Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
25 sierpnia zanotowano najniższy w historii pomiarów stan wody na stacji hydrologicznej Warszawa-Bulwary nad Wisłą. Wyniósł on 9 cm – przekazał IMGW. Według aktualnej prognozy poziom wody spadnie w tym tygodniu jeszcze bardziej, do zaledwie 5 cm
To nowy rekordowo niski stan wody na stacji położonej w centrum stolicy. Poprzedni rekord wynoszący o 1 cm więcej odnotowano w sobotę 23 sierpnia. IMGW określa aktualną sytuację jako “poziom wody poniżej minimum okresowego”.
Dane Instytutu wskazują także, że tak niskie stany wody występują na 15 innych stacjach hydrologicznych: oprócz warszawskich Bulwarów jeszcze na czterech stacjach w biegu Wisły, a także na Warcie, Kaczawie, Moszczenicy, Budzówce, Żylicy, Nysie Kłodzkiej, Kwisie, Pilicy, Prądniku, Skawicy, i Krasnej.
Przyczyną jest obniżające się zwierciadło wód podziemnych, tłumaczy prof. Mateusz Grygoruk, hydrolog z warszawskiej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego i wiceprzewodniczący Państwowej Rady Gospodarki Wodnej
“Podczas niżówek – takich jak obecna – głównym źródłem niemal całego zasilania rzeki są wody podziemne. Jeżeli mamy stabilne zasoby wód podziemnych, to nawet przy długich okresach bezopadowych rzeki z tych zasobów korzystały i nie wysychały dlatego, że poziomy wód podziemnych po prostu na to nie pozwalały” — mówi OKO.press prof. Grygoruk.
“Natomiast to, co się dzieje ostatnio, czyli sytuacja, w której mamy coraz głębsze, ekstremalnie niskie stany wód podziemnych, coraz głębsze niżówki, oznacza, że wody podziemne są w złym stanie” — dodaje naukowiec.
Na kryzys polskich rzek składa się nie tylko ocieplający się klimat skutkujący zmianą rozkładu opadów na rzadsze i bardziej intensywne, choć sumarycznie podobne do opadów sprzed lat. Jeśli pada rzadko, a deszcze są bardzo intensywne – nie ma wody, która powoli wsiąknęłaby w glebę i tą drogą zasiliła rzeki. Nawalne deszcze – choć sumarycznie mogą “wyrobić” średniomiesięczną normę sumy opadu – nie są w stanie trwale poprawić sytuacji.
Obraz kryzysu dopełniają łagodne i niemal bezśnieżne zimy. Brak śniegu powoduje zanik bardzo istotnego źródła uzupełnienia wód podziemnych oraz rzadsze występowanie tak ważnych dla środowiska przyrodniczego jak wiosenne roztopy. Zmienia to niekorzyść cenne obszary mokrych (do niedawna) dolin rzek takich, jak Narew czy Biebrza.
Na zmiany klimatyczne nakłada się działalność ludzi: osuszanie i przyspieszanie spływu wody, mówi prof. Grygoruk.
“Tego lata mieliśmy jednak trochę deszczowych tygodni, a jednak rzeki osiągają kolejne ekstremalnie niskie poziomy wód. Być może jesteśmy świadkami reakcji na działania, które były podejmowane w latach 90. i na początku XXI w. To pokazuje, że jeżeli byśmy chcieli coś odwrócić, to musimy zacząć robić to teraz i na gigantyczną skalę” — mówi prof. Grygoruk.
“W normalnych warunkach kilka suchych lat nie spowoduje rekordowo niskich stanów danej rzeki. Ale jeżeli się okazuje, że mieliśmy nie kilka, a kilkanaście takich lat i do tego bezśnieżne zimy, to nie mamy co liczyć na to, że trochę deszczu naprawi sytuację. Zarówno ubożenie, jak i odbudowa zasobów wód podziemnych to procesy długotrwałe, liczone w dekadach” — dodaje ekspert.
Od listopada zasoby wód podziemnych na tzw. pierwszym poziomie – do ok. 50 metrów pod powierzchnią – powinny zacząć się uzupełniać, przede wszystkim dzięki mniejszemu parowaniu w niższych temperaturach i równomierniejszych opadach.
Według Grygoruka coraz niższe poziomy wód podziemnych w studniach to coraz większe problemy z poborem tej wody do różnych celów i coraz większe prawdopodobieństwo reglamentacji użycia.
“Warszawa czerpie wodę głównie z Wisły, więc obecna sytuacja to żółte światło dla stolicy.
Musimy liczyć się z tym, że w pewnym momencie, gdy minima będą coraz głębsze, to trzeba będzie ograniczyć pobór wody w Warszawie. W długim horyzoncie czasowym właśnie taki jest scenariusz” — mówi prof. Grygoruk.
Receptą na te bolączki jest renaturyzacja rzek. Eksperci są zgodni, że polskim rzekom – w większości zdegradowanym – należy w jak największym zakresie pomóc, by meandrujące koryta w sposób możliwe naturalny kształtowały doliny rzeczne, co umożliwia lepszą retencję oraz poprawia jakość wody. Do tego jednak trzeba zmian w prawie wodnym oraz rewolucji mentalnej urzędników.
Aktualne prognozy na najbliższe dni i tygodnie są kiepskie. Opierając się na obliczeniach Europejskiego Centrum Średnioterminowych Prognoz Pogody (ECMWF), IMGW przewiduje upalną końcówkę tygodnia. Wrzesień także zapowiada się na cieplejszy od średniej wieloletniej i zarazem dość suchy (aczkolwiek prognozowanie w dłuższym okresie obarczone jest większym ryzykiem).
Przeczytaj także:
Co najmniej 20 ofiar śmiertelnych, w tym pięciu dziennikarzy – to tragiczny bilans izraelskich nalotów na szpital im. Nasera w Strefie Gazy
Jak podaje Reuters, w poniedziałek 25 sierpnia izraelskie siły dwukrotnie zbombardowały szpital im. Nasera w mieście Chan Junus na południu Strefy Gazy. Według pierwszych danych w nalotach zginęło 15 osób. Najnowsze informacje podane przez Al-Dżazirę mówią o co najmniej 20 zabitych.
Po pierwszym ataku znajdujący się w pobliżu kompleksu medycznego dziennikarze, cywile i pracownicy medyczni ruszyli do pomocy rannym. Wtedy Izrael miał zaatakować po raz drugi. Zginął jeden z ratowników medycznych.
Wśród ofiar śmiertelnych jest też pięciu dziennikarzy:
Izraelskie wojsko w krótkim oświadczeniu napisało, że „żałuje jakiejkolwiek krzywdy wyrządzonej niezaangażowanym osobom” i „w żaden sposób nie atakowało dziennikarzy”.
Palestyński Związek Dziennikarzy potępił Izrael, stwierdzając, że ataki stanowią otwartą wojnę przeciwko wolnym mediom. Celem IDF ma być według nich "zastraszenie dziennikarzy i uniemożliwienie im wypełniania ich zawodowego obowiązku ujawniania światu zbrodni Izraela”.
Według palestyńskich źródeł od początku wojny w Strefie Gazy w wyniku izraelskich ostrzałów zginęło 245 dziennikarzy. Przed poniedziałkowym atakiem amerykański Komitet Obrony Dziennikarzy (CPJ) informował o 186 ofiarach wśród pracowników mediów.
Przeczytaj także:
800 plus tylko dla pracujących – mówi prezydent i wetuje ustawę o pomocy obywatelom Ukrainy. „Za utratę pracy nie można karać – zwłaszcza niewinnych dzieci” – odpowiada Karolowi Nawrockiemu ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk
„800 plus to pieniądze dla i na dzieci. Dzieci, które nie odpowiadają za to, czy ich mama ma pracę, czy właśnie ją straciła, czy opiekuje się chorą babcią albo noworodkiem” – napisała w mediach społecznościowych ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
To reakcja na weto prezydenta Karola Nawrockiego do rządowej specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy. Nawrocki w specjalnym oświadczeniu stwierdził, że w sprawie 800 plus zdania nie zmienił i świadczenie powinno przysługiwać tylko tym Ukraińcom, którzy podejmują się obowiązku pracy. A rząd tej korekty, mimo obietnic z kampanii prezydenckiej, nie dokonał.
„Pracę należy doceniać. Po utracie pracy trzeba zachęcać i pomagać w znalezieniu nowej. Ale za utratę pracy nie można karać – zwłaszcza niewinnych dzieci” – napisała szefowa resortu rodziny. „To abc ludzkiej przyzwoitości. Wstyd, że zabrakło jej prezydentowi” – dodała Dziemianowicz-Bąk.
Prezydent Nawrocki, wetując ustawę, wytknął rządowi brak konsekwencji. Stwierdził, że nie może podpisać prawa, które nie uwzględnia stanu finansów publicznych, czy zmiany emocji społecznej wokół wsparcia dla uchodźców z Ukrainy. Stwierdził też, że jeśli „goście z Ukrainy” dostają wsparcie państwa, a nie dorzucają się do wspólnych składek, to oznacza, że są lepiej traktowani niż Polacy. „Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy” – mówił Nawrocki.
Dyskusja o świadczeniach w zamian za pracę ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Jak pokazują dane NBP, ponad 70 proc. uchodźców z Ukrainy przebywających w Polsce pracuje. Ok. 20 proc. to osoby, które nie są zdolne podjąć pracy (są nieaktywne zawodowo ze względu na wiek, czy stan zdrowia). Reszta pracy poszukuje. Największym wyzwaniem nie jest więc bezrobocie i mityczne siedzenie na socjalu, ale znalezienie pracy zgodnej z kwalifikacjami.
Przeczytaj także:
Ewa Weber, kandydatka popierana przez Koalicję Obywatelską, która od maja pełniła obowiązki komisarza, przegrała w niedzielę wybory uzupełniające w Zabrzu. Nowym prezydentem został Kamil Żbikowski
Kamil Żbikowski, kandydat niezależny, wygrał wybory prezydenckie w Zabrzu. W drugiej turze wyborów uzupełniających pokonał popieraną przez Koalicję Obywatelską Ewę Weber.
Wieczór wyborczy w Zabrzu był wyjątkowo nerwowy, bo przewaga przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę. Ostatecznie różnica wyniosła zaledwie 106 głosów: Żbikowski zdobył 16 031, zaś Ewa Weber 15 925 głosów.
Do urn 24 sierpnia poszedł mniej niż co trzeci uprawniony do głosowania (27,4 proc).
Żbikowski jest liderem „Lepszego Zabrza”. To on zainicjował akcję przeprowadzenia referendum, w którym odwołano poprzednią prezydentkę Agnieszkę Rupniewską (KO).
Po przejęciu władzy po rządzącej Zabrzem od 2006 roku Małgorzacie Mańce-Szulik (nazywanej złośliwie „carycą”), Rupniewska musiała zmierzyć się z ogromnym zadłużeniem miasta. Wybrała niepopularną drogę: cięcia dodatków do nauczycieli, oszczędności na iluminacjach świątecznych, zwolnienia urzędników. I to wszystko bez żadnej osłony PR-owej. Rupniewskiej nie udało się też pchnąć do przodu prywatyzacji tonącego w długach Górnika Zabrze.
Co więcej, jak pisał w OKO.press Leszek Kraszyna, prezydentka popierana przez KO nie zdecydowała się na koalicję w radzie miasta z Lepszym Zabrzem, ale podbierała ich działaczy, kusząc ich stanowiskami. W ten sposób zjednała sobie zagorzałych wrogów, którzy zainicjowali proces organizacji referendum odwoławczego.
Warto podkreślić, że skuteczne referendum odwoławcze jest w Polsce dużą rzadkością. 11 maja 2025 ważne głosy oddało 25,2 proc. uprawnionych, czyli więcej niż wymagany próg 3/5 uczestników drugiej tury wyborów z 2024 roku.
Żbikowski obiecał mieszkańcom:
Przeczytaj także:
„Ja zdania nie zmieniam i podtrzymuję, że 800 plus powinno się należeć tylko tym Ukraińcom, którzy pracują” – mówił prezydent Karol Nawrocki, ogłaszając weto do ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy. „Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy”
5 ustaw podpisałem, 3 zawetowałem – ogłosił w poniedziałek 25 sierpnia prezydent Karol Nawrocki. W specjalnym wystąpieniu podkreślał, że rozwiązania dobre dla Polski będą spotykały się z jego otwartością.
Głównym temat oświadczenia Nawrockiego było uzasadnienie weta dla rządowej ustawy o pomocy dla obywateli Ukrainy. Prezydent stwierdził, że po „barbarzyńskim ataku Federacji Rosyjskiej na Ukrainę”, Polska udowodniła, że jest narodem wielkiej solidarności i otwartości. Jednak po 3,5 roku od wybuchu konfliktu, w związku ze zmianą emocji społecznej oraz stanem finansów publicznych niezbędne są korekty polityczne.
„Byłem przekonany, śledząc sygnały polskiego rządu, że wszystkie większe środowiska polityczne i mój kontrkandydat w wyborach prezydenckich, deklarują, że 800 plus powinno przysługiwać tylko tym uchodźcom z Ukrainy, którzy podejmują się obowiązku pracy” – mówił Nawrocki. „Ja swojego zdania nie zmieniam. Podobnie z ochroną zdrowia (...) obywatele państwa polskiego we własnym państwie są traktowani gorzej niż goście Ukrainy, na to nie ma mojej zgody” – dodał prezydent. I przypomniał hasło ze swojej kampanii wyborczej: „Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy”.
Nawrocki zaproponował alternatywny wobec rządowego projekt ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy. Zdradził, że wydłużona zostanie w nim ścieżka nadania obywatelstwa dla wszystkich cudzoziemców: z 3 do 10 lat. „Polskie obywatelstwo jest nie tylko wielkim zaszczytem, ale ma wpływ na funkcjonowanie naszej wspólnoty na lata” – mówił prezydent.
Podwyższone mają zostać kary za nielegalne przekroczenie granicy – do 5 lat. Na koniec Nawrocki tłumaczył, że jeśli chcemy oprzeć relacje polsko-ukraińskie na fundamencie prawdy, partnerstwie i wzajemnej wrażliwości – a przeciwko rosyjskiej propagandzie – w ustawie trzeba też zawrzeć hasło: „Stop banderyzmowi”. Prezydent chce zrównania w kodeksie karnym symbolu banderyzmu z narodowym socjalizmem i komunizmem.
W zawetowanej przez prezydenta nowelizacji rządowej specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy znalazły się m.in.:
Wśród podpisanych ustaw znalazły się zmiany dotyczące Karty Nauczyciela. Chodzi m.in. o likwidację kontrowersyjnych godzin czarnkowych, czy zasady zatrudniania psychologów i pedagogów w szkołach niepublicznych. Prezydent nie zablokował też jednej z ustaw pakietu deregulacyjnego, która daje możliwość uruchomienia uśpionych lokat.
Oprócz ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy prezydent nie podpisał również nowelizacji ustaw o Krajowym Kodeksie Skarbowym oraz Ordynacji podatkowej. Tłumaczył, że tak zaprojektowane prawo „obniżające kary za przestępstwa skarbowe nie może zyskać jego akceptacji”. I zapowiadał, że „pomoże rządowi doszczelnieniu systemu skarbowego”.
Karol Nawrocki chce, żeby to Pałac Prezydencki stał się głównym ośrodkiem rządzenia w Polsce. Dalej przedstawia się jako polityk koncyliacyjny, gotowy do współpracy z premierem Donaldem Tuskiem i ministrami, ale tylko w obszarach, które uzna, że są dobre dla kraju. O tej rzekomo pokojowej kohabitacji mają świadczyć liczby: w pierwszej turze – 21 ustaw przyjętych, jedna zawetowana, w drugiej – 5 ustaw przyjętych, 3 zablokowane.
Nawrocki wykorzystuje jednak każdą okazję, żeby pokazać nieudolność rządu lub wytknąć Tuskowi brak konsekwencji. Gdy mowa o uszczelnieniu finansów państwa, Nawrocki stwierdził, że rządowi przyda się tu pomoc i jego kancelaria jest gotowa do stworzenia specjalnego „pancerza”.
W kwestii Ukrainy Nawrocki zwyczajnie przypomniał retorykę rządu i Rafała Trzaskowskiego z kampanii wyborczej, gdy politycy licytowali się na to, kto bardziej uszczelni system wsparcia, używając nierzadko antyukraińskiej narracji. Nawrocki w swoim przemówieniu wyraźnie podkreślał, że w tej wojnie to Putin jest zagrożeniem, a Ukraina ofiarą, ale Polska musi dbać o swoje interesy i swoich obywateli.
Całe wystąpienie w Pałacu Prezydenckim było elementem większej rozgrywki prezydenta z rządem Donalda Tuska.
Przeczytaj także: