Witaj w sekcji depeszowej OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Australia została pierwszym krajem, który zakazał korzystania z mediów społecznościowych dla dzieci poniżej 16. roku życia.
Od środy (czyli od godz. 15 we wtorek czasu polskiego) młodzi Australijczycy nie mogą zakładać ani korzystać z kont na popularnych platformach mediów społecznościowych na mocy nowych przepisów federalnych ogłoszonych przez rząd premiera Anthony'ego Albanese'a.
"Wykorzystajcie w pełni nadchodzące wakacje szkolne. Zamiast spędzać je na przewijaniu ekranu telefonu, zacznijcie uprawiać nowy sport, nauczcie się grać na nowym instrumencie lub przeczytajcie książkę, która od dawna leży na półce” – mówi premier w specjalnym przemówieniu do uczniów, które zostanie odtworzone w tym tygodniu w szkołach.
Dziesięć czołowych platform, takich jak m.in. TikTok, YouTube, Instagram i Facebook otrzymało nakaz blokowania dostępu dzieciom. Nie zostały nim jednak objęte takie aplikacje jak Messenger Kids, WhatsApp, Kids Helpline, Google Classroom i YouTube Kids.
Nowe prawo nie karze dzieci ani rodziców, ale wprowadza kary nawet w wysokości do 33 mln dolarów amerykańskich dla platform, które nie będą przestrzegały przepisów. Zobowiązuje je też do wprowadzenia systemu wykrywania nieletnich próbujących uzyskać dostęp do ich usług.
Jak informuje „The Australian Financial Review” gigant technologiczny Reddit już przygotowuje się do wszczęcia postępowania sądowego przeciwko rządowemu zakazowi. Do Sądu Najwyższego wpłynęła też skarga, którą złożyli aktywiści z Digital Freedom Project wraz z dwójką 15-latków. Ich zdaniem nowe przepisy łamią prawo do domniemanej ”wolności komunikacji politycznej".
W listopadzie ubiegłego roku rząd Australii uchwalił ustawę o nazwie Online Safety Amendment (Social Media Minimum Age) Bill 2024. Rząd argumentował, że zakaz korzystania z mediów społecznościowych jest konieczny dla ochrony zdrowia psychicznego i dobrostanu australijskich dzieci i nastolatków. Zdaniem prawodawców zagrożenia związane z mediami społecznościowymi, takie jak szkodliwe treści i cyberprzemoc, przeważają nad pozytywnymi aspektami.
Tymczasem podobne wnioski płyną z raportu pt. „Nastolatki” opublikowanego we wrześniu przez NASK. Wynika z niego, że polskie nastolatki spędzają w internecie średnio 4 godziny i 59 minut w dni powszednie. Lwią część tego czasu poświęcają na media społecznościowe (w 2024 roku były to średnio 3 godziny i 23 minuty). Przeciętny polski nastolatek ma średnio 6,5 konta w mediach społecznościowych.
„Co trzeci nastolatek spotyka się z przemocą online – a skala złych doświadczeń poraża. Nasze dzieci milczą (47% nic nie zrobiło z cyfrową agresją) i znoszą: wyzywanie (29%), ośmieszanie (19%), poniżanie (18%) i straszenie (13%). Rodzice (w znaczących 66%) mają złudne przekonanie, że dziecko przyjdzie do nich po pomoc” – można przeczytać w raporcie NASK.
"Zakaz korzystania z mediów społecznościowych w Australii… jest jak kanarek w kopalni węgla” – komentuje australijskie przepisy Tama Leaver, profesor studiów internetowych na Uniwersytecie Curtin cytowana przez agencję Reuters. Podobne regulacje zamierzają wprowadzić też m.in. Malezja, Dania i Francja.
W listopadzie Parlament Europejski wezwał do wprowadzenia w całej Europie minimalnego progu 16 lat dla nieletnich, którzy nie mogliby korzystać z mediów społecznościowych bez zgody rodziców.
Przeczytaj także:
Komisja Europejska wszczęła dochodzenie antymonopolowe w sprawie Google. Wcześniej nałożyła już karę na platformę X Elona Muska.
KE wyraziła zaniepokojenie, że Google mogło wykorzystywać treści od wydawców internetowych do generowania usług opartych na sztucznej inteligencji.
„Komisja zbada, w jakim stopniu generowanie przez Google „Przeglądów AI” i „Trybu AI” opiera się na treściach wydawców internetowych bez odpowiedniego wynagrodzenia za to i bez możliwości odmowy udostępnienia treści bez utraty dostępu do wyszukiwarki Google” – czytamy w oświadczeniu.
Unijne dochodzenie w sprawie Google zostało wszczęte w wyniku lipcowej skargi wydawców. Nie wiadomo, jak długo potrwa, ale sprawa zostanie potraktowana priorytetowo. W przypadku potwierdzenia nieścisłości KE będzie mogła nałożyć karę finansową na technologicznego giganta.
Jest to kolejne z serii działań UE mających na celu regulowanie amerykańskich dużych firm technologicznych.
Kilka dni temu KE ukarała grzywną 120 mln euro platformę X za naruszenie obowiązków wynikających z Aktu o usługach cyfrowych (DSA). Uznała, że korporacja Elona Muska łamie trzy przepisy DSA: w sposób wprowadzający błąd stosuje „niebieski znaczek” do weryfikacji użytkowników, nie ma przejrzystego repozytorium reklam oraz nie udostępnia danych do badań w sposób zgodny z regulacjami. X nie zaproponował też odpowiednich modyfikacji działania platformy, co spowodowało nałożenie kary.
Jak pisała na łamach OKO.press Agata Szczęśniak ten fakt nie spodobał się ani Muskowi, ani członkom amerykańskiej administracji, m.in. sekretarz stanu USA Marco Rubio, który uznał karę za „atak na wszystkie amerykańskie platformy technologiczne i obywateli Stanów Zjednoczonych ze strony obcych rządów.”
Za to na profilu Muska w X pojawiła się seria wściekłych wpisów: „unijny komisarze mordują UE”, „obalić UE”. W ciągu weekendu przedsiębiorca repostował też kilkanaście wpisów uderzających w UE. Większość z nich mówiła, że UE jest rządzona przez „niewybieralnych eurokratów”, którzy „nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swoje działania”.
Przeczytaj także:
Prokurator generalny Hondurasu wydał w poniedziałek nakaz „natychmiastowego aresztowania” byłego prezydenta Juana Orlando Hernándeza.
Były prezydent zostanie aresztowany, jeśli tylko postawi stopę na terytorium ojczyzny. „Honduras zapłacił zbyt wysoką cenę za handel narkotykami” – stwierdził prokurator generalny Johel Zelaya.
W 2024 roku sąd federalny w Nowym Jorku uznał go za winnego spisku w celu importu kokainy do Stanów Zjednoczonych oraz powiązanych z tym przestępstw związanych z bronią. Hernández został oskarżony o przyjęcie milionów dolarów łapówek od meksykańskiego kartelu Sinaloa w zamian za ochronę przemytników.
Za kraty trafił na 45 lat, ale jako więzień numer 91441-054 spędził w celi zakładu karnego w Zachodniej Wirginii tylko 17 miesięcy.
W ubiegłym tygodniu wyszedł z więzienia, bo Donald Trump postanowił go ułaskawić. Prezydent USA uznał, że proces polityka z Hondurasu był niesprawiedliwy i był „ustawką administracji Bidena”. A rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt stwierdziła nawet, że Hernández „został wrobiony”.
Trump zapowiedział ułaskawienie Hernándeza zaledwie dwa dni przed wyborami prezydenckimi w Hondurasie, w których poparł Tito Asfurę, partyjnego kolegę Hernándeza. Tydzień po tym, jak Honduranie poszli do urn wciąż nie ma oficjalnych wyników głosowania – liczenie wciąż przedłuża się, oficjalnie, z powodu problemów technicznych.
Juan Orlando Hernandez był prezydentem Hondurasu w latach 2014-2022. Ledwie 18 dni po zakończeniu drugiej kadencji został aresztowany i poddany ekstradycji do Stanów Zjednoczonych.
„Jako prezydent Hondurasu nadużył swojej władzy, aby wspierać jeden z największych i najbardziej brutalnych spisków narkotykowych na świecie, a narody Hondurasu i Stanów Zjednoczonych poniosły tego konsekwencje” – mówił ówczesny prokurator generalny Merrick B. Garland.
W liście wysłanym do Trumpa z prośbą o ułaskawienie Hernández podkreślał, że jako prezydent współpracował z różnymi agencjami amerykańskimi. „Mój wyrok jest niesprawiedliwy. Podobnie jak ty, doświadczyłem prześladowań politycznych” – napisał do Trumpa.
Ułaskawienie Hernandeza wywołało lawinę krytyki wobec Trumpa. Prezydent USA powtarza slogany o wojnie, jaką wytoczył kartelom narkotykowym. Pod tym pretekstem od kilku miesięcy grozi Wenezueli atakiem militarnym. Od początku operacji wojskowej – największej w regionie od czasu inwazji USA na Panamę w 1989 roku – Waszyngton zbombardował 20 statków i zabił ponad 70 osób.
„To naprawdę tworzy niespójność: widzimy użycie śmiercionośnej siły przeciwko domniemanym handlarzom narkotyków na morzu na małą i średnią skalę, a głowę państwa skazaną za to samo traktuje się zupełnie inaczej. To sprawia, że misja antynarkotykowa, a przynajmniej jej narracja, wydaje się znacznie bardziej wybiórcza i motywowana politycznie” – podsumowała Rebecca Bill Chavez, prezes Inter-American Dialogue w rozmowie z BBC News Mundo.
Przeczytaj także:
Trzech członków zarządu Narodowego Banku Polskiego straciło nadzór nad departamentami merytorycznymi. Jak donosi PAP, oficjalnym powodem jest „utrata zaufania przez prezesa” Adama Glapińskiego.
Nie jest tajemnicą, że zmiany organizacyjne w NBP to efekt „buntu”, który w poniedziałek opisał portal money.pl. Z ustaleń dziennikarzy wynikało, że trzej członkowie zarządu – Piotr Pogonowski, Artur Soboń i Rafał Sura – wystąpili na początku grudnia z projektem uchwały wprowadzającej pakiet zmian w regulaminie banku centralnego.
Projekt zakładał m.in. zwiększenie uprawnień zarządu, który decydowałby każdorazowo na przykład o nagrodach i premiach dla prezesa i jego zastępców. W odpowiedzi na stronie NBP opublikowano oświadczenie Rady Polityki Pieniężnej.
„Apelujemy o nieskalkulowanie działań naruszających dotychczasową, utrwaloną przez blisko 30 lat, stabilną relację pomiędzy trzema konstytucyjnymi organami NBP, w tym o poszanowanie roli organu kolegialnego, jakim jest Prezes NBP. Tworzenie niepotrzebnych zakłóceń w tych relacjach, będzie każdorazowo osłabiać banku centralnego w NBP” – można przeczytać w piśmie podpisanym przez przewodniczącego Glapiński i sześcioro innych (z dziesięciorga) członków RPP.
Projekt trójki członków zarządu zakładał zmiany w organizacji NBP i rozszerzenie uprawnień zarządu jako ciała kolegialnego. Buntownicy domagali się, by zarząd rozstrzygnął sprawę w ciągu trzech dni. Jednak Adam Glapiński wyznaczył posiedzenie dopiero na 20 stycznia przyszłego roku.
W tle jest sprawa nagród, o których – wedle projektu – zarząd decydowałby za każdym razem. Przypomnijmy, że pensja Adama Glapińskiego wynosi ok. 23,6 tys. zł miesięcznie. Ale dzięki premiom i nagrodom na jego konto wpływa 1,5 mln zł rocznie. „Glapiński pobierał do tej pory 12 miesięcznych pensji łącznie z premią, a w nagrodach odbierał kolejne 15, czyli łącznie dostawał ich 27” – informował w ubiegłym roku money.pl.
Przeczytaj także:
Komisja Europejska zgodziła się na dofinansowanie budowy elektrowni atomowej w Lubiatowie-Kopalinie z publicznych pieniędzy.
W grudniu ubiegłego roku polski rząd skierował do KE wniosek o zatwierdzenie pomocy publicznej dla elektrowni w postaci kontraktu różnicowego. Komisja Europejska przez kilka miesięcy prowadziła postępowanie, którego celem była weryfikacja zgodności pomocy publicznej z unijnymi zasadami.
- Trwają drobne formalności, ale dosłownie za chwilę będziemy mieli oficjalne potwierdzenie, że Komisja Europejska wyraża zgodę na pomoc publiczną na budowę elektrowni jądrowej w Polsce – powiedział premier Donald Tusk przed wtorkowym posiedzeniem rządu.
Jego zdaniem budowa elektrowni może ruszyć jeszcze w grudniu.
Pierwsza polska elektrownia atomowa powstaje w Lubiatowie-Kopalinie w nadmorskiej gminie Choczewo. Koszt inwestycji w elektrownię jądrową szacowany jest na 192 mld zł. Projekt ustawy, która trafiła pod lupę KE, zakłada wsparcie na poziomie 60 mld zł poprzez dokapitalizowanie spółki Polskie Elektrownie Jądrowe.
Projekt elektrowni ma już kluczowy dokument, czyli decyzję środowiskową wydaną na podstawie trwającej ponad dwa lata oceny oddziaływania na środowisko. Ma także decyzję lokalizacyjną oraz podpisaną umowę z konsorcjum amerykańskich firm Westinghouse i Bechtel, które mają zaprojektować i wybudować elektrownię.
Przeczytaj także: