Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Pierwszych dwóch obywateli Polski zostało deportowanych z USA po zapowiedziach administracji Donalda Trumpa o zaostrzeniu polityki migracyjnej.
Wcześniej o takiej możliwości pisały polskie media, między innymi Onet i Gazeta.pl. Pierwszy z portali szacował, że deportowanych może być nawet 30 tys. Polaków. O podobnej liczbie na antenie TOK FM mówiła wiceministra spraw zagranicznych Henryka Mościcka-Dendys, powołując się na głosy płynące od polskich konsulatów.
Rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Paweł Wroński potwierdził te informacje Polskiej Agencji Prasowej. Dodał jednak, że nie jest to wyjątkowa sytuacja.
„Cały czas monitorujemy sprawę, to nie jest jakaś nowość, ponieważ chciałem zwrócić uwagę, że do 24 stycznia br., w ciągu poprzedniego roku, było 67 deportacji (Polaków przebywających w Stanach Zjednoczonych – PAP)” – mówił dziennikarzom Agencji Wroński. – „Nieustannie zachęcamy polskich obywateli do kontaktowania się z konsulatami. Jeśli konieczne jest wyrobienie paszportu, a to często pomaga, to też nasz konsul może pomóc (...) zachęcamy do posiadania polskiego paszportu.”
Podczas pierwszej kadencji Donalda Trumpa liczba polskich deportacji z USA wynosiła około stu rocznie.
Zapowiedź masowych deportacji osób, które przybyły do USA w sposób nielegalny, była jedną z najważniejszych obietnic wyborczych urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dotyczy to między innymi obywateli Meksyku. Władze tego kraju na początku lutego przedstawiły liczby dotyczące deportacji z USA. Prezydentka Claudia Sheinbaum podała, że od początku kadencji Trumpa do Meksyku wróciło 11 tys. osób. Od objęcia władzy przez Trumpa administracja prezydenta ogłosiła stan wyjątkowy na granicy z Meksykiem, uznając jednocześnie meksykańskie kartele narkotykowe za „zagraniczne organizacje terrorystyczne”.
Sąd uznał za winne pięć osób z inicjatywy Ostatnie Pokolenie, które blokowały trasę przejazdu Taylor Swift na Stadion Narodowy w Warszawie.
„Zgadzam się z państwem, że państwa motywacje troski i planetę i kryzys klimatyczny są szczere i ważne. Niemniej nie wpływa to na znoszenie kary czy działania bezprawne” – uzasadniał sąd, który orzekł winę działaczy Ostatniego Pokolenia i zarządał zapłacenia grzywny. Członkowie i członkinie Ostatniego Pokolenia mają w planie odwołanie się od kary.
Aktywiści w geście protestu zablokowali jezdnię w okolicach Stadionu Narodowego w Warszawie 2 sierpnia 2024. Zatrzymali w ten sposób czarną furgonetkę, którą podróżować miała Taylor Swift. „Cieszymy się, że sąd rozumie nasze motywacje. Jednak co nam po tym, jeśli wciąż chroni miliarderów wyjętych spod prawa? Skazuje ludzi za obywatelskie nieposłuszeństwo przeciwko superbogaczom takim jak Taylor Swift, których rozpustne życie ma katastrofalne skutki dla reszty społeczeństwa” – mówił Radomir Majewski, jeden ze skazanych aktywistów.
Taylor Swift w ostatnich latach stała się symbolem klimatycznych przewin bogaczy przez bardzo częste korzystanie z prywatnego samolotu. Przedstawiciele piosenkarki argumentują, że piosenkarka co prawda podróżuje własnym odrzutowcem, jednak oddaje swój „klimatyczny dług” opłatami offsetowymi, przekazywanymi na organizacje ekologiczne i wsparcie proklimatycznych inicjatyw.
„Prywatny odrzutowiec emituje w ciągu kilku godzin tyle CO2, ile przeciętny Polak w ciągu całego roku. Taylor Swift lata prywatnym odrzutowcem nawet setki razy w ciągu roku. W tym samym czasie, to najbiedniejszym w Polsce rosną ceny energii tak, że nie stać ich na porządne ogrzanie domów. To pokazuje skalę nierówności w kontekście kryzysu klimatycznego. Nasza akcja była sprzeciwem wobec systemowego przyzwolenia na nadmierne emisje najbogatszych” – piszą w swoim oświadczeniu aktywiści Ostatniego Pokolenia.
To nie pierwszy raz, gdy aktywistom organizacji Ostatnie Pokolenie zarzuca się złamanie prawa. W styczniu sąd prokuratura postawiła dwóm aktywistkom zarzuty w związku ze sprawą z marca zeszłego roku. Wtedy aktywistki farbą pomnik warszawskiej Syrenki stojący na Bulwarze Pattona. Miał to być gest niezgody wobec bezczynności polityków w obliczu kryzysu klimatycznego. Prokuratura stwierdziła, że działaczki powinny odsiedzieć karę od pół roku do ośmiu lat pozbawienia wolności i zapłacić ponad 360 tys. złotych za wyrządzone szkody.
Ukraińcy i Ukrainki w Polsce pracują i nie można ich karać za utratę pracy – stwierdziła członkini rządu z Lewicy.
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk w radiowej Trójce uderzyła w propozycję przedstawioną przez kandydata Koalicji Obywatelskiej na prezydenta Rafała Trzaskowskiego. Ten stwierdził, że należy rozważyć propozycję ograniczenia wsparcia 800+ dla Ukraińców. Prawo do świadczenia mieliby jedynie pracujący obywatele naszego wschodniego sąsiada. Ministra pracy, rodziny i polityki społecznej stwierdziła, że problem Ukraińców, którzy przebywają w Polsce jedynie, by pobierać świadczenia, „nie istnieje”.
„Ukraińcy w Polsce pracują. Blisko 80 procent Ukraińców w Polsce pracuje. To jest odsetek bliski aktywności zawodowej Polek i Polaków. Program 800+ to jest program który ma służyć dzieciom, to nie jest program aktywizacji zawodowej. Od tego jest program Aktywny Rodzic. Czy naprawdę chcemy karać dziecko za to, że jego mama straciła zatrudnienie?” – pytała
„Czy Rafał Trzaskowski wymyślił ten problem, żeby wskoczyć na antyukraińską falę?” – zapytała prowadząca rozmowę Renata Kim.
„Nie wiem czy wymyślił, czy jakie miał intencje, ale ten problem nie istnieje” – stwierdziła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
W Programie Trzecim Polskiego Radia wspomniała również o propozycjach, które rząd chce wprowadzić zamiast pełnego oskładkowania umów cywilno-prawnych, które rząd Prawa i Sprawiedliwości ujął w kamieniach milowych Krajowego Planu Odbudowy. Chodzi między innymi o wzmocnienie kompetencji i finansowania Państwowej Inspekcji Pracy. „Nowy kamień milowy zyskał poparcie w rządzie. Ministra funduszy i polityki regionalnej otrzymała mandat do dalszych rozmów z Komisją Europejską. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to wzmocnienie Państwowej Inspekcji Pracy i wliczanie czasu przepracowanego na umowach cywilnoprawnych do stażu pracy będzie nowym kamieniem” – mówiła Dziemianowicz-Bąk.
„Nie każda umowa cywilnoprawna jest zła. Chodzi o to, że umową śmieciową nazywamy umowę cywilnoprawną, która udaje umowę o pracę. Wprowadzana jest, choć spełnione są wszystkie okoliczności, które wynikają z Kodeksu pracy. W takiej sytuacji powinna wkroczyć PIP i móc dokonać zmiany umowy o dzieło lub zlecenia na faktyczną umowę o pracę. Oczywiście z możliwością odwołania się do sądu przez przedsiębiorcę” – stwierdziła polityczka Lewicy.
W ataku ucierpiały dzielnice Hołosijiwska, Obołoń, Podolska i Swiatoszynska. Najnowsze informacje o liczbie ofiar mówią o czwórce zabitych osób. W mieście wybuchło wiele pożarów.
To efekt wystrzelenia rakiet balistycznych na Kijów i obwód kijowski. „Rosja przeprowadziła atak rakietowy na Kijów i obwód kijowski, a systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej zadziałały na rakiety balistyczne. W ten sposób Władimir Putin chce zakończyć wojnę” – skomentował szef kancelarii prezydenta Zełenskiego Andrij Jermak. Zwrócił uwagę na to, że rosyjskie ataki są bezpośrednim komentarzem Putina na toczącą się na Zachodzie dyskusję o możliwym rozejmie.
„Pożary w dzielnicach: Hołosijiwska, Podolska i Swiatoszynska. Na Obołoniu ogień na terenie strefy przemysłowej. Wstępne wiadomości o uszkodzeniach pobliskich budynków. Wszystkie służby są w drodze na miejsce wybuchów” – informował mer stolicy Witalij Kliczko.
W miejscach dotkniętych atakami jeszcze przed południem pracowali ratownicy. „Dziś rano rosyjskie wojska po raz kolejny przeprowadziły atak rakietowy na Kijów. Zespół reagowania kryzysowego Narodowego Komitetu Ukraińskiego Czerwonego Krzyża natychmiast zareagował na atak. Dwie załogi wolontariuszy przybyły do dwóch lokalizacji, aby zapewnić niezbędną pomoc” – informował Czerwony Krzyż.
Karol Nawrocki kierując Muzeum II Wojny światowej wybierał się w dalekie podróże, które kosztowały podatników 800 tys. złotych. To ustalenia „Gazety Wyborczej”.
Jak donosi dziennik, na mapie miejsc odwiedzonych przez Nawrockiego były między innymi Zimbabwe, Uzbekistan, Meksyk czy Republika Południowej Afryki. Popierany przez PiS szef Instytutu Pamięci Narodowej podczas pracy w Muzeum II Wojny Światowej był też wielokrotnie w Stanach Zjednoczonych. Był między innymi na Hawajach. Jak pisze w „GW” Dominika Wielowieyska, Nawrocki odbył „31 podróży po świecie jako wiceprezes i prezes IPN oraz 22 jak dyrektor MIIWŚ, ale te drugie były kosztowniejsze”.
W stolicy Zimbabwe Nawrocki mial badać „możliwości współpracy w zakresie wymiany archiwalnej„, w niektórych przypadkach chodziło o zwiedzenie podobnych gdańskiej placówce muzeó,w w innych miejscach, w tym między innymi w Meksyku, pojawił się „Szlaki Nadziei. Odyseja Wolności”. Jak czytamy na stronie IPN, był to „projekt edukacyjno-memoratywny” pokazujący dokonania Polskich Sił Zbrojnych podczas II Wojny Światowej.
„Projekt planowany jest na lata 2022–2025, obejmie swym zasięgiem ponad 50 państw na całym świecie i jest przykładem polityki historycznej skierowanej do trudnego, wymagającego odbiorcy. Odbiorcy, który nie wie nic, albo niewiele o historii Polski. Często też posiada jej bardzo przekłamany, zdeformowany przez różne środki przekazu, obraz” – opisuje IPN.
Kierowanie instytucją państwową naturalnie wiąże się z podróżami, jednak zapytani przez „Wyborczą” historycy mają wątpliwości co do ich sensowności. „Aby rzeczywiście poznać sens tych delegacji, kontrolerzy musieliby wejść do IPN i dokładnie przejrzeć dokumenty. Nie wiem np., czy rzeczywiście warto było ponosić aż tak duży koszt tych podróży do Meksyku, by zorganizować te wystawy, Zresztą nie wszystkie wyjazdy do Meksyku miały związek z projektem »Szlaki nadziei. Odyseja Wolności«” – mówi anonimowo jeden z rozmówców „GW”.
Karol Nawrocki jako szef Muzeum II Wojny Światowej i Instytutu Pamięci Narodowej pchnął te instytucje w stronę narracji bliskich prawicy. Już w czasie kampanii wyborczej media opisywały nieprawidłowości, do których dochodziło za jego kadencji w tych instytucjach. Wirtualna Polska zarzuciła mu dopuszczenie się mobbingu. Nawrocki korzystał też z gdańskiego apartamentu Muzeum II Wojny Światowej, równocześnie na co dzień mieszkając w tym samym mieście.