Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
„Nie jesteśmy przeciwko ochronie przeciwpowodziowej. Jesteśmy przeciwko rozwiązaniom, które dewastują przyrodę, nie dając realnej ochrony ludziom” – pisze w swoim stanowisku Koalicja Ratujmy Rzeki.
Trzy senackie komisje (Klimatu i Środowiska, Infrastruktury i Samorządu Terytorialnego) będą pracować nad projektem ustawy dotyczącej usuwania skutków powodzi. Połączone posiedzenie zaplanowano na dziś, 13 maja, na godzinę 18. Przed rozpoczęciem prac Koalicja Ratujmy Rzeki alarmuje: „Pod pretekstem usuwania skutków powodzi [z jesieni 2024] ustawa umożliwia prowadzenie inwestycji hydrotechnicznych, regulacji rzek i wycinki drzew bez wymaganych ocen oddziaływania na środowisko i zezwoleń”.
Chodzi dokładnie o art. 16 pkt 2 ustawy. Koalicja wyjaśnia, że wprowadza on „możliwość realizacji 66 inwestycji bez decyzji środowiskowej, nawet jeśli obejmują one działania dewastujące przyrodę: nowe budowle hydrotechniczne, pogłębianie koryt rzecznych czy umacnianie brzegów”. Lista 66 inwestycji znalazła się w załączniku do ustawy.
Ten sam artykuł pozwala Wodom Polskim na wycinanie drzew i krzewów z koryt rzek bez konieczności uzyskiwania zezwoleń.
Przyrodnicy podkreślają: „Projekt ustawy został przyjęty z pominięciem konsultacji publicznych, mimo że wprowadza przepisy mogące znacząco wpłynąć na środowisko, klimat i życie lokalnych społeczności. To nie tylko ignorowanie prawa, ale także ludzi, którzy będą żyć z konsekwencjami tych decyzji przez dekady. (...) Nie jesteśmy przeciwko ochronie przeciwpowodziowej. Jesteśmy przeciwko rozwiązaniom, które dewastują przyrodę, nie dając realnej ochrony ludziom”.
Na zdjęciu: Stronie Śląskie po powodzi, wrzesień 2024.
Ustawa została przegłosowana w Sejmie 9 maja, jednogłośnie. Za było 425 posłów i posłanek, nikt nie zagłosował przeciw, nikt się nie wstrzymał.
Koalicja Ratujmy Rzeki jeszcze przed głosowaniem alarmowała, że w ustawie znalazły się szkodliwe dla środowiska zapisy. „Strona społeczna za późno zgłosiła swoje wątpliwości” – tłumaczyła w rozmowie z OKO.press posłanka Zielonych Małgorzata Tracz. Już wtedy poinformowała, że mimo wszystko poprze ustawę, bo zawiera dużo ważnych i dobrych rozwiązań, na które mieszkańcy Ziemi Kłodzkiej czekają od ubiegłego roku. To m.in. możliwość wykupu zniszczonych w powodzi nieruchomości przez państwo, możliwość zamiany zniszczonego lokalu na mieszkanie komunalne o tej samej powierzchni czy przekazanie środków dla wspólnot na odbudowę części wspólnych budynków.
To już trzecia edycja ustawy. Pierwsze dwie skupiały się na jak najszybszej pomocy osobom, które ucierpiały w wyniku powodzi z września 2024. Teraz postawiono na długofalowe rozwiązania. Marcin Kierwiński, który w rządzie zajmuje się odbudową po powodzi, informował, że według niego uproszczenie procedur jest jednym z najistotniejszych punktów tej ustawy.
Przyrodnicy zwracają uwagę, że „uproszczenie” polega na pominięciu oceny oddziaływania inwestycji na środowisko — mimo że przeprowadzenia takiej oceny wymagają od nas przepisy unijne. Dyrektywa EIA, która taki przepis wprowadza, przewiduje jednak odstępstwa od tej zasady – w uzasadnionych, pilnych przypadkach.
Eksperci z Państwowej Rady Ochrony Przyrody, którzy negatywnie ocenili projekt, wyjaśniali w swoim stanowisku, że w przypadku 66 zaproponowanych inwestycji nie ma uzasadnienia, żeby stosować skróconą ścieżkę. Postulują również analizę, czy wszystkie inwestycje z listy są konieczne. Szczególnie że wpisano na nią regulację koryt rzecznych i odbudowę budowli hydrotechnicznych. Naukowcy od lat powtarzają, że tam, gdzie rzeki można zrenaturyzować, powinno się do tego dążyć — również ze względu na ochronę przeciwpowodziową.
Koalicja Ratujmy Rzeki postuluje:
Przeczytaj także:
Prezydent Ukrainy nie zamierza brać udziału w spotkaniu w stolicy Turcji 15 maja, jeśli Rosja zamierza wysłać na nie niższych rangą przedstawicieli. Prezydent Władimir Putin wciąż nie potwierdził, czy wybierze się do Stambułu
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski weźmie udział w spotkaniu w Stambule w czwartek 15 maja tylko, jeśli jego rozmówcą będzie Władimir Putin — zapowiedział doradca prezydenta Michajło Podoljak we wtorek 13 maja przed południem, poinformował dziennik Kyiv Independent.
Zdaniem Podoljaka, rozmowy z przedstawicielami Rosji niższego szczebla nie mają sensu, bo tylko Putin może podjąć decyzję o zawieszeniu ognia.
To samo w poniedziałek 12 maja mówił szef kancelarii prezydenta Zełenskiego Andrij Jermak. Jermak podkreślił, że Putin może chcieć wysłać na rozmowy w Stambule dyplomatów niższego szczebla, ale ci nie mają uprawnień do podjęcia wiążących decyzji w sprawie zawieszenia ognia. Jego zdaniem Rosja w ten sposób gra na czas.
„Rosja będzie chciała uniknąć sankcji, używając procesu negocjacyjnego jako przykrywki. Ten format jest napędzany wyraźnym pragnieniem wprowadzenia wszystkich w błąd” – mówił Jermak, cytowany przez Kyiv Independent.
Temat ukraińsko-rosyjskich rozmów w Stambule w czwartek 15 maja to pokłosie ultimatum, które 10 maja Rosji postawili liderzy UE. Podczas wizyty w Kijowie przedstawiciele Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Polski ogłosili, że jeśli Rosja do końca 12 maja nie przystanie na rozejm w Ukrainie, to zostanie objęta nowymi, ostrymi sankcjami.
Moskwa nazwała to „szantażem” i warunkiem „nie do przyjęcia”. Po północy w niedzielę 11 maja prezydent Władimir Putin ogłosił, że proponuje rozmowy pokojowe z Ukrainą „bez warunków wstępnych”, czyli bez wcześniejszego zawieszenia ognia.
Jak na łamach OKO.press relacjonowała Agnieszka Jędrzejczyk, z wypowiedzi rosyjskich oficjeli wynikało, że Moskwa liczyła, że Ukraina propozycję odrzuci. Ale Zełenski powiedział „sprawdzam” i ogłosił, że osobiście stawi się w czwartek w Stambule, gdzie ma nadzieję spotkać Putina.
We wtorek 13 maja wciąż nie wiadomo jednak, czy Putin ma zamiar wziąć udział w czwartkowych rozmowach. Tymczasem zainteresowanie spotkaniem wyraził też prezydent USA Donald Trump, który ma rozważać pojawienie się w Stambule. We wtorek 13 maja Trump rozpoczął kilkudniową wizytę na Bliskim Wschodzie.
