Po przegranej w wyborach samorządowych PiS może się już nie podnieść – mówił w TVN24 prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski. Tymczasem najnowszy sondaż Ipsos dla OKO.press i TOK FM pokazuje, że to PiS może zdobyć przewagę w tych wyborach
Kancelaria Prezydenta oraz Rada Bezpieczeństwa Narodowego opublikowały bardzo lakoniczną informację po spotkaniu prezydenta Andrzeja Dudy z szefem jednego z największych amerykańskich koncernów zbrojeniowych Lockheed Martin.
Prezydent Andrzej Duda spotkał się z Jamesem Taicletem, prezesem koncernu zbrojeniowego Lockheed Martin.
Jak poinformowała Kancelaria Prezydenta oraz Rada Bezpieczeństwa Narodowego na platformie X, tematem rozmów były „amerykańskie inwestycje w polski sektor zbrojeniowy, a także zabezpieczenie udziału polskiego sektora obronnego w łańcuchu dostaw i remontów uzbrojenia z USA”. Chodzi przede wszystkim o pociski rakietowe PAC-3MSE, myśliwce F-35A, elementy wyrzutni HIMARS oraz pociski Javelin.
Wcześniej Polskie Radio donosiło, że prezes Lockheed Martin ma zaproponować Polsce kolejne egzemplarze piątej generacji myśliwców F-35.
Obecnie czekamy na dostawy z zamówienia ze stycznia 2020 roku. To wówczas ówczesny szef Ministerstwa Obrony Narodowej podpisał umowę na zakup 32 maszyn F-35A. Kontrakt opiewa na 4,6 miliardy dolarów. Pierwsze maszyny mają zostać dostarczone na przełomie 2025 i 2026 roku – tak długi jest czas oczekiwania na realizację kontraktów zbrojeniowych.
Dyskutowane dziś zamówienie ma dotyczyć dwóch eskadr tych maszyn z dostawami do 2035 r.
Jak piszą eksperci od wojskowości, F-35A to samoloty wyróżniające się interoperacyjnością, współpracujące np. z systemami Patriot, które Polska zakupiła w 2018 r., czy z samolotami F-16, które posiadamy już od kilku lat.
Interoperacyjność sprzętu i sił wojskowych to największa słabość europejskich armii. Pomimo że większość państw UE należy do NATO (dokładnie są to 22 państwa; państwa należące do UE, ale nie należące do NATO, to obecnie Austria, Cypr, Irlandia, Malta oraz Szwecja, która jednak ubiega się o członkostwo w sojuszu) do tej pory nie koordynowały swoich zakupów.
Na forum UE powoli podejmowane są działania, które mają to zmienić.
„Pegasus to skandal na skalę międzynarodową. Polska wymaga transparentnej i jasnej polityki. PiS to był układ paramafijny” – mówi Krzysztof Brejza.
„Opinia publiczna musi poznać moralne aspekty rozgrywek wewnątrz PiS, bo one niestety emanowały na funkcjonowanie państwa. Dzięki odpolitycznieniu prokuratury ruszają śledztwa” – mówił na antenie Polskiego Radia 24 Krzysztof Brejza (na zdjęciu), obecnie europoseł z Koalicji Obywatelskiej, inwigilowany w 2019 roku jako szef sztabu wyborczego największej partii opozycyjnej w Polsce.
Brejza podkreślił, że „wątek rozgrywek wewnątrz PiS, zbierania haków, kompromatów, transferów finansowych różnego rodzaju, budowy frakcji w układzie paramafijnym, jakim był i jest nadal PiS – te sprawy muszą być wyjaśnione opinii publicznej”.
Wirtualna Polska donosi w środę 14 lutego, że lista polityków inwigilowanych Pegasusem może być znacznie dłuższa niż się wydaje. Jest na niej co najmniej 100 osób, w tym liczne grono polityków PiS – nawet 30 osób. Z listą zapoznać miał się już premier Donald Tusk, ale nie została ona upubliczniona.
Sprawami poszczególnych osób inwigilowanych Pegasusem ma się zająć prokuratura. Sprawę nielegalnej inwigilacji bada też sejmowa komisja śledcza, której kolejne posiedzenie odbędzie się 19 lutego.
Z ustaleń jej członków wynika, że za zakup oprogramowania Pegasus odpowiadają dwie osoby: minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oraz wiceminister sprawiedliwości Michał Woś. Ich podpisy widnieją na dokumencie o zakupie Pegasusa, na który wydano 25 milionów złotych.
Krzysztof Brejza złożył doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa m.in. wobec Mateusza Morawieckiego, który możliwe, że też był inwigilowany.
„Uważam, że premier sam powinien takie zawiadomienie skierować (...). Ale być może Mateusz Morawiecki nie chce tej sprawy ruszać. A ja uważam, że Polska wymaga transparentnej i jasnej polityki. Używanie tej broni przeciwko przeciwnikom politycznym, politykom z własnego obozu, prokuratorom, niezależnym adwokatom, dziennikarzom, premierowi jest skandalem na miarę międzynarodową. I organy państwa powinny poważnie dążyć do wyjaśnienia tego” – podkreślał Brejza.
Brejza przyznał, że nie zna wszystkich nazwisk figurujących na liście, ale widzi „nerwówkę w PiS-ie”.
„O tym, że to wiarygodne doniesienia [o tym, jak duża była skala inwigilacji polityków] świadczy też chaos w PiS-ie. Niewykluczone, że przez te sprawy inwigilacji Pegasusem, zbierania materiałów wzajemnie na siebie, takiego systemu hakokracji, PiS się totalnie rozsypie za moment. Widać, że ludzie mają tam tego dosyć” – uważa Brejza.
Premier Estonii, a także estoński sekretarz stanu Taimar Peterkop, minister kultury Litwy Simonas Kairys oraz kilkudziesięciu byłych parlamentarzystów z Łotwy trafili na rosyjską listę osób poszukiwanych. Powodem mają być akcje usuwania sowieckich pomników w obu krajach.
„To dopiero początek. Zbrodnie przeciwko pamięci o wyzwoleniu świata przez nazistami i faszystami będą karane” – tak sprawę skomentowała Maria Zacharowa, rzeczniczka rosyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych, cytuje Reuters.
Rzecznik Kremla Dimitrij Peskow podkreślił, że osoby te są poszukiwane za „zbezczeszczenie pamięci historycznej”.
Od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę, państwa bałtyckie zintensyfikowały proces pozbywania się symboli radzieckiej propagandy ze swojej przestrzeni publicznej. Zarówno w Estonii, jak i w Łotwie oraz Litwie usuwane są pomniki oraz miejsca pamięci po sowieckich okupantach.
Rosyjska policja uznaje obecnie za poszukiwanych estońską premier Kaję Kallas, estońskiego sekretarza stanu Taimara Peterkopa, ministra kultury Litwy Simonasa Kairysa oraz kilkudziesięciu byłych parlamentarzystów z Łotwy.
Gdyby znaleźli się na terytorium Rosji, groziłoby im aresztowanie i nawet do pięciu lat więzienia.
„Kreml ma nadzieję, że uciszy mnie i takich jak ja. Ale tak się nie stanie. Będę dalej mocno wspierać Ukrainę. Będę dalej optować za umocnieniem europejskiej obrony” – napisała Kaja Kallas na platformie X.
Po wpisie Kallas posypały się odpowiedzi innych europejskich polityków.
„Jako osoba wpisana na rosyjską listę poszukiwanych już w 2015 roku, witam cię Kajo Kallas!” – napisał Guy Verhofstadt, belgijski polityk z grupy Odnowić Europę.
„To prawdziwy zaszczyt być uznanym za wyrazistego oponenta przez państwo terrorystyczne – Rosję. Umieszczenie urzędującego lidera UE na liście osób poszukiwanych powinno skutkować ostrzejszymi sankcjami oraz podejmowaniem realnych kroków na rzecz tworzenia unii obronnej” – napisał Verhofstadt
„Rosyjski prezydent Władimir Putin nie przestraszy nas. Hiszpanie i Europą stoją za Tobą” – tak zareagował premier Hiszpanii Pedro Sancheza.
Komentarze po odpowiedzi Kallas były bardzo pozytywne. Jeden z analityków stosunków międzynarodowych Ben Tallis napisał nawet, że to właśnie takich przywódców potrzebuje obecnie NATO i Europa.
Kaja Kallas jest jedną z możliwych kandydatek na stanowisko szefa NATO. Kadencja Jensa Stoltenberga kończy się w październiku 2024.
Tym razem zawiadomienie dotyczy bezpośrednio m.in. byłego prezesa Orlenu Daniela Obajtka, byłego ministra aktywów państwowych Jacka Sasina oraz prezes zarządu grupy Lotos Zofii Paryły.
Posłowie KO Agnieszka Pomaska i Jacek Karnowski poinformowali, że do Prokuratury Okręgowej w Płocku kierują zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez poszczególnych członków zarządu Orlen S.A. oraz członków zarządu grupy Lotos.
Jedno z zawiadomień ma też dotyczyć byłego szefa Ministerstwa Aktywów Państwowych Jacka Sasina.
Zawiadomienia oparte są na ustaleniach raportu NIK w sprawie fuzji Lotosu i Orlenu, opublikowanego na początku lutego. Chodzi o nieprawidłowości w sprawowaniu nadzoru właścicielskiego oraz działania na szkodę spółek, szczególnie przy wyprzedaży aktywów Lotosu.
„Składamy do Prokuratury Okręgowej w Płocku zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w pierwszej kolejności przez poszczególnych członków zarządu Orlen S.A. To dotyczy Daniela Obajtka, ale również wszystkich innych członków zarządu, m.in. Zofii Paryły, prezesa zarządu grupy Lotos i pozostałych poszczególnych członków zarządu grupy Lotos” – oświadczyła Agnieszka Pomaska podczas konferencji prasowej.
„W związku z działalnością, a w zasadzie z zaniechaniem działalności przez pana ministra Sasina, składamy również zawiadomienie do prokuratury w związku z tym, że nie sprawował odpowiednego nadzoru nad procesem połączenia Orlenu z Lotosem” – poinformowała Pomaska.
Posłanka KO podkreśliła, że „wnioski z wystąpienia pokontrolnego [NIK] są zatrważające”.
„Te wnioski wskazują na to, że w sposób jednoznaczny zabrakło nadzoru ze strony pana ministra Sasina (...) Z raportu NIK wynika jednoznacznie, że minister Sasin po prostu nie dopełnił swoich obowiązków” – powiedziała Agnieszka Pomaska na konferencji prasowej w Sejmie.
Zdaniem Pomaski raport NIK pokazuje również „w jaki sposób funkcjonowała spółka pod kierownictwem Daniela Obajtka, prezesa Orlenu”. „Pokazuje niekompetencję, omijanie procedur, pokazuje że tak naprawdę spółka Orlen stała się narzędziem w rękach polityków, narzędziem do wykonywania decyzji, które zapadały na Nowogrodzkiej” – kontynuowała.
Pomaska i Karnowski podkreślali także, „wbrew temu, co mówią politycy PiS, Lotos był spółką świetnie prosperującą. ”Była to spółka, która na siebie zarabiała i przynosiła zyski” – powiedziała Pomaska.
Karnowski zapowiedział także, że posłowie KO będą również w najbliższym czasie chcieli sprawdzić, ile zarabiali dziennikarze grupy Polska Press, która została przejęta przez Orlen.
„Będziemy chcieli sprawdzić, czy były to podobne kwoty do tych, które były w Telewizji Polskiej za czasów Jacka Kurskiego i jego następców” – zapowiedział.
Najwyższa Izba Kontroli ustaliła, że aktywa Lotosu sprzedano w cenie zaniżonej co najmniej o 5 mld zł, a PKN Orlen realizował proces przejmowania Grupy Lotos bez właściwego nadzoru Ministra Aktywów Państwowych.
Śledztwo ws. sprzedaży 30 proc. udziałów w Rafinerii Gdańskiej Saudi Aramco prowadzi Prokuratura Okręgowa w Płocku. Zawiadomienie w tej sprawie także złożyła Agnieszka Pomaska.
„Wybory kopertowe to była jedyna możliwość, aby w dobie pandemii COVID-19 zorganizować wybory w konstytucyjnym terminie” – twierdzi była marszałek Sejmu Elżbieta Witek. Ale jednocześnie przyznaje, że nie wiedziała, że nie każdy ma skrzynkę pocztową, ani jak dostarczone zostaną pakiety wyborcze osobom na kwarantannie poza miejscem stałego zamieszkania.
Od godziny 14 trwa przesłuchanie byłej marszałek Sejmu Elżbiety Witek przed komisją do spraw wyborów kopertowych. Witek jest pytana o kulisy przygotowań wyborów korespondencyjnych oraz o niezwykle pospieszny tryb procedowania ustawy ws. wyborów kopertowych, która stała się podstawą prawną do zlecenia ich organizacji Poczcie Polskiej. Na większość pytań marszałek Sejmu nie ma odpowiedzi.
Komisja usiłuje ustalić, czy zdaniem marszałek Witek organizacja wyborów korespondencyjnych była zgodna z prawem.
To marszałek Witek jest bowiem osobą, która ogłosiła termin wyborów oraz wydała zarządzenie w tej sprawie .
„Wybory prezydenckie w pandemii były dla mnie najpoważniejszym wyzwaniem w kadencji. Ta sytuacja była dla mnie najtrudniejsza w tej kadencji, bo była wielka odpowiedzialność za przeprowadzenie wyborów” – mówiła Witek w odpowiedzi na pytania członków komisji.
Pytana o to, kiedy i od kogo dowiedziała się o pomyśle wyborów korespondencyjnych, Elżbieta Witek odpowiedziała, że „nie pamięta”. Podkreśliła jednak, że „szybkie tempo procedowania ustawy o wyborach korespondencyjnych miało związek z kalendarzem wyborczym”.
„To, co mną kierowało, to zobowiązanie wynikające z Konstytucji. Nie ma w Konstytucji RP jakiegokolwiek przepisu, który pozwalałby mi w jakikolwiek sposób zmieniać terminy [wyborów prezydenckich]” – mówi Witek.
Była marszałek Sejmu była też pytana o to, czy to Jarosławowi Kaczyńskiemu przede wszystkim zależało na organizacji wyborów w maju 2020 roku.
„Nie pamiętam, jaka była opinia Jarosława Kaczyńskiego w sprawie wyborów korespondencyjnych. Ale prezes PiS nie nalegał na ich przeprowadzenie” – odpowiedziała Witek.
Witek podkreśliła też, że organizacja wyborów kopertowych była jedyną możliwością, aby „w dobie pandemii COVID-19 zorganizować wybory w konstytucyjnym terminie”.
"Myślenie o wyborach korespondencyjnych miało na celu ochronić życie i zdrowie ludzi, a jednocześnie dać im prawo od tego, żeby mogli wybrać swojego prezydenta” – przekonywała.
Podkreśliła też, że „nie było powodów do wprowadzenia wówczas stanu wyjątkowego”.
Na pytanie o to, czy jej zdaniem zgodne z prawem było, żeby z organizacji wyborów prezydenckich wyłączyć PKW i powierzyć to zadanie Poczcie Polskiej i Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, Witek odpowiedziała, że „była to na pewno nowość, ale po to właśnie przygotowano tę ustawę [o wyborach korespondencyjnych], żeby w taki sposób te wybory przeprowadzić”.
Elżbieta Witek podkreśliła też, że w PiS zdawano sobie sprawę z tego, że „to trudne przedsięwzięcie”. Jej zdaniem jednak, "gdyby wszyscy do tego zadania jednakowo podeszli, było ono absolutnie do przeprowadzenia”.
Marszałek Witek powtórzyła zarzuty wobec ówczesnej opozycji parlamentarnej, która miała rzekomo wpływać na samorządowców, by ci nie przekazywali Poczcie Polskiej spisów wyborców oraz nie współpracowali z władzami celem przygotowania wyborów.
„Słyszałam wypowiedzi polityków ówczesnej opozycji o tym, że zrobią wszystko aby „wywalić” wybory korespondencyjne (…) Wszelkie próby storpedowania wyborów korespondencyjnych miały służyć wymianie kandydata ówczesnej opozycji” – stwierdziła Witek.
Marszałek Witek nie umiała jednak podać odpowiedzi na bardzo konkretne pytania dotyczące możliwości przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych.
Na pytanie przewodniczącego komisji śledczej posła Dariusza Jońskiego z KO o to, czy była świadoma tego, że nie wszyscy w Polsce mają skrzynki pocztowe, albo o to, w jaki sposób planowano dostarczyć pakiety wyborcze osobom, które przebywały na kwarantannie poza miejscem swojego stałego zamieszkania, Witek odpowiadała, że „nie wie” i podkreślała, że to nie ona była za organizację odpowiedzialna.
„Jestem przekonana, że koledzy w rządzie robili wszystko, żeby w sposób odpowiedzialny te wybory przeprowadzić” – stwierdziła.
Witek kilkakrotnie podkreśliła też, że „Konstytucja nie dawała możliwości na zrobienie czegokolwiek innego, poza ogłoszeniem wyborów”.
„Gdybym nie wypełniła obowiązku ogłoszenia terminu wyborów, moja odpowiedzialność przed Trybunałem Konstytucyjnym byłaby oczywista” – powiedziała.
Przewodniczący komisji Dariusz Joński (KO) tuż przed rozpoczęciem posiedzenia z udziałem Elżbiety Witek zwracał uwagę na to, że „całe prace nad projektem ustawy z dnia 6 kwietnia 2020 roku zajęły w Sejmie niespełna trzy godziny”.
„Sejm nie skierował prac nad tą ustawą zmieniającą prawo wyborcze do żadnej komisji. Nie zasięgnął żadnej opinii poza opinią Biura Analiz Sejmowych, która nie oceniała zgodności z prawem, tylko to, czy projekt tej ustawy jest projektem wykonującym prawo UE. Sejm debatował też bez opinii lekarzy” – zauważył Joński.
Wybory kopertowe to wybory prezydenckie przygotowywane przez rząd Zjednoczonej Prawicy, które miały się odbyć 10 maja 2020, niedługo po wybuchu pandemii Covid-19. Aby możliwe było przeprowadzenie powszechnych wyborów korespondencyjnych rządzący podjęli specjalną ustawę o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów na prezydenta w 2020 r., która weszła w życie 9 maja 2020. Na mocy tej ustawy za organizację wyborów w formie korespondencyjnej odpowiadał minister aktywów państwowych Jacek Sasin. Do przeprowadzenia wyborów ostatecznie nie doszło, pomimo że m.in. wydrukowano pakiety wyborcze. Prace przygotowawcze pochłonęły około 70 milionów złotych. Według oceny Najwyższej Izby Kontroli przy organizacji wyborów kopertowych doszło do wielu poważnych nieprawidłowości.