Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Pierwsze informacje mówią o 71 ofiarach śmiertelnych i 289 rannych po porannym ataku na Strefę Gazy. Tamtejsze ministerstwo zdrowia podało, że uderzono w okolice miejscowości Al Mawasi, wyznaczone przez Izrael na „bezpieczną strefę humanitarną”.
„Szykowaliśmy się właśnie do śniadania z moją matką i dziećmi, zastawiliśmy stół, już mieliśmy zaczynać, zmówić modlitwę. Nagle zobaczyłem spadającą bombę, taką beczkę można powiedzieć, ważyła z 10 ton. Cały mój namiot zawalił się na mnie pod gruzami” – relacjonował cytowany przez Reutersa Yousef. „Kogo mógłbym uratować? Moją matkę? Albo moje dziecko? Żonę? Nie mogłem nawet stwierdzić, gdzie jestem i co się dzieje. Nie wiedziałem, czy to był sen, czy nie. Wyszedłem z namiotu i rozejrzałem się. Wszystkie namioty zostały powalone, widać było części ciał, wszędzie ciała” — opowiadał.
W sobotni poranek Izrael przeprowadził atak na południową część Strefy Gazy. Tamtejsze ministerstwo zdrowia podało, że uderzono w okolice miejscowości Al Mawasi, wyznaczone przez Izrael na „bezpieczną strefę humanitarną”. Żyją tam obecnie setki tysięcy osób uciekających z innych części Gazy. Mieszkają głównie w prowizorycznych miasteczkach namiotowych.
Nagrania Reutersa pokazują karetki pędzące w kierunku chmur dymu i pyłu. Uchodźcy, w tym kobiety i dzieci, uciekali w panice, trzymając w rękach swoje rzeczy. Świadkowie powiedzieli, że atak był zaskoczeniem, ponieważ okolica była spokojna.
Pierwsze informacje mówią o 71 ofiarach i 289 rannych. Pod gruzami wciąż mogą leżeć poszkodowani. Do niektórych części miasta trudno dotrzeć przez intensywne ostrzały.
Przewieziono ich do pobliskiego szpitala im. Nasera w mieście Chan Junus. Dyrektor szpitala w Rafah, do którego też przewieziono rannych, mówił mediom, że większość odniosła ciężkie obrażenia.
Celem ataku był przywódca zbrojnego skrzydła Hamasu Mohammed Deif i dowódca bojówek Hamasu w regionie Chan Junus Rafa Salama. Deif jest uważany za jednego z autorów ataku na Izrael 7 października. Od lat znajduje się na liście najbardziej poszukiwanych przez Izrael terrorystów. Uważa się, że wyszedł cało z wielu prób zamachów.
Na razie brakuje oficjalnych informacji, czy Salama i Deif przeżyli atak.
Polska rozważa, czy mogłaby przechwytywać rosyjskie rakiety lecące w kierunku ukraińskich miast. „Na tym etapie to jest pomysł. Nasza umowa mówi, że go zbadamy” – powiedział szef MSZ Radosław Sikorski po szczycie NATO w Waszyngtonie.
Minister spraw zagranicznych po szczycie NATO w Waszyngtonie wystąpił w American Enterprise Institute. Jednym z najważniejszych tematów spotkania była propozycja Kijowa, by Polska strzelała do rosyjskich rakiet zbliżających się do naszej granicy.
„Na tym etapie to jest pomysł. Nasza umowa mówi, że go zbadamy” – powiedział Sikorski.
Podkreślał, że Polska ma prawo zestrzelić rosyjskie rakiety, które ryzykują przekroczenie jej terytorium, „jak zakładamy, przez pomyłkę”. Jednak, jak dodał szef MSZ, przechwycenie ich dopiero po przekroczeniu granicy stwarza „dylemat”, biorąc pod uwagę, że odłamki same w sobie mogą spowodować szkody. "Ukraińcy mówią: »Nie będziemy mieli nic przeciwko, zróbcie to nad naszą przestrzenią powietrzną, kiedy będą w bezpośrednim niebezpieczeństwie wkroczenia na terytorium Polski. Moim zdaniem to samoobrona, ale badamy ten pomysł” – powiedział Sikorski.
Politico zauważa, że stanowisko Sikorskiego jest bardziej przychylne ukraińskiej propozycji niż to, wygłoszone przez Władysława Kosiniaka-Kamysza, ministra obrony narodowej. Kosiniak powiedział Polskiemu Radiu, że ruch ten będzie wymagał akceptacji sojuszników z NATO, a także, że budzi obawy o potencjalną eskalację konfliktu.
„Jeśli NATO nie podejmie takiej decyzji, to Polska nie podejmie jej indywidualnie” – podkreślił. Dodał też, że w NATO nie ma takiej zgody. „Oczywiście są inne procedury dotyczące rakiet na terytorium Rzeczypospolitej. Wtedy to jest nasza decyzja” – podkreślił.
„Jestem kandydatem” – powiedział Joe Biden na piątkowym (12 lipca) wiecu w Detroit. „Nigdzie się nie wybieram”.
„Oto, co wiem – wiem, jak mówić prawdę, odróżniam dobro od zła... i wiem, że Amerykanie chcą prezydenta, a nie dyktatora" – mówił Joe Biden, prezydent USA do wyborców zebranych na wiecu w Deroit. Wystąpienie było elementem kulejącej kampanii przed wyborami prezydenckimi, której najważniejszym dotychczasowym punktem była debata z kontrkandydatem Donaldem Trumpem.
Podczas niej Joe Biden wydawał się zagubiony, mylił wątki, mówił niewyraźnie. Po fatalnym wystąpieniu, 19 Demokratów wezwało, aby zrezygnował z wyścigu po fotel prezydenta. Demokraci wybraliby wówczas innego kandydata. „Czas iść naprzód. Z nowym liderem” – powiedział w oświadczeniu Mike Levin z Kalifornii.
Część Demokratów jednak wciąż uważa, że Biden powinien ubiegać się o reelekcję.
„Jadę z Bidenem, bez względu na to, w którą stronę pójdzie” – powiedział kongresmen James Clyburn w programie „Today” stacji NBC.
„Biorę udział w wyścigu i zwyciężymy” – zapewniał Biden w Detroit. „Najwyższy czas, abyśmy przestali traktować politykę jak rozrywkę lub reality show” – mówił na wiecu w mieście nazywanym „Motortown”, ze względu na zlokalizowane w Detroit duże zakłady motoryzacyjne. Uczestnicy wiecu przynieśli ze sobą transparenty z napisem „Motown is Joetown” i skandowali „Nie odchodź”.
Dla Bidena ważnym elementem odbudowywania wizerunku po debacie był zakończony 11 lipca szczyt NATO w Waszyngtonie. Po szczycie komentatorzy nie zostawiają jednak na nim suchej nitki.
"Na pierwszy rzut oka był to pracowity szczyt NATO, na którym nie brakowało rezultatów: bardzo potrzebne systemy obrony powietrznej i myśliwce dla Ukrainy oraz zobowiązanie, że Kijów jest na nieodwracalnej ścieżce do członkostwa, a także ostrzeżenie Sojuszu w kierunku Chin za dyskretną pomoc dla Rosji, która kontynuuje atak na Ukrainę. Jednak za tą aktywnością czai się urwisko w postaci wyborów w USA. W waszyngtońskiej gorączce zmartwieniem jest nie tyle zdrowie Joe Bidena, co zdolność Demokratów do pokonania Donalda Trumpa w listopadowych wyborach. Rzeczywistość jest taka, że NATO nie będzie dawać swojej rady, jeśli Stany Zjednoczone będą sceptyczne, niezdecydowane lub niezaangażowane” – skomentował „The Guardian”.
„Financial Times” pisał: „Sojusznicy z NATO rzetelnie powstrzymywali się od jakichkolwiek publicznych uwag związanych ze zdrowiem Bidena w obawie przed ingerencją w listopadowe wybory lub wytrąceniem z równowagi krytycznego sojusznika".
Biden podczas czwartkowej (11 lipca) konferencji prasowej zaliczył kilka istotnych wpadek. W pewnym momencie zwrócił się do swojej wiceprezydent Kamali Harris, jako do „wiceprezydenta Trumpa”. Kilka godzin wcześniej przedstawił prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego jako „prezydenta Putina”.
Według sondażu NPR/PBS opublikowanego 12 lipca wynika, że Biden prowadzi z Trumpem w stosunku 50 do 48 proc., co stanowi niewielki wzrost w porównaniu z ankietą przeprowadzoną przed debatą kandydatów na prezydenta 27 czerwca. Reuters podaje jednak, że Biden traci pozycję w kilku podzielonych politycznie stanach, które mogą zadecydować o wyniku wyborów.
Według sondażu CBOS Trzecia Droga w wyborach parlamentarnych mogłaby liczyć na zaledwie 9 proc. poparcia.
Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) podało wyniki najnowszego sondażu dotyczącego preferencji wyborczych. Jeśli teraz odbywałyby się wybory, Polacy mieliby głosować tak:
CBOS podaje, że „gdyby wybory do parlamentu odbywały się w pierwszej połowie lipca, udział w nich wzięłoby, według własnych deklaracji, 78 proc. uprawnionych do głosowania”. Badanie zostało zrealizowane metodą wywiadów telefonicznych wspomaganych komputerowo (CATI) od 8 do 11 lipca 2024 roku na próbie dorosłych mieszkańców Polski.
To znaczące zmiany, jeśli wyniki porównamy z sondażem z początku lipca. Wtedy Konfederacja uzyskała 14 proc. poparcia, Trzecia Droga – 10 proc., a Lewica – 8.
Przypomnijmy, w wyborach parlamentarnych w październiku 2023 wyniki wyglądały następująco: PiS 35,38 proc. głosów, KO – 30,70 proc., Trzecia Droga – 14,40 proc., Nowa Lewica – 8,61 proc., Konfederacja – 7,16 proc.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego odpowiada na zarzuty bliskich księdza O. i polityków PiS. W oświadczeniu pisze, że informacje o torturach „są nieprawdziwe i narażają dobre imię funkcjonariuszy realizujących czynności zatrzymania”
Narracja o torturach, jakim miał być poddawany ksiądz O., pojawiła się tuż po zatrzymaniu, a jest podsycana przez polityków PiS. We wtorek (9 lipca) zorganizowano nawet manifestację, w której udział wziął Jarosław Kaczyński. W swoim przemówieniu podkreślał, że „Nie mamy nic przeciwko, żeby wyjaśniać wątpliwości. Ale sytuacja wokół Funduszu Sprawiedliwości to są tortury, według definicji Trybunału Praw Człowieka”.
Rodzina księdza, oskarżonego o malwersacje pieniędzmi z Funduszu Sprawiedliwości, przytaczała jego relację, według której był skuty kajdankami przez cały dzień, nawet przy czynnościach fizjologicznych. Miał nie dostać wody i jedzenia.
Prawicowy portal wPolityce umieścił list od O., w którym ksiądz pisze o zatrzymaniu: „Mnie w kajdankach zaprowadzono do WC na stacji, a po opuszczeniu WC funkcjonariusze ABW zamawiali sobie hot dogi, a ja stałem skuty na środku sklepu na stacji. Ludzie robili mi oraz funkcjonariuszom w kominiarkach zdjęcia”.
Do tych zarzutów odniosła się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W oficjalnym oświadczeniu czytamy, że „czynności były realizowane w oparciu o obowiązujące przepisy, z poszanowaniem godności zatrzymanego oraz praw człowieka”.
ABW opisuje również szczegółowo sam dzień zatrzymania – 23 marca 2024.
„Biorąc pod uwagę opisany wyżej przebieg czynności realizowanych wobec księdza Michała O., wobec pojawiających się w przestrzeni publicznej nieprawdziwych informacji, sugerujących niezgodne z prawem działania funkcjonariuszy w trakcie realizacji czynności procesowych, mogących narazić Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego na utratę zaufania społecznego niezbędnego dla realizacji ustawowych zadań, rozważam podjęcie stosownych kroków prawnych wobec osób je rozpowszechniających” – pisze w oświadczeniu płk Rafał Syrysko, szef ABW.
Przypomnijmy: Fundacja Profeto, na której czele stoi ksiądz O., do 2025 roku miała otrzymać z Funduszu Sprawiedliwości prawie 100 mln zł na budowę centrum pomocy dla ofiar przestępstw. Choć nowe władze Ministerstwa Sprawiedliwości wstrzymały dotacje, na konto Profeto zdążyło trafić 66 mln zł. Prokuratura zarzuca księdzu nadużycie uprawnień, przestępstwa przeciwko wiarygodności dokumentów i wyrządzenie szkody znacznych rozmiarów.
Sprawę odkryliśmy i opisywaliśmy w OKO.press.