Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Piesi przechodzili przez jezdnię na zielonym świetle. Stan 72-letniej kobiety jest poważny.
Samochód wjechał w grupę pieszych przechodzących na zielonym świetle przez ulicę Marymoncką w warszawskiej dzielnicy Bielany. Cztery osoby zostały ranne i przewiezione do szpitali. Z informacji przekazanych przez stołeczną policję wynika, że 47-letni kierowca toyoty, który spowodował wypadek, był trzeźwy i posiadał odpowiednie uprawnienia do kierowania pojazdem.
Wśród poszkodowanych znalazły się trzy kobiety i jeden mężczyzna. Najpoważniejsze obrażenia odniosła 72-letnia kobieta, której stan jest poważny. Pozostali poszkodowani „nie są w stanie zagrażającym życiu” – przekazał młodszy aspirant Bartłomiej Śniadała ze stołecznej komendy. Z ustaleń RMF FM wynika, że od kierowcy została pobrana krew w celu zbadania, czy w momencie wypadku znajdował się pod wpływem substancji psychoaktywnych lub psychotropowych.
W Warszawie w ostatnich latach doszło do kilku podobnych zdarzeń. W 2024 roku do tragedii dochodziło na ulicach Woronicza czy Puławskiej. W pierwszym przypadku SUV najpierw potrącił pieszą na przejściu dla pieszych, potem wjechał w przystanek autobusowy. Potrącona piesza zginęła na miejscu, w drodze do szpitala zmarła 65-letnia kobieta, która stała na przystanku. Sprawcą był trzeźwy, 45-letni mężczyzna. Na Puławskiej kierowca najpierw zderzył się z innym pojazdem, później wjechał w grupę pieszych. Usłyszał zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym. W 2024 roku w stolicy w 682 wypadkach zgineło 26 pieszych.
Przeczytaj także:
Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek zapowiedział ruchy prokuratury w sprawie medialnych doniesień o możliwych nieprawidłowościach w wydatkowaniu pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy.
Chodzi o przypadki wsparcia dla zakupu jachtów, saun czy solariów dla przedsiębiorstw z branży hotelarsko-gastronomicznej. Nie spodobały się one niektórym z użytkowników portali społecznościowych, za czym poszła krytyka ze strony polityków — głównie Prawa i Sprawiedliwości.
Prokuratura Regionalna w Warszawie z urzędu rozpoczęła postępowanie sprawdzające, a sprawą ma zająć się również Prokuratura Europejska. „To jest niezależna instytucja, tam jest prokurator wybierany na 7 lat przez ważne instytucje unijne. Jestem już po rozmowie, więc dzisiaj to postępowanie zostanie przekazane i będą to prowadzić niezależni prokuratorzy” – wyjaśniał minister Żurek.
Jak podkreślił, należy zbadać przede wszystkim czy i kiedy regulaminy wsparcia były zmieniane, i kto na tym skorzystał. „Jeżeli w ministerstwach doszło do jakichś nieprawidłowości, były zmieniane regulaminy, to musimy to wszystko wyjaśnić”- mówił minister. Jednocześnie odrzucił możliwość powstania komisji śledczej w tej sprawie. – „Ja jestem zwolennikiem tego, żeby działała prawidłowo prokuratura i służby państwa.”
W ramach KPO przedsiębiorcy branży HoReCa mieli możliwość wystąpienia o środki na „dywersyfikację” działalności. Z tego mogą brać się nieprawidłowości, i to od początku było błędem programu wsparcia – mówił OKO.press Krzysztof Szadurski z Izby Gospodarskiej Hotelarstwa Polskiego.
"Główną wadą polskiego KPO w zakresie wsparcia dla HoReCa jest przeznaczenie wszystkich środków na dywersyfikację lub przebranżowienie, które nie powinny być głównym kierunkiem wsparcia” – zwrócił uwagę Szadurski.
Jednocześnie sprawa może przynieść konsekwencje polityczne. Jutro, podczas posiedzenia rządu, tłumaczyć się z niej ma ministra funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. "Po tej informacji będę już miał materiał wystarczający, żeby podjąć decyzje, jeśli będzie trzeba, także decyzje personalne”- stwierdził Tusk. O wiele dalej idzie poseł Prawa i Sprawiedliwości Paweł Jabłoński, którzy mówił o potrzebie powołania komisji śledczej, która zbada nieprawidłowości. Premier twardo odrzuca taką możliwość.
Przeczytaj także:
„Na pewno to rozwiązanie nie zyska akceptacji pana prezydenta. W tej chwili trwają rozmowy w kancelarii prezydenta i niedługo przedstawimy nasze rozwiązanie” – powiedział Polskiej Agencji Prasowej rzecznik kancelarii Karola Nawrockiego Rafał Leśkiewicz
Odniósł się w ten sposób do treści tak zwanej „ustawy wiatrakowej”, zbliżającej wiatraki do zabudowań na odległość 500 metrów, ale zawierającej również zapisy o zamrożeniu cen energii na czwarty kwartał roku. Rozwiązania te zostały włączone do treści projektu na ostatnią chwilę. Według niektórych komentatorów chodziło o wywarcie presji na przyszłego prezydenta, który w kampanii wyborczej wypowiadał się przeciwko liberalizacji zasad stawiania farm wiatrowych. Ministra klimatu Paulina Hennig-Kloska argumentowała jednak, że rząd chciał jak najszybciej uchwalić obniżenie cen, z pominięciem procedowania osobnej ustawy.
Jak stwierdził Leśkiewicz, rząd w ten sposób stawia prezydenta „w niezręcznej sytuacji”, choć mrożenie cen wydaje się mu „rzeczą oczywistą”.
Może to oznaczać, że prezydent zawetuje pierwszy z aktów prawnych, które trafiły na jego biurko. Jednocześnie może użyć swojej inicjatywy ustawodawczej i zaproponować projekt ograniczający się do mrożenia cen energii. Nawrocki w kampanii obiecał obniżenie cen energii o 33 proc. w pierwsze sto dni swojego urzędowania. Według Leśkiewicza prezydent będzie dążył do realizacji tego przyrzeczenia. „Na pewno pan prezydent Karol Nawrocki przedstawi rozwiązanie, które pozwoli na zamrożenie cen prądu, a zobaczymy, jak zareaguje na to polski rząd” – stwierdził rzecznik Pałacu Prezydenckiego.
Obecne prawo zakłada, że turbiny wiatrowe mogą być stawiane w odległości 700 metrów od domostw.
Koalicja miała nadzieję, że ustawa liberalizująca prawo dotyczące stawiania turbin wiatrowych trafi do podpisu prezydenta Trzaskowskiego. Dlatego rządzący nie spieszyli się z jej uchwaleniem, choć pierwsza wersja nowych regulacji pojawiła się jeszcze przed sformowaniem rządu koalicyjnego. Przedstawiła ją grupa posłów większości, projekt został jednak skrytykowany przez organizacje ekologiczne jako zagrażający obszarom chronionym i szybko przepadł. Prace nad kolejnym projektem trwały ponad rok. W końcu parlament przegłosował ustawę zakładającą:
Przeczytaj także:
Premier Izraela powiedział w niedzielę dziennikarzom, że Izrael „nie ma innego wyboru”, tylko „dokończyć zadanie” i „pokonać” Hamas.
W niedzielę 10 sierpnia 2025 premier Izraela Benjamin Netanjahu starał się bronić nowej ofensywy wojskowej w jednym z najbardziej zaludnionych rejonów Gazy, w obliczu rosnącej krytyki w kraju i za granicą, oświadczając, że Izrael „nie ma innego wyjścia, jak tylko dokończyć zadanie i całkowicie pokonać Hamas”. Przemawiał do zagranicznych mediów na kilka minut przed nadzwyczajnym posiedzeniem Rady Bezpieczeństwa ONZ w sprawie Gazy.
„Naszym celem nie jest okupacja Gazy, naszym celem jest uwolnienie Gazy” — podkreślił Netanjahu. Odniósł się też do tego, co nazwał „globalną kampanią kłamstw”.
Netanjahu zapowiedział, że jest „dość krótki harmonogram” dalszych działań w Gazie. Nie podał jednak szczegółów. Przedstawił jednak pięć izraelskich warunków zakończenia wojny:
Winą za wiele problemów Gazy (ofiary cywilne, braki w pomocy) premier obarczył Hamas. „Hamas wciąż ma w Gazie tysiące uzbrojonych terrorystów”.
Według twierdzenia Netanjahu 70–75 proc. Strefy Gazy jest pod kontrolą izraelskiego wojska, ale Hamas ma jeszcze dwa bastiony oporu. Jeden to miasto Gaza, a drugi to tzw. centralne obozy. W piątek gabinet bezpieczeństwa Izraela polecił IDF „rozbić” te dwa bastiony.
Netanjahu powiedział, że jest to „najlepszy sposób” na zakończenie wojny. Dodał, że Izrael pozwoli cywilom przejść do wyznaczonych stref bezpieczeństwa, gdzie będą mieli „wystarczającą” ilość jedzenia, ochronę i opiekę medyczną. Stwierdził, że już „setki ciężarówek wjechały do Gazy”.
Jeszcze dziś Netanjahu ma wygłosić orędzie do narodu.
Premier odniósł się do oskarżeń, że Izrael prowadzi celową politykę głodzenia mieszkańców Gazy. Gdyby Izrael stosował „politykę głodzenia”, stwierdził Netanjahu, „nikt w Gazie nie przetrwałby po dwóch latach wojny”. Dodał, że Izrael wysłał i wykonał miliony SMS-ów oraz telefonów, aby ostrzec cywilów i wezwać ich do opuszczenia miejsc zagrożonych.
Oskarżył też międzynarodowe media o przyjmowanie propagandy Hamasu „z haczykiem, żyłką i obciążnikiem” (hook, line and sinker). Pokazał zdjęcia niedożywionych dzieci, które trafiły na pierwsze strony gazet na całym świecie. Na zdjęciach były naniesione oznaczenia „fake” (fałszywe).
Poinformował też, że rząd wytoczył proces dziennikowi „New York Times” za opublikowanie na pierwszej stronie zdjęcia głodującego dziecka, które miało także poważne choroby współistniejące. Wedle Netanjahu matka i brat tego dziecka są zdrowi, a gazeta rzekomo ukryła sprostowanie.
Relacje prasowe na temat głodu w Gazie, premier Izraela porównał do „złośliwych kłamstw opowiadanych o narodzie żydowskim w średniowieczu”.
Nie stwierdził, jak wcześniej, że „w Gazie nie ma głodu”, przyznał, że głód występuje. „Był problem z niedoborami, co do tego nie ma wątpliwości” — powiedział. Dodał, że Izrael chce zwiększyć liczbę punktów dystrybucji pomocy, ale nie podał szczegółów.
Istnieją jednak znaczące i rosnące dowody na szeroko rozpowszechniony głód w Gazie, a co najmniej 100 dzieci zmarło z powodu niedożywienia od początku wojny.
W OKO.press dokładnie przeanalizowaliśmy wcześniejsze manipulacje izraelskiego rządu dotyczące głodu w Gazie. Dowody na rosnący głód są wiarygodne, co najmniej 100 dzieci zmarło z powodu niedożywienia od początku wojny – podaje dziś BBC.
Jak donoszą światowe media, nie jest wykluczone, że w piątkowym spotkaniu jednak weźmie udział również prezydent Ukrainy
W najbliższy piątek 15 sierpnia prezydent USA Donald Trump ma się spotkać z dyktatorem Rosji Putinem. Wyznaczone przez Trumpa miejsce to Alaska.
Wedle początkowych deklaracji Trumpa w spotkaniu miało wziąć tylko dwóch przywódców, jednak obecnie nie jest wykluczone, że dołączy do nich prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Między innymi Reuters i CNN, powołując się na źródła w Białym Domu, podają, że udział Zełenskiego jest możliwy.
Unijni przywódcy stanęli zjednoczonym frontem za Ukrainą. Najpierw przywódcy Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Niemiec, Polski, Finlandii i Komisji Europejskiej opublikowali oświadczenie. Podkreślili, że wszelkie rozmowy pokojowe z Rosją muszą obejmować Kijów, a „granice międzynarodowe nie mogą być zmieniane siłą”.
Co oczywiste, na oświadczenie pozytywnie zareagował Zełenski.
„Koniec wojny musi być sprawiedliwy i jestem wdzięczny wszystkim, którzy dziś stoją po stronie Ukrainy i naszego narodu w imię pokoju w Ukrainie, która broni żywotnych interesów bezpieczeństwa naszych europejskich narodów.
Ukraina ceni i w pełni popiera oświadczenie prezydenta Macrona, premier Meloni, kanclerza Merza, premiera Tuska, premiera Starmera, przewodniczącej Ursuli von der Leyen oraz prezydenta Stubba w sprawie pokoju dla Ukrainy” – napisał Zełenski.
Rozmowy na temat zakończenia wojny w Ukrainie przyspieszyły. Przed tygodniem z Putinem spotkał się na Kremlu specjalny wysłannik Trumpa, Steve Witkoff. Putin pozostawił wrażenie, że Rosja jest gotowa do pewnych ustępstw terytorialnych.
„Odzyskamy trochę, a trochę się wymieni” — podsumował te rozmowy w piątek Trump. „Będzie pewna wymiana terytoriów, na korzyść obu stron”.
Komentuje reporter „New York Timesa”: „Dla prezydenta Rosji Władimira W. Putina jest to szansa nie tylko na zakończenie wojny w Ukrainie na własnych warunkach, ale także na rozbicie zachodniego sojuszu bezpieczeństwa”.
Amerykański dziennik cytuje Aleksander Gabujew, dyrektor Carnegie Russia Eurasia Center w Berlinie
„Putin rozumie, że Trump jest gotów zaoferować rzeczy, na które niewielu innych amerykańskich przywódców by się zdecydowało — co mogłoby pomóc Rosji podzielić Ukrainę i rozbić zachodni sojusz.
— Jeśli udałoby się skłonić Trumpa do uznania rosyjskich roszczeń do lwiej części terytorium, które Rosja zajęła, nawet wiedząc, że Ukraińcy i Europejczycy mogą tego nie zaakceptować, można wbić długotrwały klin między USA a Europę — powiedział Greene.
Jednak mimo chęci uzyskania tych ustępstw, Putin nie zakończy wojny, jeśli miałoby to oznaczać zgodę na istnienie suwerennej Ukrainy z silną armią, sprzymierzonej z Zachodem i zdolnej do samodzielnej produkcji broni — dodał Gabujew.
— Trump jest dla niego dużą szansą — stwierdził Gabujew. — Myślę, że on to rozumie. Ale jednocześnie nie jest gotów zapłacić ceny, jaką byłaby utrata Ukrainy na zawsze”.
Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby w rozmowach faktycznie wziął udział Zełenski.
Amerykański dziennik „Washington Post” obszernie komentuje wybór miejsca spotkania.
„Specjalny wysłannik gospodarczy Rosji, Kiriłł Dmitrijew — kluczowy pośrednik między Kremlem a administracją Trumpa — powiedział, że decyzja o zorganizowaniu szczytu na Alasce ma symboliczne znaczenie dla partnerstwa rosyjsko-amerykańskiego. Stany Zjednoczone zakupiły ten teren od Rosji w 1867 roku za 7,2 miliona dolarów, czyli około 2 centy za akr [ok. 0,81 centa za hektar]” – pisze „Washington Post”.
„Rosyjscy blogerzy wojskowi również świętowali, choć tonowali oczekiwania. „Spotkanie na Alasce ma wszelkie szanse, by stać się historycznym” — napisał prorządowy korespondent wojenny Aleksandr Koc na swoim kanale w komunikatorze Telegram. — „To oczywiście pod warunkiem, że Zachód nie spróbuje przeprowadzić kolejnej intrygi.”
Ze strony amerykańskiej na przykład były ambasador USA w Rosji z czasów administracji Obamy, Michael McFaul, napisał:
„Trump zdecydował się gościć Putina w części dawnego Imperium Rosyjskiego. Ciekawe, czy wie, że rosyjscy nacjonaliści twierdzą, iż utrata Alaski, podobnie jak Ukrainy, była dla Moskwy niekorzystnym układem, który należy odwrócić.”
W rozmowie z „Washington Post” Sam Greene, profesor polityki rosyjskiej w King’s College w Londynie, powiedział, że miejsce spotkania sprzyja Rosji: „Symbolika organizacji szczytu Trump–Putin na Alasce jest fatalna — jakby zaprojektowana po to, by pokazać, że granice mogą się zmieniać, a ziemię można kupować i sprzedawać” — stwierdził Greene. — „Nie wspominając o tym, że główny nurt rosyjskiej narracji utrzymuje roszczenie, iż Alaska powinna zostać zwrócona Rosji.”
Przeczytaj także: