Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
„Nigdy, przenigdy – w żaden sposób, kształcie czy formie – nie będziemy częścią Stanów Zjednoczonych. Ameryka to nie Kanada" – mówił tuż po zaprzysiężeniu Mark Carney, nowy premier Kanady
Były szef kanadyjskiego banku centralnego Mark Carney został dziś zaprzysiężony na nowego premiera Kanady. W fotelu szefa rządu zastąpił Justina Trudeau, który zajmował go nieprzerwanie przez ostatnią dekadę.
„To szaleństwo„ – tak Carney tuż po objęciu urzędu skwitował pomysł Donalda Trumpa, by Kanada została „51 stanem Ameryki”. Tak odpowiedział na pytania dziennikarza najpierw po francusku („c'est fou„), a po chwili po angielsku („it is crazy”).
Podkreślił, że jego kraj fundamentalnie różni się od Stanów Zjednoczonych kulturowo, historycznie i etnicznie. „Nigdy, przenigdy – w żaden sposób, kształcie czy formie – nie będziemy częścią Stanów Zjednoczonych. Ameryka to nie Kanada” – mówił Carney.
„Jesteśmy panami w naszym domu. My tu rządzimy" – podkreślał nowy premier Kanady, przeskakując z angielskiego na francuski. Zapowiedział, że jego rząd odpowie na presję ze strony USA, budując i rozwijając gospodarkę krajową.
Słowa Carneya wydają się idealnie trafiać w obecne niechętne Stanom Zjednoczonym nastroje Kanadyjczyków. Po tym, jak Donald Trump wypowiedział krajowi wojnę celną i zaczął formułować uwagi o możliwości jego przyłączenia do Stanów Zjednoczonych, Kanadyjczycy rozpoczęli na sporą skalę bojkot amerykańskich towarów i masowo wygwizdują amerykański hymn podczas rozgrywek NHL i NBA.
Tymczasem Donald Trump nie osłabia retoryki wobec Kanady, powtarzając, że chce by ten 40-milionowy i zajmujący nieco większą powierzchnię (niecałe 10 milionów kilometrów kwadratowych) od Stanów Zjednoczonych kraj, został „51 stanem USA”. Trump rzuca również uwagi o „umowności granic" między USA i Kanadą i oskarża Kanadyjczyków o tolerowanie przemytu narkotyków na terytorium Stanów Zjednoczonych.
Donald Trump twierdzi, że rozmawiał z Putinem o zawieszeniu broni. I że błagał go o życie rzekomo okrążonych „tysięcy ukraińskich żołnierzy„. Putin natychmiast odpowiedział, żądając by Ukraińcy ”złożyli broń"
Donald Trump po raz kolejny dezinformuje na temat wojny w Ukrainie. Tym razem kontekst jest bardzo poważny – bo chodzi o warunki 30-dniowego zawieszenia broni, na które zgodził się już Kijów – i do którego Trump usiłuje przekonać Moskwę.
Wpis prezydenta USA zaczyna się pozornie niewinnie.
„Wczoraj odbyliśmy bardzo dobre i produktywne rozmowy z prezydentem Rosji Władimirem Putinem i jest bardzo duża szansa, że ta okropna, krwawa wojna w końcu dobiegnie końca" – napisał Trump na swoim portalu Truth Social.
Chwilę później stwierdza jednak, że „w tej chwili tysiące ukraińskich żołnierzy zostało otoczonych przez rosyjskie wojsko. Znajdują się w bardzo złej i niebezpiecznej sytuacji„. Podkreśla, że „prosił Putina o ich życie” i dodaje, że chodzi o ukraińskie jednostki walczące w obwodzie kurskim.
Kreml zareagował błyskawicznie na wpis Donalda Trumpa. „Ukraińscy bojownicy dopuścili się licznych zbrodni przeciwko ludności cywilnej Rosji” ogłosił Władimir Putin w trakcie pierwszej, transmitowanej przez telewizję, części piątkowych obrad Rady Bezpieczeństwa Rosji.
Dyktator Rosj dodał, że do realizacji apelu Donalda Trumpa niezbędne jest, by „reżim w Kijowie” wydał ukraińskiej armii rozkaz... kapitulacji – Aby skutecznie zrealizować apel prezydenta USA, potrzebny jest odpowiedni rozkaz od wojskowo-politycznego kierownictwa Ukrainy do jej jednostek wojskowych — złożenie broni i poddanie się – mówił Putin.
Opowieść Trumpa o „tysiącach okrążonych Ukraińców" w obwodzie kurskim jest zaczerpnięta wprost z rosyjskiej propagandy – i nie ma nic wspólnego z realiami. Owszem, w ostatnich dniach pod naporem Rosjan i Koreańczyków z Północy, Ukraińcy stracili sporą część swoich zdobyczy w obwodzie kurskim i zmuszeni zostali do wycofania się z miasteczka Sudża – czyli największego zajętego przez nich dotąd ośrodka na terenie Rosji. Wszystkie dostępne dane wskazują, że podczas tego wycofywania się nie doszło do okrążenia żadnych większych ukraińskich sił – choć takie zagrożenie rzeczywiście istniało i było jedną z kluczowych motywów ukraińskiej decyzji o odwrocie. Jednocześnie nie można wykluczyć, że w trakcie zakrojonych na niemałą skalę działań odwrotowych któryś z pojedynczych niewielkich ukraińskich oddziałów walczących w obwodzie kurskim mógł wpaść w rosyjską zasadzkę lub zostać otoczony.
Nie ma jednak mowy o żadnych „tysiącach ukraińskich żołnierzy otoczonych przez rosyjskie wojsko". Ta wersja obowiązuje jedynie w rosyjskiej propagandzie. Fakt, że Trump sięgnął po nią w swym wpisie na temat rozmów z Putinem o zawieszeniu broni, może więc świadczyć o tym, że rosyjski dyktator postawił Amerykanom (i być może również Ukraińcom) trudne do spełnienia i dalekie od kompromisowych warunki zgody na rozejm.
Rząd przedstawił plany na budowę drugiej elektrowni jądrowej i potwierdził opóźnienia przy budowie pierwszej.
Resorty przemysłu i klimatu prą ku budowie drugiej elektrowni atomowej, choć pod pierwszą nie wbito pierwszej łopaty. Może ona powstać w Bełchatowie lub Koninie, gdzie działają teraz elektrownie węglowe. Oba miasta mają zabiegać o inwestycję. Rezerwowymi lokalizacjami są Kozienice i Połaniec, gdzie również funkcjonują konwencjonalne bloki energetyczne. Rozpoczęcie przygotowań do budowy kolejnej elektrowni atomowej zawarto w aktualizacji polskiej strategii jądrowej.
Druga z jednostek jądrowych będzie miała długi rozpęd. W tym roku zostanie wydana decyzja o lokalizacji. Kolejne trzy lata poświęcone będą ubieganiu się o decyzje potrzebne do rozpoczęcia budowy, w tym decyzji środowiskowej. Zezwolenie na budowę spodziewane jest w 2029 roku, a zakończenie budowy pierwszego z trzech bloków drugiej elektrowni atomowej w Polsce – w 2040 roku. Wszystkie bloki powinny działać do 2042 roku. Nie wiadomo na razie, kto będzie wykonawcą robót i dostarczy potrzebne technologie. Polska nie ma szans podołać zadaniu budowy samodzielnie.
Wybór partnera odbędzie się w „trybie konkurencyjnym". W przypadku pierwszego bloku rząd i spółka Polskie Elektrownie Jądrowe podjęły rozmowy z Francuzami i Koreańczykami. Ostatecznie wybór padł jednak na Amerykanów z Westinghouse. Resort przemysłu chciałby jednak, by generalny wykonawca korzystał z usług polskich firm i przekazywał im informacje na temat używanych technologii.
Rządowy program jądrowy zakłada też dalszą pracę nad mniejszymi, „modułowymi" blokami jądrowymi, które mogłyby być wykorzystywane między innymi w ciepłowni.
Rząd potwierdził jednocześnie, że harmonogram budowy pierwszego bloku jądrowego realizujemy z opóźnieniem względem planów poprzedniego rządu. Już w zeszłym roku wiadomo było, że elektrownia ruszy bliżej 2040, a nie jak chciał rząd PiS- w 2033 roku. Według przedstawionego w czwartek planu pierwszy z trzech reaktorów w Lubiatowie-Kopalinie nad Bałtykiem powinien pracować pełną parą w 2038 roku.
Wymieniany jako lokalizacja drugiej elektrowni jądrowej Bełchatów ubiegał się o swoje bloki jądrowe jeszcze za czasów PiS. O dużych szansach na ich powstanie w województwie łódzkim mówił Antoni Macierewicz. Bełchatów może być wygodnym miejscem dla budowy elektrowni. Na miejscu pracuje już wykwalifikowana kadra energetyków, którzy mogliby nadal obsługiwać część z nowej inwestycji, można też wykorzystać część już istniejącej infrastruktury przesyłowej. Problemem może być jednak wysychanie centralnej Polski. Elektrownia atomowa do działania potrzebuje potężnych ilości wody.
Prokuratorzy wyjaśnią, dlaczego gen Wiesław Kukuła jako szef WOT najpierw nie chciał dla wojska dawnej bazy PKS za 5,5 mln złotych, a później, kiedy była ona w rękach prywatnego inwestora i kosztowała już 17 mln, stał się nią razem z wiceszefem MON zainteresowany
Portal TVN24.pl poinformował, że pion wojskowy Prokuratury Okręgowej w Krakowie wszczął śledztwo w sprawie zakupu dawnej bazy PKS w Nowym Sączu na potrzeby Wojsk Obrony Terytorialnej. Pod lupę prokuratorów trafią m.in. decyzje ówczesnego szefa WOT a obecnego szefa Sztabu Generalnego WP gen. Wiesława Kukuły, byłego wiceszefa MON Wojciecha Skurkiewicza i kilku wysokich rangą oficerów armii.
W telegraficznym skrócie – chodzi o dawną bazę upadłego nowosądeckiego PKS. W 2019 roku, gdy była ona wystawiona na licytację, do jej kupna przymierzały się Wojska Obrony Terytorialnej, które mimo spadającej ceny wywoławczej (najniższa wynosiła 5,5 mln zł), ostatecznie od zakupu odstąpiły. W 2021 roku kupił bazę – za 9 mln zł – prywatny inwestor. W roku 2023 natomiast wiceszef MON Wojciech Skurkiewicz zadecydował o jej odkupieniu... na potrzeby WOT. Resort zapłacił za bazę ostatecznie 16,9 mln złotych. Inwestor, który kupił bazę, a następnie sprzedał ją armii, osiągnął w 2 lata 84 procent zysku.
Śledztwo wszczęto na podstawie zawiadomienia Krajowej Administracji Skarbowej, która kontrolowała transakcje prowadzone przez MON.
„Zanim transakcja została sfinalizowana, generał Wiesław Kukuła awansował ze stanowiska dowódcy WOT najpierw do funkcji dowódcy generalnego rodzajów sił zbrojnych, a 10 października 2023 roku został najważniejszym polskim żołnierzem – szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego" – przypomina autor materiału, Robert Zieliński z TVN24.pl.
Dwa sądy (z Kalifornii i z Maryland) nakazały administracji Donalda Trumpa przywrócenie do pracy pracowników zwolnionych bezprawnie na polecenie Elona Muska, szefa
Orzeczenia sądów zostały wydane jeszcze 13 marca i dotyczą około 24 tysięcy pracowników łącznie 19 agencji administracji federalnej USA. Wszyscy oni pracowali na okresach próbnych. I wszystkich ich masowo próbował zwolnić na czele tzw „departamentu efektywności rządowej”, czyli DOGE, Elon Musk. Orzeczenia dotyczą m.in. Agencji Ochrony Środowiska, Agencji Rozwoju Międzynarodowego i Biura Ochrony Finansowej Konsumentów. Przywracani do pracy mają być również między innymi urzędnicy Departamentu Pracy, Transportu, Skarbu, Rolnictwa, Handlu, Energii, Zdrowia, Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Departamentu ds. Weteranów. Powodem przywracania do pracy zwolnionych urzędników ma być seria naruszeń przepisów o zwolnieniach grupowych, której dopuścili się podwładni Elona Muska.
Na polecenie kontrolowanego przez Muska DOGE, masowych zwolnień pracowników na okresach próbnych dokonało Biuro Zarządzania Personelem. Pracownicy zostali zwolnieni z dnia na dzień, bez żadnego merytorycznego uzasadnienia. Biuro Zarządzania Personelem uzasadniało, twierdząc, że okres próbny nie jest czasem realnego zatrudnienia, ale „kontynuacją procesu aplikowania o pracę”. Ta bliska filozofii Elona Muska i jego stylowi zarządzania w kontrolowanych przez niego koncernach argumentacja nie obroniła się jednak w sądach.
Rzecznik prasowa Białego Domu Karoline Leavitt ogłosiła, że administracja Donalda Trumpa będzie odwoływać się od takich wyroków. Oskarżyła też sędziów o „nadużywanie władzy”.