0:000:00

0:00

Za krytykowanie prawicowego kandydata - homofoba, rasisty, mizogina i wielbiciela dyktatury - można dziś w Brazylii zginąć albo zostać okaleczonym. Hasła, którymi uwodzi Jair Bolsonaro nie różnią się wiele od tych, które głosi populistyczna prawica na całym świecie. Powstrzymać jego zwycięstwo w wyborach mogą tylko kobiety.

“Pasażerowie, zapięcie pasów bezpieczeństwa jest obowiązkowe. Tak jak głosowanie na Bolsonaro!". Wszyscy w autobusie się śmieją i przytakują. Joana milczy i z przerażeniem myśli o swoim czerwonym szaliku. Kierowca przechadza się wśród pasażerów i mówi dalej: "Czas skończyć z tą bandą przestępców".

Znowu wesoła aprobata. Gdy współpasażer pyta Joanę na kogo zagłosuje w drugiej turze, woli powiedzieć, że nie wie. On tłumaczy - tylko nie na tych komunistów z PT (Partia Pracujących). I jeszcze: "Żeby cokolwiek zmienić w Brazylii, trzeba najpierw skończyć z tymi całymi prawami człowieka".

200-milionowa Brazylia wybiera właśnie nowego prezydenta. I tura odbyła się 7 października 2018, druga - odbędzie się 28 października.

Na drugim końcu Brazylii 10 października młoda mieszkanka Porto Alegre też jedzie autobusem. Na koszulce ma tęczę oraz hasło EleNão (OnNie), pod którym jednoczą się przeciwnicy prawicowego kandydata. Kiedy wychodzi z autobusu napada ją trzech mężczyzn. Biją, a na brzuchu scyzorykiem wycinają swastykę.

"To hinduski symbol szczęścia, wystarczy wpisać w Google" - mówi BBC Brasil rzecznik komisariatu policji w Porto Alegre. A dlaczego ktoś miałby przemocą oznaczać kogoś symbolem szczęścia? "Trzeba by zapytać tych, którzy to zrobili, nie jestem jasnowidzem" - odpowiada.

Kilka dni później dwóch uczniów atakuje 13-letnią koleżankę z klasy. Popychają ją i pytają, którego kandydata popiera, bo jeśli nie Bolsonaro to wyryją jej jego inicjały scyzorykiem.

8 października umiera Romualdo Rosário da Costa, 63 letni mistrz sztuki walki capoeira, po tym, jak w barze jakiś młody mężczyzna zadaje mu 12 ciosów nożem. Bo powiedział, że popiera Partię Pracujących, a nie Bolsonaro.

Takich ataków na tle politycznym jest coraz więcej. Skąd w Brazylijczykach tyle nienawiści? Natalia odkłada rozmowę na później. "Teraz idę ulicą i bałabym się o tym rozmawiać, jeszcze ktoś usłyszy". A publiczne krytykowanie Jaira Bolsonaro jest dziś bardzo niebezpieczne.

Chcemy opowiedzieć polskim czytelniczkom i czytelnikom o co w przerażającej brazylijskiej rozgrywce chodzi. Kto i jak uruchomił falę radykalizmu i przemocy. Zobaczycie wiele uderzających podobieństw z tym, co w Turcji, Rosji i, niestety, także w Polsce.

Aktualizacja: Dwa tygodnie po publikacji naszego artykułu brazylijska policja orzekła, że historia kobiety ze swastyką na brzuchu jest nieprawdziwa. Głównym dowodem na fałszywość zeznań jest wniosek biegłych, że symbol musiałby zostać wyryty przy braku sprzeciwu ofiary. Ona sama broni się tym, że wpadła w panikę. Sprawa budzi w Brazylii wiele kontrowersji również przez postawę prokuratora, który ją prowadzi. Obrona nie zgadza się z decyzją policji i żąda m.in. udostępnienia nagrań z monitoringu. Kobieta ma zostać oskarżona o złożenie fałszywego zawiadomienia o przestępstwie.

"Karykaturalna postać"

Wszystko zaczęło się dwa i pół roku temu. 17 kwietnia 2016 roku cała Brazylia wpatrzona była w ekran telewizora. Transmisja z obrad Kongresu Narodowego (parlamentu), miała w sobie coś z meczu koszykówki i gali oscarowej. Głosowanie dotyczyło impeachmentu [złożeniu z urzędu] prezydent Dilmy Rousseff.

Były flagi, hymny, okrzyki wojenne. ”Za rodzinę, za chrześcijaństwo, w imię Boga!”. Każdy kongresmen przed oddaniem głosu miał swoich 10 sekund przy mikrofonie, a potem doliczano kolejny punkt po jednej ze stron tablicy - "za" lub "przeciw".

Głos zabiera w końcu 61-letni kongresmen i były wojskowy Jair Bolsonaro. „Za rodzinę, przeciw komunizmowi, za naszą wolność […] za Alberta Brilhante Ustre, postrach Dilmy Rousseff”. Wokół rozległy się oklaski i buczenia. Przez tłum otaczający kongresmena przeciska się długowłosy mężczyzna w czerwonym szalu i pluje mu w twarz.

Izba Deputowanych przegłosowała wniosek o impeachment i przesłała go dalej do Senatu. Potem poszło już szybko i odsunięcie prezydent od władzy zakończyło 13 lat rządów lewicowej Partii Robotniczej (Partido dos Trabalhadores - PT).

Rousseff nie była akurat oskarżona o udział w odkrywanych wtedy gigantycznych skandalach korupcyjnych, w które zamieszana była większość głosujących kongresmenów, tylko o tzw. kreatywną księgowość, czyli próbę ukrycia dziury budżetowej. W kontekście brazylijskiej polityki był to powód na tyle absurdalny, że w wielu kręgach o impeachmencie mówiło się „zamach stanu”.

W 2009 roku brazylijska policja rozpoczęła śledztwo w sprawie sieci tzw. doleiros – przestępców podatkowych zajmujących się nielegalnym obrotem walutą i praniem brudnych pieniędzy. Dochodzenie nabrało tempa, gdy odkryto interesy jednego z nich z byłym dyrektorem Petrobrasu, największego narodowego koncernu naftowego.

Zachęcony złagodzeniem kary zeznał na temat innych dyrektorów, którzy brali łapówki i przekazywali pieniądze politykom. Dyrektorzy i pracownicy Petrobras otrzymywali honorarium od kontrahentów i dostawców w zamian za ułatwianie zawierania umów z koncernem.

Podpisywane kontrakty miały zawyżone ceny, tak żeby nadwyżka trafiła do kieszeni zawierających umowę. Część pieniędzy pozyskanych przez kontrahentów trafiała do lobbystów, doleiros i innych osób, odpowiedzialnych za dostarczanie ich politykom i urzędnikom. Jedną z firm, która korzystała z tego układu, była firma Odebrecht.

77 byłych przedsiębiorców zgodziło się zeznawać w zamian za złagodzenie kary. Okazało się, że poza Petrobras płacili także politykom z różnych partii za kontrakty, informacje i sprzyjające decyzje polityczne i to nie tylko w Brazylii, lecz także w dziesięciu innych krajach, m.in. w Argentynie, Kolumbii, Ekwadorze, Peru i Wenezueli.

Brazylijska afera korupcyjna wstrząsnęła w ten sposób całą Ameryką Łacińską, wielu polityków zostało oskarżonych.

Władzę po prezydent Rousseff przejął mało charyzmatyczny Michael Temer, który zabrał się za wprowadzanie niepopularnych reform. Podwyższył wiek emerytalny, odebrał prawa pracownicze, wyrywał ziemie tubylczym plemionom oraz zamroził wydatki na edukację i zdrowie na 20 lat. Brazylijczycy krzyczą "Fora Temer!" (Precz z Temerem).

Dochodzenie obejmuje coraz więcej polityków, niezależnie od partii, dochodząc w końcu do samego prezydenta. Impeachmentu jednak nie ma. Kryzys ekonomiczny trwa, przestępczość rośnie, a Brazylijczycy przestają wierzyć w politykę.

Może dlatego Jair Bolsonaro stał się nagle wśród prawicy legendą? W dniu, w którym został opluty, oddał cześć Albertowi Ustrze, czyli członkowi junty wojskowej z czasów dyktatury (1964-1985) i szefowi tajnych służb (DOI-Codi). Znany pod pseudonimem Doktor Tibiriçá odpowiada za zniknięcie i śmierć przynajmniej 60 osób i co najmniej 500 przypadków tortur. Między innymi 23-letniej działaczki zbrojnego podziemia - Dilmy Rousseff.

Środowisko akademickie nie brało jednak Bolsonaro na poważnie. "Są też postaci karykaturalne, jak Bolsonaro, które się nie liczą. Ale mają wymiar pedagogiczny, jasno pokazują, że problemem nie jest Dilma Rousseff czy PT. Chodzi o coś dużo poważniejszego - o upadek naszego systemu przedstawicielskiego" - komentowała wtedy politolożka Marlise Matos.

"Trump tropików" i nostalgia za dyktaturą

7 października 2018 w I turze wyborów prezydenckich na Bolsonaro głos oddało aż 46 proc. głosujących, czyli 49 milionów Brazylijczyków. Jak to się stało, że ta „karykaturalna postać” zdobyła w dwa lata tak gigantyczne poparcie w całym kraju i duże szanse na prezydenturę?

„Nie wiem, jestem przerażona. On skończy z edukacją, z prawami mniejszości. Homoseksualizm chce wybijać z głowy przemocą. Jesteśmy wszyscy przerażeni” - mówi Oko.press studentka z Araracuary.

Co Bolsonaro ma Brazylijczykom do zaoferowania?

  • Walkę z „ideologią gender” - od dawna straszył wyborców wymyślonym przez siebie „zestawem geja”, który miał być popularyzowany w szkołach (w rzeczywistości był to projekt edukacyjny przeciwko homofobii, który nigdy nie wszedł w życie z powodu sprzeciwu środowisk ewangelickich), oraz "seminarium LGBT dla dzieci" (w rzeczywistości seminarium LGBT, na którym rozmawiano o sytuacji dzieci LGBT);
  • militaryzację – proponuje zwiększenie liczby szkół wojskowych, planuje obsadzić większość ministerstw generałami;
  • zredukowanie odpowiedzialności karnej do 16 roku życia;
  • legalizację posiadania broni;
  • wyłączenie policji z odpowiedzialności karnej za zabicie kogoś podczas działań operacyjnych;
  • zniesienie praw człowieka– od dawna zapowiadał, że więźniowie nie mają żadnych praw, bo „do więzienia idzie się płacić za grzechy, a nie na wczasy”. Międzynarodowy Dzień Praw Człowieka nazwał dniem próżniaka. "W Brazylii prawa człowieka służą do obrony bandytów, gwałcicieli i ludzi marginesu[...]";
  • homofobię, o homoseksualizmie wypowiadał się tak: „Jeśli dziecko zaczyna być trochę gejowate, to trzeba dać mu lanie, od razu zacznie się inaczej zachowywać”, bo klapsami można „nauczyć jak być mężczyzną” (2010 r. w związku z prawem zakazującym bicia dzieci). Na pytanie, co by zrobił, gdyby któreś z jego dzieci było homoseksualistą, odpowiedział, że to niemożliwe, bo „dobrze ich wychował”, a „syn gej to wynik braku solidnego lania”. W innym wywiadzie zadeklarował, że wolałby, żeby jego dziecko zginęło w wypadku niż było homoseksualistą. "Dla mnie i tak byłby wtedy martwy";
  • mizoginię - we wrześniu 2016 roku, przy okazji debaty w parlamencie, Bolsonaro mówił posłance Marii do Rosário, że „ nie zasługuje nawet na to, żeby ją zgwałcił”. Tego samego dnia powtórzył to również w wywiadzie: „Nie zasługuje na to, żeby ją zgwałcić, bo jest beznadziejna i strasznie brzydka”. W innym wywiadzie powiedział, że nie zatrudniłby kobiety za takie same pieniądze jak mężczyznę, bo... zachodzi w ciążę;
  • rasizm - na pytanie afro-brazylijskiej piosenkarki, co by zrobił, gdyby któryś z jego synów zakochał się w czarnej kobiecie odpowiedział: „nie grozi mi to, bo moi synowie zostali dobrze wychowani i nie żyli w środowisku, w którym ty niestety się obracasz”;
  • przyzwolenie na tortury - „Jestem za torturami, przecież wiesz” - deklarował w wywiadzie, a generała Ustre uważa za bohatera.

Cień dyktatury

Bolsonaro jest często porównywany do Trumpa. Nie ukrywa zresztą poparcia dla amerykańskiego prezydenta. Tak jak on chce przenieść brazylijską ambasadę w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy. Zapowiedział też, że jest zwolennikiem odstąpienia od paryskiego porozumienia klimatycznego.

Bolsonaro ma jednak istotny rys, który czyni go o wiele gorszym od Trumpa – fascynacja dyktaturą wojskową.

„Głosowaniem nic w tym kraju nie zmienisz [...] niestety zmienić coś uda się tylko wtedy, gdy ruszymy na wojnę domową i odwalimy robotę, której rządy wojskowe nie zrobiły zabijając jakieś 30 tys. osób, zaczynając od [byłego prezydenta] Fernando Henrique Cardoso […] Jeśli zginą jacyś niewinni ludzie, to trudno, na wojnie zawsze jacyś giną”- mówił w 1999 roku.

Potem jeszcze kilka razy fantazjował na temat rozstrzeliwania polityków. Protestującym przeciwko torturom powiedział, że „błędem dyktatury było torturować, a nie zabijać” (a potem "pierd...cie się"). Generałów z junty wojskowej otwarcie uważa za swoich politycznych idoli, a generała Ustrę za „wzór dla naszej młodzieży”.

Za czym z okresu dyktatury tęskni? Za „respektowaniem rodziny, bezpieczeństwem i ładem społecznym”. Na pytanie czy Brazylia powinna mieć broń nuklearną, zadeklarował, że owszem, bo „tylko ten jest szanowany, kto budzi strach”.

Co poza mową nienawiści ma do zaoferowania Bolsonaro? Niewiele. Podczas debat wpada w autentyczną panikę i nie jest w stanie sensownie odpowiedzieć na żadne pytanie, na przykład: jak rozwiązać problemy z edukacją, ochroną zdrowia czy gospodarką.

„Ale czy my musimy wiedzieć wszystko?" - bronił się. Potem zrezygnował z udziału w debatach.

Cztery fale bolsonarowego tsunami

Kto i dlaczego głosuje na Bolsonaro? Politolog Paulo Victor Melo w rozmowie z OKO.press mówi, że sytuacja jest złożona. "Myślę, że sukces Bolsonaro wziął się z połączenia czterech czynników:

1) afery korupcyjnej i jej upolitycznienia;

2) niezadowolenia z rządów Partii Pracy, która po trzech zwycięskich kadencjach źle sobie poradziła z kryzysem wewnętrznym i bardzo złą sytuacją ekonomiczną;

3) rosnącej popularności prawicy na świecie i w Brazylii;

4) rozczarowania tradycyjną polityką.

Brazylijczycy stracili poczucie bycia reprezentowanymi przez partie polityczne i ich liderów. A to otwiera drogę populistom. Suma tych czterech fal dała początek tsunami, jakim jest kandydatura Jaira Bolsonaro. A działalność w mediach społecznościowych i dezinformacja, którą tam rozsiewał, nadały mu tylko rozpędu".

Kto głosuje na Bolsonaro? Zgodnie z wynikami I tury wyborów: 46 proc. Brazylijczyków. Poparcie znacznie wzrosło w ciągu 2018 roku. Z badań sondażowych przeprowadzonych przez IBOP wynika, że jego twardy elektorat to głównie młodzi, biali mężczyźni, ewangelicy i katolicy z bogatszych regionów Brazylii.

"Boimy się, że PT [Partia Pracy] wprowadzi tu komunizm, że skończymy jak Wenezuela" - zwierza się jedna ze zwolenniczek Bolsonaro, która od razu przesyła filmik, że PT planuje zrobić z Brazylii drugą Wenezuelę.

João, student ze stanu São Paulo, uważa, że to media wylansowały wizerunek PT jako partii komunistycznej. "A to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością".

"Nie lubię Bolsonaro, ale potrzebna nam jest zmiana" - argumentuje ktoś na Facebooku.

Kobiety krzyczą: tylko #NieOn!

29 września, na tydzień przed I turą wyborów prezydenckich, na ulice wyszły kobiety. Manifestacje przeciwko Bolsonaro odbyły się w 114 miastach Brazylii, ale też w Nowym Jorku, Lizbonie, Paryżu i Londynie. Największe w São Paulo (około 100 tys. osób) i Rio de Janeiro (ok. 25 tys).

To nie tylko największa manifestacja kobiet w historii Brazylii, ale również największy akt sprzeciwu wobec kandydata politycznego. Nigdy w historii Brazylii nie było też przy okazji wyborów tak głębokiego rozłamu między kobietami i mężczyznami.

Pod przywództwem kobiet narodził się ruch o wiele szerszy niż bojkot Bolsonaro. Brazylijki pod hashtagiem #EleNão (OnNie) jednoczą się w walce o demokrację, prawa człowieka, różnorodność i pamięć o prawdziwym obliczu dyktatury.

"Staramy się zagwarantować, że demokracja przetrwa. Bolsonaro reprezentuje coś zupełnie przeciwnego, ideologię nietolerancji dla LGBT, kobiet i czarnych. To właśnie mniejszości muszą zaprotestować i pokazać, że w demokracji nie ma dla niego miejsca" - powiedziała Jessica Pietrani, jedna z organizatorek ruchu #EleNão.

Wszystko zaczęło się od Facebooka. Przy zdjęciach zaczęły pojawiać się hasła: „Kobiety przeciwko faszyzmowi” oraz #EleNão, #EleNunca (#OnNie #OnNigdy). Grupa Kobiety Zjednoczone Przeciwko Bolsonaro szybko zbierała nowych członków dochodząc do 3, 8 milionów.

#EleNão zaczęło rozprzestrzeniać się po sieci. Do akcji przyłączali się mężczyźni, a w końcu usłyszano o niej również poza Brazylią. Poparła ją nawet Madonna. Zwolennikom Bolsonaro trudno było walczyć z takim naciskiem. Nie pomogły zapewnienia, że Madonna przyłącza się do akcji, bo chce w ten sposób mieć „swoje 5 minut”.

Plakat Madonny popierającej protest kobiet w Brazylii.

Na reakcję zwolenników Bolsonaro nie trzeba było długo czekać. Strona przeciwniczek Bolsonaro została zhakowana, a nazwę zmieniono na Kobiety Popierające Bolsonaro. Kilka dni przed manifestacją jedna z założycielek grupy została napadnięta i pobita przez trzech uzbrojonych mężczyzn.

Ale kobiety się nie poddają i walczą dalej, zastanawiając się co teraz. Joana mówi, że panuje chaos - w ruchu kobiet przeciwko Bolsonaro jest sporo dziewczyn, które nie znoszą PT, a to teraz jedyna alternatywa dla Jaira Bolsonaro. Następna tura wyborów już 28 października.

Co teraz?

Joana należy do nowej, tajnej grupy Kobiety Przeciw Bolsonaro, która zrzesza 4 mln użytkowniczek Facebooka. Na podstawie komentarzy widać, że wiele z nich rezygnuje z planu oddania nieważnego głosu i zamierza wybrać "mniejsze zło", czyli kandydata PT Fernando Haddada.

Były minister edukacji kandydatem na prezydenta został z dnia na dzień. Faworytem Partii Pracy do tegorocznych wyborów miał być były prezydent Ignacio Lula i założyciel partii, który wciąż cieszy się dużą popularnością. Przezornie zamknięto go jednak w więzieniu w wyniku budzącego wiele wątpliwości procesu, w którym nic do końca nie udowodniono. Haddad gwarantuje stabilną sytuację, ale i ciąg dalszy rządów PT, których Brazylijczycy mają dość.

A co jeśli Bolsonaro wygra ?

Politolog Paulo Victor Melo przewiduje, że będzie to oznaczało gwałtowny skręt w prawo w polityce społecznej i ekonomicznej oraz wielki krok w tył, jeśli chodzi o prawa mniejszości. A pole do realizacji swoich pomysłów Bolsonaro miałby duże - jego partia z mało istotnej stała się nagle drugą największą w parlamencie (równolegle z prezydenckimi odbyły się wybory do parlamentu), ma też popleczników w innych partiach i poparcie najważniejszych grup ponadpartyjnych - agrobiznesmenów i ewangelików.

"Wszystko się może zdarzyć, bo to dureń, jak każdy faszysta. Nie ma zielonego pojęcia o polityce publicznej" - mówi João, student z São Paulo. I przyznaje, że czuje się zagrożony. "Jestem czarny, biedny i w dodatku biseksualista. Należę do tych mniejszości, które Bolsonaro zwalcza" - mówi.

Prosi, żeby nie podawać jego prawdziwego imienia. "Sama rozumiesz, lepiej być ostrożnym... może czeka nas kolejna dyktatura".

Ktoś pisze na Twitterze: "Bolsonaro nie zabije żadnego geja, nie poniży kobiety ani nie pobije czarnoskórego własnymi rękoma. Ale swoimi słowami da przyzwolenie tym, którzy to zrobią".

Za dwa tygodnie dowiemy się kogo i jaką przyszłość wybierze Brazylia.

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze