0:00
0:00

0:00

„Odpowiednie dać rzeczy słowo” – pisał Cyprian Kamil Norwid. Coraz więcej polskich mediów stosuje tę zasadę w odniesieniu do globalnego wzrostu temperatury. OKO.press już od dłuższego czasu woli pisać o „katastrofie klimatycznej” lub „kryzysie klimatycznym”, a nie po prostu o „zmianach klimatu”. Kilka dni temu redakcja TOK FM ogłosiła oficjalnie, że też zamierza konsekwentnie używać dosadniejszego języka, mówiąc o klimacie.

Podobny trend widać również w „Gazecie Wyborczej”, „Krytyce Politycznej”, „Nowym Obywatelu” i innych polskich mediach. Zresztą to zmiana międzynarodowa. „The Guardian”, jedna z największych gazet na świecie, już kilka miesięcy temu wyjaśniał, czemu woli sformułowania takie jak „climate emergency, crisis or breakdown” (kryzys klimatyczny, załamanie klimatu) zamiast dotychczasowego „climate change” (zmiana klimatu).

Nie wszyscy jednak zgadzają się z takim podejściem. Po upublicznieniu stanowiska przez TOK FM niektórzy komentatorzy wyrazili swój sceptycyzm, a nawet wprost krytykowali decyzję o zmianie języka. Byli wśród nich Rafał Trzeciakowski i Marek Tatała z Forum Obywatelskiego Rozwoju. Ten drugi napisał: „Klimatyczni alarmiści, robicie to źle...”. Sceptycy argumentują, że tak dosadny język jest niepotrzebnym straszeniem ludzi, które może okazać się przeciwskuteczne.

Dlatego warto wyjaśnić, że nie chodzi tu o straszenie czy wywoływanie paniki, lecz o nazywanie rzeczy po imieniu.

Mamy dobre powody, aby sądzić, że sformułowania takie, jak „kryzys klimatyczny” i „katastrofa klimatyczna” są odpowiedniejsze niż „zmiany klimatu”, gdy rozmawiamy o zagrożeniach związanych ze wzrostem temperatury na Ziemi.

Nie o same zmiany chodzi

Osoby negujące wpływ człowieka na globalne ocieplenie lubią podkreślać, że przecież klimat zmieniał się zawsze, nawet przed pojawieniem się ludzi na Ziemi. To prawda, ziemski klimat był zmienny, ale negacjoniści pomijają sedno sprawy. Naszym problemem nie jest sama zmiana, lecz jej przyczyny, tempo i skutki.

Wiemy na podstawie setek badań, że obecne zmiany są wywołane przez ludzi, postępują błyskawiczne, a konsekwencje mogą być katastrofalne dla nas, dla zwierząt, dla roślin i dla całych ekosystemów. Zresztą w niektórych przypadkach nie tyle mogą być, co już są.

Skoro zatem problem leży nie w samej zmianie, ale w jej charakterze, to termin „zmiana klimatyczna” nie oddaje w pełni istoty zagrożenia i może być mylący, co chętnie wykorzystują osoby bagatelizujące całą sytuację. Kiedy chcemy kogoś ostrzec przed zbliżającą się wichurą, gradem czy silnymi burzami, to nie ograniczamy się do stwierdzenia, że „pogoda się zmieni”, tylko używamy bardziej obrazowych i precyzyjnych sformułowań. Podobnie, gdy chcemy przestrzec mieszkańców jakiegoś terenu przed ryzykiem powodzi, nie mówimy im jedynie, że „poziom wody się zmieni”. Choć technicznie rzecz biorąc, byłoby to poprawne stwierdzenie, to dla ludzi zamieszkujących zagrożone tereny mogłoby być najzwyczajniej w świecie mylące. Z klimatem jest podobnie.

Istnieje ryzyko, że mówiąc o „zmianach klimatu”, wywołujemy fałszywe poczucie bezpieczeństwa i naturalności tych zmian. Podkreślał to już kilka lat temu George Monbiot, znany dziennikarz zajmujący się środowiskiem. Paradoksalnie to sami negacjoniści dostarczyli dowód na to, że taki efekt nadmiernego poczucia bezpieczeństwa może rzeczywiście zachodzić.

Przeczytaj także:

Panie prezydencie, mówmy o „zmianach klimatu”

Politycy amerykańskiej Partii Republikańskiej mają niechlubną historię lekceważenia zagrożeń klimatycznych. Zresztą doskonale wpisuje się w nią Donald Trump, który jeszcze w kampanii prezydenckiej zapowiedział wycofanie USA z porozumienia paryskiego, czyli międzynarodowej deklaracji o globalnej redukcji emisji gazów cieplarnianych.

Za kadencji George’a W. Busha jeden z doradców Partii Republikańskiej, Frank Luntz, zachęcał prezydenta, aby jego administracja kładła w swoich komunikatach nacisk na rzekomy brak naukowego konsensusu w sprawie globalnego ocieplenia. Miało to pomóc w zbagatelizowaniu tematu. Zalecał też posługiwanie się terminem „zmiany klimatu”.

„Zmiany klimatu” są mniej straszne niż „globalne ocieplenie”. Jak określił to uczestnik jednej z grup fokusowych, zmiana klimatu brzmi „jakbyś jechał z Pittsburgha do Fort Lauderdale”.

Globalne ocieplenie kojarzy się z katastrofą, natomiast zmiana klimatu sugeruje łatwiejsze do kontroli i mniej emocjonalne wyzwanie – pisał w swoim raporcie Luntz.

Kiedy media używają sformułowania „zmiany klimatu”, to powielają – w większości przypadków zupełnie nieświadomie – zalecenia doradcy amerykańskich konserwatystów, który starał się znaleźć sposób na zignorowanie zagrożenia. To trochę tak, jakby w dyskusji o prawach osób LGBT używać języka zalecanego przez polskich biskupów.

Klimatolodzy mówią wprawdzie o zmianach klimatycznych od dawna, zupełnie bez związku z pomysłami Luntza, lecz w ich przypadku jest to po prostu używanie możliwie technicznego terminu, którego znaczenie i tak jest precyzowane w pisanych przez nich tekstach naukowych. Ale jak pokazują przykłady z ostrzeżeniami przed wichurami czy powodziami, stosowanie takich technicznych sformułowań w przekazie medialnym może być po prostu mylące. Szczególnie gdy chcemy zwrócić uwagę na zbliżające się zagrożenie.

Katastrofa, czyli co?

Nawet jeśli zgadzamy się, że mówienie o zmianach klimatu bywa mylące, to nadal pozostaje pytanie, dlaczego mamy używać słów takich, jak „katastrofa” czy „kryzys”? Nie ma oczywiście ścisłej definicji tych wyrazów, zawsze w grę wchodzi nasza ocena powagi danego zjawiska. Niemniej jednak istnieje w tej kwestii ogólny konsensus społeczny. Słownik języka polskiego PWN definiuje katastrofę jako „zjawisko tragiczne w skutkach, obejmujące swoim zasięgiem duży obszar”. Skutki globalnego ocieplenia z powodzeniem spełniają te warunki.

Światowa Organizacja Zdrowia ostrzega, że katastrofa klimatyczna oznacza 250 tysięcy dodatkowych zgonów rocznie w wyniku niedożywienia, malarii i innych chorób powiązanych z upałami. Mówimy tutaj o skutkach do 2030 roku, potem będzie jeszcze gorzej, jeśli nie powstrzymamy wzrostu temperatury.

Takie rzeczy bada i przewiduje się trudno, więc są to ogólne szacunki. Część badaczy uważa je za mocno zaniżone, na przykład autorzy artykułu w prestiżowym czasopiśmie medycznym „The New England Journal of Medicine”, którzy zwracają uwagę na to, że wyliczenia nie biorą pod uwagę wszystkich czynników, np. pogorszenia jakości usług zdrowotnych w niektórych częściach świata.

Bank Światowy ostrzega z kolei, że jeszcze przed 2030 rokiem w wyniku przegrzewania Ziemi w stanie skrajnej biedy może znaleźć się dodatkowe 100 milionów osób. „Klimat wpłynie przede wszystkim na rolnictwo, kluczowy sektor w krajach najbiedniejszych i główne źródło zarobku, pożywienia, pracy, środków do życia i dochodów z eksportu” – czytamy na stronie na Banku Światowego. Inny raport tej samej organizacji przewiduje, że do 2050 roku na świecie będzie ponad 140 milionów migrantów klimatycznych, uciekających z najbardziej zagrożonych regionów w Afryce, Azji i Ameryce Południowej. To znowu są ostrożne szacunki, ponieważ część badaczy sądzi, że liczba migrantów może wynieść nawet 300 milionów.

Pamiętajmy, że te raporty nie biorą pod uwagę politycznych perturbacji związanych z katastrofą klimatyczną. Takie rzeczy są bowiem niemożliwe do dokładnego przewidzenia. Na podstawie dotychczasowej historii ludzkości możemy jednak założyć, że nagłe pogorszenie warunków życia dużej grupy ludzi będzie miało konsekwencje polityczne. Zresztą już teraz widać symptomy. Wystarczy spojrzeć na to, co stało się nie tak dawno temu we Francji. Pomysł wprowadzenia podatku paliwowego, który miał w zamyśle pomóc w walce z emisjami gazów cieplarnianych, wywołał oburzenie społeczne i zapoczątkował ruch żółtych kamizelek. Dlaczego mamy płacić kolejny podatek, na który nas nie stać, podczas gdy prezydent przyznaje coraz większe ulgi podatkowe najbogatszym obywatelom i wielkim korporacjom? – pytało wielu uczestników protestów.

Żyjemy w bardzo nierównych społeczeństwach, więc każdy wstrząs – a globalne ocieplenie jest takim wstrząsem – będzie groził ostrymi konfliktami. Warto pamiętać, że katastrofa klimatyczna to nie tylko topniejące lodowce, wyższe temperatury i coraz więcej anomalii pogodowych, ale także dodatkowe problemy polityczne. Wydarzenia we Francji są zwiastunem naszej przyszłości.

Wszystkie przytoczone powyżej przykłady dotyczą świata ludzi, a przecież katastrofa klimatyczna dotyczy także zwierząt i roślin. Zdaniem Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu nawet wzrost temperatury o półtora stopnia Celsjusza – granica, do której przekroczenia brakuje nam już bardzo niewiele – stanowi ryzyko wyginięcia dla 20-30 proc. gatunków. Brak zdecydowanych działań będzie więc oznaczał katastrofę nie tylko dla nas, lecz dla całych ekosystemów.

Jeśli to nie jest katastrofa, to co?

Przed katastrofalnymi skutkami globalnego ocieplenia ostrzegają największe organizacje na świecie, od Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu, po Bank Światowy. ONZ opublikował ostatnio raport przestrzegający przez klimatycznym apartheidem, omawiała go na stronach OKO.press Agata Szczęśniak. Przypomnijmy jeden z fragmentów tego raportu:

„Zmiana klimatu będzie miała druzgocące konsekwencje dla osób żyjących w biedzie. Nawet w przypadku najbardziej pozytywnego scenariusza setki milionów osób będą cierpieć z powodu braku bezpieczeństwa żywnościowego, wymuszonych migracji, chorób i śmierci. Zmiana klimatu zagraża przyszłości praw człowieka, grozi też cofnięciem 50 lat postępu w dziedzinie rozwoju, zdrowia i zmniejszania biedy na świecie”.

Grożą nam potężne anomalie pogodowe, pogłębienie problemów związanych z biedą i nierównościami, masowe migracje klimatyczne, przyspieszenie i tak już masowego wymierania gatunków. Jeśli to wszystko nie zasługuje na miano katastrofy, to co? Mówiąc o katastrofie, nie straszymy, lecz opisujemy prawdziwe zagrożenia. W wielu miejscach świata te zagrożenia już się ziściły, na przykład w nękanych suszami Indiach. Naszym problemem nie jest alarmizm, lecz fałszywe przekonanie, że nie ma potrzeby podejmować drastycznych ruchów – że wystarczą delikatne korekty.

Straciliśmy już wiele lat przez to, że zbyt dużo ludzi nie chciało uwierzyć, iż globalny wzrost temperatury jest realny i wynika z działalności człowieka.

Jeszcze kilka lat temu Forum Obywatelskiego Rozwoju opublikowało raport, w których znalazła się nieprawdziwa informacja o naturalnych przyczynach globalnego ocieplenia, dokładając tym samym swoją cegiełkę do działalności negacjonistów. Dziś eksperci tej samej instytucji zalecają spokój i krytykują mówienie o „katastrofie klimatycznej”.

Problem polega na tym, że nie stać nas na zmarnowanie kolejnych lat. Jeśli po epoce przekonywania, że „globalne ocieplenie to wymysł”, przyjdzie epoka mówienia „tylko spokojnie, nie czas na drastyczne ruchy”, to przekroczymy wszystkie limity wyznaczone przez Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu, doprowadzając do zagłady nie tylko dużą część ludzkości, ale też innych gatunków.

;
Tomasz Markiewka

Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)

Komentarze