Przeczytaj także:
Francuski aktor Gérard Depardieu został uznany za winnego napaści seksualnych na dwie kobiety na planie filmu „Zielone okiennice” w 2021 roku. Sąd skazał go na 18 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Aktor trafi też na listę przestępców seksualnych
Po dwóch miesiącach głośnego procesu paryski sąd karny (z fr. Tribunal Correctionnel – francuski sąd pierwszej instancji, który orzeka w sprawach o występki i zbrodnie zagrożone karą do 10 lat pozbawienia wolności – red.) wydał wyrok w sprawie aktora Gérarda Depardieu, oskarżonego o napaść seksualną na dwie kobiety pracujące na planie filmu „Zielone okiennice” w 2021 roku.
Depardieu został skazany na 18 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Sąd podjął też decyzję o wpisaniu go na listę przestępców seksualnych oraz zakazie pełnienia funkcji publicznych na okres dwóch lat – donosi dziennik Le Monde.
Kobiety, które oskarżyły Depardieu, to dekoratorka planu oraz asystentka reżysera. W przypadku jednej z nich aktor pozwolił sobie na przytrzymanie kobiety między swoimi nogami oraz dotykanie jej biustu i pośladków, a także komentarze o wyraźnie seksualnym charakterze. Drugą z kobiet aktor obmacywał po pośladkach i biuście — wynika z relacji Le Monde.
Depardieu nie przyznał się do winy i zaprzeczył dotykania kobiet. Jak wynika z relacji Le Monde, miał tłumaczyć podczas procesu, że „nie dopuścił się napaści seksualnej”, bo „napaść seksualna to coś dużo poważniejszego, niż to”, o co oskarżają go kobiety w tym procesie. Aktor tłumaczył też, że jest człowiekiem „z innych czasów”. Adwokatka jednej z kobiet ripostowała, że Depardieu mówi o czasach, kiedy kobiety nie mówiły głośno o takich doświadczeniach i nie składały doniesień, a powszechna była gloryfikacja seksizmu.
Oprócz skarżących głos w sprawie jako świadkinie zabrały jeszcze cztery inne kobiety, które doświadczyły tego samego rodzaju zachowań ze strony Depardieu w latach 2007-2015. Kobiety mówiły o obmacywaniu miejsc intymnych, w tym biustu i krocza. Podkreślały, że jako bardzo młode pracowniczki na planie nie miały odwagi alarmować o zachowaniach Depardieu ze względu na jego status gwiazdy.
Gerard Depardieu, który obecnie kręci film w Portugalii, nie był obecny podczas ogłoszenia wyroku. Jego prawnik zapowiedział apelację.
Sprawa Gérarda Depardieu to jedna z najgłośniejszych spraw francuskiej odsłony akcji #MeToo. Zakończony we wtorek 13 maja proces to pierwszy proces aktora w sprawach o przestępstwa seksualne. Aktor ma też postawiony zarzut w sprawie o gwałt aktorki Charlotte Arnould, a poza tym 20 innych kobiet wysunęło wobec niego oskarżenia o molestowanie seksualne na sali sądowej podczas jego procesów lub w mediach.
Falę ujawnień przestępstw seksualnych we Francji zapoczątkowała dziennikarka Sandra Muller. W październiku 2017 roku Muller ujawniła na Twitterze, że molestowania seksualnego wobec niej dopuścił się Éric Brion, były szef telewizji Equidia. Niedługo potem pojawiła się lawina oskarżeń wobec innych osób publicznych, m.in. ministra ds. środowiska i sprawiedliwej transformacji Nicolasa Hulota, aktora Gérarda Depardieu, pisarza Gabriela Matzneffa, ministra solidarności Damiena Abada, prezentera telewizyjnego Patricka Poivre d'Arvora, a także nowe oskarżenia wobec reżysera Romana Polańskiego.
Przeczytaj także:
Misterny plan Koalicji Chętnych, by obnażyć prawdziwe zamysły Putina i skłonić prezydenta USA do nałożenia na Kreml dotkliwych sankcji spalił na panewce – pisze brytyjski „Guardian"
Europejscy liderzy – Friedrich Merz, Emmanuel Macron, Keith Starmer i Donald Tusk podczas swojej wizyty w Kijowie 10 maja nakłonili – tak się przynajmniej wydawało – prezydenta Donalda Trumpa do tego, by zgodził się na ich pomysł ultimatum wobec Putina w sprawie bezwarunkowego zawieszenia broni. W przypadku, gdyby rosyjski przywódca się nie ugiął, Unia i Stany Zjednoczone miały nałożyć na Rosję solidarnie kolejne dotkliwe pakiety sankcji.
Wytrawny gracz Putin zastosował jednak gambit – zażądał rozmów pokojowych w Stambule bez warunków wstępnych. I niespodziewanie 11 maja Trump ogłosił na Truth Social, że obie strony są równie winne temu, że wojna jeszcze trwa i Trump z Zełenskim powinni spotkać się w stolicy Turcji. Napisał nawet, że „zaczyna wątpić, czy Ukraina chce się dogadać".
Według dyplomatów cytowanych przez brytyjski dziennik, posunięcie prezydenta USA całkowicie storpedowało europejski plan – Zełenski bowiem nie miał innego wyjścia, jak zgodzić się na propozycję Putina i zadeklarować, że pojedzie do Stambułu. Trump zapowiada, że rozważa przerwanie swojej bliskowschodniej podróży, żeby dołączyć do obu przywódców. Problem w tym, że Kreml jeszcze nie potwierdził, czy do spotkania dojdzie.
W związku z zaistniałą sytuacją Wielka Brytania wstrzymała się z ogłoszeniem planowanych sankcji na Rosję. Unia Europejska pracuje nad swoim pakietem sankcji, zaś te przygotowane przez republikańskiego senatora Lindsaya Grahama jak na razie czekają wciąż na lepsze czasy.
Po pełnoskalowym ataku na Ukrainę w lutym 2022 roku Rosja oficjalnie zaanektowała cztery ukraińskie obwody: chersoński, zaporoski, ługański i doniecki (a wcześniej, w 2014 roku zajęła Krym) i nie zamierza oddawać swoich zdobyczy terytorialnych.
Donald Trump jeszcze przed objęciem prezydentury zapowiadał, że chce być tym światowym przywódcą, który zapewni pokój – przede wszystkim w interesie Stanów Zjednoczonych, ale z jego wypowiedzi i działań można wywnioskować, że chciałby przejść do historii tak zapamiętany. Były biznesmen podchodzi jednak do dyplomacji jak do transakcji handlowych – uważa, że silniejszy ma większe prawa niż słabszy (mówił Zełenskiemu w Białym Domu, że ten „nie ma kart w ręku) i chce skłonić Ukrainę do ustępstw terytorialnych i strategicznych (m.in. rezygnacja z wejścia do NATO).
Unia Europejska tymczasem stoi na stanowisku, że trzeba bronić suwerenności i nienaruszalności terytorialnej Ukrainy zagwarantowanej w prawie międzynarodowym, a Rosję Putina postrzegają jako państwo-drapieżcę, które nie zatrzyma się na Dnieprze w swoich imperialnych zamysłach.
Przeczytaj także:
Trwa ostatnia debata przed pierwszą turą wyborów prezydenckich. Kandydaci wrócili do sprawy mieszkania Karola Nawrockiego. A sztab kandydata PiS opublikował w trakcie debaty wideo o mieszkaniu Jerzego Ż. Co w nim jest?
Szymon Hołownia zapytał kandydata PiS: „Dlaczego ukrywa pan te przekręty, które pan zrobił?”
„Proszę być ostrożnym, bo po pana słowach może pan spodziewać się pozwu” – odpowiedział Karol Nawrocki.
Hołownia nie ustępował: „Powiem wprost: Karol Nawrocki jest kłamcą. Skłamał w akcie notarialnym, że zapłacił 120 tysięcy za wykup nie swojego mieszkania, korzystając ze zniżki, która mu nie przysługiwała, by wyprowadzić majątek komunalny”.
Nawrocki nie chciał się tłumaczyć, odesłał widzów do filmu, jaki w trakcie debaty jego sztab opublikował w mediach społecznościowych. Jego treść opisujemy poniżej.
Później do sprawy wrócił Rafał Trzaskowski. Kandydat KO pokazał dokument opublikowany przez portal Interia, w którym Nawrocki zobowiązuje się do dożywotniej opieki nad Jerzym Ż. „Czy naprawdę nie wstyd panu podpisywać takich rzeczy?” – zwrócił się do Nawrockiego. „Jak to jest? [Pan Jerzy] jest w DPS-ie czy nie?” – pytał Trzaskowski.
„Nie ma pan zdolności honorowej do tego, aby zabierać głos w sprawie mieszkań” – odpowiedział Nawrocki. Wypomniał Trzaskowskiemu, że był szefem sztabu Hanny Gronkiewicz-Waltz i stwierdził, że jest on współodpowiedzialny za aferę reprywatyzacyjną w Warszawie. „Jest pan współodpowiedzialny za tych, którzy wybijali w nocy, w zimę, szyby ludziom, których wyrzucało się z mieszkań. I za tych, którzy powstańca warszawskiego umieścili w piwnicy” – powiedział Nawrocki.
W kolejnej rundzie Trzaskowski odpowiedział, że za jego prezydentury miasto nie sprzedaje mieszkań komunalnych z bonifikatą. Stwierdził też: „za moich rządów nie oddaliśmy ani jednego mieszkania w ramach reprywatyzacji. Remontujemy pustostany, rozwijamy bazę mieszkań komunalnych i nie sprzedajemy mieszkań, chyba że w ekstremalnych sytuacjach, oferując wtedy mieszkania zastępcze”. „W Warszawie od lat nie ma eksmisji na bruk, a decyzje, o których pan mówi, nie mają miejsca” – dodał.
Minutę przed rozpoczęciem debaty w mediach społecznościowych Prawa i Sprawiedliwości i kandydata tej partii pojawiło się wideo. Karol Nawrocki opowiada, „jak ta historia wyglądała naprawdę”.
O Jerzym Ż. mówi, że to człowiek „z trudną przeszłością”, który „zmagał się z chorobą alkoholową”. Według prezesa IPN w 2010 roku Jerzy Ż. poprosił go o „pożyczkę na wykup, żeby miesięczne koszty były niższe”.
Nawrocki zaznacza, że ujawnia coś, o czym wcześniej nie mówił: „Pod koniec 2011 roku pan Jerzy trafił do aresztu. Obawiał się, że przez to, także przez długi, straci to mieszkanie i skończy jako bezdomny na ulicy. Dlatego sprawa sprzedaży mieszkania przyspieszyła, z jego inicjatywy”.
I dalej: „Ze względu na chorobę alkoholową i jego pobyt w areszcie ustaliliśmy, że 120 tys. złotych za to mieszkanie, wykazane w akcie i potwierdzone przez pana Jerzego, żebym przez następne lata kwotę tę sukcesywnie przeznaczał na utrzymanie mieszkania i doraźne wsparcie życiowe Jerzego”.
Nawrocki odnosi się do zarzutów, że złamał prawo, bo faktycznie nie zapłacił kwoty 120 tysięcy zł, choć tak zostało zapisane w akcie notarialnym „To rozwiązanie absolutnie zgodne z prawem. Strony same regulują sposób zapłaty [...] To rozwiązanie gwarantowało zapewnienie panu Jerzemu dachu nad głową i tak było realizowane” – mówi 12 maja 2025 Nawrocki.
Wcześniejsze wersje historii mieszkania Nawrocki przedstawił podczas konferencji prasowej w Węgrowie oraz w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim. Były to wersje niespójne lub sprzeczne z tym, co opowiadali politycy należący do jego sztabu, m.in. Przemysław Czarnek.
Sprawa mieszkania Nawrockiego wypłynęła podczas jednej z debat prezydenckich — organizowanej przez „Super Express”.
Przeczytaj także: