Po kolejnych rewelacjach o kłopotach, których napytał sobie minister nauki, trwa dyskusja, czy nadaje się na to stanowisko
Ministra ds. równego traktowania Katarzyna Kotula zrzeka się immunitetu, by bronić się przed zarzutem zniesławienia. Wyszedł z nim były prezes Polskiego Związku Tenisowego. Prokuratura potwierdziła, że polityczka była przez niego molestowana.
Ministra ds. równego traktowania Katarzyna Kotula (Lewica) była molestowana przez byłego prezesa Polskiego Związku Tenisowego Mirosława Skrzypczyńskiego – potwierdziła prokuratura. Polityczka przekazała tę informację, dodając, że śledczy wskazali na „czyny zabronione, do których doszło, gdy miała mniej niż 15 lat”.
Dwa lata temu sprawę nagłośnił Onet. Kotula miała być jedną z wielu osób poszkodowanych przez działanie Skrzypczyńskiego. Były prezes PZT pozwał Kotulę o zniesławienie, a polityczka stwierdziła, że chce bronić się w sądzie. W związku z tym zdecydowała się na rezygnację z immunitetu.
„Prokuratura, mimo że zdecydowała się zakończyć śledztwo ze względu na przedawnienie, stwierdziła, że doszło do molestowania seksualnego w czasie, kiedy byłam osobą małoletnią. Sprawstwo Mirosława Skrzypczyńskiego, byłego prezesa Polskiego Związku Tenisowego nie pozostawia w tej decyzji żadnych wątpliwości” – twierdzi Kotula. – „Za chwilę złożę wniosek do marszałka Sejmu o zrzeczenie się immunitetu. Chcę, jak każda obywatelka, stanąć przed sądem. Wiem, że prawda jest po mojej stronie, choć moja sprawa się przedawniła” – mówiła dziś w Sejmie ministra.
Portal Onet.pl ujawnił, że prezes Polskiego Związku Tenisowego Mirosław Skrzypczyński przez lata stosował przemoc psychiczną i fizyczną wobec rodziny, a także zawodniczek, które trenował. Część relacji pochodziła z początku lat 90., gdy Skrzypczyński był trenerem nieletnich tenisistów i tenisistek w klubie Energetyk Gryfino. 21 listopada posłanka Lewicy Katarzyna Kotula pod nazwiskiem opowiedziała o molestowaniu seksualnym, którego jako 13-letnia dziewczynka doświadczyła ze strony Skrzypczyńskiego.
Pod naciskiem mediów i opinii publicznej Mirosław Skrzypczyński zrezygnował z fotela prezesa PZT, ale pozostał członkiem zarządu. Dopiero 29 listopada wydał oświadczenie, w którym zrzeka się pełnienia jakichkolwiek funkcji w PZT. W oświadczeniu zastrzegł, że decyzja nie jest równoznaczna z przyznaniem się do winy. Przekonywał, że „padł ofiarą bezwzględnej manipulacji i kampanii oszczerstw”.
„Przez lata szłam z poczuciem winy. Myślałam, że może on mnie sobie upatrzył, bo coś robiłam, albo jakaś byłam. Czułam, że to, co mi się przytrafiło, było moją słabością. Wszyscy postrzegają mnie jako silną kobietę. Dziś silną polityczkę, kiedyś silną działaczkę na rzecz praw kobiet. I to nie jest tak, że przez te wszystkie lata czułam się słaba” – mówiła Kotula naszemu dziennikarzowi Antonowi Ambroziakowi. – „Czułam się zła, że wtedy, gdy miałam 13 lat, byłam słaba i nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Ludzie zadają mi dziś pytanie, czy stąd ten feminizm. Uśmiecham się i mówię, że feminizm nie musi wynikać z krzywdy, czy potrzeby odreagowania. U mnie akurat chodziło o wychowanie i otwartość, która zawsze była w domu” – wyznała na łamach OKO.press ministra.
331 deputowanych zagłosowało za wotum nieufności wobec rządu. To znacznie więcej niż 288 głosów – wymagana większość bezwzględna. W rezultacie rząd został obalony, a projekt budżetu na 2025 r. został odrzucony.
Tuż pod 20. parlament francuski przegłosował wotum nieufności dla rządu Michela Barniera. Czyli wszystko się odbyło zgodnie z oczekiwaniami. Rząd musi się teraz podać do dymisji. Michel Barnier będzie jednak nadal rządził, aż do powołania nowego gabinetu.
Według Reutersa prezydent Emmanuel Macron zamierza szybko powołać nowego premiera, jeszcze przed sobotą. Bowiem tego dnia na otwarcie po remoncie Katedry Notre Dame zjeżdżają do Paryża politycy z wielu krajów, między innymi prezydent elekt Donald Trump z USA.
Musi to być ktoś, kto jest w stanie uzyskać ponadpartyjne poparcie, aby przetrwać głosowanie nad wotum zaufania. Inną możliwością byłoby powołanie rządu technokratów bez programu politycznego.
Turbulencje wokół nowego rządu mogą potrwać nawet do połowy przyszłego roku. Dopiero wtedy mogą być przeprowadzone nowe wybory parlamentarne.
Dyskusja nad wotum nieufności wobec Michela Barniera rozpoczęła się o godzinie 16. Otworzył ją Eric Coquerel z lewicowej partii La France Insoumise, mówiąc: „Większość społeczeństwa popiera nasz wniosek o wotum nieufności”. Dodał, że wniosek o wotum nieufności „zmiecie ten rząd”, ponieważ — tu zwrócił się do Barniera i jego administracji – „nigdy nie byliście w stanie przechytrzyć klątwy, którą przekazał wam Emmanuel Macron: nielegalności”. Podkreślał, że poprzednim premierem odwołanym przez wotum nieufności był Georges Pompidou w 1962. r.
Przewodnicząca skrajnie prawicowej partii Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen powiedziała, że wotum nieufności jest "konieczne, aby położyć kres chaosowi”. Ostro krytykowała ustawę budżetową, która stała się początkiem kryzysu politycznego.
Le Pen zwracała się do Barniera, mówiąc, że zaproponowany przez niego budżet „nie tylko zaprzecza twoim obietnicom. Nie ma żadnego kierunku ani wizji„. Przewodnicząca Zjednoczenia Narodowego uważa, że projekt ustawy budżetowej ”bierze Francuzów na zakładników„. ”Szczególnie tych najbardziej bezbronnych: emerytów o niskich dochodach, chorych, biedniejszych pracowników, Francuzów zbyt bogatych, by im pomóc, ale niewystarczająco biednych, by uniknąć nękania podatkami” – mówiła Le Pen.
Cyrielle Chatelain z partii Les Écologistes podkreślała, że „nawet jeśli dziś wieczorem Francja pozostanie bez rządu i prace budżetowe będą musiały zostać wznowione prawie od początku, ręka [Écologistes] nie będzie drżeć podczas głosowania nad wotum nieufności”.
Inne zdanie wyraził Laurent Wauquiez, lider Republikanów. Podkreślał, że Barnier wziął na siebie odpowiedzialność za Francję, a kraj nie może „pozwolić sobie na luksus tygodni niestabilności rządu”.
„Nie możemy okłamywać Francuzów, mówiąc, że nie będzie żadnych konsekwencji. Będą konsekwencje i za te konsekwencje zapłacą Francuzi. Wszyscy, którzy dziś oddają się tej żałosnej grze, odpowiedzą za to przed narodem francuskim” – powiedział.
Kryzys polityczny we Francji wybuchł po przedstawieniu przez premiera Michela Barniera projektu ustawy budżetowej, która ma zmniejszyć deficyt, oscylujący obecnie wokół 6 proc. PKB. Według prognoz dług publiczny Francji ma osiągnąć prawie 115% PKB w przyszłym roku.
W projekcie zaproponowano podwyższenie podatków i cięcie wydatków, co zasiliłoby kasę państwową kwotą 60 mld euro. Projekt nie uzyskał jednak poparcia opozycji, w tym skrajnie prawicowej partii Marine Le Pen, Zjednoczenia Narodowego.
Barnier postanowił wykorzystać możliwość zawartą w Konstytucji i zapisy z ustawy dotyczące ubezpieczeń społecznych przyjąć bez głosowania. W odpowiedzi opozycja złożyła wniosek o wotum nieufności.
Michel Barnier jest premierem od września 2024.
Prezydent Francji Emmanuel Macron powołał go na to stanowisko aż 60 dni po przedterminowych wyborach parlamentarnych. Był to najdłuższy w historii Francji okres przejściowy między rezygnacją poprzedniego a powołaniem nowego szefa rządu.
Kaczyński, Czerwińska i Suski mogą stracić immunitety. Będzie nad tym głosował Sejm – na razie wniosek został przyjęty przez sejmową komisję.
Sejmowa Komisja Regulaminowa, Spraw Poselskich i Immunitetowych zagłosowała za przyjęciem wniosku Komendanta Głównego Policji o wyrażenie zgody na pociągnięcie Jarosława Kaczyńskiego, Marka Suskiego i Anny Czerwińskiej do odpowiedzialności karnej za wykroczenie. Chodzi o zachowanie posłów PiS podczas miesięcznic smoleńskich i niszczenie wieńców ustawianych przez aktywistę Zbigniewa Komosę.
Komosa oskarża Kaczyńskiego również o pobicie.
Posiedzenie trwało ponad pięć godzin, stawiła się na nim dwójka oskarżanych posłów — Marek Suski i Anna Czerwińska. Jarosław Kaczyński wyznaczył na swojego obrońcę Zbigniewa Boguckiego. Czerwińską reprezentował Kacper Płażyński, a Suskiego -Małgorzata Wassermann.
Bogucki odczytał pismo przygotowane przez Kaczyńskiego. „Moje zachowanie, dotyczące wieńców podczas obchodów miesięcznic katastrofy smoleńskiej, było uprawnioną reakcją na szkalowanie pamięci mojego zmarłego brata, śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Objęte wnioskiem zachowanie było uprawnioną reakcją na działania Zbigniewa Komosy” – napisał prezes PiS.
Postawa policji — jak zaznaczył Kaczyński – „poprzez bierność, a wręcz przyzwolenie, zachęca osoby dewastujące dobre obyczaje do odrażających aktywności, które — jak w przypadku Zbigniewa Komosy — ukierunkowane są wyłącznie na szkalowanie ofiar i ich rodzin”.
Na obradach pojawił się również sam Komosa. „Sprawę uderzenia mnie w twarz możemy zakończyć tu i teraz. Jeśli Jarosław Kaczyński przeprosi naród polski za kłamstwo o zamachu, to wycofam swoje oskarżenie. Jeśli potrzebuje czasu do namysłu, to daję mu go do czasu głosowania w Sejmie nad uchyleniem mu immunitetu” – mówił. „Dzięki tej propozycji Polacy będą mieli okazję przekonać się, czy Jarosław Kaczyński i jego obóz rzeczywiście dążą do zakończenia wojny polsko-polskiej, o której ostatnio tyle mówią” – dodał.
Wniosek o uchylenie immunitetu został przyjęty, jednak to nie koniec — teraz będzie głosował nad nim Sejm.
W marcu 2024 Komenda Stołeczna Policji wystąpiła do Komendy Głównej o pomoc prawną, by móc ścigać troje posłów PiS – Marka Suskiego, Jarosława Kaczyńskiego i Annę Czerwińską, którzy niszczyli wieńce pod pomnikiem smoleńskim. Wieńce składał aktywista Zbigniew Komosa, za każdym razem z tym samym napisem na tabliczce: „Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który ignorując wszelkie procedury nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród Polski. STOP KREOWANIU FAŁSZYWYCH BOHATERÓW!”
Krótko przed tym, jak PiS przegrał wybory, mundurowi przestali spełniać żądania prezesa Kaczyńskiego, by wieniec usunąć. 10 października 2023 roku Kaczyński własnoręcznie wyłamał tabliczkę z wieńca i ją zniszczył. 10 stycznia 2024 podobnie uczyniła Anna Czerwińska, a tabliczkę zabrała ze sobą. Dwa miesiące później próbował tego dokonać Kaczyński, ale bez powodzenia. Udało się to Markowi Suskiemu.
Aktywista za każdym razem składał zawiadomienia na posłów. 15 stycznia 2024 roku Zbigniew Komosa napisał pismo do ministra MSWiA Marcina Kierwińskiego. Skarżył się w nim na brak działań policjantów pod pomnikiem smoleńskim. Niedługo później dostał odpowiedź, w której Biuro Nadzoru Wewnętrznego MSW, informując, że „podjęło działania w przedmiotowej sprawie”.
W marcu, kilka tygodni po tej odpowiedzi, Komenda Stołeczna poinformowała, że chce uzyskać zezwolenie na ściganie posłów.
Na tym nie skończyła się historia posłów PiS i Zbigniewa Komosy. 10 października, podczas kolejnej miesięcznicy, ponownie doszło do przepychanek. Komosa oskarża Kaczyńskiego o pobicie — poseł miał uderzyć go dwukrotnie w twarz.
Na podstawie tych oskarżeń złożono wniosek o pozbawienie Kaczyńskiego, a także Suskiego i Czerwińskiej, immunitetów.
Greenpeace z okazji Barbórki apeluje do rządu: potrzebujemy realnego harmonogramu odejścia od węgla!
4 grudnia, z okazji Barbórki, Greenpeace rozwiesił na gmachu Ministerstwa Przemysłu w Katowicach transparent z napisem „węgiel jest skończony, przestańcie ściemniać!”. Aktywiści i aktywistki domagają się od rządu Donalda Tuska „urealnienia harmonogramu zamykania kopalń i zapewnienia sprawiedliwej transformacji górnictwa”.
„Polska polityka energetyczna opiera się na kłamstwie, że węgiel ma przyszłość. Największym prezentem na Barbórkę, jaki premier Donald Tusk może zrobić górnikom, to zdobyć się na uczciwość. Prawda jest taka, że w ciągu najbliższych 10 lat zamkną się najpewniej wszystkie elektrownie węglowe w Polsce. Już teraz energetyka kupuje coraz mniej węgla, a kopalnie działają tylko dzięki wielomiliardowym dopłatom z naszych kieszeni. Rząd musi urealnić daty zamykania kopalń i jednocześnie pomóc górnikom w przebranżowieniu” — komentuje Marek Józefiak, rzecznik i ekspert ds. polityki ekologicznej w Greenpeace Polska.
Greenpeace postuluje aktualizację harmonogramu zamykania kopalń, w której rząd miałby uwzględnić analizy, pokazujące, że elektrownie węglowe zostaną wyłączone do 2035 roku.
Organizacja wylicza, że w tym i przyszłym roku rząd wyda na pomoc publiczną dla kopalń kilkanaście miliardów złotych. „Gdyby przeznaczyć te pieniądze na ochronę zdrowia udałoby się pokryć niemal 60 proc. dziury budżetowej, która pojawi się w Narodowym Funduszu Zdrowia w 2025 roku. Łączny koszt realizacji tzw. umowy społecznej ws. górnictwa szacowany jest na 137 miliardów złotych” – podaje Greenpeace.
„Problem nierentownego górnictwa sam nie zniknie i rząd musi się wziąć do roboty. Potrzebujemy realistycznej polityki energetycznej, która z jednej strony pomoże górnikom się przebranżowić, a z drugiej zapewni wszystkim Polkom i Polakom tani i czysty prąd. Jeśli rząd nie odblokuje wiatraków i nie zbuduje innych odnawialnych źródeł energii, to w miejsce węgla wejdzie gaz, czyli drogie i importowane paliwo. To byłby fatalny scenariusz dla bezpieczeństwa energetycznego Polski” — podkreśla Anna Meres z Greenpeace.
Greenpeace wylicza, że w ciągu pierwszych trzech kwartałów 2024 roku górnictwo węgla kamiennego zaliczyło 9,2 miliarda złotych straty. Organizacja opublikowała raport, według którego już przy obecnej polityce większość polskich elektrowni węglowych zostanie zamknięta przed 2030 rokiem, a ostatnie elektrownie na węgiel — do 2035 roku.
Tymczasem, zgodnie z podpisaną w 2021 roku umową społeczną z górnikami ostatnie kopalnie mają działać aż do 2049 roku. Umowa, podpisana jeszcze przez rząd PiS, do dziś nie uzyskała notyfikacji Unii Europejskiej. Zapisano w niej szereg osłon dla górników i pracowników sektora, gwarancje zatrudnienia, a także wsparcie w przebranżowieniu. Rząd PiS, po rozmowach z sektorem węglowym, określił również harmonogram wyłączania kopalń — ostatnia ma działać aż do 2049 roku.
„Biorąc pod uwagę rozbieżność pomiędzy umową społeczną a realiami związanymi z wykorzystaniem węgla w energetyce – rząd zakłada dopłaty do wydobycia surowca – ponad 15 mld zł znalazło się na ten cel w tegorocznym i przyszłym budżecie państwa. Ale ile to będzie w przyszłości?” – pisali w październiku 2024 eksperci Forum Energii.
Z ich wyliczeń wynika, że same dopłaty do wydobycia węgla będą kosztować podatnika pomiędzy 31 a 83 mld zł. „Do tego dojdą koszty wygaszania wydobycia w ramach Spółki Restrukturyzacji Kopalń, odpraw górniczych, wsparcia regionów węglowych z unijnych funduszy” – wyliczają.
Opozycja i mieszkańcy Korei Południowej domagają się odwołania prezydenta po nieudanej próbie wprowadzenia stanu wojennego.
„Dekret o stanie wojennym Yoon Suk Yeola był wyraźnym naruszeniem konstytucji. Nie było żadnych powodów, aby go ogłosić. Było to poważne działanie wywrotowe i stanowi doskonałą podstawę do impeachmentu prezydenta" – stwierdziła opozycyjna południowokoreańska Partia Demokratyczna po wczorajszym (3.12) sześciogodzinnym stanie wojennym.
Podobną opinię mają również pozostali przedstawiciele opozycji. W sumie sześć partii złożyło w parlamencie projekt ustawy o impeachmencie. Głosowanie odbędzie się w najbliższy piątek lub sobotę.
Jeśli Yoon straci stanowisko, jego miejsce tymczasowo przejmie premier Han Duck-soo – do czasu przeprowadzenia nowych wyborów w ciągu 60 dni.
W środę zorganizowano czuwanie przy świecach w centrum miasta, a także przemarsz pod siedzibę prezydenta. Protestujący wzywali Yoon Suk Yeola do rezygnacji ze stanowiska. Reuters przypomina, że masowe protesty przy świecach doprowadziły wcześniej do impeachmentu byłej prezydent Park Geun-hye w 2017 r.
Nieoczekiwanie, 3 grudnia, w wystąpieniu telewizyjnym prezydent Korei Południowej Yoon Suk Yeol ogłosił, że wprowadza w kraju stan wojenny. Ogłosił, że wytępi „bezczelne pro-północnokoreańskie siły antypaństwowe”. Stwierdził, że partie opozycyjne zagrażają porządkowi konstytucyjnemu, więc jedynym rozwiązaniem jest stan wojenny.
Co oznaczał? Według koreańskiej agencji Yonhap cytowanej przez Reutersa „zakazana zostanie działalność parlamentu i partii politycznych, a media i wydawcy znajdą się pod kontrolą dowództwa stanu wojennego”. Podczas stanu wojennego nie można urządzać demonstracji, a działalność parlamentu jest zawieszona. Korea Południowa ogłosiła stan wojenny po raz pierwszy od 1980 roku.
Tego samego dnia zebrało się południowokoreańskie Zgromadzenie Narodowe. W obecności 190 z ogólnej liczby 300 posłów jednogłośnie uchwalono wniosek o zniesieniu stanu wojennego — nawet część członków partii prezydenta głosowała przeciwko decyzji Yoon Suk Yeola.
Stan wojenny trwał sześć godzin.