0:000:00

0:00

Przez wieś Olchówka - tuż przy przygranicznej strefie, między Narewką, a zalewem Siemianówka – pojazdy wojska, pograniczników i policji jeżdżą dosłownie co minutę. 7 stycznia w środku dnia, w ciągu 20 minut na drodze mija mnie ponad 20 takich wozów.

Ok. 500 m od głównej drogi, w lesie, w pobliżu paśników dla żubrów, dwie aktywistki próbują pomóc Syryjczykowi. Choć jest w namiocie termicznym, pod śpiworem i kocem, nadal dygocze z zimna. Jego stopy są w znacznie gorszym stanie – opuchnięte, białe, prawdopodobnie odmrożone. Jęczy z bólu. "Na zmarzniętym jedzeniu złamałem sobie ząb. Bardzo, bardzo mnie boli", tłumaczy mi potem po angielsku. Silny ibuprofen nie pomaga. Dopiero po paracetamolu Syryjczyk zasypia. W tym czasie aktywistki walczą, by nie trafił znów do „dżungli” - lasów pogranicza, które zbierają śmiertelne żniwo.

„Za każdym razem mówiłem, że chcę azylu. Ignorowali to”

W 2015 r, po latach wojny domowej, Mohamed (imię zmienione), inżynier mechanik, po Uniwersytecie Damasceńskim, wyszedł na ulice Damaszku, żeby pretestować przeciwko krwawej dyktaturze Baszszara al- Asada. "Żądałem więcej wolności dla ludzi w moim kraju", mówi. Na którymś z wieców żołnierze „rzeźnika Syrii” zatrzymali Mohammeda. Uwięzili go i bili przez cztery dni. Wyrzucono go pracy. Mohamed starał się więc nie wychylać.

„Uciekłem głównie z powodu wojny, politycznych problemów, ale też, aby zapewnić jakąś przyszłość swojej rodzinie”, mówi. Ma żonę i dwójkę małych dzieci (2 i 7 lat).

Na granicę polsko-białoruską trafił 9 listopada. Za pierwszym razem był tam 14 dni. Zabrano go do Mińska, później znów na granicę. I tak wiele razy. Był bity, okradany z pieniędzy i jedzenia. „Za każdym razem tak było. I każdemu to robią. Potem mówili „idź do Polski i nie wracaj” – opisuje. I wypychali przez druty. Raz Białorusin pobił go mocniej, kopnął w klatkę piersiową. Mohammed do teraz czuje w niej ból.

Z jego opowieści wynika, że polskie służby kilkakrotnie łapały go i wypychały za granicę. Bez względu na mróz, jego stan, czy fakt, że nie ma rzeczy niezbędnych, by przeżyć. Zapamiętał, kiedy wyrzucano go na Białoruś: między 15 a 20 listopada, a także 11, 16, 17 grudnia 2021, jak powiedział aktywistom. Ile razy konkretnie? Nie jest w stanie określić. „Za każdym razem mówiłem, że chcę azylu, że chcę ochrony. Ignorowali to. Wypychali mnie do strefy między dwoma płotami granicznymi” - opowiada.

„Człowiek ma w sobie dużo determinacji, by zostać przy życiu”

W tę ostatnią podróż do Polski Białorusini zabrali go z Mińska cztery dni wcześniej-ok. 3 stycznia. Znów trafił między druty graniczne. Sam. Jak mówi, raz udało mu się uciec żołnierzowi. Nie jest jasne, czy to właśnie tego dnia (lub nocy), gdy zdołał dotrzeć do wsi Olchówka, czy wcześniej.

7 stycznia termometr pokazuje -3 stopnie, a dopiero robi się ciemno. Minionej nocy Mohammed przekroczył druty graniczne i szedł 6-7 km. Jak mówi, przez „bagna” - tutejsze lasy są bardzo podmokłe. Obok leżą jego rybaczki - bardzo wysokie gumowe buty. I jego spodnie, które już zdjął. „Mówił, że są suche. Popatrz jak” - któraś z wolontariuszek podnosi sztywne od zamarzniętej wody dżinsy. „Był bardzo cierpiący. Cały się trząsł z zimna. Widok człowieka w takim stanie robi wrażenie”, mówi Karolina Zięba, wolontariuszka i tłumaczka farsi, która brała udział w akcji ratunkowej.

Gdy rozmawiam z Mohammedem, jest już trochę ogrzany, trzecia dawka leków przeciwbólowych zadziałała. „Jak to możliwe, że w takich warunkach, przy takich mrozach, w bagnach i tej »dżungli« udaje się wam przeżyć?” - pytam go. „Nie wiem. Może człowiek ma w sobie dużo determinacji, by zostać przy życiu” - odpowiada Mohammed. „Gdy go ogrzałyśmy i nakarmiłyśmy, zaczął mówić o tęsknocie za rodziną. To utrzymywało go przy życiu” - mówi Zięba.

„Chcę zamieszkać w społeczeństwie, które szanuje prawa człowieka, w którym mógłbym służyć innym, a społeczność wspierałaby mnie”, mówi.

„A Polska szanuje prawa człowieka, skoro tyle razy cię wypychano?”, pytam.

„Myślę, że może. Jeśli zrozumie moją historię”.

Wyścig z czasem

Zanim aktywistki dotarły do Mohammeda, Fundacja Ocalenie miała już z nim kontakt zdalny. Tak zebrała informacje niezbędne do złożenia wniosku o interim – zabezpieczenie z Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, zabraniające wydalenia migranta, wydawane na określony czas. Pracował nad tym Tomasz Pietrzak, prawnik Ocalenia. Gdy Dorota Nowok i Karolina Zięba dotarły do niego po południu, nadal nie było interimu. A już piątek. Sąd działa do 17-stej, potem otwiera się dopiero w poniedziałek.

„Byłam przerażona, bo jeśli mielibyśmy tylko jego pełnomocnictwa, i nie zdażylibyśmy wezwać mediów, to prawdopodobieństwo, że go ponownie pogranicznicy wypchną na Białoruś było bardzo duże”, opisuje Dorota Nowok.

Wreszcie przyszedł interim, ale z błędnie zapisanym nazwiskiem. Straż Graniczna może tego użyć jako pretekstu do podważenia zabezpieczenia. Po interwencji Pietrzaka, 40 minut przed zamknięciem sądu w Strasbourgu nadchodzi poprawiony dokument. Mohammed ma zapewnioną ochronę przed push-backiem do 4 lutego.

Interim trafia drogą elektroniczną do Straży Granicznej w Narewce. Po zgłoszeniu telefonicznym i podaniu lokalizacji, Straż Graniczna zjawia się bardzo szybko. Mohammed boi się spotkania z pogranicznikami – prosi, by nie zostawiać go samego, by Dorota jechała z nim w samochodzie do siedziby SG. W obecności mediów pogranicznicy zabierają wycieńczonego Syryjczyka. Nie potrafi iść sam, trzeba mu pomóc.

Strażnicy nie zgadzają się, by pełnomocniczka jechała z nimi. To nic nowego. Aktywiści już nieraz byli okłamywani, że migranci, których uratowali, trafią do ośrodka, a trafiali za druty graniczne. Teraz nie ufają Straży Granicznej.

Jednocześnie w sprawie Mohammeda zdalnie interweniują posłanki: Urszula Zielińska i Katarzyna Kretkowska.

Ok. 19:00 SG nie wpuszcza pełnomocniczki Mohammeda – Doroty Nowok - na teren strażnicy w Narewce. A powinna. „Powiedzieli, że czynności będą prowadzić dopiero w poniedziałek”, tłumaczy Nowok. Następnego dnia rzecznik prasowa Podlaskiego Oddziału SG, mjr Katarzyna Zdanowicz potwierdza dziennikarzom: Mohammed złożył wniosek o ochronę międzynarodową.

„Staram się być dobrej myśli, ale strasznie się boję o niego”, mówi Nowok.

Push-back na mróz grupy migrantów w „kiepskim stanie”?

Już dzień przed wigilią Bożego Narodzenia wyznawców prawosławia (7 stycznia), znowu robi się ruch przy granicy. „Jest trochę większy ruch, ale to zbyt krótki czas, by wyciągać zdecydowane wnioski” – mówi aktywistka z Fundacji Ocalenie, która pragnie zostać anonimowa. Grupa Granica też odnotowała więcej interwencji w lesie.

W okolicy zalewu Siemianówka 6 stycznia były przynajmniej trzy grupy wymagające pomocy aktywistów. Jednej szukali żołnierze. „Czeszą las przy wsi Pręty, Pasieki”, pisała mi jedna z aktywistek.

Wg lokalnego aktywisty, 7 stycznia do grupy ok. 4-6 migrantów w „kiepskim stanie” przyjechali ratownicy. Najbliższy szpital jest w Hajnówce. „Żadnego migranta nie przyjęliśmy dzisiaj”, potwierdzamy w trzech różnych źródłach w szpitalu.

Jeśli migranci w „kiepskim stanie” nie trafili do najbliższego szpitala, w którym obecnie leży tylko jeden cudzoziemiec, to gdzie? Rzecznik prasowej Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej mjr Katarzyny Zdanowicz nie odbiera naszego telefonu, nie odpowiada na smsa. To samo z zastępującą ją czasami kpt. Krystyną Jakimik-Jarosz. Na maila do zespołu prasowego Podlaskiej SG także nie otrzymujemy odpowiedzi. Kolejny push-back? W nocy z 7 na 8 stycznia, temperatura spadała do minus 4-5 C.

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Przeczytaj także:

Komentarze