Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Prezydent Donald Trump zapowiedział, że w poniedziałek odbędzie dwie rozmowy telefoniczne: z Putinem i Wołodymyrem Zełenskim. Ma to pomóc w osiągnięciu zawieszenia broni na froncie
„Mam nadzieję, że będzie to produktywny dzień, nastąpi zawieszenie broni i ta bardzo brutalna wojna, wojna, która nigdy nie powinna się wydarzyć, się zakończy” – ogłosił Trump 17 maja.
Tymczasem Rosjanie ogłosili, że w „kolejnej rundzie rozmów” w Ukraińcami w Stambule „mogą porozmawiać” o rozejmie. Jednocześnie przypomnieli sobie, że nie mogą podpisywać żadnych porozumień z prezydentem Zełenskim, gdyż jego kadencja już minęła. „Przy podpisywaniu dokumentów, co do których delegacje mają się zgodzić, dla nas najważniejszą i podstawową kwestią pozostaje to, kto dokładnie podpisze te dokumenty po stronie ukraińskiej” – przypomniał w sobotę rzecznik Putina Pieskow. A moskiewska telewizja przypomniała natychmiast wywiad Putina z lutego, w którym prowadził on rozważania na temat legalności podpisu prezydenta Ukrainy.
Jednocześnie kremlowski „jastrząb”, były prezydent Miedwiediew, ostrzegł: „Nieudane negocjacje mogą doprowadzić do rozpoczęcia straszniejszego etapu wojny z nową bronią i uczestnikami”.
Rzeczniczka rosyjskiego MSZ w oświadczeniu wydanym po rozmowach w Stambule ogłosiła, że „z winy Zachodu” nie da się zachować pokoju i integralności terytorialnej Ukrainy na raz. Trzeba wybrać, co ważniejsze. Co oznacza, że Moskwa będzie urabiała Trumpa, by zgodził się na rozbiór Ukrainy.
W niedzielę w nocy Kijów znowu stał się obiektem zmasowanego ataku rosyjskich dronów. Zginęła kobieta, a trzy osoby zostały ranne.
Moskwa zaproponowała rozmowy pokojowe w Stambule zamiast natychmiastowego przerwania walk, którego domagał się Trump. Choć była to propozycja Putina, on sam w rozmowach ostentacyjnie nie wziął udziału. Wysłał delegację niskiego szczebla, która została upoważniona do przekazania ultimatum: albo Ukraina odda Rosji jeszcze więcej swojego terytorium, albo wojna będzie trwała. Z przecieków propagandowych miało wynikać, że Moskwa gotowa jest walczyć nawet 20 lat.
Ale perspektywa jest krótsza: na razie chodzi o odwleczenie w czasie wprowadzenia kolejnych sankcji na Rosję.
Kreml publicznie deklaruje zadowolenie z „rozmów” w Stambule. Udało się bowiem wciągnąć Ukrainę i USA w „rozmowy o rozmowach”. Moskwa nie zaproponowała w nich żadnego ustępstwa, ale zaczęła licytację żądań wobec Ukrainy. Najważniejsze jest teraz podważanie mandatu prezydenta Zełenskiego. Oficjalnym celem Moskwy jest bowiem wymiana władz na proukraińskie. Dyplomatyczna operacja podważenia zaufania do prezydenta Zełenskiego nie wyszła Moskwie w lutym. Wtedy nawet do amerykańskiej nowej administracji Trumpa i Vance'a dotarło, że prezydent Zełenski ma poparcie swoich obywateli, a wyborów w Ukrainie nie da się przeprowadzić w czasie wojny — kiedy wyborcy i kandydaci są na froncie albo musieli uciec ze swoich domów.
Teraz Putin próbuje powtórzyć ten manewr. Twierdzi, że umowa z podpisem Wołodymyra Zełenskiego byłaby nieważna. Można się więc spodziewać kolejnych tur rozmów o ważności podpisu. Z wypowiedzi moskiewskich oficjeli wynika, że taki był ich plan na rozmowy. W dniu negocjacji w Stambule szef rosyjskiego MSZ Ławrow nazwał prezydenta Zełenskiego „żałosną osobą”, a rzeczniczka Ławrowa użyła słowa „klaun” – to standardowa moskiewska obelga.
Jednocześnie jednak Kreml mówi, że jak Ukraina pójdzie na ustępstwa, to Putin może spotkać się z prezydentem Zełenskim. W takiej sytuacji Zełenski byłby już „zdenazyfikowany”, by użyć moskiewskiego słownictwa i brak mandatu by mu nie szkodził (Moskwa w kółko powtarza, że nazizmem jest działanie na szkodę Rosji — w drugą stronę, gdy Rosja atakuje inne państwo — to już zdaniem Moskwy nie działa).
