Po przegranej w wyborach samorządowych PiS może się już nie podnieść – mówił w TVN24 prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski. Tymczasem najnowszy sondaż Ipsos dla OKO.press i TOK FM pokazuje, że to PiS może zdobyć przewagę w tych wyborach
„Nie mamy elektryczności. W szpitalu nie ma wody. Nie ma jedzenia. Przed główną bramą znajduje się wiele ciał, są też ranni pacjenci, których nie możemy wnieść do środka” – mówi pracownik Lekarzy bez Granic ze szpitala Al-Shifa w Strefie Gazy
„Jesteśmy oblężeni” – tak o sytuacji w Al-Shifa opowiedział wczoraj Munir al-Bursz, lekarz i zarazem podsekretarz palestyńskiego ministerstwa zdrowia, przemawiając z wnętrza szpitala.
Według brytyjskiego dziennika „The Guardian”, na dziedzińcu szpitala leżą setki zwłok. Pracownicy Al-Shifa zamierzali wykopać masowy grób, ale uniemożliwiły to izraelskie czołgi i snajperzy, którzy w piątek otoczyli kompleks. Jak donosi RMF FM, dyrektor szpitala Mohammad Abu Salmija określił sytuację w placówce jako „katastrofalną”.
Władze Izraela twierdzą, że w tunelach pod szpitalem znajdują się centra dowodzenia i składy broni Hamasu. Zaprzecza temu Hamas i władze szpitala.
Prezydent USA Joe Biden powiedział, że szpital „musi być chroniony” i wezwał do „mniej inwazyjnych działań” ze strony Izraela.
W Al-Shifie znajduje się pracownik Lekarzy bez Granic. Jego relacja, przekazana przez organizację, jest lakoniczna, ale wstrząsająca.
Jak informują Lekarze bez Granic, w poniedziałek 13 listopada udało im się porozmawiać ze swoim pracownikiem, który znajduje się w szpitalu Al-Shifa.
To jego relacja:
„Nie mamy elektryczności. W szpitalu nie ma wody. Nie ma jedzenia. Przed główną bramą znajduje się wiele ciał, są też ranni pacjenci, których nie możemy wnieść do środka. Kiedy wysłaliśmy karetkę, aby przywiozła pacjentów, kilka metrów dalej została zaatakowana. Wokół szpitala są ranni, którzy szukają pomocy medycznej, a my nie możemy ich wprowadzić do środka.
Jest też snajper, który zaatakował pacjentów.
Mają rany postrzałowe, operowaliśmy trzech z nich.
Sytuacja jest bardzo zła, wręcz nieludzka. To zamknięty obszar, nikt o nas nie wie. Nie mamy połączenia z internetem.
Zespół medyczny zgodził się opuścić szpital tylko wtedy, gdy ewakuowani zostaną pacjenci. Nie chcemy zostawiać naszych pacjentów.
Mamy 600 hospitalizowanych pacjentów, 37 małych dzieci,
osoby wymagające intensywnej opieki medycznej. Nie możemy ich zostawić.
Potrzebujemy gwarancji, że istnieje bezpieczny korytarz, ponieważ widzieliśmy kilka osób próbujących opuścić Al-Shifę, zabili ich, zbombardowali, snajper ich zabił. W szpitalu Al-Shifa są ranni pacjenci i zespoły medyczne. Jeśli dadzą nam gwarancje i najpierw ewakuują pacjentów, będziemy się ewakuować”.
Podobnie wstrząsającą relację ze szpitala opublikował wczoraj „The Guardian”.
„Wczoraj miałem 39 dzieci, a dziś jest ich już 36” – powiedział w poniedziałkowym wywiadzie telefonicznym dla agencji Reuters dr Mohamed Tabasza, szef oddziału pediatrycznego w szpitalu Al-Shifa. „Nie mogę powiedzieć, jak długo to potrwa. Mogę stracić kolejną dwójkę dzieci dziś lub za godzinę” – mówił lekarz.
Jak pisze brytyjski dziennik, według informacji udostępnionych Światowej Organizacji Zdrowia, w szpitalu Al-Shifa przebywa od 600 do 650 pacjentów, a także od 200 do 500 pracowników służby zdrowia i około 1500 przesiedleńców szukających tam schronienia.
Szef WHO, Tedros Adhanom Ghebreyesus, napisał na portalu X, że Al-Shifa „nie funkcjonuje już jako szpital”.
WHO stwierdziła wcześniej, że zmuszenie niektórych krytycznie chorych pacjentów do opuszczenia szpitali w Gazie byłoby „wyrokiem śmierci”.
Relacje innych pracowników szpitala cytuje RMF FM.
– Czołgi są przed szpitalem. Jesteśmy w pełnej blokadzie. To całkowicie cywilny teren. Jest tu tylko infrastruktura szpitalna, pacjenci szpitala, lekarze i inni cywile. Ktoś powinien to przerwać – powiedział cytowany przez Reutera chirurg ze szpitala Al-Szifa dr Ahmed El Mochallalati. –Zbombardowali zbiorniki (z wodą), studnie i pompę tlenu – mówi.
Według informacji Palestyńskiego Czerwonego Półksiężyca drugi co do wielkości szpital w Strefie Gazy, Al-Kuds, przestał pracować z powodu braku paliwa i prądu.
Na zdjęciu: pióropusz dymu po izraelskim ataku na Rafah w południowej części Strefy Gazy. Izraelskie Siły Obronne otoczyły północną część Strefy i zbliżają się do szpitala Al-Shifa
Były wiceminister finansów Piotr Patkowski został prezesem Polskiej Agencji Nadzoru Audytowego (PANA).
Jak informuje Wyborcza.pl, Piotr Patkowski był wiceministrem finansów do 10 listopada. Zaś od 11 listopada – jak wynika z informacji na stronie PANA – kieruje Polską Agencją Nadzoru Audytowego, która nadzoruje działalność firm audytorskich oraz biegłych rewidentów. Decyzja o jego powołaniu zapadła więc w ostatnich dniach starego rządu Mateusza Morawieckiego.
Jak donosi z kolei Business Insider Polska, z funkcji szefa PANA zrezygnował Marcin Obroniecki, chociaż jego kadencja kończy się dopiero w marcu 2024 r., a odwołanie jest możliwe po spełnieniu konkretnych przesłanek z ustawy lub rezygnacji. Dlaczego zatem odchodzi? Ministerstwo Finansów nie odpowiedziało na nasze pytania portalu.
Kadencja prezesa PANA trwa cztery lata, Patkowski może więc liczyć na kierowanie agencją do 2027 roku.
W rozmowie z Radiem Plus rzecznik rządu Piotr Müller był pytany o misję tworzenia rządu, którą Andrzej Duda powierzył Mateuszowi Morawieckiemu. Zdaniem rzecznika, misją Morawieckiego jest „przedstawienie alternatywy dla tej koalicji, która w tej chwili podpisała ogólne stwierdzenia dotyczące realizacji swojego programu”.
– Naturalną grupą osób, które mają w części zbieżne poglądy z PiS (...) jest Trzecia Druga. Oczywiście także Konfederacja – to są przecież osoby, które na przykład we wczorajszym głosowaniu poparły marszałek Elżbietę Witek, tu też jesteśmy otwarci – mówił Müller.
Zdradził także, że skład nowego rządu Morawiecki przedstawi skład nowego rządu pod koniec 14-dniowego okresu, jaki daje mu na sformowanie nowego gabinetu Konstytucja, dokładnie „między 12. a 14. dniem” tego terminu.
– Chcemy, by skład tego rządu różnił się od obecnego. Natomiast co do konkretnego składu, to będziemy mówić, gdy zostanie już sformułowany. Natomiast nie będzie na pewno tożsamy z rządem, który w tej chwili funkcjonuje – poinformował Müller.
Po siedmiu latach sprzed budynku Sejmu zniknęły barierki. Były jednym z symboli odgradzania się Zjednoczonej Prawicy od wyborców i ograniczania dostępu do parlamentu obywatelom i dziennikarzom
W czasie pierwszego posiedzenia Sejmu, w poniedziałek 13 listopada, obywatele i obywatelski zgromadzeni przed budynkiem parlamentu w spontanicznym geście zaczęli rozmontowywać barierki, które stały tam od 2017 roku. Niedługo potem nowowybrany marszałek Sejmu Szymon Hołownia oficjalnie ogłosił, że barierki zostaną usunięte najbliższej nocy.
Tak też się stało. W nocy z poniedziałku na wtorek sejmowe barierki przeszły do historii. Ich wywózkę nagrał dziennikarz Radia ZET.
Chociaż twarzą upadku parlamentaryzmu stała się była marszałek Sejmu Elżbieta Witek, to ojcem barierek był jej poprzednik Marek Kuchciński.
W OKO.press opisywaliśmy, jak stopniowo Kuchciński i PiS ograniczali dostęp do Sejmu obywatelom i dziennikarzom. Kto i dlaczego zdecydował o postawieniu przed parlamentem barierek, próbowała w 2018 roku rozwikłać dziennikarka OKO.press Bianka Mikołajewska. Przypomnijmy fragment jej tekstu:
Powiększa się obszar, na który podczas obrad Sejmu nie mają wstępu obywatele. Od lata 2017 roku i masowych protestów przeciwko ustawom dotyczącym sądownictwa, „strefa bezpieczeństwa” obejmuje w czasie posiedzeń parlamentu nie tylko teren, którym zarządza Kancelaria Sejmu, ale także miejski chodnik przed Sejmem, ulicę Wiejską i park za budynkami parlamentu. Przed kolejnymi posiedzeniami Sejmu, policja rozstawia tam barierki – pozwalając na przejście tylko osobom z przepustkami.
Kilka miesięcy temu zapytaliśmy Kancelarię Sejmu, kto zadecydował o rozstawieniu barierek i ich zasięgu w trakcie posiedzenia w dniach 6-8 grudnia 2017 roku (infografika i zdjęcia poniżej). Kancelaria obciążała wówczas odpowiedzialnością policję.
„Zmiany w organizacji ruchu w dniach 6-8 grudnia 2017 r. – a tym samym pojawienie się utrudnień dla mieszkańców – były spowodowane odbywającymi się w tych dniach wokół Sejmu zgromadzeniami publicznymi. Warto zauważyć, że podczas tych manifestacji pojawiały się publiczne wezwania do »zablokowania« i »otoczenia« Sejmu.
Z tych powodów Policja była zmuszona zapewnić porządek wokół gmachu Parlamentu. Szczegółowe pytania, w których wymienia Pani Redaktor pasy ruchu, chodnik i kładkę zostały niewłaściwie skierowane – Kancelaria Sejmu nie zajmowała się blokowaniem wyżej wymienionych obiektów infrastruktury drogowej. Kancelaria Sejmu nie wydawała także żadnych decyzji w tym zakresie” – pisało biuro prasowe Sejmu.
Zupełnie co innego stwierdził w odpowiedzi na pytania OKO.press asp. szt. Mariusz Mrozek z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji. Według niego „Decyzje o zastosowaniu wygrodzeń podejmuje Straż Marszałkowska”.
Kto konkretnie wydał decyzję o ich zasięgu w dniach 6-8 grudnia 2017 roku? „Decyzja o zasięgu wygrodzeń w dniach 6-8 grudnia 2017 roku była pochodną decyzji dotyczącej wygrodzenia terenu przyległego do siedziby Sejmu RP w związku z obradami Zgromadzenia Narodowego w dniu 5 grudnia 2017 roku.
Z taką prośbą zwrócił się do Policji pismem z 4 grudnia ubiegłego roku Komendant Straży Marszałkowskiej, z zaznaczeniem, że wygrodzenie powinno przebiegać wzdłuż ulicy Wiejskiej, wzdłuż osi jezdni. Z kolei pismem z dnia 5 grudnia ubiegłego roku Komendant Straży Marszałkowskiej wskazał na konieczność utrzymania dotychczasowego wygrodzenia do dnia 8 grudnia 2017 roku” – napisał asp. szt. Mariusz Mrozek.
Kuchciński ograniczał też dostęp do Sejmu z powodów czysto wizerunkowych. Tak, żeby źle nie wypadła w mediach jego partia. W kwietniu i maju 2018 roku posłowie obradowali nad projektem ustawy, dotyczącej rodzin osób z niepełnosprawnościami (RON). Grupa takich rodzin od kilku tygodni protestowała na sejmowych korytarzach.
W reakcji na protest Centrum Informacyjne Sejmu ogłosiło, że „z przyczyn organizacyjnych i bezpieczeństwa” wstrzymuje wydawanie jednorazowych kart wstępu. W praktyce oznaczało to zamknięcie Sejmu przed dziennikarzami, społecznikami i ekspertami zaproszonymi przez posłów.
Piotr Rękosiewicz, ówczesny Komendant Straży Marszałkowskiej, w porozumieniu z Markiem Kuchcińskim, ówczesnym Marszałkiem Sejmu, nie wpuścił między innymi 37 osób, które jako strona społeczna miały wziąć udział w posiedzeniu Komisji Zdrowia, wrocławskiego rzecznika ds. niepełnosprawnych, ówczesnej szefowej PAH Janiny Ochojskiej. A także dziennikarzy, którzy nie mieli stałej lub okresowej karty wstępu. Dziennikarze, którzy prosili o wydanie jednorazowej przepustki, dostawali odpowiedź odmowną.
Przepustki nie dostał wtedy m.in. dziennikarz OKO.press Daniel Flis. Zaskarżyliśmy decyzję marszałka Kuchcińskiego do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. W 2018 roku sąd uznał, że Kancelaria Sejmu nie miała prawa odmówić Flisowi wstępu na posiedzenie Sejmu.
Sąd stwierdził, że Marszałek Sejmu nie mógł w ten sposób ograniczyć konstytucyjnego prawa do informacji publicznej (art. 61), które obejmuje także wstęp na posiedzenia Sejmu wraz z możliwością ich nagrywania.
Zarządzenie Marszałka nie może być podstawą do zakazywania wstępu na obrady Sejmu, ponieważ konstytucja jasno stwierdza (art. 61 ust. 3, art. 31 ust. 3), że prawo dostępu do informacji publicznej w tym przypadku może być ograniczone jedynie ustawą lub regulaminem Sejmu, czyli sejmową uchwałą.
W sprawie niewpuszczenia Flisa do Sejmu w maju 2018 roku złożył on także doniesienie do prokuratury, jednak ta odmówiła wszczęcia śledztwa. Jej zdaniem marszałek Sejmu może dowolnie ograniczać wstęp do niego dziennikarzom i innym obywatelom.
– Nie tylko w prezydium Sejmu największy klub nie ma przedstawicieli, ale w prezydium parlamentu w ogóle, bo również w Senacie nie wybrano Marka Pęka na stanowisko wicemarszałka. Widać, że to nie wypadek przy pracy tylko realizacja zaplanowanej strategii. Takie rzeczy w demokracji są niesłychane. Mówimy nie o demokracji tylko o demokraturze – powiedział w TVP Info poseł PiS Radosław Fogiel.
Odniósł się również do Konfederacji.
– Widać, że wicemarszałka mogą mieć wszyscy, włącznie z najmniejszym klubem Konfederacji; widzimy kto naprawdę jest cierniem w oku Platformy i jej przystawek, a kto jest antysystemowy tylko z nazwy. Wywracanie stolika skończyło się tak, że przedstawiciel Konfederacji do stolika się dosiadł i tyle – tak Fogiel komentował wybór Krzysztofa Bosaka na wicemarszałka Sejmu. Poseł PiS przyznał, że jego partia poparła kandydata Konfederacji, ale nie wszyscy posłowie tej partii poparli kandydaturę Elżbiety Witek. Jego zdaniem „to nie jest dobry prognostyk”.