Szczyt odbędzie się 27 i 28 listopada w mieście Harpsund. „Zachód musi mieć jednolite stanowisko dotyczące wsparcia Ukrainy i wspólnego bezpieczeństwa” – napisał na X Donald Tusk
Grupa, o której rozbiciu poinformował minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski oraz minister spraw wewnętrznych i koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak na konferencji prasowej, miała działać na zlecenie rosyjskich i białoruskich służb. Jej celem było doprowadzenie do paraliżu państwa.
„W ostatnich dniach, dzięki współpracy służb, udało się rozbić grupę dywersantów, która [działała] w Polsce” – powiedział wicepremier, minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski (na zdjęciu powyżej po lewej) podczas konferencji prasowej.
„Białoruskie i rosyjskie służby miały określony cel – wyłudzić informacje, doprowadzić do szantaży indywidualnych i instytucjonalnych i prowadzić de facto cyberwojnę” – dodał minister, cytowany przez portal TVN24.
Celem grupy miało być „doprowadzenie do paraliżu w zakresie politycznym, militarnym i gospodarczym państwa” – powiedział wicepremier.
Z jego wypowiedzi wynika, że pierwszą instytucją, którą zaatakowała grupa, była Polska Agencja Antydopingowa. Na podstawie tego ataku grupa miała „wypracować wektory wejścia do innych polskich instytucji”. Ich celem miały być instytucje państwowe, samorządowe oraz firmy państwowe, w tym „te związane są z obszarem bezpieczeństwa” – poinformował minister.
Krzysztof Gawkowski przekazał, że wszystkie instytucje, które znajdowały się w obszarze zainteresowania przestępców, zostały o tym fakcie poinformowane. „Są objęte postępowaniem operacyjnym” – podkreślił minister.
Dodał, że realizacja celów, które wyznaczyli sobie przestępcy — wyłudzenie danych oraz szantaże — została powstrzymana. „To olbrzymi sukces i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Naukowo-Akademickiej Sieci Komputerowej, przy współpracy służb wojskowych” – podkreślił Gawkowski.
Obecny na konferencji minister spraw wewnętrznych i koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak dodał, że rząd planuje zmianę przepisów dotyczących bezpieczeństwa cyberprzestrzeni, ale nie zdradził żadnych szczegółów.
„Niektóre przepisy obowiązują już dziesiątki lat, a przecież zmieniają się technologie, zmieniają się zasady działania [przestępców – red.]. Chcemy podjąć wspólnie z panem premierem Gawkowskim, z całym rządem, trud zmian w przepisach” – zapowiedział Siemoniak.
Dodał, że priorytetem rządu będzie zarówno ochrona przed cyberzagrożeniami, jak i ochrona prywatności w sieci.
O tym, jak wygląda werbowanie przez Rosję ludzi do akcji terrorystycznych i dywersyjnych na terenie państw zachodnich, w tym w Polsce, pisaliśmy w OKO.press w sierpniu 2024. Jak w ramach śledztwa dziennikarskiego ustaliła Anna Mierzyńska, dziennikarka OKO.press oraz badaczka dezinformacji, werbunek odbywa się głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych.
To na platformie Telegram aktywny jest kanał, za pomocą którego rosyjskie służby werbują osoby z państw Europy Zachodniej do przeprowadzania akcji dywersyjnych. Rosyjscy funkcjonariusze oferują wynagrodzenie w tysiącach dolarów za dużą akcję terrorystyczną na Zachodzie. Wynagrodzenie przekazują w kryptowalutach.
Rosyjskie służby są zainteresowane informacjami o ruchach wojsk, transportach wojskowych i magazynach uzbrojenia. Najwięcej płacą jednak za typowe akcje dywersyjne, np. podpalenia elementów infrastruktury krytycznej.
Więcej o szczegółach akcji rosyjskich służb przeczytasz w tym tekście:
Chińskie banki państwowe wyprzedają rosyjskie aktywa, a rosyjskie firmy mierzą się z coraz większymi problemami przy realizacji międzynarodowych płatności na linii Rosja — Chiny. To efekt ostrzeżeń prezydenta USA Joe Bidena.
„Dwa największe chińskie banki wyprzedały w drugim kwartale tego roku w Rosji aktywa o łącznej wartości 380 mld rubli (równowartość około 16,3 mld zł)” – donosi Business Insider. „To poważny zwrot w polityce monetarnej Pekinu. Rosjanom trudniej teraz kupować chińskie produkty nieobjęte sankcjami. Muszą szukać nowych pośredników” – pisze portal.
Business Insider powołuje się na doniesienia rosyjskiego portalu ekonomicznego Frank Media. Portal podaje, że tylko w drugim kwartale 2024 r. dwa największe chińskie banki państwowe — Bank of China i Industrial and Commercial Bank — zmniejszyły swoje aktywa w Rosji o kilkadziesiąt procent. Bank of China o 37 proc., a Industrial and Commercial Bank o 27 procent. Azjaci swoją decyzję mają tłumaczyć „pogarszającymi się problemami z płatnościami”.
Od kilku miesięcy Reuters donosi o pogarszających się warunkach regulowania międzynarodowych płatności między Chinami a Rosją. Ze względu na amerykańskie i europejskie sankcje, których Chiny nie chcą łamać w obawie przed sankcjami wtórnymi, weryfikacja płatności trwa nawet 2 lub 3 tygodnie. Rosyjskie firmy mają uciekać się do korzystania z pomocy pośredników z krajów trzecich, co zwiększa koszty płatności.
Jak podaje agencja Reutera, średni koszt płatności międzynarodowych między Rosją i Chinami wynosi obecnie ok. 6 proc. wartości transakcji. To bardzo dużo. Agencja zwraca jednak uwagę na to, że w najważniejszych branżach, takich jak handel surowcami czy wysoką technologią, transakcje przebiegają płynnie. Problemy dotykają głównie mniejszych firm handlujących dobrami konsumpcyjnymi.
Zarówno Business Insider, jak i Reuters, wskazują, że zmiany to efekt ostrzeżeń wysyłanych Chinom przez prezydenta USA Joe Bidena (na zdjęciu powyżej w towarzystwie przywódcy Chin Xi Jinpinga). M.in. w grudniu 2023 roku prezydent Biden miał zapowiedzieć, że USA pozbawią Chiny dostępu do amerykańskiego systemu finansowego, jeśli te będą prowadziły handel z podmiotami objętymi amerykańskimi lub europejskimi sankcjami. Zdaniem USA, Chiny w ten sposób wspierają Rosję w prowadzeniu wojny w Ukrainie. Chiny potraktowały te zapowiedzi poważnie.
„Poseł do Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki z popełniania przestępstwa uczynił sobie stałe źródło dochodu, czerpiąc nienależne mu korzyści z działalności przestępczej przez okres czterech lat” – ustaliła prokuratura.
Gazeta Wyborcza dotarła do szczegółów prokuratorskiego postanowienia o zarzutach dla Ryszarda Czarneckiego (na zdjęciu), jednego z bardziej znanych polityków PiS, europosła Parlamentu Europejskiego w latach 2004-2024. Jak wynika z ustaleń prokuratury skala nadużyć, których miał dopuścić się europoseł, jest szokująca.
Jak przytacza Gazeta Wyborcza, powołując się na treść pisma prokuratury, składając sfałszowane wnioski o zwrot kosztów podróży, europoseł PiS podawał nie tylko sfałszowane dane kilkunastu pojazdów, którymi miał podróżować (w tym nieprawdziwe numery rejestracyjne i dane o przebiegu pojazdów), ale też fałszywy adres zamieszkania oraz miasta, do których miał podróżować.
Nieprawidłowości mają dotyczyć kadencji 2009-2013.
Za fikcyjne przejazdy Czarnecki miał wyłudzić 203 tys. euro, czyli prawie 900 tys. zł.
Z rozliczeń delegacji wynika, że Czarnecki do podróży służbowych używał w sumie 18 pojazdów, w tym 14 samochodów, dwóch motorowerów, motocykla i ciągnika siodłowego.
Najczęściej podróżował do Brukseli i Strasburga (tam są siedziby Parlamentu Europejskiego) oraz do Warszawy — to w sumie 203 przejazdy. Tylko w ramach podróży do PE europoseł PiS przejechał dystans równy ponad pięciokrotnemu okrążeniu ziemi.
Poza tym miał odbyć 40 delegacji do: Torunia (najczęściej), Bydgoszczy, Częstochowy, Grudziądza, Włocławka, Katowic, Krakowa i Berlina. W sumie ponad ćwierć miliona kilometrów.
Gdy nadużycia po raz pierwszy wyszły na jaw, zrzucił winę na swoich asystentów — zauważa Wyborcza.
Do przestępstw dochodziło w kadencji 2009-13, ale, jak podkreśla dziennik, Czarnecki nie może liczyć na przedawnienie. Grozi mu dziś nawet 15 lat więzienia. 15 sierpnia prokuratura w Zamościu oficjalnie przedstawiła politykowi zarzuty.
O tym, że Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) skierował do polskiej prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez europosła Czarneckiego z PiS, jako pierwsze w lipcu 2020 roku napisało OKO.press.
Według śledczych UE, Czarnecki pobierał nienależne zwroty kosztów podróży służbowych i diety. Unijne śledztwo zakończyło się jeszcze wiosną 2019. OLAF zalecił wówczas europarlamentowi odzyskanie nienależnie wydanych kwot.
Najnowszy sondaż przed wyborami prezydenckimi w USA pokazuje, że Kamala Harris wciąż ma szansę przekonać do siebie spore rzesze wyborców. Jutrzejsza debata Harris – Trump może się okazać kluczowa
To będzie trudne starcie z niepewnym wynikiem.
Z najnowszego sondażu wyborczego przeprowadzonego w dniach 3-6 września przez Sienna College dla dziennika New York Times wynika, że różnica między poparciem Donalda Trumpa i Kamali Harris mieści się w granicach błędu statystycznego. Na Donalda Trumpa zagłosować planuje 48 proc. wyborców, zaś na Kamalę Harris 47 proc.
Kamala Harris ma też wciąż więcej do zrobienia niż Donald Trump, by dać poznać się wyborcom. Aż 28 proc. badanych stwierdziło, że chciałoby wiedzieć na jej temat więcej. Wobec Donalda Trumpa takie życzenie wyraziło 9 proc. respondentów.
Dwie trzecie spośród tych, którzy chcieliby wiedzieć więcej o Harris powiedziało, że chodzi konkretnie o planowane przez nią polityki. Zdaniem New York Times może to być znak tego, że Kamala Harris wciąż ma szansę na pozyskanie nowych wyborców.
Także w granicach błędu statystycznego mieści się przewaga Kamali Harris w trzech z siedmiu kluczowych dla ostatecznego wyniku wyborów stanach. Chodzi o tzw. swing states, gdzie liczba wyborców Demokratów i Republikanów jest bardzo wyrównana, więc trudno przewidzieć ostateczny wynik wyborów.
Harris ma nieznaczną przewagę w stanie Wisconsin (50 proc. dla Harris do 47 proc. dla Trumpa), Michigan (49 proc. do 47 proc.) i Pensylwanii (49 proc. do 48 proc.). W pozostałych stanach niezdecydowanych: Newadzie, Georgii, Karolinie Północnej oraz Arizonie, na Harris i Trumpa zagłosować chce po 48 proc. wyborców.
New York Times podkreśla w swojej analizie, że Kamali Harris udało się utrzymać przewagę w gronie wyborców pozyskanych na skutek zmiany kandydata (urzędujący prezydent Joe Biden, który miał ubiegać się o reelekcję, ogłosił swoją rezygnację) – chodzi o kobiety, młodych oraz społeczność latynoską. Poparcie Trumpa odzyskuje stabilność po chwilowym wstrząsie spowodowanym nagłą zmianą w kampanii.
Z badania New York Times i Sienna College wynika też, że aż 60 proc. wyborców oczekuje, że następna prezydentura będzie wyraźną zmianą wobec prezydentury Joe Bidena. Dzwonkiem alarmowym dla Demokratów powinno być też to, że w oczach aż 47 proc. wyborców Kamala Harris wydaje się być „zbyt liberalna”, podczas gdy o zbytni konserwatyzm Trumpa oskarża tylko 32 proc. wyborców.
Więcej wyborców jest zdania, że Kamala Harris jest bardziej kompetentna niż Donald Trump w sprawach dotyczących ochrony demokracji (45 proc. wskazuje na kompetencje Trumpa w tym zakresie, a 50 proc. na kompetencje Harris) czy regulowania kwestii aborcji (odpowiednio 54 proc. do 39 proc.). Trump uchodzi za tego, który lepiej poradzi sobie z ekonomią (55 proc. wskazań na Trumpa i 42 proc. na Harris) oraz imigracją (53 proc. do 43 proc.).
Te przekonania mogą jeszcze ulec modyfikacji. Kluczowym wydarzeniem może być jutrzejsza debata wyborcza na antenie telewizji ABC. W Polsce będzie można ją oglądać na antenie TVN24 BiS w środę o 3 w nocy. Powtórki zaplanowano na 9 i 14:30.
„Młody, wysoki, okazały i przystojny” – taki według Jarosława Kaczyńskiego ma być kandydat PiS na prezydenta. Zdaniem większości wyborców żaden z czołowych polityków PiS nie spełnia tego kryterium.
W poniedziałek 26 sierpnia w rozmowie z Radiem Maryja prezes PiS Jarosław Kaczyński wskazał przymioty, którymi ma się charakteryzować kandydat na prezydenta, którego wystawi PiS.
„Musi być młody, wysoki, okazały, przystojny. Wyborcy te wymogi wizerunkowe stawiają wysoko. Musi mieć rodzinę. Musi znać bardzo dobrze język angielski. Najlepiej jakby znał dwa języki” – powiedział lider PiS.
Wirtualna Polska zamówiła sondaż, w którym zapytano, który z polityków PiS najlepiej spełnia te wymagania. Ankietowani mogli wybrać spośród ośmiu nazwisk. Byli to: Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak, Piotr Müller, Zbigniew Bogucki, Karol Nawrocki, Tobiasz Bocheński, Dominik Tarczyński oraz Przemysław Czarnek.
Co ciekawe, najwięcej respondentów – 43 proc. – uznało, że żaden z wymienionych kandydatów nie spełnia tego kryterium. Aż 20 proc. pytanych nie miało na ten temat zdania.
Największą liczbę wskazań zebrał były premier Mateusz Morawiecki – na jego kandydaturę wskazało 10,2 proc. wyborców. Morawieckiemu nie można odmówić tego, że jest wysoki i ma rodzinę.
Na drugim miejscu uplasował się były minister obrony narodowej w rządzie PiS Mariusz Błaszczak. Na niego wskazało 9,8 proc. badanych.
Podium z wynikiem 6,9 proc. zamyka były minister edukacji Przemysław Czarnek, który w toku pracy ministerialnej zasłynął wieloma błyskotliwymi wypowiedziami o małżeństwie i rodzinie. Np. zdaniem Czarnka, kobiety są przez Boga powołane do tego, by rodzić dzieci, a „rodzic to ten, co zradza potomstwo, zrodzić potomstwo może tylko kobieta z mężczyzną, to są oczywiste sprawy, znane ludziom od miliardów lat” – tak mówił dwa lata temu na antenie TVP Info.
Dalej w rankingu, ze wskazaniami rzędu 2-3 proc., uplasowali się były kandydat na prezydenta Warszawy Tomasz Bocheński (3 proc. wskazań), europoseł Dominik Tarczyński (2,7 proc.), prezes IPN Karol Nawrocki (2,6 proc.), wojewoda zachodniopomorski Zbigniew Bogucki (1,1 proc.) oraz były rzecznik rządu Piotr Muller (0,8 proc.).
Wp.pl sprawdziła też, jak kształtują się wyniki, jeśli wziąć pod uwagę tylko odpowiedzi wyborców deklarujących poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości. W tej grupie na pierwszym miejscu z poparciem na poziomie 29 proc. plasuje się Mariusz Błaszczak. Błaszczak jest też faworytem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Kaczyński mówił o tym na antenie Radia Maryja.
„Pan przewodniczący [Mariusz Błaszczak] jest u nas od politycznego dzieciństwa, od młodzieżówki, przez całe ponad 30 lat dziejów naszej partii. W polityce samorządowej pełnił różne funkcje, był w rządzie jako wicepremier i minister obrony. Ma doświadczenie partyjne — był szefem klubu parlamentarnego (…)” – mówił Kaczyński w rozmowie z Radiem Maryja. „To prawda, ja proponuję takie rozwiązanie. Bardzo bym się cieszył, gdyby to był Mariusz Błaszczak, ponieważ cenię go i lubię (…) Uważam, że byłaby to najrozsądniejsza decyzja, jaką kongres partii może podjąć, ale to już jest w gestii kongresu — dodał prezes PiS.
Drugie miejsce wśród wyborców PiS zajął Mateusz Morawiecki, którego wskazało 21 proc. ankietowanych. Pozytywnie o kandydaturze byłego premiera wypowiadała się m.in. europosłanka Beata Szydło. Zdaniem Kaczyńskiego jednak, Morawiecki nie jest dobrym kandydatem, bo „nie wzbudza zaufania we wszystkich po prawej stronie”. Poparcie dla niego wykluczyła m.in. Suwerenna Polska.
Podium zamyka Przemysław Czarnek, którego wskazało 11 proc. wyborców PiS. To jego kandydaturę popierać mają m.in. ziobryści.