Po kolejnych rewelacjach o kłopotach, których napytał sobie minister nauki, trwa dyskusja, czy nadaje się na to stanowisko
Głos w sprawie szpiega GRU zabrał także prezydent Andrzej Duda. „Czyżby współpraca między służbami rosyjskimi a polskimi pod rządami premiera Tuska nadal była kontynuowana?” – pytał prezydent
Pablo Gonzalez to szpieg GRU pracujący przez dwa lata w Polsce pod przykrywką jako hiszpański dziennikarz. Był jedną z osób biorących udział na początku sierpnia w głośnej wymianie, w której Rosja uwolniła i wypuściła na Zachód przetrzymywanych więźniów politycznych w zamian za uwolnienie swoich szpiegów pracujących w krajach NATO. Na moskiewskim lotnisku Gonzaleza osobiście powitał Władimir Putin.
Przed wymianą Gonzalez spędził 2,5 roku w polskim areszcie. Trafił tam po zatrzymaniu przez ABW 28 lutego 2022 roku. Kilka dni po inwazji Rosji na Ukrainę Gonzalez został zatrzymany w Przemyślu, gdzie relacjonował pierwsze dni pełnoskalowej wojny dla hiszpańskich mediów.
14 sierpnia Prokuratura Krajowa skierowała akt oskarżenia, w którym stwierdzono, że Pablo González Yagüe vel Paweł Rubcow od kwietnia 2016 roku do lutego 2022 roku w Przemyślu, Warszawie i w innych miejscach, „biorąc udział w obcym wywiadzie [...], udzielał temu wywiadowi wiadomości, których przekazanie mogło wyrządzić szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, w tym również jako państwu członkowskiemu NATO”.
Jak podaje Rzeczpospolita Rubcow, zanim wrócił do Rosji, skorzystał z przysługującego mu uprawnienia i zapoznał się z całością materiału dowodowego z toczącego się w jego sprawie śledztwa.
„Rubcow czytał akta od połowy lipca – przez dwa tygodnie. – Z materiałami niejawnymi podejrzany zapoznawał się w kancelarii tajnej ABW. Z jawnymi, w siedzibie prokuratury – wskazuje rzecznik.
Tyle tylko, że prowadzący śledztwo, dając mu dostęp do akt, nie wiedział, że 31 lipca Rubcow wyjdzie z aresztu – wszystko odbyło się w nieznanym do dzisiaj trybie” – pisze Rzeczpospolita.
Jak wskazuje gazeta – funkcjonariusz GRU mógł zdobyć informacje wartościowe dla wywiadu Rosji.
Prokuratura Krajowa odniosła się do publikacji Rzeczpospolitej.
"Nie ma żadnej prawnej możliwości odmowy udostępnienia akt podejrzanemu, wobec którego złożono wniosek o tymczasowe aresztowanie. W szczególności w takiej sytuacji nie znajduje zastosowania art. 156 § 5 kpk, przewidujący możliwość odmowy z uwagi na „ochronę ważnego interesu państwa” (wobec podejrzanych odpowiadających z wolnej stopy).
Konieczność udostępnienia akt jest więc konsekwencją złożenia wniosku o zastosowanie, a następnie przedłużenie tymczasowego aresztowania" – czytamy w opublikowanym komunikacie.
Podczas briefingu prasowego rzecznik PK zapewniał, że „w tych aktach, zarówno jawnych, jak i niejawnych, nie było żadnych tajemnic państwowych, które mogą w jakikolwiek sposób zaszkodzić Polsce (...) nie ma żadnych tajemnic, nie ma ujawnionych żadnych technik operacyjnych, żadnych danych funkcjonariuszy”. Materiał niejawny miał dotyczyć tylko „zachowania Pablo G., czyli istoty tego postępowania”.
W czwartek do sprawy rosyjskiego szpiega odniósł się także prezydent Andrzej Duda, który został o nią zapytany przez dziennikarzy podczas konferencji prasowej z prezydentem Litwy Gitanasem Nausedą.
„Z trudem komentuje się tę sytuację, bo rzeczywiście jest tak, że obowiązujące przepisy pozwalają, strzegąc bezpieczeństwa i interesów Rzeczypospolitej, uczynić w takiej sytuacji wyjątek i nie dopuścić nawet podejrzanego czy skazanego do tego, aby zapoznał się z aktami, zwłaszcza jeżeli są to akta klauzulowane, akta tajne” – powiedział prezydent.
„O ile pamiętam, w 2012 roku za rządów Donalda Tuska została zawarta umowa pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a FSB, jeżeli chodzi o współpracę. Czyżby współpraca między służbami rosyjskimi a polskimi pod rządami premiera Tuska nadal była kontynuowana? Bo tak to wygląda” – dodał.
„Takiej wypowiedzi prezydenta nie chcę komentować. Aż nie chcę wierzyć, że mógł coś takiego powiedzieć” – powiedział Tomasz Siemoniak, szef MSWiA i koordynator służb specjalnych poproszony o komentarz przez TVN24.
Minister powołał się na rzecznika PK, który wskazywał, że Rubcow nie zapoznał się z żadnymi materiałami stanowiącymi tajemnicę państwową.
Andrzej Domański ogłosił, że komitet wyborczy PiS dostanie dotację pomniejszoną o kwotę prawie 11 mln zł.
W zeszłym tygodniu Państwowa Komisja Wyborcza podjęła uchwałę stwierdzającą, że ze strony komitetu wyborczego PiS doszło do naruszeń przepisów kodeksu wyborczego aż na 3,6 mln zł. Chodzi o wybory parlamentarne w 2023 roku. Co to oznacza?
Po pierwsze PiS musi zwrócić do Skarbu Państwa zakwestionowaną sumę, czyli 3,6 mln zł. Po drugie partyjna dotacja, pokrywająca wydatki na kampanię wyborczą, zostanie pomniejszona jednorazowo o trzykrotność tej kwoty, czyli o 10,8 mln zł. Wreszcie po trzecie: zmniejszona zostanie partyjna subwencja, wypłacana co rok przez całą kadencję. Przez wszystkie cztery lata PiS straci tu 43,2 mln zł.
Od decyzji PKW przysługuje PiS odwołanie do Sądu Najwyższego. Według obowiązujących przepisów orzekać ma w tej sprawie Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, kwestionowana przez europejskie trybunału. Partia zapowiedziała od razu, że skorzysta z tej ścieżki.
Przez ostatnich kilka dni niejasne było, co w obliczu decyzji PKW zrobi minister finansów, który jest odpowiedzialny za wypłaty środków. Przepisy nie precyzują postępowania w takich przypadkach. Możliwy był scenariusz, w którym minister wypłaca całość dotacji – można było argumentować, że do czasu „uprawomocnienia się decyzji”, czyli po wyroku SN, komitetowi należy się pełna pula. Drugą opcją była wypłata dotacji z potrąceniem sumy wskazanej przez PKW.
W czwartek wieczorem minister Andrzej Domański był gościem TVP Info.
„Otrzymałem decyzję PKW i po analizie tego dokumentu, tego pisma uruchomiłem wypłatę środków dla komitetów wyborczych, w tym również dla komitetu wyborczego PiS, zgodnie z decyzją PKW. 10,8 mln, prawie 11 mln zł, dotacja podmiotowa dla PiS-u została decyzją PKW obcięta. Pozostałe środki w kwocie ponad 27 mln zł zostały przekazane do wypłaty” – poinformował minister.
Domański zaznaczył, że kampania wyborcza została w ten sposób rozliczona. Jeśli chodzi zaś o trzeci krok, czyli subwencję, ministerstwo „czeka na decyzję PKW”. Skutkiem nieprzyjęcia sprawozdania komitetu wyborczego może być również całkowita utrata subwencji partyjnej aż do 2027 roku. Uchwała w tej sprawie jeszcze nie została przyjęta przez PKW. PKW podejmie ją w „nieodległym terminie”, czyli we wrześniu.
Prezydent Francji zdecydował, że nowym premierem zostanie Michel Barnier, polityk prawicowego ugrupowania, które zajęło czwarte miejsce w wyborach. Liderzy zwycięskiego Nowego Frontu Ludowego mówią o zamachu stanu
Prezydent Francji Emmanuel Macron mianował w czwartek nowego premiera. Został nim Michel Barnier, który ma 73 lata, a w czasie swojej długiej kariery politycznej był czterokrotnie ministrem, dwukrotnie unijnym komisarzem. W ostatnich latach zajmował także funkcję negocjatora UE ds. Brexitu.
Macron zwlekał z decyzją prawie dwa miesiące. Lipcowe, przyspieszone wybory parlamentarne we Francji zdobywając 180 miejsc, wygrała lewicowa koalicja Nowy Front Ludowy, złożona z opozycyjnej wobec Macrona, skrajnie lewicowej partii Francja Nieujarzmiona (LFI), Partii Socjalistycznej (PS), Partii Komunistycznej i mniejszego ugrupowania Ekologów. NFL nie zdobyła jednak większości w Zgromadzeniu Narodowym, która dawałaby szansę na samodzielne rządzenie.
Michel Barnier mianowany przez Emmanuela Macrona to polityk, który przez całe życie związany był z prawicą. Obecnie należy do partii Republikanie, która zajęła w wyborach czwarte miejsce z wynikiem 39 miejsc.
Liderzy Nowego Frontu Ludowego, jak podaje Reuters, zdążyli już nazwać decyzję prezydenta zamachem stanu. Jean-Luc Mélenchon ogłosił, że „wybory zostały Francuzom skradzione” i wezwał do protestów ulicznych w sobotę.
Macron liczy, że Michel Barnier, który w ostatnich latach m.in. zaostrzył swoje stanowiska w kwestii migracji, uzyska poparcie skrajnie prawicowego Zgromadzenia Narodowego, które zajęło trzecie miejsce (142 mandaty). Lider ruchu Jordan Bardella zapowiada, że partia nie zablokuje kandydata prezydenta, ale będzie apelować o to „aby główne problemy Francuzów – koszty utrzymania, bezpieczeństwo, imigracja – zostały w końcu rozwiązane”.
Na oddziale ginekologiczno-położniczym w szpitalu w Nowym Targu doszło do kolejnej tragedii — poinformował Tygodnik Podhalański.
Jak podaje Tygodnik Podhalański zmarła kobieta to 25-letnia Ukrainka mieszkająca w Rabce. 14 sierpnia trafiła do Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II w Nowym Targu. W tamtym momencie nosiła w sobie już martwy płód, który lekarze wyciągnęli operacyjnie. Kobietę w ciężkim stanie, co miało mieć związek z problemami przy transfuzji krwi, przetransportowano do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
„Trafiła na intensywną terapię, tam zmarła. Ponoć była zakażona sepsą” – relacjonuje TP. „Pacjentka ta trafiła na nowotarski Szpitalny Oddział Ratunkowy już kilka miesięcy wcześniej, na początku swojej ciąży.
Wszystkie informacje są nieoficjalne. Dyrekcja nowotarskiego szpitala i SU w Krakowie odmawia jakiegokolwiek komentarza, zasłania się tajemnicą lekarską i ustawą o prawach pacjenta”.
Zmarła kobieta osierociła trójkę dzieci.
Jak przypomina TP, to nie pierwszy tego rodzaju przypadek w nowotarskim szpitalu. W 2023 roku do placówki zgłosiła się Dorota. Kobieta miała 33 lata i była w 20. tygodniu ciąży. Powodem interwencji lekarskiej było przedwczesne odpłynięcie wód płodowych. Zmarła trzy dni później – w środę 24 maja 2023 roku.
Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu po sekcji zwłok poinformowała, że przyczyną śmierci był wstrząs septyczny – ostatni etap rozwoju sepsy (nieprawidłowa odpowiedź organizmu na zakażenie często nazywana również posocznicą), który spowodował niewydolność krążeniowo-oddechową.
Szczegóły sprawy opisywaliśmy w tekście:
*Na zdjęciu głównym fotografia z protestu „Ani jednej więcej” z 2021 roku w Warszawie. Autor: Robert Kuszyński
Zdaniem prezesa PiS przeszukania w domu Roberta Bąkiewicza i siedzibie Stowarzyszenia Marszu Niepodległości to atak na „uroczystość, która przebiega spokojnie i nic złego tam się nie dzieje”. O ile nie dochodzi tam „do prowokacji, jak za zarządów PO”.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński zabrał w czwartek głos w sprawie przeszukań w domu Roberta Bąkiewicza oraz siedzibie Stowarzyszenia Marszu Niepodległości. Działania służb miały związek ze śledztwem dotyczącym przestępstw, do których miało dojść podczas Marszu Niepodległości w 2018 r.
„To, że łamane jest prawo, konstytucja, że mamy w gruncie rzeczy stan bezprawia w Polsce, to jest oczywiste. Ale tym razem mamy do czynienia i z łamaniem prawa, i z atakiem na uroczystość, mówię o Marszu Niepodległości, w której uczestniczą setki tysięcy zwykłych Polaków i która to uroczystość, jeżeli nie ma prowokacji, tak jak to było za rządów PO, przebiega spokojnie i nic złego tam się nie dzieje” – mówił Kaczyński. „To jest sytuacja, która wydawałoby się, że powinna odpowiadać każdemu normalnemu rządowi polskiemu, to znaczy takiemu, który chce realizować polskie interesy. Ale dzisiaj mamy rząd, który realizuje interesy innego państwa, niemieckiego”.
Prezes PiS stwierdził, że działania prokuratury w sprawie organizatorów Marszu „całkowicie błędnie sprowadzane są do zemsty”. W jego ocenie chodzi o coś więcej, a mianowicie o delegalizację wydarzenia, a w dalszym kroku „pacyfikację kraju, pozbawienie go niepodległości”.
„Stąd nasz protest i to protest, który my chcemy wyrazić tym razem już nie tylko tutaj, z tego miejsca, czy w Sejmie, ale także chcemy go wyrazić, korzystając z prawa do demonstracji. Tego rodzaju wiec pod Ministerstwem Sprawiedliwości odbędzie się nie w tę najbliższą sobotę, tylko w tę kolejną” – zapowiedział.
Jarosław Kaczyński zapowiedział także, że 11 listopada pójdzie osobiście w Marszu Niepodległości.
Prezes PiS odniósł się także do kwestii kandydata partii na prezydenta w zbliżających się wyborach. Przekazał, że „sam jeszcze nie wie, kto nim będzie”. Zdradził jednak, że Mateuszowi Morawieckiemu może być w takim wyścigu wyjątkowo trudno uzyskać pożądany wynik.
„Wejść do drugiej rundy to jest zadanie niełatwe, ale no, wielu naszych kandydatów z całą pewnością by weszło. Chodzi o to, żeby w tej drugiej rundzie wygrać, a pan premier był wielokrotnie, w moim przekonaniu najgłębszym niesłusznie, ale bardzo atakowany i też nie wzbudza specjalnego zaufania w tej najbardziej prawej części elektoratu, z którą też musimy się liczyć” – zdradził prezes PiS.
„To wszystko razem bierzemy pod uwagę i to są jakby przesłanki, które będą decydowały. To znaczy, że kandydatem może być ktoś, kto jest w stanie zjednoczyć wszystkie części tej patriotycznej części naszego społeczeństwa” – wyjaśniał.