0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja: Iga Kuch...

Krótko i na temat: najnowsze depesze OKO.press z Polski i ze świata

Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny

Google News

12:45 17-05-2025

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

NIK: Polska “bezbronna” w walce z inwazyjnymi gatunkami obcymi

Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport, który pokazuje poważne zaniedbania państwa w walce z inwazyjnymi gatunkami obcymi (IGO). Kontrola objęła działania administracji rządowej i samorządów w latach 2020–2024.

Co się wydarzyło?

Wnioski są jednoznaczne: obecny system nie działał za czasów żadnego z ostatnich rządów. Najwyższa Izba Kontroli wystawiła druzgocącą ocenę administracji publicznej za nieskuteczne działania w sprawie inwazyjnych gatunków obcych (IGO) – roślin i zwierząt zagrażających środowisku, gospodarce i zdrowiu ludzi.

Inspektorzy NIK stwierdzili, że państwo nie wie, gdzie IGO występują, ani kto za ich zwalczanie odpowiada. Trudno, by było inaczej, skoro system opiera się na niedokładnych danych: Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska oparł listę najgroźniejszych gatunków na starych kryteriach, ignorując dane naukowe i wyniki projektu badawczego, który kosztował podatników 19,5 mln zł.

Chodzi o projekt o nazwie “Opracowanie zasad kontroli i zwalczania inwazyjnych gatunków obcych wraz z przeprowadzeniem pilotażowych działań i edukacją społeczną,”. Na jego sporządzenie umowę zawarto jeszcze w 2016 roku. Projekt miał określić stopnień inwazyjności gatunków obcych w Polsce, wskazać gatunki najbardziej zagrażające rodzimej przyrodzie oraz opracować metody ich zwalczania lub kontroli.

Ustalenia projektu nie zostały wykorzystane do stworzenia listy gatunków obcych zagrażających Polsce. Poprzedni rząd przyjął pod koniec 2022 roku rozporządzenie w sprawie listy inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Unii i Polski, działań zaradczych oraz środków mających na celu przywrócenie naturalnego stanu ekosystemów.

Niestety projekt rozporządzenia nie zawierał wszystkich gatunków obcych, które wg analizy stopnia inwazyjności i rozprzestrzenienia przeprowadzonej w ramach projektu spełniały kryteria uznania za IGO stwarzające zagrożenie dla Polski.

Dlaczego to ważne?

IGO są główną przyczyną 60 proc. przypadków globalnego wymierania gatunków rodzimych, a w 16 proc. – jedynym. Szacuje się, że w Europie występuje ponad 12 tys. gatunków obcych. Około 10–15 proc. z nich rozmnożyło się i rozprzestrzeniło, powodując istotne szkody środowiskowe, gospodarcze i społeczne, które w Unii Europejskiej wynoszą co najmniej 12 miliardów euro rocznie i stale rosną – podaje NIK.

W Polsce ustawa o gatunkach obcych z 2021 roku i rozporządzenie z 2022 roku miały stworzyć skuteczny system ich zwalczania, ale – jak pokazuje kontrola – brakuje w nim zarówno wykonawców, jak i koordynacji. Wójtowie i burmistrzowie nie wiedzą, że mają działać, nie mają środków, a przepisy nie wskazują jednoznacznie odpowiedzialnych.

W rozporządzeniu nie znalazły się inwazyjne gatunki obce, które zgodnie z aktualnym stanem wiedzy naukowej oceniane są jako średnio lub bardzo inwazyjne. Średnio inwazyjnych gatunków obcych zidentyfikowano w Polsce 11, a bardzo inwazyjnych – siedem. Na liście nie zostały również uwzględnione tzw. gatunki priorytetowe, czyli takie, które w ocenie GDOŚ powinny być zwalczane w pierwszej kolejności.

Według danych, na które powołuje się NIK, bardzo inwazyjne gatunki obce w Polsce to trzy gatunki ssaków – bizon, wapiti i jeleń sika. W sierpniu 2024 roku GDOŚ informowała o eliminacji bizona, który uciekł z nielegalnej hodowli.

“Bizon jako gatunek zagraża populacji żubra europejskiego, uratowanego w pierwszej połowie XX wieku od całkowitego wyginięcia. Zagrożenie to wynika m.in. z możliwości swobodnego krzyżowania się tych gatunków i wydawania potomstwa, na które nie możemy pozwolić w trosce o nasz rodzimy gatunek” – napisała w komunikacie GDOŚ.

Bardzo inwazyjnymi gatunkami obcymi są także trzy gatunki rdestowata: japoński, sachaliński i czeski.

Z kolei do średnio inwazyjnych gatunków obcych należą: jeleń wirginijski, sumik karłowaty, corbicula fuminea (gatunek małża pochodzący z Azji), bóbr kanadyjski, żółw jaszczurowaty, żółw malowany oraz żółw ostrogrzbiety. Z roślin są to azolla drobna, kolczurka klapowana, niecierpek pomarańczowy i kolcolist zachodni.

Brak monitoringu IGO zagraża najcenniejszym krajowym siedliskom. Spośród łącznie 468 rezerwatów przyrody położonych na obszarze działania pięciu województw objętych kontrolą NIK, aż dla 298 (64 proc.) z nich nie zostały opracowane plany ochrony. W efekcie cenne obszary nie zostały kompleksowo rozpoznane pod kątem występowania i rozprzestrzenia IGO.

W skontrolowanych gminach społeczeństwo rzadko zgłasza IGO, nie ma też ośrodków przyjmujących zwierzęta tych gatunków. GDOŚ nie wprowadzał danych do rejestru IGO na czas, a Ministerstwo Klimatu nie zapewniło systemowego wsparcia gmin. Skutki? NIK odnotował m. in. przypadki stwierdzenia toksycznego barszczu Sosnowskiego się przy szkołach i domach – bez reakcji władz.

Szczegółowe informacje na temat gatunków obcych roślin i zwierząt – w tym stanowiących zagrożenie – znajdują się na stronach GDOŚ.

Co dalej?

NIK wnioskuje o zmiany w ustawie – m.in. wyznaczenie organów odpowiedzialnych za rozpoznanie i likwidację IGO oraz umożliwienie gminom przeprowadzania działań na koszt właścicieli gruntów. Wskazuje także na konieczność aktualizacji rozporządzenia Rady Ministrów z 2022 roku i włączenia wszystkich gatunków spełniających kryteria zagrożenia. Do Ministra Klimatu skierowano apel o publiczne dofinansowanie działań gmin. GDOŚ i RDOŚ mają poprawić nadzór, aktualność danych i egzekwowanie obowiązków.

Przeczytaj więcej w OKO.press

Przeczytaj także:

09:54 17-05-2025

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.plFot. Agnieszka Sadow...

Trwa cisza wyborcza, wysokie kary na przykład za publikację sondaży. Czy to ma sens?

Trwa cisza wyborcza – na 24 godziny przed głosowaniem w pierwszej turze wyborów na prezydenta ustała kampania kandydatów.

Co się dzieje?

Jej zakończenie przewidywane jest dopiero na 21:00 w niedzielę, o ile żadna z komisji wyborczej nie przedłuży głosowania. W tym czasie nie należy zwoływać zgromadzeń, organizować pochodów, wygłaszać przemówień, rozpowszechniać materiałów takich jak plakaty czy ulotki, ale i agitować w internecie.

Za złamanie ciszy wyborczej uznaje się również jazdę samochodami z okleiną reklamową któregoś z kandydatów. Nie można również publikować sondaży. Osobom naruszającym ten konkretny przepis grozi najwyższa kara, od 500 tys. aż do miliona złotych. Za inne przypadki naruszenia ciszy również grożą grzywny.

Jaki jest kontekst?

Mimo obowiązującego prawa Państwowa Komisja Wyborcza nawołuje do zniesienia przepisów ciszy wyborczej. W zeszłym roku członkowie komisji nazwali ciszę „fikcją”, która nie wytrzymuje warunków postępu technologicznego.

”Postęp technologiczny, rozwój nowych mediów, w tym portali społecznościowych powoduje, że obecnie cisza wyborcza staje się fikcją. Wydaje się, że cisza wyborcza powinna obowiązywać jedynie w dniu głosowania w lokalu wyborczym, tj. wyłącznie wewnątrz budynku, w którym znajduje się ten lokal oraz w odległości np. 100 metrów od tego budynku” – zauważali członkowie PKW.

Za niebezpieczny pomysł ten uznał nasz redaktor naczelny Michał Danielewski:

„Dewastujący wpływ na równość wyborów miałoby również publikowanie starannie zaprojektowanych sondaży w dniu głosowania. Można byłoby np. wykorzystać zwyczaje konkretnych grup wyborców, by wzmocnić przekaz mobilizacyjny choćby poprzez publikacje sondażowych wyników głosowania z godzin przedpołudniowych, gdy częściej głosują wyborcy bardziej konserwatywni” – pisał Danielewski.

Przeczytaj także:

09:02 17-05-2025

Prawa autorskie: Oleg VORONENKO / AFPOleg VORONENKO / AFP

Atak dronem-kamikaze na autobus w Ukrainie. 9 osób zginęło tuż po rozmowach w Stambule

Atak nastąpił po niepowodzeniu pierwszych od trzech lat rozmów pokojowych pomiędzy Ukrainą a Rosją.

Co się wydarzyło?

Dziewięć osób zmarło, a pięć jest rannych po porannym ataku Rosjan na obwód sumski. Dron-kamikadze trafił w autobus w mieście Białopole. Szef administracji wojskowej obwodu sumskiego Ihor Tkaczenko informuje, że na miejscu działają służby ratownicze. „To nie tylko kolejny ostrzał — to cyniczna zbrodnia wojenna” – stwierdził w oświadczeniu.

„Zamiast położyć kres zabijaniu już teraz, jak proponują Stany Zjednoczone, Europa, Ukraina i inne kraje, Putin nadal prowadzi wojnę przeciwko cywilom” – skomentował szef ukraińskiej dyplomacji Andrij Sybiha. – „Nie powinniśmy mieć złudzeń. Powinniśmy zwiększyć presję na Moskwę, by położyć kres rosyjskiemu terrorowi” – przekazał polityk.

Jaki jest kontekst?

Atak nastąpił po fiasku rozmów ukraińsko-rosyjskich, które nie doprowadziły do decyzji o zawieszeniu broni. Według doniesień agencji Reutera żądania Rosji podczas pierwszej od trzech lat turze negocjacji były zdaniem Kijowa „oderwane od rzeczywistości i wykraczają daleko poza wszystko, co było wcześniej omawiane”. Kosztem wstrzymania ognia miało być zrzeczenie się zajmowanych przez Rosję terytoriów.

„Nie chcemy wojny, ale jesteśmy gotowi walczyć przez rok, dwa, trzy – jakkolwiek długo to potrwa. Walczyliśmy ze Szwecją przez 21 lat. Jak długo jesteście gotowi walczyć?” – miał pytać szef rosyjskiej delegacji według relacji The Economist.

Mimo że nie osiągnięto porozumienia w sprawie zawieszenia broni, strony uzgodniły zasady wymiany jeńców wojennych.

Przez cały tydzień nie ustawały spekulacje o możliwości bezpośredniego spotkania na najwyższym szczeblu. W Stambule nie doszło jednak do rozmów pomiędzy prezydentem Wołodymyrem Zełenskim a rosyjskim przywódcą Władimirem Putinem.

Prezydent USA Donald Trump po klapie negocjacji stwierdził, że „jest zmęczony całą sprawą”. „Mam już tego dość. Musimy się spotkać z Putinem”- mówił Trump w odpowiedzi na pytanie o ewentualne nowe sankcje na Moskwę.

Przeczytaj więcej w OKO.press:

Przeczytaj także:

07:49 17-05-2025

Prawa autorskie: Fot. Adam Stepien / Agencja Wyborcza.plFot. Adam Stepien / ...

Do 9 czerwca organizacje i grupy obywatelskie mogą występowac o granty z nowego programu

W programie grantowym „Moc Małych Społeczności" do podziału i wydania do końca roku jest 70 mł zł. Mogą z niego skorzystać organizacje, sieci organizacji i niesformalizowane grupy obywatelskie z miejscowości poniżej 100 tys. mieszkańców. Nabór wniosków został ogłoszony 16 maja.

Program jest nowy, a jego główny cel programu to wzmocnienie odporności społecznej lokalnych społeczności i organizacji pozarządowych, czyli ich zdolności do reagowania w sytuacjach nadzwyczajnych, np. podczas klęsk żywiołowych. Program ten Narodowy Instytut Wolności kieruje do organizacji i grup obywatelskich, które do tej pory miały mniejsze szanse w dostępie do publicznego wsparcia.

Szczegóły naboru dostępne są na stronie NIW.

Jaki jest kontekst?

To, że małe organizacje i grupy obywatelskie, a także ich sieci, są kluczowe w sytuacjach kryzysowych, pisaliśmy wielokrotnie w OKO.press. To one mają rozeznanie w terenie, kontakty w lokalnej administracji i kompetencje, by natychmiast ocenić, co i komu jest potrzebne. Oraz jakie informacje komu przekazać. Tak było w pandemii, na początku rosyjskiego pełnoskalowego najazdu Rosji na Ukrainę, a także w zeszłym roku, w czasie powodzi na Dolnym Śląsku.

Rządowy program ma te organizacje wzmocnić i utrwalić zdobyte przez nie kompetencje właśnie po to, by wzmocnić zdolność całego państwa do reagowania na kryzysy.

Przeczytaj także:

O samym rządowym projekcie i jego znaczeniu dla społeczeństwa obywatelskiego pisaliśmy tu:

Przeczytaj także:

15:40 16-05-2025

Prawa autorskie: Fot. Ministerstwo Spaw Zagranicznych Turcji/AFPFot. Ministerstwo Sp...

Zakończyły się negocjacje pomiędzy Ukrainą a Rosją. Zawieszenia broni nie będzie

W Stambule po niespełna dwóch godzinach zakończyły się rosyjsko-ukraińskie rozmowy pokojowe. Zgodnie z przewidywaniami – bez postępów w sprawie zawieszenia ognia. Podczas rozmów strona rosyjska miała żądać od Ukraińców wycofania się z ich własnych terytoriów

Co się wydarzyło?

Były to pierwsze bezpośrednie rozmowy Rosji i Ukrainy od trzech lat. Jak pisze Reuters, według ukraińskiego źródła żądania Rosji są „oderwane od rzeczywistości i wykraczają daleko poza wszystko, co było wcześniej omawiane”. Po raz kolejny Ukraińcy mieli usłyszeć od Rosjan ultimatum: żeby osiągnąć zawieszenie broni, Ukraina ma wycofać się z części własnego terytorium (chodzi o tereny czterech ukraińskich obwodów, które Rosja anektowała, ale nie zajęła w pełni) oraz spełnić inne – również nieakceptowalne – warunki.

Dziennikarz The Economist Oliver Carroll, powołując się na anonimowe źródło, cytuje przewodniczącego rosyjskiej delegacji, który miał mówić: „Nie chcemy wojny, ale jesteśmy gotowi walczyć przez rok, dwa, trzy – jakkolwiek długo to potrwa. Walczyliśmy ze Szwecją przez 21 lat. Jak długo jesteście gotowi walczyć?”

Wcześniej Wołodymyr Zełenski podczas przemówienia na szczycie Europejskiej Wspólnoty Politycznej w Albanii mówił tak:

„Jeśli okaże się, że rosyjska delegacja to tylko teatr, świat musi zareagować. Musi nastąpić potężna reakcja. W tym sankcje wobec rosyjskiego sektora energetycznego i banków. Musimy nadal zwiększać presję, aż do osiągnięcia rzeczywistego postępu. Ukraina jest gotowa podjąć wszelkie realistyczne kroki, aby zakończyć tę wojnę. I potrzebujemy całkowitego zaprzestania zabijania, aby dać dyplomacji prawdziwą szansę”.

Mimo to, że nie osiągnięto zawieszenia broni, strony uzgodniły wymianę jeńców wojennych w formacie „1000 na 1000”. Na razie termin tej dużej wymiany nie jest znany.

Według rosyjskich mediów delegacja rosyjska jest zadowolona z wyników rozmów z Ukrainą i jest gotowa do kontynuowania kontaktów.

Dużo rozmów, mało rezultatów

Wczoraj (15 maja) Zełenski informował, że w rozmowach będą brać udział pośrednicy Stanów Zjednoczonych oraz Turcji. Natomiast przed spotkaniem 16 maja „w ostatniej chwili” według źródeł RBK-Ukraina strona rosyjska sprzeciwiła się obecności Amerykanów.

Dzisiejsze rozmowy odbywały się w dwóch formatach. Najpierw miało miejsce trójstronne spotkanie pomiędzy Ukrainą, USA i Turcją. Wzięli w nim udział z ukraińskiej strony: szef kancelarii prezydenta Andrij Jermak, minister spraw zagranicznych Andrij Sybiha, minister obrony Rustem Umerow; z amerykańskiej: sekretarz stanu USA Marco Rubio oraz specjalny przedstawiciel USA i Keith Kellogg; oraz z tureckiej: minister spraw zagranicznych Hakan Fidan i przewodniczący Narodowej Organizacji Wywiadowczej Ibrahim Kalin.

(Wcześniej – jak poinformował Jermak – przedstawiciele Ukrainy spotkali się również ze specjalnym przedstawicielem USA Keithem Kelloggiem oraz doradcami liderów Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec w celu skoordynowania stanowisk przed spotkaniem ze stroną rosyjską).

Potem według tureckiej agencji Anadolu na 12.30 (czas lokalny) były zaplanowane rozmowy między Turcją, Rosją i Ukrainą. Strona rosyjska spóźniła się prawie na godzinę.

Przed spotkaniem z Rosjanami Rustem Umerow, minister obrony Ukrainy, który przewodniczy ukraińskiej delegacji poinformował, że Ukraina jest gotowa na całkowite i bezwarunkowe zawieszenie broni oraz do bezpośrednich negocjacji na najwyższym szczeblu – pomiędzy Zełenskim a Putinem.

„Dziś przybyliśmy do Stambułu, aby znaleźć realne drogi do trwałego i sprawiedliwego pokoju” – pisał Umerow. „Pokój jest możliwy tylko wtedy, gdy Rosja jest gotowa podjąć konkretne działania, w tym pełne zawieszenie broni na co najmniej 30 dni i kroki humanitarne, takie jak powrót przymusowo deportowanych ukraińskich dzieci i wymiana jeńców wojennych na zasadzie »wszyscy za wszystkich«”.

Według ukraińskich mediów rozmowy między Rosją a Ukrainą w Stambule odbywają się z pomocą tłumacza (chociaż Ukraińcy rozumieją język rosyjski; jest to demonstracją ukraińskiej tożsamości) i trwały około dwóch godzin.

Jaki jest kontekst?

Dzisiejsze rozmowy inicjował Władimir Putin. W nocy z 10 na 11 maja podczas konferencji prasowej zaproponował wznowienie 15 maja bezpośrednich rozmów z Ukrainą „bez żadnych warunków wstępnych”. Była to jego odpowiedź na ultimatum Ukrainy i przedstawicieli Koalicji Chętnych – Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Polski – którzy 10 maja wezwali Rosję do 30-dniowego bezwarunkowego zawieszenia broni od 12 maja, grożąc kolejnymi sankcjami. Pomysł europejskich przywódców poparł również Donald Trump.

Natomiast kiedy Putin swoją propozycją spróbował przejąć inicjatywę, to Trump wsparł potencjalne bezpośrednie spotkanie walczących stron. Ukraina, nie chcąc psuć relacji z amerykańskim prezydentem, zgodziła się na rozmowy w każdym formacie. Zełenski podbił stawkę, wzywając do rozmów Władimira Putina.

Ukraińska delegacja przybyła do Turcji reprezentowana na najwyższym szczeblu, po raz kolejny udowodniła, że dąży do pokoju. Putin się nie stawił, wysłał delegację na poziomie wiceministrów i doradców.

Rosyjskiej delegacji przewodniczył Władimir Medinski, doradcą Putina, który brał udział w rozmowach pokojowych w marcu 2022 roku w Stambule (kiedy Rosja żądała de facto kapitulacji Ukrainy), wśród negocjatorów jest też wiceminister spraw zagranicznych odpowiedzialny za relacje ze Wspólnotą Niepodległych Państw, organizacją regionalną zrzeszającą część byłych republik radzieckich (co ma podkreślać, że Rosja nadal umieszcza Ukrainę w paradygmacie ZSRR). Jest to bardzo istotne, ponieważ Rosja według Medinskiego postrzega dzisiejsze rozmowy „jako kontynuację procesu pokojowego w Stambule, który niestety został przerwany przez stronę ukraińską trzy lata temu”. A tak naprawdę negocjacje zostały zakończone po de-okupacji Kijowszczyzny i odkryciu rosyjskich zbrodni popełnionych na cywilach w Buczy.

Według prezydenta Ukrainy delegacja rosyjska składała się z osób, które nie mają mandatu do podejmowania jakichkolwiek decyzji. A to, że Putin wysłał urzędników niższej rangi, oznacza, że Rosja nie myśli poważnie o negocjacjach. Mimo to Zełenski wysłał do Stambułu 12-osobową delegację podobnej rangi.

Ciekawe jest, jak zmienił swoje stanowisko Donald Trump, który przebywa z wizytą na Bliskim Wschodzie i nie wykluczał, że może się pojawić w Stambule, jeśli przyleci Putin. Wydaje się, że nie był rozczarowany nieobecnością Putina.

„Dlaczego on [Putin] miałby jechać, jeśli mnie tam nie ma? Nie sądziłem, że Putin mógłby to zrobić, gdyby mnie tam nie było” – cytuje 15 maja Trumpa Sky News. Później amerykański prezydent dodał, że „nic się nie wydarzy, dopóki nie spotkamy się z Putinem”.

Jak podaje Reuters, w piątek (16 maja) Trump, wracając do Waszyngtonu po zakończeniu swojej podróży po Zatoce Perskiej, powiedział, że spotka się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, „jak tylko uda się to ustalić”.

Według „Ukraińskiej Prawdy”, która powołuje się na rosyjskie media, rzecznik prezydenta Rosji Dmitrij Pieskow powiedział, że spotkanie Władimira Putina z Donaldem Trumpem jest „konieczne”, „zarówno pod względem dwustronnych stosunków rosyjsko-amerykańskich, jak i poważnej rozmowy na najwyższym szczeblu na temat kwestii międzynarodowych i regionalnych, w tym kryzysu wokół Ukrainy”. Powiedział też, że „trudno jest mówić o przywróceniu partnerstwa z NATO w czasie, gdy Sojusz faktycznie jest w stanie wojny z Rosją”.

Zdaniem ukraińskich ekspertów politycznych obecne negocjacje są imitacją procesu negocjacyjnego. Na razie Putin nie jest gotowy na zakończenie wojny. Poza tym rosyjska gospodarka, która przestawiła się na tory wojenne, nie wytrzymałaby bez wojennych zamówień.

Celem Putina jest gra na czas – pod przykrywką pokojowych intencji armia rosyjska przygotowuje się do letniej kampanii, żeby zająć więcej ukraińskich terytoriów. Do tego takie pozorowane działania ze strony Rosjan mają jak najbardziej opóźnić nałożenie kolejnych sankcji wobec Federacji Rosyjskiej.

Ukraińscy eksperci nie mieli złudzeń co do rezultatów rozmów. Stanowiska Ukrainy i Rosji kardynalnie się różnią.

Zdaniem Witalija Portnikowa, ukraińskiego dziennikarza i analityka politycznego, wydarzenia w Stambule tylko przybliżyły spotkanie Putina i Trumpa. Pozostaje pytanie, jak zachowa się Donald Trump w sytuacji, kiedy Ukraina demonstruje, że pragnie trwałego pokoju, ale nie jest gotowa na kapitulację.

Mimo negocjacji pokojowych armia rosyjska codziennie kontynuuje ataki na ukraińskie miasta.

Przeczytaj więcej w OKO.press:

Przeczytaj także: