Już w sobotę poznamy wyniki prawyborów w KO – kto zostanie kandydatem na prezydenta? Rosja atakuje Ukrainę Oresznikiem
Polska 2050 przygotowała projekt nowelizacji ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele i święta. Ale projekt nie ma poparcia części koalicjantów.
W czwartek 13 czerwca w Sejmie posłowie i posłanki debatowali nad przywróceniem handlu w niedzielę.
Projekt Polski 2050 zakłada zwiększenie liczby niedziel handlowych do dwóch w miesiącu. Działalność sklepów miałaby być dopuszczalna w pierwszą i trzecią niedzielę każdego miesiąca.
Projektodawcy proponują też, by pracownikowi przysługiwał za ten czas 200 proc. wynagrodzenia oraz inny dzień wolny od pracy w okresie 6 dni kalendarzowych poprzedzających lub następujących po takiej niedzieli. Każdy pracownik miałby też mieć prawo do co najmniej dwóch niedziel w miesiącu wolnych od pracy.
„To debata o tym, jakim krajem ma być Polska” – mówił Ryszard Petru, poseł Polski 2050, który odpowiada za projekt.
„Dzisiejsza debata o uwolnieniu handlu w niedziele jest czymś więcej niż tylko dyskusją o zakupach w niedziele. To debata o tym, jakim krajem ma być Polska. Czy krajem wolności, świeckiego państwa, państwem zaufania, wzrostu gospodarczego i dobrobytu, czy krajem nakazów, kar, krajem promującym kombinowanie, w którym w imię ideologii ogranicza się możliwości zarobkowe i wolność Polaków. To debata o tym, jak głęboko państwo powinno regulować nasze życie, mówić nam, jak mamy żyć, pracować, spędzać czas. To debata o wolności, wolności jednostki, która w ostatnich 8 latach została zastąpiona omnipotencją państwa” – stwierdził Ryszard Petru w Sejmie.
Petru podkreślił też, że wprowadzony w 2018 roku zakaz nie spełnił założeń: nie wzmocnił małych sklepów wobec wielkich sieci handlowych.
„Zakaz handlu w niedziele doprowadził do upadku 30 tysięcy sklepów, polskich sklepów i przyczynił się do dominacji dwóch sieci dyskontowych i Żabki. W samym 2023 roku zamknięto 3 tysiące małych sklepów” – powiedział Petru. Dodał, że jest za szukaniem „sensownego kompromisu”.
„Jestem otwarty na to, aby w Polsce szukać sensownego kompromisu, sensownego rozwiązania. Takich możliwości jak otwarcie sklepów na przykład w obszarach turystycznych czy godziny otwarcia w niedziele. To, co byłoby najlepszym rozwiązaniem, to przeniesienie w niedziele kompetencji w tym zakresie na poziom samorządu” – stwierdził poseł.
Przeciwko uwolnieniu handlu są organizacje związkowe zrzeszające pracowników handlu, a nawet organizacje pracodawców, w tym zrzeszająca około 30 tysięcy handlowców Polska Izba Handlu. PIH alarmuje, że wejście w życie proponowanych przepisów pozbawi drobnych handlowców szans na konkurowanie z dużymi dyskontami.
Z rozwiązaniem zaproponowanym przez Polskę 2050 nie zgadza się także Lewica. Jak mówiła w Sejmie ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, jedyną grupą, która chce zniesienia ograniczenia handlu w niedzielę, są galerie handlowe.
„Zwiększenia liczby pracujących niedziel, handlowych niedziel i zniesienia ograniczenia handlu w niedziele nie chcą po pierwsze pracownicy, a przede wszystkim pracownice handlu, bo to głównie kobiety pracują w tej branży (…). Nie chcą tego także przedsiębiorcy. I to zarówno mali, średni, jak i ci więksi (…). Co ciekawe, wcale nie chcą tych zmian duże sieci handlowe, bo one z kolei informują, że już teraz brakuje im rąk do pracy (…). Trzeba zatem zapytać: kto jest za? Oraz uczciwie odpowiedzieć, że tym kimś są galerie handlowe. Nie małe sklepy, nie duże sklepy, nie pracownicy i nie Polacy. Galerie” – mówiła Dziemianowicz-Bąk. Retorycznie zapytała też, czy potrzeba galerii handlowych jest tak istotną społecznie, żeby stawiać ją nad potrzebami innych grup.
„Myślę, że na to pytanie możecie sobie państwo odpowiedzieć sami” – podsumowała.
Projekt Trzeciej Drogi ma zostać poddany pod głosowanie w piątek 14 czerwca. Przy tym, że klub Lewicy jest przeciwko, podobnie jak PiS, Ryszard Petru będzie musiał przekonać do swojego projektu część posłów Konfederacji. Tylko wówczas projekt ma szansę zostać przyjęty.
Najnowszy sondaż pracowni Ipsos pokazuje niedużą różnicę w poparciu dla obu kandydatów. Aż 20 proc. respondentów najchętniej zagłosowałaby na kogoś innego, albo w ogóle nie weźmie udziału w wyborach – donosi Reuters.
Donald Trump ma dwa punkty procentowe przewagi nad urzędującym prezydentem Joe Bidenem w najnowszym sondażu przedwyborczym pracowni Ipsos przeprowadzonym na zlecenie agencji Reuters.
Gdyby wybory odbyły się w najbliższy weekend, na kandydata Republikanów głos gotowych byłoby oddać 41 proc. wyborców, a na urzędującego prezydenta Joe Bidena 39 proc.
Aż 20 procent respondentów badania Ipsos deklaruje, że zagłosowałoby na innego kandydata albo w ogóle nie weźmie udziału w wyborach.
Przewaga Trumpa nie przekracza granicy błędu statystycznego, który w tym badaniu wynosi 3 proc. W badaniu z 31 maja taką przewagę nad kandydatem Republikanów miał prezydent Joe Biden. Kandydaci idą więc łeb w łeb.
Wynik listopadowych wyborów jest więc bardzo niepewny.
Obaj kandydaci mają też na koncie coś, co w oczach wyborców poważnie ich obciąża.
Na niekorzyść Bidena przemawia jego wiek – ma 81 lat. Ostatnio spadła też na niego duża krytyka za bezkrytyczne popieranie Izraela w wojnie z Hamasem, pomimo zbrodni, których armia Izraela dopuszcza się w Gazie.
Trump jest pierwszym byłym prezydentem USA skazanym w procesie karnym. Ostateczny wyrok w jego pierwszej sprawie ma zapaść w lipcu – może zostać skazany na karę grzywny lub karę pozbawienia wolności. Jednocześnie toczą się wobec niego jeszcze trzy postępowania prokuratorskie.
Sondaż Ipsos na zlecenie Reutersa został przeprowadzony jako ankieta online na 930 wyborców.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pracuje nad ustawą, która ma wdrażać postanowienia europejskiej dyrektywy o adekwatnych minimalnych wynagrodzeniach. Ale MRPiPS ma też swoje propozycje
Już w listopadzie 2024 roku powinna wejść w życie ustawa wprowadzająca do polskiego porządku prawnego postanowienia europejskiej dyrektywy o adekwatnych minimalnych wynagrodzeniach. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pracuje nad projektem w tej sprawie.
Zgodnie z dyrektywą państwa członkowskie powinny zagwarantować, że będą stopniowo dążyć do oparcia płacy minimalnej na referencyjnej wysokości 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce – poinformowała na konferencji prasowej ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
„Za godną pracę należy się godna płaca" – powiedziała Dziemianowicz-Bąk.
"Płace to nie jest już coś, czym polska gospodarka powinna negatywnie konkurować. Skończył się na szczęście ten czas, kiedy polska gospodarka miała na celu konkurowanie niskimi kosztami zatrudnienia, tanią siłą roboczą i zderegulowanymi warunkami. Dziś polski rynek pracy konkuruje o pracownika z rynkami zachodnimi. Musimy konkurować także godnymi płacami” – dodała ministra.
Dziemianowicz-Bąk podkreśliła jednak, że to oparcie wynagrodzenia minimalnego o referencyjną wartość 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce nie jest celem, który natychmiast stanie się wymogiem obowiązującym wszystkich pracodawców w Polsce. Jego obowiązywanie będzie wprowadzane stopniowo.
„Zgodnie z dyrektywą europejską to jest cel, do którego należy dążyć, a nie cel, który ma być zrealizowany od razu" – tłumaczyła Dziemianowicz-Bąk.
Podkreśliła jednak, że to cel ważny, do którego trzeba dążyć „z korzyścią dla polskiej gospodarki i polskiego pracownika”.
Ustawa wdrażająca postanowienia europejskiej dyrektywy o adekwatnych minimalnych wynagrodzeniach w Unii Europejskiej powinna wejść w życie w listopadzie tego roku. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej proponuje w niej także dodatkowy zapis.
„Płaca minimalna, jak sama nazwa wskazuje, to pewne minimum. Dlatego płaca zasadnicza czy podstawowa nie powinna być niższa niż to minimalne wynagrodzenie. Dlatego proponujemy we wspomnianej ustawie wprowadzenie takiego mechanizmu, gdzie płaca zasadnicza nie może być niższa niż płaca minimalna, a wszystkie premie, wszystkie dodatki mogą być naddatkami do tego zasadniczego wynagrodzeni. To jest propozycja Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej" – podkreśliła Dziemianowicz-Bąk.
„Liczymy na merytoryczną i konstruktywną debatę na temat tej propozycji” – dodała.
W czwartek 13 czerwca rząd ogłosił też propozycję wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę na pierwsze półrocze 2025 roku. Od stycznia 2025 roku miałoby wynieść 4626 zł brutto, czyli 30,20 zł za godzinę – wynika z propozycji Rady Ministrów.
To oznacza wzrost o ponad 300 złotych wobec poziomu, który będzie obowiązywał od lipca.
Ostateczna wysokość płacy minimalnej na pierwsze półrocze 2025 roku będzie teraz negocjowana w Radzie Dialogu Społecznego. Po tych negocjacjach rząd musi ogłosić wysokość wynagrodzenia minimalnego do 15 września.
Cykliczne podwyżki płacy minimalnej to spełnienie zapisu ustawy o płacy minimalnej, która gwarantuje coroczny wzrost wysokości minimalnego wynagrodzenia w stopniu nie niższym niż prognozowany na dany rok wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych ogółem.
Od stycznia 2024 minimalne wynagrodzenie za pracę wynosi 4242 zł brutto (27,70 zł za godzinę). W lipcu wzrośnie po raz kolejny, tym razem do poziomu 4300 zł, co daje 28,10 zł za godzinę.
Rząd szacuje, że w 2025 r. w Polsce płacę minimalną będzie otrzymywać ponad 3,1 mln pracownic i pracowników.
Jak informuje MRPiPS, według danych GUS, przeciętne wynagrodzenie w I kw. 2024 roku wyniosło 8147 zł i było wyższe o 14,4 proc. w stosunku do I kw. 2023 roku. Jednocześnie inflacja ukształtowała się w tym czasie na poziomie 2,8 proc., co wskazuje na szybki realny wzrost wynagrodzeń. To oznacza, że obecnie minimalne wynagrodzenie stanowi około 52 proc. przeciętnego wynagrodzenia.
Liderzy państw G7 dogadali się w sprawie finansowania kolejnego pakietu pomocy dla Kijowa o wartości 50 miliardów dolarów. Środki mają pochodzić z zysków z rosyjskich aktywów zamrożonych w zachodnich instytucjach finansowych
Podczas rozpoczynającego w czwartek 13 czerwca w miejscowości Borgo Egnazia we włoskiej Apulii dwudniowego szczytu państw G7 udało się dogadać szczegóły planu sfinansowania pożyczki o wartości 50 miliardów dolarów dla Ukrainy – poinformował Reuters.
Pożyczka ma być sfinansowana z zysków z rosyjskich aktywów zamrożonych w zachodnich instytucjach finansowych. Ma zostać przeznaczona na wsparcie ukraińskiego budżetu oraz finansowanie wydatków militarnych, na odbudowę oraz cele humanitarne. Pieniądze mają być uruchomione pod koniec roku.
Jak informuje Reuters, „niemal na pewno” ta decyzja zostanie ogłoszona jako jedno z osiągnięć szczytu.
Na te doniesienia natychmiast zareagowały służby prasowe Kremla. Rzeczniczka rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Maria Zacharowa powiedziała, że takie działanie będzie działaniem nielegalnym, a odpowiedź Rosji “będzie dla Unii Europejskiej bardzo bolesna”.
W zachodnich instytucjach finansowych – zarówno na terenie UE, jak i w USA – zamrożonych jest około 260 miliardów euro aktywów rosyjskiego banku centralnego. Rocznie generują one zysk na poziomie ok. 2,5-3,5 miliarda euro rocznie, który według UE nie należy do Rosji, lecz stanowi zysk nadzwyczajny.
Za wykorzystaniem tych środków na cele finansowania pomocy Ukrainie bardzo naciskają Stany Zjednoczone. Rosja twierdzi, że jakiekolwiek przekierowanie zysków z zamrożonych funduszy byłoby równoznaczne z kradzieżą.
To niejedyna decyzja szczytu G7 ważna dla Ukrainy.
Przy okazji szczytu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, który dołączył do liderów G7 w czwartek, podpisał 10-letnią umowę dotyczącą gwarancji bezpieczeństwa z Japonią.
Jak poinformował Zełenski na platformie X, w ramach umowy Japonia zobowiązuje się do wspierania Ukrainy w obliczu rosyjskiej agresji zarówno w zakresie bezpieczeństwa i obrony, jak i pomocy humanitarnej, współpracy technicznej i finansowej, a także do podejmowania wspólnych wysiłków na rzecz pokoju. Japonia zobowiązuje się też do nałożenia sankcji na agresora. Jeszcze w tym roku Tokio przekaże Ukrainie pomoc o wartości 4,5 miliarda dolarów.
Jeszcze tego samego wieczoru podobna umowa została podpisana ze Stanami Zjednoczonymi.
USA zobowiązują się do zaopatrywania Ukrainy w broń i amunicję, rozszerzenia mechanizmów dzielenia się informacją wywiadowczą, kontynuowania szkoleń dla ukraińskich żołnierzy w USA i w Europie, podejmowania działań na rzecz zwiększania interoperacyjności pomiędzy armią Ukrainy a armiami państw NATO zgodnie ze standardami sojuszu, a także inwestycji w przemysł obronny Ukrainy, tak by ta, z czasem, była w stanie produkować swoją własną broń i amunicję.
„Nie odpuszczamy. Stoimy razem, ramię w ramię, wbrew tej nielegalnej agresji” – mówił na wspólnej konferencji prasowej prezydent USA Joe Biden.
Szczyt G7 potrwa do soboty. Jego gospodynią jest premierka Włoch Giorgia Meloni – Włochy sprawują obecnie rotacyjną prezydencję w grupie.
Od północy w czwartek 13 czerwca na ponad 60-kilometrowym odcinku granicy Polski z Białorusią w województwie podlaskim obowiązuje zakaz wstępu i przemieszczania się. Wyjaśniamy, co można, a czego nie w strefie buforowej
Zakaz został wprowadzony rozporządzeniem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji na okres 90 dni pomimo protestów aktywistów i lokalnych przedsiębiorców.
MSWiA zapewnia, że strefa została ograniczona do „niezbędnego minimum”.
Strefa buforowa obejmuje pas przygraniczny o długości 60,67 km, położony w zasięgu terytorialnym placówek Straży Granicznej w Narewce, Białowieży, Dubiczach Cerkiewnych oraz Czeremsze.
Na odcinku około 44 km obszar objęty zakazem to 200 m od linii granicy państwowej. Natomiast na odcinku około 16 km, położonym w rejonie rezerwatów przyrody, strefa jest szersza – ma około 2 km.
Obszar strefy objętej zakazem nie obejmuje terenu miejscowości i szlaków turystycznych. Gminy objęte zakazem można odwiedzać.
W obszarze strefy mogą przebywać jedynie funkcjonariusze Policji, Straż Graniczna i żołnierze Wojska Polskiego. Jak podaje MSWiA, strefa buforowa wprowadzona jest po to, by doprowadzić do „ograniczenia aktywności działań grup przemytniczych, ułatwiających proceder nielegalnej migracji”.
Dostęp do strefy będzie też możliwy na podstawie przepustek wydawanych przez Straż Graniczną.
Jak zapewniał minister spraw wewnętrznych i administracji Tomasz Siemoniak, w strefie będą mogły działać organizacje pomocowe, a także dziennikarze.
„Przewidujemy zgody Straży Granicznej. Nikt nie będzie odsuwany. Przejrzystość tej sytuacji jest ważną wartością w tym wszystkim. Nie ma żadnego powodu, by odcinać tę granicę od mediów” – mówił Siemoniak w radiowej Jedynce w środę 12 czerwca.
Podkreślił też, że strefa nie obejmuje obszaru żadnej miejscowości, a na terenie nią objętym nie ma szlaków turystycznych.