Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
W nocy z soboty na niedzielę – jak co roku w ostatni weekend marca – przechodzimy z czasu zimowego na letni i przestawiamy zegary o godzinę do przodu.
Zmiana czasu następuje o godzinie trzeciej w nocy z soboty na niedzielę. Wiąże się z problemami między innymi dla kolei, która musi korygować w związku z nią rozkłady jazdy. W trasie w momencie zmiany czasu będzie 12 składów PKP Intercity, a w związku ze zmianą czasu zmienia się rozkład. „Składy które miały dotrzeć do stacji na ich trasie przed godziną 2.00 będą poruszać się zgodnie z zimowym rozkładem jazdy. Z kolei pociągi z przyjazdem zaplanowanym po godzinie 2.00 – z rozkładem letnim. Na przykład, IC Uznam jadący do Świnoujścia, odjedzie tej nocy ze stacji Swarzędz o godzinie 1.52, a po 11 minutach zatrzyma się na stacji Poznań Główny o godzinie 3.03.” – wyjaśnia Polska Agencja Prasowa.
W poniedziałek rezygnację ze zmiany czasu zapostulowało Polskie Stronnictwo Ludowe. „Zgłosimy ustawę w tej sprawie, żeby Polska dała jasny i wyraźny sygnał, że jest gotowa do zatrzymania czasu. Wierzę, że ta ustawa zostanie zaakceptowana. Oczywiście będzie tam wskazanie, że zmian musi się dokonać w łączności z innymi krajami” – mówił Władysław Kosiniak Kamysz, lider Ludowców i minister obrony. Zmiana czasu z letniego na zimowy obowiązuje w całej Unii Europejskiej.
Taki postulat zgadza się ze zdaniem większości Europejczyków, którzy wzięli udział w konsultacjach zorganizowanych przez Komisję Europejską, których wyniki poznaliśmy w 2018 roku. „Zebrano 4,6 mln głosów, z których przeważająca większość (aż 84 procent) była za zniesieniem zmian czasu. W marcu 2019 roku stanowisko to poparł Parlament Europejski i zdecydował, że unijna dyrektywa 2000/84/EC o zmianie czasu przestanie obowiązywać od 2021 roku. Odtąd decyzję miały podejmować kraje członkowskie. Decyzję Parlamentu Europejskiego powinna następnie zatwierdzić Rada Unii Europejskiej, ale nic z tego nie wyszło. Trzeba przyznać, Rada UE miała na głowie ważniejsze sprawy: najpierw brexit, potem pandemię koronawirusa, teraz wojnę w Ukrainie” – zauważał w zeszłym roku nasz autor Michał Rolecki.
Donald Tusk zaprasza na „wielki majowy marsz partiotów”. W planie jest przejście ulicami Warszawy na dzień przed podobnym wydarzeniem, które organizuje Prawo i Sprawiedliwość.
„Najlepszą odpowiedzią na kwietniowy marsz PiS będzie wielki majowy marsz patriotów. Bo ten maj zdecyduje o tym, czy Polska będzie silna i bezpieczna, czy osamotniona i słaba. Jesteśmy umówieni? Niedziela, 11 maja, Warszawa, w samo południe. Dajcie znać, czy będziecie!” – napisał Tusk za pośrednictwem platformy X (twitter).
„Ten marsz jest wyrazem chęci pokazania, że patriotów i ludzi dobrej woli, którzy życzą Polsce dobra, jest więcej” – powiedział podczas briefingu w Zabrzu minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak, nawiązują do słów Donalda Tuska. Minister zaapelował do wszystkich, zwłaszcza mieszkańców Śląska, o udział w marszu, podkreślając, że jest to okazja do wyrażenia poparcia dla Polski europejskiej, rozwijającej się i wierzącej w potencjał samorządów oraz ludzi.
„Trzeba pokazać, że jesteśmy za Polską, która chce się rozwijać, która wierzy w samorząd i potencjał ludzi. Jestem bardzo zadowolony z tego wyzwania i oczywiście do niego dołączę” – dodał Siemoniak.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński kilka dni temu wzywał „wszystkich patriotów do udziału w marszu z okazji 1000-lecia Królestwa Polskiego i 500-lecia hołdu pruskiego, czyli symboli woli, suwerenności i siły polskiego ducha”. Marsz ma się odbyć 12 kwietnia o 12:00 w Warszawie.
Komisja Europejska dokładnie przyjrzy się zasadom współpracy pomiędzy USA a Ukrainą, które mogą stać w sprzeczności z regułami panującymi w UE.
UE weźmie pod lupę preferencyjne traktowanie amerykańskich przedsiębiorstw w Ukrainie, jeśli dojdzie do podpisania umowy surowcowej. Kijów negocjuje ją z Waszyngtonem od kilku tygodni. Ma ona dać wyłączny dostęp do złóż surowców krytycznych Stanom Zjednoczonym, co stoi w sprzeczności z zasadami jednolitego rynku Unii Europejskiej. Jej reguły zakładają, że kraje członkowskie mają równy dostęp do rynków innych członków Wspólnoty. Ukraina jest krajem stowarzyszonym z UE i złożyła wniosek o przyłączenie się do Unii, a umowa z USA może zaszkodzić procesowi akcesyjnemu.
„Przekazano, że taka umowa musiałaby zostać przeanalizowana z perspektywy stosunków między Ukrainą a UE, a zwłaszcza pod kątem negocjacji akcesyjnych” – mówiła w piątek na konferencji prasowej Paula Pinho, rzeczniczka Komisji Europejskiej.
To jednak wstępne ostrzeżenie, bo nadal nie wiemy, jaki będzie kształt dokumentu – zaznaczyła Pinho. „Nie możemy dokonać żadnej oceny, dopóki nie będzie konkretnej umowy z zapisami czarno na białym” – powiedziała Pinho.
Przecieki prasowe sugerują, że Amerykanie są bliscy wywalczenia wyłącznego dostępu do ukraińskich złóż litu czy kobaltu na wyjątkowo korzystnych zasadach. Umowa ma zakładać utworzenie funduszu inwestycyjnego z pięcioosobowym zarządem, w którym trzyosobową większość mieliby Amerykanie. Umowa ma obejmować nie tylko surowce krytyczne, ale i kontrolę nad kluczowymi portami, infrastrukturą drogową i kolejową, jak i wydobycie ropy i gazu. Inwestycje w te sektory nie musiałyby być realizowane przez fundusz, który jednak miałby pierwszeństwo wobec innych partnerów, z którymi chciałaby rozmawiać Ukraina. Wszystkie zyski z funduszu według nowego projektu umowy miałyby trafiać do USA.
Sceptycznie wobec nowego kształtu umowy wypowiedział się prezydent Wołodymyr Zełenski. Podkreślił, że rozmowy na jej temat cały czas trwają, a punkty porozumienia nie są jeszcze ustalone. Stwierdził, że Waszyngton nie może liczyć na „zwrot długu”, który Ukraina miałaby zaciągać w postaci pomocy humanitarnej i wojskowej.
„Jesteśmy wdzięczni za wsparcie, ale to nie jest kredyt i nie pozwolimy, by był tak traktowany” – mówił prezydent. – „Mamy konstytucję Ukrainy, która jasno określa, kto jest właścicielem złóż. Co więcej, konstytucja jasno określa, że naszym dążeniem jest członkostwo w Unii Europejska. Nic, co może zagrozić przystąpieniu Ukrainy do UE, nie może zostać zaakceptowane” – wyjaśniał Zełenski.
Umowa surowcowa była jedną z przyczyn awantury, do której doszło w Waszyngtonie podczas wizyty prezydenta Zełenskiego w Białym Domu. Wiceprezydent JD Vance zarzucił ukraińskiemu liderowi, że nie jest „wystarczająco wdzięczny”, co doprowadziło do ostrej wymiany zdań pomiędzy nim, prezydentem Donaldem Trumpem oraz Zełenskim. W efekcie prezydent Ukrainy opuścił Biały Dom nie podpisując umowy surowcowej.
Niż Genueński, który odpowiadał za katastrofalne powodzie w Polsce, znów będzie obecny w naszym kraju. Tym razem ma przynieść jednak znacznie niższe opady.
Najbliższe dni przyniosą chłód i mocne opady szczególnie na północy kraju. Odpowiada za nie nadciągający nad nasz kraj Niż Genueński, który wywoływał katastrofalne opady w 1997 i 2024 roku, przyczyniając się do wystąpienia powodzi. Fronty atmosferyczne tego typu zawsze wiążą się ze zwiększonymi opadami, przynosząc fale wilgoci trasą z zatoki genueńskiej, przez Morze Śródziemne do Europy Środkowo-Wschodniej. Często przynosi opady na pograniczu polsko-czesko-niemieckim, między innymi w rejonach Karkonoszy i Sudetów.
We wrześniu zeszłego roku pozostawał nad Polską przez kilka dni, na ziemię w niektórych miejscach spadło nawet 200 mm wody na metr kwadratowy. Pod koniec marca i na początku kwietnia ma przynieść intensywne opady i chłód — ostrzegają specjaliści Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej.
„Wysokie sumy opadów są prognozowane w woj. dolnośląskim, opolskim, a także warmińsko-mazurskim i częściowo podlaskim. Tam w ciągu 24 godzin może spaść od 30 do 40 mm deszczu” – informuje IMGW. W pasie opadów najwięcej wody ma spaść na województwa dolnośląskie i opolskie. Będzie też chłodno, lokalnie maksymalna temperatura nie przekroczy 6-8 stopni. IMGW wydał ostrzeżenia pierwszego stopnia dla województw dolnośląskiego, opolskiego, częściowo podlaskiego i warmińsko-mazurskiego.
Deszcz przyda się wysuszonej ziemi i rzekom, na których w większości utrzymują się niskie stany przepływów po bezśnieżnej zimie. W całym kraju panuje susza hydrologiczna. "Mamy do czynienia z sytuacją, w której wchodzimy w sezon wegetacyjny ze znacznie niższymi zasobami wodnymi niż w ostatnich dwóch latach. Jeszcze nie jest bardzo sucho, ale w zagłębieniach terenu czy rowach nie widać wody. Innymi słowy, w wielu miejscach, w których w ciągu ostatnich dwóch wiosen zalegała woda, obecnie jest już sucho – mówił portalowi SmogLab prof. Bogdan Chojnicki z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Ponad 1000 osób jest poszukiwanych, a do Mjanmy ściągają zagraniczne ekipy ratunkowe po katastrofalnym w skutkach trzęsieniu ziemi.
Rządzony przez wojskową juntę Mjanma, dawniej znany jako Birma, uderzyło trzęsienie ziemi o sile 7,7 stopnia w skali Richtera. W sobotni poranek wojskowi podali, że liczba ofiar śmiertelnych wynosi do tej pory 1002 osoby. To niemal 10-krotny wzrost szacunków wobec liczb podawanych w piątek wieczorem polskiego czasu. W państwie w Azji Południowo-Wschodniej pracują już ekipy ratownicze z Indii, Chin i Rosji. Siła trzęsienia dotarła również do Tajlandii, gdzie zawalił się wieżowiec w Bangkoku. Władze podały, że 49 osób zaginęło.
W Mjanmie liczba ofiar śmiertelnych może przekroczyć 10 tys., a straty mogą być równe 70 proc. rocznego PKB kraju – szacują eksperci Służby Geologicznej Stanów Zjednoczonych. Siła uderzenia trzęsienia wynikała przede wszystkim z płytkiego położenia epicentrum, położonego 10 km pod powierzchnią ziemi – wyjaśniał agencji Reutera Roger Musson z Brytyjskiej Służby Geologicznej.
„Wysoka szkodliwość trzęsienia wynika z płytkiego epicentrum, a fala uderzeniowa nie została rozproszona podczas przemieszczania się z ogniska trzęsienia ziemi na powierzchnię. Budynki otrzymały pełną siłę wstrząsów” – mówił Nusson.
Wśród dotkniętych obszarów są najważniejsze z birmańskich miast, w tym 7-milionowe Rangun oraz milionowe Mandalaj i Naypyitaw – wybudowana od zera nowa stolica kraju, istniejąca od 2005 roku. Największe szkody widać w Mandalaj, gdzie częściowo w gruzach legł między innymi szpital z 1000 łóżek.
Mjanma jest krajem rządzonym przez wojskową juntę, która władzę przejęła po zamachu stanu na demokratycznie wybrany rząd i aresztowały wybraną na urząd prezydenta Aung San Suu Kyi. Obywatele Birmy – bo tak wcześniej nazywał się kraj – protestowali mimo represji ze strony rządzących. Sprzeciw wobec dyktatury doprowadził do wojny domowej, która trwa od 2021 roku. Wojskowi na początku 2025 roku kontrolowali jedynie 21 proc. terytorium – analizowała BBC. Mimo to wojskowy terror nęka mieszkańców kraju, a junta według danych ONZ zatrzymała od 2021 roku ponad 20 tys. osób. W konflikt angażują się Rosja i Chiny, a w kraju pogarsza się sytuacja humanitarna.