Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Minister sprawiedliwości Adam Bodnar broni decyzji premiera Donalda Tuska o uchyleniu kontrasygnaty w sprawie neosędziego
Donald Tusk ogłosił w poniedziałek, że zdecydował o cofnięciu swojej kontrasygnaty pod postanowieniem prezydenta Andrzeja Dudy o wyznaczeniu neosędziego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej SN, które ma wybrać nowego prezesa Izby. Premier powołał się na skargi, jakie dwóch sędziów SN przesłało w sprawie postanowienia i kontrasygnaty do sądu administracyjnego za pośrednictwem Kancelarii Premiera.
O sprawie pisaliśmy w tekstach:
O cofnięcie kontrasygnaty został spytany minister sprawiedliwości Adam Bodnar.
„Uważam, że w tym przypadku premier absolutnie miał podstawę prawną, żeby takiej decyzji dokonać i powiedziałbym jeszcze jedno, uchronić to, że ten wybór prezesa Izby Cywilnej nastąpi w ciągu najbliższych dni” – powiedział na antenie TVN24.
Prowadząca rozmowę Monika Olejnik przywołała słowa prof. Andrzeja Zolla, który wcześniej był gościem „Tak jest” na antenie stacji. Prof. Zoll powiedział, że ruch premiera „jest formalnie nieusprawiedliwiony”.
„Nie ma w systemie prawnym, szczególnie w konstytucji, podstawy do wycofania kontrasygnaty” – powiedział prof. Zoll. I dodawał, że taką podstawą nie może być wniosek dwóch sędziów.
„Nie jestem przekonany co do trafności opinii profesora Zolla, przy całym szacunku do tego wszystkiego, co pan profesor robił i robi, ponieważ mamy tutaj sytuację trochę odmienną powiedziałbym procesowo czy proceduralnie” – powiedział Adam Bodnar. „Mianowicie w międzyczasie została złożona skarga do sądów administracyjnych przez dwóch sędziów i jeżeli jest składana skarga, to organ, które podejmuje określoną decyzję, może w trybie przepisów prawa o postępowaniu przed sądami administracyjnymi dokonać takiej swoistej autokorekty swojej własnej decyzji”.
Jarosław Kaczyński zachęcał też do dalszych wpłat na partię.
„Dzisiaj została złożona skarga do Sądu Najwyższego w sprawie decyzji Państwowej Komisji Wyborczej, która odbiera nam bardzo znaczną część dotacji i subwencji” – ogłosił dziś podczas konferencji prasowej prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Państwowa Komisja Wyborcza 29 sierpnia podjęła uchwałę stwierdzającą, że w wyborach parlamentarnych w 2023 roku ze strony komitetu wyborczego PiS doszło do naruszeń przepisów kodeksu wyborczego aż na 3,6 mln zł. PiS musi więc zwrócić do Skarbu Państwa zakwestionowaną sumę, czyli 3,6 mln zł. Po drugie partyjna dotacja, pokrywająca wydatki na kampanię wyborczą, zostanie pomniejszona jednorazowo o trzykrotność tej kwoty, czyli o 10,8 mln zł. Wreszcie, o taką samą kwotę zmniejszona zostanie partyjna subwencja, wypłacana co rok przez całą kadencję. Przez wszystkie cztery lata PiS straci tu 43,2 mln zł.
Komitet PiS miał 14 dni na złożenie skargi na decyzję PKW do SN. Partia od początku zapowiadała, że do tego dojdzie. Skargę rozpatrywać ma Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, której status podważały w orzeczenia TSUE oraz ETPCz.
„Zarzuty, które nam postawiono poza prawem i wbrew prawu, można było równie dobrze postawić innym partiom. Tylko tego nie zrobiono (...) Te pisma, które otrzymywała PKW, dotyczyły też innych partii. To nie zostało uwzględnione bez podstawy prawnej, na zasadzie arbitralnej decyzji, że jedni nam się podobają, drudzy nie podobają. A zostało uwzględnione w stosunku do nas. To jest element skargi” – wyjaśniał podczas konferencji Kaczyński.
Zaraz po decyzji PKW Prawo i Sprawiedliwość zaczęło zachęcać swoich zwolenników do wpłat na konto partii.
Jarosław Kaczyński poinformował, że do tej pory wpłynęło do partii 5 mln złotych.
„Muszę podziękować za wielką ofiarność wykazaną w ciągu tych kilku dni zbiórki. Ale muszę też powiedzieć, że ta zbiórka jest w dalszym ciągu potrzebna” – powiedział.
Zaznaczył też, że we wrześniu PKW ma podjąć decyzję w sprawie sprawozdania partii, co może skutkować utratą całej subwencji. Nawet gdyby odebrano ją tylko częściowo, to „straty byłyby tak poważne, że trzeba by było je uzupełnić".
Grupa, o której rozbiciu poinformował minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski oraz minister spraw wewnętrznych i koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak na konferencji prasowej, miała działać na zlecenie rosyjskich i białoruskich służb. Jej celem było doprowadzenie do paraliżu państwa.
„W ostatnich dniach, dzięki współpracy służb, udało się rozbić grupę dywersantów, która [działała] w Polsce” – powiedział wicepremier, minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski (na zdjęciu powyżej po lewej) podczas konferencji prasowej.
„Białoruskie i rosyjskie służby miały określony cel – wyłudzić informacje, doprowadzić do szantaży indywidualnych i instytucjonalnych i prowadzić de facto cyberwojnę” – dodał minister, cytowany przez portal TVN24.
Celem grupy miało być „doprowadzenie do paraliżu w zakresie politycznym, militarnym i gospodarczym państwa” – powiedział wicepremier.
Z jego wypowiedzi wynika, że pierwszą instytucją, którą zaatakowała grupa, była Polska Agencja Antydopingowa. Na podstawie tego ataku grupa miała „wypracować wektory wejścia do innych polskich instytucji”. Ich celem miały być instytucje państwowe, samorządowe oraz firmy państwowe, w tym „te związane są z obszarem bezpieczeństwa” – poinformował minister.
Krzysztof Gawkowski przekazał, że wszystkie instytucje, które znajdowały się w obszarze zainteresowania przestępców, zostały o tym fakcie poinformowane. „Są objęte postępowaniem operacyjnym” – podkreślił minister.
Dodał, że realizacja celów, które wyznaczyli sobie przestępcy — wyłudzenie danych oraz szantaże — została powstrzymana. „To olbrzymi sukces i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Naukowo-Akademickiej Sieci Komputerowej, przy współpracy służb wojskowych” – podkreślił Gawkowski.
Obecny na konferencji minister spraw wewnętrznych i koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak dodał, że rząd planuje zmianę przepisów dotyczących bezpieczeństwa cyberprzestrzeni, ale nie zdradził żadnych szczegółów.
„Niektóre przepisy obowiązują już dziesiątki lat, a przecież zmieniają się technologie, zmieniają się zasady działania [przestępców – red.]. Chcemy podjąć wspólnie z panem premierem Gawkowskim, z całym rządem, trud zmian w przepisach” – zapowiedział Siemoniak.
Dodał, że priorytetem rządu będzie zarówno ochrona przed cyberzagrożeniami, jak i ochrona prywatności w sieci.
O tym, jak wygląda werbowanie przez Rosję ludzi do akcji terrorystycznych i dywersyjnych na terenie państw zachodnich, w tym w Polsce, pisaliśmy w OKO.press w sierpniu 2024. Jak w ramach śledztwa dziennikarskiego ustaliła Anna Mierzyńska, dziennikarka OKO.press oraz badaczka dezinformacji, werbunek odbywa się głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych.
To na platformie Telegram aktywny jest kanał, za pomocą którego rosyjskie służby werbują osoby z państw Europy Zachodniej do przeprowadzania akcji dywersyjnych. Rosyjscy funkcjonariusze oferują wynagrodzenie w tysiącach dolarów za dużą akcję terrorystyczną na Zachodzie. Wynagrodzenie przekazują w kryptowalutach.
Rosyjskie służby są zainteresowane informacjami o ruchach wojsk, transportach wojskowych i magazynach uzbrojenia. Najwięcej płacą jednak za typowe akcje dywersyjne, np. podpalenia elementów infrastruktury krytycznej.
Więcej o szczegółach akcji rosyjskich służb przeczytasz w tym tekście:
Chińskie banki państwowe wyprzedają rosyjskie aktywa, a rosyjskie firmy mierzą się z coraz większymi problemami przy realizacji międzynarodowych płatności na linii Rosja — Chiny. To efekt ostrzeżeń prezydenta USA Joe Bidena.
„Dwa największe chińskie banki wyprzedały w drugim kwartale tego roku w Rosji aktywa o łącznej wartości 380 mld rubli (równowartość około 16,3 mld zł)” – donosi Business Insider. „To poważny zwrot w polityce monetarnej Pekinu. Rosjanom trudniej teraz kupować chińskie produkty nieobjęte sankcjami. Muszą szukać nowych pośredników” – pisze portal.
Business Insider powołuje się na doniesienia rosyjskiego portalu ekonomicznego Frank Media. Portal podaje, że tylko w drugim kwartale 2024 r. dwa największe chińskie banki państwowe — Bank of China i Industrial and Commercial Bank — zmniejszyły swoje aktywa w Rosji o kilkadziesiąt procent. Bank of China o 37 proc., a Industrial and Commercial Bank o 27 procent. Azjaci swoją decyzję mają tłumaczyć „pogarszającymi się problemami z płatnościami”.
Od kilku miesięcy Reuters donosi o pogarszających się warunkach regulowania międzynarodowych płatności między Chinami a Rosją. Ze względu na amerykańskie i europejskie sankcje, których Chiny nie chcą łamać w obawie przed sankcjami wtórnymi, weryfikacja płatności trwa nawet 2 lub 3 tygodnie. Rosyjskie firmy mają uciekać się do korzystania z pomocy pośredników z krajów trzecich, co zwiększa koszty płatności.
Jak podaje agencja Reutera, średni koszt płatności międzynarodowych między Rosją i Chinami wynosi obecnie ok. 6 proc. wartości transakcji. To bardzo dużo. Agencja zwraca jednak uwagę na to, że w najważniejszych branżach, takich jak handel surowcami czy wysoką technologią, transakcje przebiegają płynnie. Problemy dotykają głównie mniejszych firm handlujących dobrami konsumpcyjnymi.
Zarówno Business Insider, jak i Reuters, wskazują, że zmiany to efekt ostrzeżeń wysyłanych Chinom przez prezydenta USA Joe Bidena (na zdjęciu powyżej w towarzystwie przywódcy Chin Xi Jinpinga). M.in. w grudniu 2023 roku prezydent Biden miał zapowiedzieć, że USA pozbawią Chiny dostępu do amerykańskiego systemu finansowego, jeśli te będą prowadziły handel z podmiotami objętymi amerykańskimi lub europejskimi sankcjami. Zdaniem USA, Chiny w ten sposób wspierają Rosję w prowadzeniu wojny w Ukrainie. Chiny potraktowały te zapowiedzi poważnie.
„Poseł do Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki z popełniania przestępstwa uczynił sobie stałe źródło dochodu, czerpiąc nienależne mu korzyści z działalności przestępczej przez okres czterech lat” – ustaliła prokuratura.
Gazeta Wyborcza dotarła do szczegółów prokuratorskiego postanowienia o zarzutach dla Ryszarda Czarneckiego (na zdjęciu), jednego z bardziej znanych polityków PiS, europosła Parlamentu Europejskiego w latach 2004-2024. Jak wynika z ustaleń prokuratury skala nadużyć, których miał dopuścić się europoseł, jest szokująca.
Jak przytacza Gazeta Wyborcza, powołując się na treść pisma prokuratury, składając sfałszowane wnioski o zwrot kosztów podróży, europoseł PiS podawał nie tylko sfałszowane dane kilkunastu pojazdów, którymi miał podróżować (w tym nieprawdziwe numery rejestracyjne i dane o przebiegu pojazdów), ale też fałszywy adres zamieszkania oraz miasta, do których miał podróżować.
Nieprawidłowości mają dotyczyć kadencji 2009-2013.
Za fikcyjne przejazdy Czarnecki miał wyłudzić 203 tys. euro, czyli prawie 900 tys. zł.
Z rozliczeń delegacji wynika, że Czarnecki do podróży służbowych używał w sumie 18 pojazdów, w tym 14 samochodów, dwóch motorowerów, motocykla i ciągnika siodłowego.
Najczęściej podróżował do Brukseli i Strasburga (tam są siedziby Parlamentu Europejskiego) oraz do Warszawy — to w sumie 203 przejazdy. Tylko w ramach podróży do PE europoseł PiS przejechał dystans równy ponad pięciokrotnemu okrążeniu ziemi.
Poza tym miał odbyć 40 delegacji do: Torunia (najczęściej), Bydgoszczy, Częstochowy, Grudziądza, Włocławka, Katowic, Krakowa i Berlina. W sumie ponad ćwierć miliona kilometrów.
Gdy nadużycia po raz pierwszy wyszły na jaw, zrzucił winę na swoich asystentów — zauważa Wyborcza.
Do przestępstw dochodziło w kadencji 2009-13, ale, jak podkreśla dziennik, Czarnecki nie może liczyć na przedawnienie. Grozi mu dziś nawet 15 lat więzienia. 15 sierpnia prokuratura w Zamościu oficjalnie przedstawiła politykowi zarzuty.
O tym, że Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) skierował do polskiej prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez europosła Czarneckiego z PiS, jako pierwsze w lipcu 2020 roku napisało OKO.press.
Według śledczych UE, Czarnecki pobierał nienależne zwroty kosztów podróży służbowych i diety. Unijne śledztwo zakończyło się jeszcze wiosną 2019. OLAF zalecił wówczas europarlamentowi odzyskanie nienależnie wydanych kwot.