Charakterystyczna jest jednak zmiana tonu rosyjskiej propagandy. Teraz przekazów dnia nie zaczyna od „zwycięstw na froncie”, ale od „rozmów pokojowych”. Zapewnia przy tym, że w rozmowach tych Rosja nie ustąpi ze swych żądań ani na krok. Może więc to być próba przyzwyczajenia aparatu władzy do myśli, że wojna nie zakończy się „zatknięciem sztandaru” w Kijowie, ale rokowaniami. Moskwa zapewnia teraz poddanych Putina, że pierwsza tura rokowań zakończyła się zwycięstwem Putina. Pytanie, czy da się na to nabrać Zachód.
Przeczytaj także:
Reżim Gabriela Netanjahu napiera na Strefę Gazy z zamiarem uzyskania „operacyjnej kontroli” nad tym obszarem.
Krwawy bilans działań zbrojnych Izraela w Strefie Gazy w ramach operacji „Rydwany Gideona”. W czasie ostatniej doby ataku miało zginąć 146 Palestyńczyków, 459 zostało rannych. Izrael kontynuuje inwazję, która ma doprowadzić do „uzyskania kontroli operacyjnej” w Strefie. Mieszkańcom północy palestyńskiej enklawy polecono przeniesienie się na południe tego obszaru. Wysoki komisarz ds. pomocy humanitarnej ONZ Volker Turk porównał działania Izraela do czystek etnicznych. Marwan al-Sultan, dyrektor szpitala indonezyjskiego w północnej Strefie Gazy przekazał informacje o tragicznym położeniu swojej placówki. „Sale operacyjne i oddział intensywnej terapii są przepełnione, nie jesteśmy w stanie wyleczyć więcej krytycznych przypadków” – mówił agencji AFP.
Tłem tych tragicznych zdarzeń są rozmowy pomiędzy Izraelem a Hamasem w Katarze, których nie przerwał nawet potężny atak na Gazę. Negocjacje mają doprowadzić do zawieszenia broni w regionie. Doradca medialny Hamasu Taher Al-Nono potwierdził, że palestyńska organizacja zażądała „zakończenia wojny, wymiany więźniów, wycofania się Izraelczyków z Gazy i powtórnego zezwolenia na wjazd transportów humanitarnych do Strefy”. Wiadomo, że obie strony negocjacji odrzucają rozwiązanie zaproponowane przez prezydenta USA Donalda Trumpa, który wysunął pomysł przeniesienia ponad dwóch milionów Palestyńczyków do Libii.
Do zaprzestania działań w Gazie Izrael wzywają kolejni światowi liderzy. Wśród nich jest między innymi premier Hiszpanii Perdo Sanchez, szef włoskiej dyplomacji Antonio Tajani i prezydent Francji Emmanuel Macron, który zasugerował, że jego kraj może uznać państwowość Palestyny.
Przeczytaj także:
Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport, który pokazuje poważne zaniedbania państwa w walce z inwazyjnymi gatunkami obcymi (IGO). Kontrola objęła działania administracji rządowej i samorządów w latach 2020–2024.
Wnioski są jednoznaczne: obecny system nie działał za czasów żadnego z ostatnich rządów. Najwyższa Izba Kontroli wystawiła druzgocącą ocenę administracji publicznej za nieskuteczne działania w sprawie inwazyjnych gatunków obcych (IGO) – roślin i zwierząt zagrażających środowisku, gospodarce i zdrowiu ludzi.
Inspektorzy NIK stwierdzili, że państwo nie wie, gdzie IGO występują, ani kto za ich zwalczanie odpowiada. Trudno, by było inaczej, skoro system opiera się na niedokładnych danych: Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska oparł listę najgroźniejszych gatunków na starych kryteriach, ignorując dane naukowe i wyniki projektu badawczego, który kosztował podatników 19,5 mln zł.
Chodzi o projekt o nazwie “Opracowanie zasad kontroli i zwalczania inwazyjnych gatunków obcych wraz z przeprowadzeniem pilotażowych działań i edukacją społeczną,”. Na jego sporządzenie umowę zawarto jeszcze w 2016 roku. Projekt miał określić stopnień inwazyjności gatunków obcych w Polsce, wskazać gatunki najbardziej zagrażające rodzimej przyrodzie oraz opracować metody ich zwalczania lub kontroli.
Ustalenia projektu nie zostały wykorzystane do stworzenia listy gatunków obcych zagrażających Polsce. Poprzedni rząd przyjął pod koniec 2022 roku rozporządzenie w sprawie listy inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Unii i Polski, działań zaradczych oraz środków mających na celu przywrócenie naturalnego stanu ekosystemów.
Niestety projekt rozporządzenia nie zawierał wszystkich gatunków obcych, które wg analizy stopnia inwazyjności i rozprzestrzenienia przeprowadzonej w ramach projektu spełniały kryteria uznania za IGO stwarzające zagrożenie dla Polski.
IGO są główną przyczyną 60 proc. przypadków globalnego wymierania gatunków rodzimych, a w 16 proc. – jedynym. Szacuje się, że w Europie występuje ponad 12 tys. gatunków obcych. Około 10–15 proc. z nich rozmnożyło się i rozprzestrzeniło, powodując istotne szkody środowiskowe, gospodarcze i społeczne, które w Unii Europejskiej wynoszą co najmniej 12 miliardów euro rocznie i stale rosną – podaje NIK.
W Polsce ustawa o gatunkach obcych z 2021 roku i rozporządzenie z 2022 roku miały stworzyć skuteczny system ich zwalczania, ale – jak pokazuje kontrola – brakuje w nim zarówno wykonawców, jak i koordynacji. Wójtowie i burmistrzowie nie wiedzą, że mają działać, nie mają środków, a przepisy nie wskazują jednoznacznie odpowiedzialnych.
W rozporządzeniu nie znalazły się inwazyjne gatunki obce, które zgodnie z aktualnym stanem wiedzy naukowej oceniane są jako średnio lub bardzo inwazyjne. Średnio inwazyjnych gatunków obcych zidentyfikowano w Polsce 11, a bardzo inwazyjnych – siedem. Na liście nie zostały również uwzględnione tzw. gatunki priorytetowe, czyli takie, które w ocenie GDOŚ powinny być zwalczane w pierwszej kolejności.
Według danych, na które powołuje się NIK, bardzo inwazyjne gatunki obce w Polsce to trzy gatunki ssaków – bizon, wapiti i jeleń sika. W sierpniu 2024 roku GDOŚ informowała o eliminacji bizona, który uciekł z nielegalnej hodowli.
“Bizon jako gatunek zagraża populacji żubra europejskiego, uratowanego w pierwszej połowie XX wieku od całkowitego wyginięcia. Zagrożenie to wynika m.in. z możliwości swobodnego krzyżowania się tych gatunków i wydawania potomstwa, na które nie możemy pozwolić w trosce o nasz rodzimy gatunek” – napisała w komunikacie GDOŚ.
Bardzo inwazyjnymi gatunkami obcymi są także trzy gatunki rdestowata: japoński, sachaliński i czeski.
Z kolei do średnio inwazyjnych gatunków obcych należą: jeleń wirginijski, sumik karłowaty, corbicula fuminea (gatunek małża pochodzący z Azji), bóbr kanadyjski, żółw jaszczurowaty, żółw malowany oraz żółw ostrogrzbiety. Z roślin są to azolla drobna, kolczurka klapowana, niecierpek pomarańczowy i kolcolist zachodni.
Brak monitoringu IGO zagraża najcenniejszym krajowym siedliskom. Spośród łącznie 468 rezerwatów przyrody położonych na obszarze działania pięciu województw objętych kontrolą NIK, aż dla 298 (64 proc.) z nich nie zostały opracowane plany ochrony. W efekcie cenne obszary nie zostały kompleksowo rozpoznane pod kątem występowania i rozprzestrzenia IGO.
W skontrolowanych gminach społeczeństwo rzadko zgłasza IGO, nie ma też ośrodków przyjmujących zwierzęta tych gatunków. GDOŚ nie wprowadzał danych do rejestru IGO na czas, a Ministerstwo Klimatu nie zapewniło systemowego wsparcia gmin. Skutki? NIK odnotował m. in. przypadki stwierdzenia toksycznego barszczu Sosnowskiego się przy szkołach i domach – bez reakcji władz.
Szczegółowe informacje na temat gatunków obcych roślin i zwierząt – w tym stanowiących zagrożenie – znajdują się na stronach GDOŚ.
NIK wnioskuje o zmiany w ustawie – m.in. wyznaczenie organów odpowiedzialnych za rozpoznanie i likwidację IGO oraz umożliwienie gminom przeprowadzania działań na koszt właścicieli gruntów. Wskazuje także na konieczność aktualizacji rozporządzenia Rady Ministrów z 2022 roku i włączenia wszystkich gatunków spełniających kryteria zagrożenia. Do Ministra Klimatu skierowano apel o publiczne dofinansowanie działań gmin. GDOŚ i RDOŚ mają poprawić nadzór, aktualność danych i egzekwowanie obowiązków.
Przeczytaj także:
Trwa cisza wyborcza – na 24 godziny przed głosowaniem w pierwszej turze wyborów na prezydenta ustała kampania kandydatów.
Jej zakończenie przewidywane jest dopiero na 21:00 w niedzielę, o ile żadna z komisji wyborczej nie przedłuży głosowania. W tym czasie nie należy zwoływać zgromadzeń, organizować pochodów, wygłaszać przemówień, rozpowszechniać materiałów takich jak plakaty czy ulotki, ale i agitować w internecie.
Za złamanie ciszy wyborczej uznaje się również jazdę samochodami z okleiną reklamową któregoś z kandydatów. Nie można również publikować sondaży. Osobom naruszającym ten konkretny przepis grozi najwyższa kara, od 500 tys. aż do miliona złotych. Za inne przypadki naruszenia ciszy również grożą grzywny.
Mimo obowiązującego prawa Państwowa Komisja Wyborcza nawołuje do zniesienia przepisów ciszy wyborczej. W zeszłym roku członkowie komisji nazwali ciszę „fikcją”, która nie wytrzymuje warunków postępu technologicznego.
”Postęp technologiczny, rozwój nowych mediów, w tym portali społecznościowych powoduje, że obecnie cisza wyborcza staje się fikcją. Wydaje się, że cisza wyborcza powinna obowiązywać jedynie w dniu głosowania w lokalu wyborczym, tj. wyłącznie wewnątrz budynku, w którym znajduje się ten lokal oraz w odległości np. 100 metrów od tego budynku” – zauważali członkowie PKW.
Za niebezpieczny pomysł ten uznał nasz redaktor naczelny Michał Danielewski:
„Dewastujący wpływ na równość wyborów miałoby również publikowanie starannie zaprojektowanych sondaży w dniu głosowania. Można byłoby np. wykorzystać zwyczaje konkretnych grup wyborców, by wzmocnić przekaz mobilizacyjny choćby poprzez publikacje sondażowych wyników głosowania z godzin przedpołudniowych, gdy częściej głosują wyborcy bardziej konserwatywni” – pisał Danielewski.
Przeczytaj także:
Atak nastąpił po niepowodzeniu pierwszych od trzech lat rozmów pokojowych pomiędzy Ukrainą a Rosją.
Dziewięć osób zmarło, a pięć jest rannych po porannym ataku Rosjan na obwód sumski. Dron-kamikadze trafił w autobus w mieście Białopole. Szef administracji wojskowej obwodu sumskiego Ihor Tkaczenko informuje, że na miejscu działają służby ratownicze. „To nie tylko kolejny ostrzał — to cyniczna zbrodnia wojenna” – stwierdził w oświadczeniu.
„Zamiast położyć kres zabijaniu już teraz, jak proponują Stany Zjednoczone, Europa, Ukraina i inne kraje, Putin nadal prowadzi wojnę przeciwko cywilom” – skomentował szef ukraińskiej dyplomacji Andrij Sybiha. – „Nie powinniśmy mieć złudzeń. Powinniśmy zwiększyć presję na Moskwę, by położyć kres rosyjskiemu terrorowi” – przekazał polityk.
Atak nastąpił po fiasku rozmów ukraińsko-rosyjskich, które nie doprowadziły do decyzji o zawieszeniu broni. Według doniesień agencji Reutera żądania Rosji podczas pierwszej od trzech lat turze negocjacji były zdaniem Kijowa „oderwane od rzeczywistości i wykraczają daleko poza wszystko, co było wcześniej omawiane”. Kosztem wstrzymania ognia miało być zrzeczenie się zajmowanych przez Rosję terytoriów.
„Nie chcemy wojny, ale jesteśmy gotowi walczyć przez rok, dwa, trzy – jakkolwiek długo to potrwa. Walczyliśmy ze Szwecją przez 21 lat. Jak długo jesteście gotowi walczyć?” – miał pytać szef rosyjskiej delegacji według relacji The Economist.
Mimo że nie osiągnięto porozumienia w sprawie zawieszenia broni, strony uzgodniły zasady wymiany jeńców wojennych.
Przez cały tydzień nie ustawały spekulacje o możliwości bezpośredniego spotkania na najwyższym szczeblu. W Stambule nie doszło jednak do rozmów pomiędzy prezydentem Wołodymyrem Zełenskim a rosyjskim przywódcą Władimirem Putinem.
Prezydent USA Donald Trump po klapie negocjacji stwierdził, że „jest zmęczony całą sprawą”. „Mam już tego dość. Musimy się spotkać z Putinem”- mówił Trump w odpowiedzi na pytanie o ewentualne nowe sankcje na Moskwę.
Przeczytaj także: