Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
„Państwo musi działać i stać po stronie pokrzywdzonych” – mówił podczas konferencji pełnomocnik rządu ds. odbudowy po powodzi Marcin Kierwiński. „Każdy zgłaszany przypadek musi być rozpatrzony, aby mieć 100-proc. pewność, że firmy ubezpieczeniowe działają prawidłowo” – dodał.
Podczas konferencji dotyczącej wypłacania odszkodowań powodzianom, pełnomocnik rządu ds. odbudowy po powodzi Marcin Kierwiński zapowiadał, że każdy sygnał o nadużyciach będzie sprawdzany. Chodzi o coraz częściej zgłaszane przypadki zaniżania odszkodowań. „Musimy mieć pewność, czy ludzie, którzy się ubezpieczali, są właściwie traktowani przez ubezpieczycieli” – stwierdził Kierwiński. „Będziemy sprawdzać, czy to ubezpieczyciel zachował się niewłaściwie, czy polisa była źle sformułowana itd.” – tłumaczył. Zastrzegał jednak, że nie przesądza, czy ubezpieczyciele zachowywali się niewłaściwie.
Wyliczał, że do grudnia 2024 r. ubezpieczyciele wypłacili ok. 800 mln zł odszkodowań za straty wywołane przez powódź. W jego ocenie „wydaje się, że pracują sprawnie”.
Obecny na konferencji prezes UOKiK Tomasz Chróstny poinformował, że Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zbada praktyki towarzystw ubezpieczeniowych.
„Zaczynamy od największych towarzystw ubezpieczeniowych, ale to nie jest katalog zamknięty” – powiedział. Urząd ma sprawdzić w toku postępowania, czy w ramach oferowania polis i likwidacji szkód mogło dochodzić do wprowadzenia konsumentów w błąd i naruszenia zbiorowych interesów konsumentów, w tym wprowadzenia do umów, regulaminów czy ogólnych warunków ubezpieczenia — klauzul abuzywnych. Chróstny poinformował, że spotkał się już z siedmioma największymi ubezpieczycielami. „Prezesi zobowiązali się do tego, że dokonają szybkiego i wnikliwego przeglądu procedur oraz zweryfikują likwidacje, gdzie była najmniejsza wartość świadczenia w stosunku do sumy ubezpieczeniowej” – dodał.
„Przyjechał ktoś z PZU, poświecił latarką, pomierzył, pooglądał, a później zaczęły się problemy – dwa miesiące ciągłego użerania się. Co chwilę ktoś coś chciał: jedne papiery, inne. No zaraz, skoro wysłali swojego pracownika, to chyba powinien od razu wszystko załatwić, prawda?” – opowiadała naszej dziennikarce Natalii Sawce Janina, mieszkanka Ołdrzychowic Kłodzkich. „Nie dali tyle, ile powinni. Zdjęcia pokazywałam – zalane wszystko, jak było, to pokazywałam, a oni wciąż chcieli coś więcej" – dodała.
Opowiadała, że dostała propozycję 30 tys. zł odszkodowania, co nie pokryje strat, jakie poniosła w trakcie powodzi.
Podobne historie słychać w innych miejscowościach, które we wrześniu 2024 ucierpiały podczas powodzi.
"Jestem podwójną powodzianką, podczas powodzi uległo uszkodzeniu moje mieszkanie w Stroniu i studio fotograficzne w Lądku. Wyrzuciłam większość rzeczy. Mieszkanie było ubezpieczone na 230 tysięcy zł. Odszkodowanie to 40 tysięcy. Przedstawiono kosztorys, który ma się nijak do tego, co jest, bo koszt odtworzeniowy to 150 tysięcy – opowiadała Polsatowi Marzena Zawal ze Stronia Śląskiego.
Potwierdzał to również burmistrz Stronia, Dariusz Chromiec: „Są problemy od samego początku, kiedy firmy ubezpieczeniowe weszły na nasz teren. Niezadowolenie z wypłat odszkodowań się nasila”.
Zbigniew Ziobro miał zeznawać przed komisją śledczą ds. Pegasusa. Nie stawiał się jednak na przesłuchaniach. Sąd okręgowy w Warszawie zgodził się na zatrzymanie go i przymusowe doprowadzenie przed komisję.
Były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro uważa, że sejmowa komisja śledcza zajmująca się sprawą Pegasusa jest nielegalna, dlatego do tej pory nie stawił się na przesłuchaniach. W piątek (24.01) w Sejmie, dopytywany o to, co zrobi, jeśli sąd zdecyduje o jego zatrzymaniu, odpowiedział: „Będę stał na gruncie prawa i nigdy nie odpuszczę. Prawda i prawo wygrają, tego jestem pewien”. Dodał, że „kto, jak kto, ale ja jako były minister sprawiedliwości muszę bronić zasad prawa przed tymi, którzy są tak naprawdę oprychami”.
W związku z niestawianiem się Zbigniewa Ziobry na przesłuchaniach, komisja wystąpiła do sądu o zatrzymanie go i doprowadzenie. Sejm uchylił mu w tym celu immunitet.
Przesłuchanie zaplanowano na najbliższy piątek – 31 stycznia. Zanim jednak do niego dojdzie, potrzebna była decyzja Sądu Okręgowego w Warszawie.
Ta zapadła w poniedziałek 26.01. Sąd zgodził się na zatrzymanie posła PiS i przymusowe doprowadzenie go przed komisję.
Komisja ds. Pegasusa bada legalność, prawidłowość i celowość czynności podejmowanych z wykorzystaniem oprogramowania Pegasus przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, służby specjalne i policję. Ma też ustalić, kto był odpowiedzialny za zakup Pegasusa i podobnych narzędzi dla polskich władz. Dotychczas komisja przesłuchała m.in.: byłego wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego, byłego wiceszefa ministerstwa sprawiedliwości Michała Wosia, byłego dyrektora Departamentu Spraw Rodzinnych i Nieletnich w Ministerstwie Sprawiedliwości Mikołaja Pawlaka oraz innych pracowników resortu sprawiedliwości.
Przed komisją zeznawali również podsłuchiwani Pegasusem: prokurator Ewa Wrzosek, były prezydent Sopotu Jacek Karnowski oraz europoseł KO Krzysztof Brejza.
Zbigniew Ziobro początkowo unikał stawienia się przed komisją, powołując się na względy zdrowotne. Dwukrotnie przedstawił wystawione przez lekarza sądowego zaświadczenie związane z chorobą nowotworową. 14 października 2024 ponownie nie stawił się przed komisją, ale nie usprawiedliwił swojej nieobecności. Został wezwany ponownie — na 4 listopada. Wtedy również nie stawił się na przesłuchaniu.
Tego samego dnia opublikował na portalu X oświadczenie oraz wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej z 10 września 2024 roku, który orzekł, że zakres działania komisji jest niezgodny z konstytucją. Stanisław Piotrowicz, uzasadniając decyzję Trybunału Julii Przyłębskiej, powiedział, że uchwała o powołaniu komisji śledczej ws. Pegasusa została „dotknięta wadą prawną”.
„Jeśli Sejm powoła komisję ds. Pegasusa bez wad wytkniętych w orzeczeniu TK, chętnie stawię się, by złożyć zeznania, bo pokażą one, jak wiele zrobiłem, by Polacy mogli czuć się bezpieczniej” – napisał Zbigniew Ziobro.
Białoruskie media państwowe podały wyniki exit poll po „wyborach” prezydenckich na Białorusi. Bez zaskoczeń — według sondażu ponad 87 proc. wyborców oddało głos na Aleksandra Łukaszenkę
Białoruska opozycja nazywa niedzielne (26.01) wybory prezydenckie „bezwyborami” – nie było w nim realnych oponentów ani szans na demokratyczny proces. Zgodnie z przewidywaniami, Aleksandr Łukaszenka „zwyciężył” z ogromną przewagą, a sondaże exit poll dają mu 87,6 proc.
Według informacji przekazanych przez reżimowe media pozostali oficjalni kandydaci zdobyli między 1-3 proc. głosów.
„Jeśli dyktator myślał, że jego pozorowane »wybory« dadzą mu legitymację, to bardzo się mylił. Świat demokratyczny jednoczy się w odrzuceniu tej farsy i wspieraniu Białorusinów w naszym apelu o wolność. To nie są wybory, ale »specjalna operacja« nielegalnego utrzymania się przy władzy. Łukaszenka, wspierany przez Putina, bierze 9 milionów Białorusinów jako zakładników, wciąga nas w wojnę i zdradza naszą suwerenność. Nigdy go nie zaakceptujemy. On nie reprezentuje Białorusi. Reżim musi zakończyć represje, uwolnić więźniów politycznych i ponieść odpowiedzialność za swoje zbrodnie. Białorusini zwyciężą!” – skomentowała liderka opozycji białoruskiej Swiatłana Cichanouska.
Kaja Kallas, szefowa unijnej dyplomacji, po niedzielnych „wyborach” zapowiedziała kolejne sankcje przeciwko reżimowi Alaksandra Łukaszenki. „UE będzie nadal nakładać restrykcyjne i ukierunkowane środki przeciwko reżimowi, jednocześnie wspierając finansowo społeczeństwo obywatelskie, białoruskie siły demokratyczne na uchodźstwie i białoruską kulturę” – podkreśliła Kallas w oświadczeniu wydanym w niedzielę wieczorem wspólnie z unijną komisarką ds. rozszerzenia Martą Kos.
Kallas podkreśliła, że „pozorowane wybory na Białorusi nie były ani wolne, ani uczciwe”. Dodała również, że „ludzie na Białorusi zasługują na prawdziwy głos w kwestii tego, kto rządzi ich krajem”.
Do nałożenia sankcji potrzeba zgody wszystkich 27 państw członkowskich.
Już przed „wyborami” pisaliśmy w OKO.press, że ich wynik jest przesądzony. „Ze strony samego Łukaszenki były sygnały, że chce mieć wynik powyżej 80 proc. Szacuję, że około 87 proc. mu namalują” – mówił w rozmowie z Romanem Pawłowskim-Felbergiem dr Aliaksandr Papko, analityk i politologiem, dziennikarz Telewizji Biełsat.
„Nawet same komisje nie wiedzą, ile osób zagłosowało na tego czy innego kandydata. System jest tak skonstruowany, że członek komisji liczy tylko mały stosik głosów, który jest mu przydzielony. Po zliczeniu poszczególnych stosików sekretarz komisji ze swoim zastępcą podchodzą do każdego z członków komisji, spisują coś ołówkiem, liczą na kalkulatorze i wpisują wynik do dokumentów, które wysyłają dalej. Jeżeli liczby się nie zgadzają, czy odbiegają od schematu, to wszystko poprawia Komisja Obwodowa. Na żadnym etapie nie ma rzeczywistego zliczenia głosów oddanych na kandydata” – wyjaśniał.
To był siódmy start Łukaszenki w wyborach. Rządzi Białorusią nieprzerwanie od 31 lat.
178 531 625 – to dokładna kwota, którą zakończył się 33. finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To o 3 miliony więcej niż w 2024 roku.
W nocy z niedzieli (27.01) na poniedziałek WOŚP ogłosił kwotę deklarowaną 33. finału — czyli sumę kwot szacunkowych od sztabów, wyników zbiórek elektronicznych w momencie zakończenia finału w studiu oraz darowizn przekazanych przez partnerów.
Licznik zatrzymał się na ponad 178 milionach złotych, ale ostateczna kwota będzie jeszcze wyższa.
Wciąż trwają aukcje internetowe, cały czas można wspierać WOŚP, wpłacając pieniądze do skarbonek online. Swoje zbiórki podsumowują sztaby z Polski i 23 innych krajów — jest ich w sumie 1686. Poprzedni, 32. finał WOŚP, zakończył się z kwotą 175 mln zł. Ostateczny wynik, podany w marcu, przekroczył 281 mln zł. Kwoty zbiórki co roku biją rekordy – 100 tysięcy w dniu finału po raz pierwszy padło w 2020 roku (kwota w dniu finału wyniosła wtedy 115 mln, a ostateczna – 186).
Celem tegorocznego finału było wsparcie oddziałów hematologii i onkologii dziecięcej. Jurek Owsiak, szef WOŚP, podkreślał, że niezależnie od wyniku, każda złotówka ze zbiórki będzie wydana na zakup sprzętów medycznych. W planie jest zakup m.in. zestawów laparoskopowych, robotów do chirurgii onkologicznej, mobilnych aparatów RTG cyfrowych, aparatów USG czy wyposażenia hospicjów.
W eskarbonkach udało się zebrać ponad 19 mln zł. Aukcje internetowe zebrały ponad 23 mln zł (stan na poniedziałkowy poranek). Można wylicytować m.in. kawę z Robertem Makłowiczem, mecz badmintona z Grzegorzem Turnauem, śniadanie z Donaldem Tuskiem, bilety na mecz FC Barcelony od Roberta Lewandowskiego, gotowanie z Rafałem Trzaskowskim czy rakietę oraz zestaw LEGO od Igi Świątek.
OKO.press również wspiera WOŚP, wciąż można wylicytować rozpiskę konfliktów na lewicy od „Programu politycznego” (licytuj tutaj!) i warsztaty pisania reportaży z Włodzimierzem Nowakiem (pod tym linkiem).
W szukanie winnych uszkodzenia są zaangażowani sojusznicy Łotwy z NATO
W niedzielę 26 stycznia 2025 uszkodzony został podmorski kabel światłowodowy między Łotwą a Szwecją. Jak poinformowała Łotwa, prawdopodobnie stało się to w wyniku działań zewnętrznych sił. Łotewska marynarka wojenna wysłała łódź patrolową w celu sprawdzenia statku podejrzanego o udział. Również dwa inne statki w tym rejonie zostały objęte dochodzeniem.
„Ustaliliśmy, że najprawdopodobniej doszło do uszkodzenia zewnętrznego i że jest ono znaczne” – powiedziała reporterom premier Łotwy Evika Silina po nadzwyczajnym posiedzeniu rządu – relacjonuje Reuters.
Silina dodała, że Łotwa prowadzi śledztwo w tej sprawie wraz z sojusznikami z NATO
Rzecznik szwedzkiej marynarki wojennej Jimmie Adamsson powiedział agencji Reuters, że jest za wcześnie, aby stwierdzić, co spowodowało uszkodzenie lub czy było ono celowe.
„Nie wiemy, jest za wcześnie na dochodzenie. Nie wiemy nawet, czy to wypadek, czy usterka kabla” — powiedział, dodając, że NATO ma główną odpowiedzialność za dochodzenie – podaje Reuters.
Kabel znajdował się na głębokości 50 metrów. Zakłócenia w transmisji danych spowodowane uszkodzeniem mają być znaczne, ale nie wpłynęły dotąd znacząco na dostarczanie usług światłowodowych na Łotwie.
Służby skontrolowały już płynący do Rosji statek Michalis San, pływający pod banderą Malty. Poinformowały jednak, że „nie zaobserwowano żadnej podejrzanej aktywności na statku ani uszkodzeń kotwicy”. Dwa inne statki, które przepływały w pobliżu miejsca wypadku, również są poddawane obserwacji.
Nie pierwszy raz doszło do uszkodzenia kabli biegnących po dnie Bałtyku.
W grudniu doszło do przerwania przebiegającego po dnie kabla elektroenergetycznego Estlink 2, łączącego Finlandię z Estonią. A dwa tygodnie później do zerwania kabli łączących Finlandię ze Szwecją. Wyniki śledztw w tych sprawach nie są jeszcze oficjalnie znane.
Podejrzenia padły na Rosję, która podejmuje próby sabotażu w krajach europejskich, w tym w Polsce. Oficjalnie Kreml odpowiedział, że to absurdalne oskarżenia i Moskwa nie jest odpowiedzialna za wszystko.
W połowie stycznia NATO rozpoczęło operację patrolową i obserwacyjną, która ma chronić infrastrukturę krytyczną w regionie Morza Bałtyckiego graniczącym z Rosją.
Jednak jak informował 19 stycznia dziennik „Washington Post”, według amerykańskich i europejskich funkcjonariuszy wywiadu uszkodzenia podmorskich kabli w 2024 roku, były najprawdopodobniej wynikiem wypadków morskich, a nie sabotażu ze strony Rosji.
Dowody zebrane przez agencje wywiadowcze miały wskazywać, że uszkodzenia to były „wypadki spowodowane przez niedoświadczone załogi pracujące na źle utrzymanych statkach”.