Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Premier Donald Tusk zwrócił uwagę na statystyki użycia kajdanek przez Żandarmerię Wojskową w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości. Zrobił to w odpowiedzi na krytykę ze strony polityków tego ugrupowania po tym, jak na jaw wyszło zatrzymanie wojskowych za oddanie strzałów ostrzegawczych w pobliżu polsko-białoruskiej granicy.
„W czasie rządów PiS Żandarmeria nakładała zatrzymanym żołnierzom kajdanki ponad PIĘĆSET razy. Nikt się nie oburzał, nie było sensacyjnych artykułów, nie żądano dymisji Ministra Obrony, prezydent nie zwoływał Rady Bezpieczeństwa. Intrygujące” – napisał Tusk na portalu X (twitter.com).
Hunter Biden został uznany za winnego przez ławę przysięgłych w postępowaniu dotyczącego broni, do której dostęp uzyskał będąc uzależnionym od narkotyków
Hunter Biden nie przyznał się do zarzutów związanych z zakupem i korzystaniem z broni. Akt oskarżenia dotyczył między innymi kłamstwa, jakie w formularzu złożonym przed kupnem pistoletu złożył syn urzędującego prezydenta. Nie przyznał się w nim do zażywania i uzależnienia od narkotyków. W USA nielegalne jest również posiadanie broni przez osoby uzależnione. Biden posiadał ją przez 11 dni w październiku 2018. Odebrała mu ją i wyrzuciła jego partnerka.
54-latek nie usłyszał jeszcze wyroku, ale wiadomo, że w związku z zarzutami grozi mu aż 25 lat więzienia – choć najprawdopodobniej czeka go o wiele niższa kara, a według jego ojca rozważa też apelację. Prezydent Stanów Zjednoczonych zapowiedział, że w razie skazania nie ułaskawi swojego syna. W wywiadzie ze stacją ABC Joe Biden mówił jednak z podziwem o jego walce z nałogiem.
Sprawa Huntera Bidena może zaszkodzić notowaniom prezydenta, który ostatnio wyszedł na prowadzenie w sondażach wyborczych. Biden według pracowni YouGov może liczyć na 46 proc. głosów Amerykanów. Jego konkurent i były prezydent Donald Trump cieszy się poparciem 44 proc. zapytanych.
Przekroczenie uprawnień czy niedopełnienie obowiązków – to zarzuty, które prokuratura stawia osobom związanym z aferą Funduszu Sprawiedliwości.
Przypomnijmy: powołany przez poprzednią ekipę rządzącą Fundusz miał pomagać ofiarom przestępstw. Zamiast tego w wielu przypadkach trafiały na zupełnie inne cele, często do bliskich prawicy organizacji. W OKO.press pisaliśmy między innymi o Fundacji Profeto, która 100-milionową dotację z FS miała przeznaczyć na ośrodek terapeutyczny dla ofiar przestępstw, który nigdy nie został ukończony. Jej lider, ksiądz Michał O., został w związku z tą sprawą zatrzymany.
W toku śledztwa duchowny usłyszał zarzut dotyczący procederu prania pieniędzy. O postawieniu sercaninowi zarzutów informowaliśmy już wcześniej. . Grozi mu za to od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Jeżeli sąd orzeknie, że działał przy tym w porozumieniu z innymi osobami i/lub osiągnął „znaczną korzyść majątkową”, kara będzie ostrzejsza: od roku do 10 lat więzienia.
Nowe informacje dotyczą osób z wewnątrz Funduszu. Była dyrektorka departamenty Funduszu Urszula D. spotkała się z zarzutem przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków. Chodziło o dopuszczenie wsparcia dla fundacji, która nie spełniała wymogów do jego otrzymania. Prokuratura postawiła również zarzut związany z dotacją dla Fundacji Profeto zastępczyni dyrektora departamentu w FS Karolinie K. Miała ona pomagać w korygowaniu oferty fundacji, by spełniała ona formalne warunki konkursu, w którym rozdawane były środki.
Zarzuty pokrywają się z niektórymi z informacji przekazanymi przez sygnalistę i byłego dyrektora w FS, Tomasza Mraza. Mówił on między innymi o niedopuszczalnej pomocy pracowników Funduszu w pisaniu wniosków, by spełniały wymogi, i wydawaniu środków niezgodnie z przeznaczeniem. Cały system wyprowadzania pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości miał opierać się na osobach ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i jego zastępców: Marcina Romanowskiego i Michał Wosia.
Prokuratura wystąpiła również do sądu z wnioskiem o przedłużenie aresztu dla podejrzanych ze względu na ryzyko „bezprawnego wpływania na tok postępowania”.
Francuska tradycyjna prawica chce powyborczej koalicji z nacjonalistami Marine Le Pen. Przed czerwcowymi wyborami gorąco jest również po lewej stronie sceny politycznej.
Po czerwcowych wyborach parlamentarnych we Francji możliwa jest koalicja tradycyjnej prawicy z ruchem Marine Le Pen. Współpracę zapowiadają też ugrupowania lewicowe.
Prawdziwym wstrząsem jest jednak ta pierwsza informacja. Do tej pory konserwatywni Republikanie – spadkobiercy myśli politycznej generała Charlessa de Gaulle'a – wykluczali koalicję ze skrajnie prawicowym Ruchem Narodowym. Dziś lider ugrupowania Eric Ciotti podkreśla, że obie partie łączy bardzo wiele.
„Postulujemy te same rzeczy, więc przestańmy udawać, że jesteśmy wobec siebie w opozycji. Tego chce od nas większość naszych wyborców. Oczekują od nas osiągnięcia porozumienia” – mówił Ciotti w wywiadzie dla telewizji TF1.
W wyborach do Europarlamentu Ruch Narodowy zwyciężył, zbierając prawie jedną trzecią głosów. Możliwe jednak, że po zaplanowanych na 30 czerwca wyborach formacja dowodzona przez Le Pen będzie potrzebowała koalicjanta. Wypowiedź Ciottiego wzbudziła duże emocje również w szeregach jego własnej partii.
„Dla mnie, jak i dla wielu innych członków Partii Republikańskiej, jakikolwiek sojusz z Ruchem Narodowym jest nie do pomyślenia, zarówno na krajowym, jak i na lokalnym poziomie” – skomentował długoletni członek ugrupowania i poseł Zgromadzenia Narodowego Phillippe Gosselin.
Na ogłoszone zaraz po eurowyborczej porażce frakcji Emmanuela Macrona wybory szykuje się również francuska lewica. Liderzy ugrupowań z tej strony sceny politycznej ogłosili powstanie „Frontu Ludowego”. Pod takim szyldem ma iść koalicja Socjalistów, radykalnej lewicy z LFI dowodzonej przez Charlesa-Luca Melenchona, Partii Komunistycznej i Zielonych. „Każda ze stron porozumienia idzie w »czerwonym« kierunku” – mówił Olivier Faure, lider Socjalistów. Oznacza to, że lewicowa koalicja idzie do wyborów przede wszystkim z hasłami obrony socjalnych praw Francuzów.
„Badamy to zdarzenie pod kątem nieszczęśliwego wypadku przy pracy” – przekazał radiu RMF FM Daniel Prokopowicz z Prokuratury Okręgowej w Kielcach, która bada sprawę wybuchu i pożaru w zakładach zbrojeniowych w Skarżysku-Kamiennej. W budynkach należących do firmy Mesko mogło dojść też do „nieumyślnego sprowadzenia zdarzenia w postaci pożaru”. Śledczy będą sprawdzać między innymi warunki pracy w zakładach, jak i to, czy przestrzegane są w nich przepisy BHP.
W poniedziałek w zakładach zbrojeniowych Mesko w Skarżysku Kamiennej doszło do eksplozji w centrum paliw rakietowych. W wyniku wybuchu w centrum paliw rakietowych życie stracił 59-letni pracownik. Kolejna osoba znajdująca się w budynku została ranna, jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
„Z oczywistych względów jesteśmy bardzo czujni i wrażliwi na wszystkie tego typu sytuacje. Na razie nie ma powodu przypuszczać, aby jakaś zewnętrzna siła stała za tym dramatycznym zdarzeniem” – komentował wydarzenia w województwie świętokrzyskim premier Donald Tusk.