Po przegranej w wyborach samorządowych PiS może się już nie podnieść – mówił w TVN24 prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski. Tymczasem najnowszy sondaż Ipsos dla OKO.press i TOK FM pokazuje, że to PiS może zdobyć przewagę w tych wyborach
14 krajów zagłosowało za rezolucją, jeden (USA) się wstrzymał. Izrael jest oburzony, a premier Netanjahu odwołał wizytę izraelskiej delegacji w USA
„Rada Bezpieczeństwa przyjęła właśnie długo oczekiwaną rezolucję, domagającą się natychmiastowego zawieszenia broni w Gazie i natychmiastowego uwolnienia wszystkich zakładników” – napisał dziś w mediach społecznościowych sektetarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych Antonio Guterres.
Amerykanie nie zawetowali rezolucji, ale wstrzymali się od głosu:
„Nie zgodziliśmy się ze wszystkim, co zawarto w rezolucji, dlatego nie byliśmy w stanie zagłosować na ”tak„. Jednakże w pełni popieramy niektóre z krytycznych celów tej niewiążącej rezolucji. Uważamy, że ważne było, aby Rada wypowiedziała się i jasno stwierdziła, że zawieszenie broni musi nastąpić wraz z uwolnieniem wszystkich zakładników” – tłumaczyła decyzję ambasador USA przy ONZ Linda Thomas-Greenfield.
Pozostałych 14 krajów zasiadających obecnie w Radzie zagłosowało za rezolucją. W radzie zasiada piątka stałych członków (USA, Francja, Wielka Brytania, Rosja i Chiny) oraz 10 krajów wybieranych na dwuletnie kadencje. Obecnie to między innymi Japonia, Algieria, Korea Południowa, Ekwador czy Szwajcaria.
Rezolucja podkreśla również
„Izrael systematycznie blokują dostęp do pomocy humanitarnej w Strefie Gazy, utrudniając dostarczanie niezbędnej pomocy na palestyńskie terytorium” — ogłaszało w lutym Biuro ONZ do spraw Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA).
W rezolucji mowa jest o natychmiastowym zawieszeniu broni do końca ramadanu. Jeśli zawieszenie broni nie nastąpi natychmiast, może trwać wyjątkowo krótko – ramadan kończy się za 15 dni, 9 kwietnia. A pomimo rezolucji, trudno spowiewać się, by Izrael rzeczywiście zaprzestał natychmiast działań wojennych.
Ambasador Izraela przy ONZ Gilad Erdan „hańbą” nazwał brak potępienia Hamasu i ataków z 7 października w tekście rezolucji.
„Jeśli chodzi o uwolnienie zakładników, Rada Bezpieczeństwa nie może zatrzymać się na słowach, ale podjąć faktyczne działania” – powiedział.
Pięć i pół miesiąca od rozpoczęcia wojny w Gazie Izrael nie zdołał jednak uwolnić zakładników, choć żołnierze izraelscy byli już w niemal wszystkich miejscach w Strefie Gazy.
Kancelaria premiera Izraela Benjamina Netanjahu wydała oświadczenie, w którym krytykuje rezolucję za brak zwolnienia zakładników jako warunku zawieszenia broni. Izraelowi nie podoba się, że rezolucja nawołuje do zawieszenia broni i zwolnienia zakładników obok siebie. W związku z brakiem weta ze strony USA, Netanjahu ogłosił, że odwołuje planowaną wizytę izraelskiej delegacji w Stanach Zjednoczonych. Rezolucja i wstrzymanie się od weta przez USA to kolejny krok w stronę pogorszenia się stosunków między Izraelem i USA.
W pierwszych tygodniach wojny Izrael cieszył się dużym międzynarodowym poparciem, uznawano prawo Izraela do obrony. Kolejne miesiące przyniosły jednak poziom brutalności ze strony izraelskiej armii, przez który kolejne kraje wycofywały swoje poparcie dla działań w Gazie. Dziś coraz więcej dowodów (m.in. zatrzymywanie pomocy humanitarnej, wywoływanie głodu, ogromne straty w ludności cywilnej, desakracja miejsc kultu i wymazywanie palestyńskiej kultury) wskazuje na to, że akcje Izraela można określić mianem ludobójstwa.
Dzisiejsze głosowanie w Radzie Bezpieczeństwa to kolejny dowód na coraz większą izolację Izraela na arenie międzynarodowej. Na razie Izrael nie przejawia jednak chęci do zatrzymania działań wojennych. Najnowsze szacunki Palestyńskiego Ministerstwa Zdrowia mówią o ponad 32 tys. ofiar wojny. To około 1,4 proc. przedwojennej populacji Strefy.
Dwa tygodnie po ogłoszeniu, że sygnalista z Boeinga nie żyje, firma ogłasza, że planuje zmiany w kierownictwie. Dzieje się tak po serii awarii i wypadków, których można było uniknąć, gdyby firma słuchała swoich pracowników
Dyrektor generalny Boeninga Dave Calhoun ogłosił, że zamierza ustąpić ze stanowiska do końca roku. Firmę opuszczą także przewodniczący rady dyrektorów i szef działu samolotów komercyjnych.
To odpowiedź firmy na wypadek samolotu Alaska Airlines. A najpewniej także na sprawę zmarłego sygnalisty.
Problemy zaczęły się w 2018 roku. Założona w 1916 roku firma miała do tego czasu wizerunek niezwykle solidnej i ostrożnej. Wówczas doszło do katastrofy boeinga 737-MAX 8 indonezyjskich linii lotniczych. Zaraz po starcie samolotu w Dżakarcie maszyna spadła do morza. Zginęli wszyscy pasażerowie – 189 osób. W 2019 roku boeing 737 MAX 9 etiopskich linii lotniczych spadł na ziemię zaledwie sześć minut po wzbiciu się w powietrze. Tu również zginęli wszyscy pasażerowie – 157 osób.
Wówczas Calhoun objął stery firmy po Dennisie Muilenburgu. I ogłosił, że zamierza odbudować zaufanie klientów i poprawić standardy bezpieczeństwa.
Światowa opinia publiczna przypomniała sobie o tamtych wypadkach, gdy w Portland w boeingu 737 MAX-9 zaraz po starcie odpadły drzwi. Pilotowi udało się wylądować. Szczęśliwie, nikomu nic się nie stało. Inspekcja wykazała, że w drzwiach tego i innych samolotów należących do Alaska Airlines brakowało śrub.
W 2019 roku John Barnett, emerytowany już wówczas kontroler jakości producji w Boeingu udzielił wywiadu „New York Times'owi”. Mówił w nim o spadających standardach bezpieczeństwa w firmie.
„Jako kontroler jakości w Boeingu, jesteś na ostatniej linii, zanim wadliwa maszyna wyjdzie fabryki i zaczyna latać” – mówił sygnalista dziennikarzom – „A ja nie widziałem jeszcze ani jednej maszyny w fabryce w Charleston, pod którą podpisałbym się imieniem i nazwiskiem, świadcząc, że jest bezpieczna i może latać”.
Barnett powiedział dzienikarzom, że w samolotach montuje się podzespoły znalezione w śmietnikach, że pod pokładem monterzy zostawiają swoje narzędzia. Kontroler wytoczył firmie proces. 9 marca 2024 roku, między jednym a drugim zeznaniem, zmarł. Lekarz uznał, że było to samobójstwo, ale sam Barnett powiedział wcześniej znajomemu, że jeśli coś mu się stanie, to nie będzie to samobójstwo.
Globalna krytyka zmusiła firmę do podjęcia zmian w kierownictwie. W liście do pracowników Calhoun nie odnosi się jednak do sprawy Barnetta. Pisze w nim, że wypadek Alaska Airlines to dla firmy „moment przełomowy”, a firma musi odpowiedzieć na niego z „pokorą i transparentnością”.
Czterem z sześciu bohaterek wstrząsającego reportażu Anny Pamuły „Nie trzeba się drzeć, tylko przeć. Dobry poród to w Polsce ciągle los szczęścia” przebito błony płodowe bez uzyskania pozwolenia, a dwie są przekonane, że indukcja nastąpiła bez powodu.
To jeden z przejawów przemocy okołoporodowej, wciąż obecnej w polskich szpitalach. Także w krakowskim „Siemiradzkim”, szpitalu, który jest jednym z najwyżej ocenianych w Polsce.
Rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia mówi jasno, że personel „każdorazowo uzyskuje zgodę rodzącej na wykonanie zabiegów i badań [...] Rodzącą traktuje się z szacunkiem oraz umożliwia się jej udział w podejmowaniu decyzji".
Margo Sikora-Borecka, doula działająca w Fundacji „Rodzić po ludzku”, mówi, że w wielu szpitalach rozporządzenia okołoporodowe nie są przestrzegane nawet w połowie. Mamy do czynienia z elementami przemocy ginekologicznej i położniczej. – Według naszych badań ponad 54 proc. rodzących doświadczyło nadużyć związanych z zachowaniem personelu lub z niedopełnieniem procedur, w tym 17 proc. doświadczyło przemocy.
Zdaniem Joanny Pietrusiewicz, prezeski fundacji, wiele szpitali wciąż działa jak fabryki. – Pracują po osiemdziesiąt godzin tygodniowo. Dobry poród wciąż jest kwestią przypadku.
Jedna z bohaterek reportażu mówi, że dwa jej porody były indukowane, ale nikt nie powiedział jej dlaczego. „Porodówka to miejsce, gdzie człowiek staje się pacjentem. Każe nam się związać włosy, zdjąć pierścionki, zmyć makijaż, ogolić krocze. Mamy zniknąć. Nie przeszkadzać, jakbyśmy to nie my były głównymi bohaterkami tego spektaklu. Przy każdym porodzie ciągle za wszystko przepraszałam. Jak odeszły mi wody na szpitalnym korytarzu, było mi wstyd i chciałam lecieć po mopa. Dobre gesty zbierałam jak skarby...”.
Ministra Izabela Leszczyna o respektowaniu rozporządzenia o opiece okołoporodowej: „Te przepisy muszą wreszcie obowiązywać. Kobieta musi być na pierwszym miejscu. […] Niech poród dobrze się kojarzy rodzącym kobietom. Nie może być traumą”.
Kiedy szpital może wywołać poród? Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zaleca, by indukcji porodu nie było więcej niż 10 proc. Tymczasem, jak wynika z badań fundacji Rodzić po ludzku w Polsce u 79 proc. pacjentek, wykonano jedną z interwencji medycznych, w tym przebicie pęcherza płodowego.
Dr Gizela Jagielska, dyrektorka Powiatowego Zespołu Szpitali w Oleśnicy: „Na zwykłych porodówkach powinno się to zdarzać tylko w szczególnych przypadkach: przedwczesne odejście wód płodowych, cukrzyca, nadciśnienie. Pacjentki są też coraz starsze i otyłe, co zwiększa ryzyko powikłań oraz konieczność wywołania porodu wcześniej”.
Dr Jagielska podkreśla, że uzasadniona medycznie indukcja porodu zapobiega powikłaniom zarówno rodzącej jak noworodka, chroni ich zdrowie a czasem nawet życie.
„Z drugiej strony indukcja jest medykalizacją. Często rozpoczyna ona kaskadę kolejnych interwencji medycznych, których finałem może być cesarka. Zdarza się, że kobiety proszą o indukcję, bo chcą zaplanować dzień porodu”.
Dr Jagielska zwraca uwagę, że sytuacja mogłaby się poprawić, gdyby Ministerstwo Zdrowia zbierało dane na temat indukcji. Rozporządzenie w sprawie standardu opieki okołoporodowej zobowiązuje szpital do monitorowania indukcji porodu, ale nie określa, co dalej z tymi danymi robić. A ich analizowanie jest podstawą dobrego funkcjonowania szpitala.
Dlaczego szpitale nie raportują do Ministerstwa Zdrowia danych o stosowaniu indukcji? To powinna być informacja publiczna i osoby rodzące mają prawo to wiedzieć.
Więcej o sytuacji kobiet na oddziałach położniczych czytaj w OKO.press w reportażu
„Ambasador Federacji Rosyjskiej w Polsce pan Siergiej Andriejew nie przybył dziś do siedziby Ministerstwa Spraw Zagranicznych celem wyjaśnienia incydentu z rosyjskim pociskiem manewrującym, który 24 marca naruszył polską przestrzeń powietrzną” – poinformował rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Paweł Wroński w oświadczeniu dla mediów.
Przypomnijmy: w niedzielę 24 marca 2024 o godz. 4:23 doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez jedną z rakiet manewrujących wystrzelonych nocą 23/24 marca przez Federację Rosyjską. Rakieta przebywała w polskiej przestrzeni powietrznej przez 39 sekund. Rakieta zagubiła się, była częścią rosyjskiego zmasowanego ataku na Ukrainę, w tym okręg lwowski.
„Konwencja Wiedeńska jasno proceduje obowiązki ambasadora w kraju przyjmującym. Zastanawiamy się, czy pan ambasador wykonuje instrukcje MSZ w Moskwie i czy jest w stanie właściwie reprezentować w Warszawie interesy Federacji Rosyjskiej”.
Rzecznik dodał, że polska nota dyplomatyczna z żądaniem wyjaśnienia sprawy naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej została przekazana inną drogą.
„Musimy być gotowi na incydenty, które się zdarzają i będą zdarzać prawdopodobnie w przyszłości, ale też musimy wiedzieć, jak na to reagować. Tutaj wojsko zareagowało błyskawicznie, jeszcze kilka godzin wcześniej całe kierownictwo MON, ale też BBN miało pełną informację o tym, że istnieje zagrożenie dla granicy wschodniej i wszyscy byliśmy postawieni w stan gotowości” – mówił Cezary Tomczyk podczas konferencji prasowej w Lublinie. Przypomnijmy, że w niedzielę 24 marca 2024 o godz. 4:23 doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez jedną z rakiet manewrujących wystrzelonych nocą 23/24 marca przez Federację Rosyjską. Rosyjska rakieta przez 39 sekund przebywała na terytorium Polski.
„Dokonaliśmy naprawdę gruntownego przeglądu wszystkich procedur właśnie po to, żeby polskie niebo było bezpieczne” – mówił Cezary Tomczyk.