu, bo wiadomo, że najwięcej głosów będzie na Trzaskowskiego, Dudę i Hołownię. I żeby zliczyć najpierw głosy na nich.
Padła też propozycja, by komisja podzieliła się na podgrupy i tak policzyła głosy. Bo tak jest liczone od zawsze, żeby było szybciej. Powiedziałam, że głosy trzeba liczyć gremialnie, tak było w wytycznych, które dostałam od PO [jest to wymóg zapisany w kodeksie wyborczym – red.]. Mówię, że zadzwonię do prawnika i będę żądała wpisania tego do protokołu z głosowania.
Głosy zostały rozłożone więc na 11 kupek. Chcieli ich liczbę wpisać do protokołu. Więc mówię: „Stop. Musimy policzyć i sprawdzić teraz każdą kartę z osobna”. I sprawdzaliśmy każdą kupkę, karta po karcie.
Gdy doszliśmy do kupki z głosami oddanymi na Andrzeja Dudę okazało się, że leżą tam głosy oddane na Rafała Trzaskowskiego, Krzysztofa Bosaka i pozostałych kandydatów. W sumie do Dudy trafiło kilkanaście głosów oddanych na konkurentów.
Gdybym się nie uparła, że liczymy każdy głos pojedynczo, a nie tylko sumę kart na kupkach, które wcześniej rozłożyli członkowie komisji, to inni kandydaci by mieli głosów trochę mniej. A Duda o kilkanaście więcej.
Ale nie złapałam nikogo za rękę. Wszyscy członkowie komisji (sześciu) rozkładali karty na 11 kupek. Członkowie komisji tłumaczyli się, że to pomyłka, że pewnie głosy się pomieszały. Dziwnie jednak, że pomyłka zdarzyła się tylko na korzyść jednego kandydata.
W komisji 73 zauważyłam jeszcze, że wyborcy asekurowali się przed próbami uznania ich głosów za nieważne. Ludzie oprócz krzyżyka przy nazwisku dopisywali na dole kart dodatkowo, że „głosuję na Rafała Trzaskowskiego”, co jest głosem ważnym.
Ktoś oprócz krzyżyka przy Trzaskowskim, zamalował woskiem kratki przy pozostałych kandydatach po to, żeby nic tam nie można było dopisać. Ten głos po dyskusji uznano za prawidłowy.
Ważne jest też, żeby ludzie dokładnie stawiali krzyżyk w kratce. Była dyskusja komisji czy linie przecinają się w kratce i czy uznać za ważny głos na Trzaskowskiego ze zbyt zamaszystym krzyżykiem. Ten głos też uznano za prawidłowy. Ponadto ważne jest żeby wyborcy nie stawiali zawijasów, bo taki głos może być uznany za nieważny”.
Do nieprawidłowości doszło też w innej krakowskiej komisji wyborczej. O tym co się tam wydarzyło opowiada OKO.press anonimowo członek tej komisji.
„Do komisji przyszłam o 6 rano. Byli w niej już inni jej członkowie. Beze mnie wyciągnęli z sejfu karty do głosowania i je przeliczyli. Potem gdy z nimi rozmawiałam odniosłam wrażenie, że są zwolennikami Dudy. W komisji razem ze mną przebywało sześć osób. Po godz. 21 zamknęliśmy lokal wyborczy.
Poprosiłam by policzyć ilość wydanych kart sprawdzając rejestr wyborców. Zaczęliśmy więc liczyć podpisy w rejestrze wyborców i okazało się, że brakuje nam ok. 100 kart. Bo ilość kart nie wykorzystanych, plus suma podpisów wyborców, powinny dać ogólną ilość kart, które dostaliśmy.
Podpisy liczyliśmy kilka razy i ciągle było ich za mało. W końcu sama policzyłam podpisy i nagle się okazało, że ich liczba jednak się zgadza. Wcześniej liczyli je pozostali członkowie komisji.
Usłyszałam: „to błąd, za długo już tu siedzimy”. Rozumiem, że błąd mógłby dotyczyć 5, 10 podpisów. Ale 100? Potem otworzyliśmy urnę i wysypaliśmy karty do głosowania na podłogę. Policzyliśmy ilość kart. I okazało się, że jest ich o ok. 100 mniej niż ich wydano. W sumie liczyliśmy 3 - 4 razy i ciągle brakowało ok. 100 kart.
W końcu zdenerwowana mówię: „Wychodzę na pięć minut i jak się karty nie znajdą to dzwonię po policję”. Wróciłam i ilość kart się zgadzała.
Karty rozkładaliśmy na kupki przyporządkowane dla kandydatów. Każdy członek komisji brał swoje karty i rozkładał na kupki. Potem zliczyliśmy ilość kart na każdej kupce. Ale chciałam, żeby jeszcze raz każdego kandydata policzyć osobno.
I okazało się, że na kupce z głosami na Dudę było zapisane ok. 30 głosów za dużo. Podczas powtórnego liczenia tej kupki okazało się, że fizycznie na tej kupce znalazło się kilkanaście kart z głosami oddanymi na innych kandydatów, w tym Bosaka i Trzaskowskiego.
Członkowie komisji tłumaczyli się, że to ze zmęczenia, że źle posegregowano karty.
Nikogo nie złapałam za rękę. Myślałam, że to błąd przy pracy. Słyszałam, jak mówili, że głosy na Trzaskowskiego to głosy na Czajkę [aluzja do ubiegłorocznej awarii w oczyszczalni ścieków Czajka w Warszawie - red.]. Był jeszcze jeden problem. W trakcie głosowania
zgłaszały się osoby, które dopisały się do spisu wyborców przez internet. Ale nie mogli zagłosować, bo nie było ich fizycznie w spisie wyborców. Ten problem dotyczył ok. 50 osób”.
Po zamieszczeniu wpisu na Facebooku na Małgorzatę Kieres spadła fala hejtu w internecie. Odbiera też anonimowe telefony z wyzwiskami. Ale dostała też dużo głosów wsparcia, również od obcych ludzi.
W I turze wyborów prezydenckich zgłoszono też nieprawidłowości z innych komisji w Polsce. Internauci już w niedzielę alarmowali, że są wydawane nieostemplowane karty do głosowania. A PKW zastrzegła, że będą one uznawane jako głosy nieważne. Tak było np. w jednym z lokali wyborczych w Zakopanem.
W Bytomiu jeden z członków komisji wyborczej, 52-latek, stawiał długopisem dodatkowe krzyżyki na głosach oddanych na Trzaskowskiego, przez co te głosy były nieważne. Stanął z boku z długopisem i coś dopisywał na kartach do głosowania. Zauważył to przewodniczący komisji. Okazało się, że na głosach na Trzaskowskiego dostawiał kolejny x przy nazwisku Stanisława Żółtka.
Mężczyzna dostał zarzut z art. 248 pkt 3 kodeksu karnego, który mówi „kto niszczy, uszkadza, ukrywa, przerabia lub podrabia protokoły lub inne dokumenty wyborcze albo referendalne podlega karze do 3 lat więzienia". Ma dozór policji i został zobowiązany do wpłaty 2 tys. złotych poręczenia majątkowego.
Poprosiliśmy o komentarz do niepokojących sygnałów z komisji wyborczych w Krakowie byłego szefa Państwowej Komisji Wyborczej i sędziego TK w stanie spoczynku Wojciecha Hermelińskiego.
"Jeśli doszło do ukrycia ok. 100 kart do głosowania, to kodeks karny kwalifikuje to jako przestępstwo przeciwko wyborom. Trzeba ustalić, czy to wynik bałaganu w pracach komisji, czy ukrycie kart było intencjonalne, a wtedy podlega to pod kwalifikację z art. 248 pkt 3 kodeksu karnego. Żeby jednak mówić o przestępstwie trzeba najpierw udowodnić, że zniknięcie kart było celowe" - mówi OKO.press Wojciech Hermeliński.
Były szef PKW podkreśla, że podobnie jest z dołożeniem danemu kandydatowi głosów oddanych na konkurentów. "Też trzeba by udowodnić, że było to celowe.
Jeśli celowe, to jest to przestępstwo z artykułu 248 pkt 4, który mówi, że „kto dopuszcza się nadużycia lub dopuszcza do nadużycia przy przyjmowaniu lub obliczaniu głosów podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
Wojciech Hermeliński mówi OKO.press, że dlatego dla transparentności procesu wyborczego bardzo ważna jest instytucja mężów zaufania.
"To niedoceniona instytucja, mało osób chce nimi być. Ale są oni ważni. Są rodzajem kontroli społecznej. Mogą nie tylko obserwować cały proces wyborczy. Mogą sprawdzać z komisją wyborczą urny, głosowanie, patrzeć jej na ręce. Sprawdzać jak wygląda tajność głosowania. Ale przede wszystkim sprawdzać jak wygląda liczenie głosów".
Przyznaje, że komisje wyborcze by szybciej zliczyć głosy często dzielą się na grupki, które liczą je odrębnie.
"To idealny moment i warunki dla osób które zakładają, że chcą coś sfałszować. Ale komisja nie może dzielić się na podgrupy, ma liczyć głosy razem. I to jest ważny moment dla kontroli przez mężów zaufania".
Hermeliński potwierdza, że komisje powinny liczyć głosy bez długopisów, którymi można coś skreślać lub dopisywać, jeśli ktoś ma złe zamiary. Najlepiej by długopis miał przewodniczący komisji lub jeden z jej członków i tylko do spisania ostatecznych wyników liczenia. Przy rozkładaniu głosów na kupki jest on niepotrzebny. A to właśnie ten moment jest idealny do dostawiania dodatkowych krzyżyków na kartach do głosowania. Tak jak było to np. w Bytomiu.
Hermeliński podkreśla również, że to cała komisja powinna nadzorować rozkładanie głosów na kupki i razem zliczać głosy. Czy każda karta do głosowania powinna być oglądana oddzielnie przez wszystkich członków komisji? Hermeliński uważa, że nie, ale nie jest to zabronione. Wręcz były przed laty pomysły by wprowadzić taki wymóg ustawowo. Na koniec liczenia kart do głosowania mąż zaufania ma prawo zgłosić wszelkie nieprawidłowości do protokołu, również to, że ktoś miał długopis.
Wojciech Hermeliński zachęca też, żeby mężowie zaufania zgłaszali się nie tylko do obwodowych komisji wyborczych, ale również do okręgowych. To do nich trafiają protokoły z wynikami głosowania w komisjach obwodowych.
"Po co mają się tam zgłaszać? W przeszłości zdarzało się, że w trakcie przewożenia protokołu z komisji obwodowych do okręgowych podmieniano protokoły".
Mężowie zaufania mogą zrobić zdjęcie protokołu z komisji obwodowej i asystować w trakcie jego przewożenia. Mogą też przesłać zdjęcie protokołu do męża zaufania z komisji obwodowej, by ten porównał je z protokołem, który trafi do komisji okręgowej. "Ale niestety często jednak jest tak, że mężowie zaufania siedzą w komisjach wyborczych i się nudzą. Często też po prostu idą do domu uznając, że nic się nie dzieje".
Mężów zaufania wysyłają do komisji wyborczych pełnomocnicy wyborczy poszczególnych kandydatów. Zgodnie z kodeksem wyborczym każdy pełnomocnik może wysłać do komisji po jednym mężu zaufania. Może nim zostać osoba mająca czynne prawo wyborcze do Sejmu, która nie kandyduje w wyborach ani nie jest komisarzem wyborczym, pełnomocnikiem wyborczym, pełnomocnikiem finansowym, urzędnikiem wyborczym lub członkiem komisji wyborczej. Czyli praktycznie każdy dorosły obywatel.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Komentarze