Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Szef komitetu stałego Rady Ministrów twierdzi, że w ustawie o związkach partnerskich nie będzie zapisu o możliwości przysposobienia dzieci, ale znajdzie się inne rozwiązanie prawne, które zabezpieczy sytuację tęczowych rodzin
Ważą się losy ustawy o związkach partnerskich. O trwających dyskusjach w rządzącej koalicji mówił w piątek rano na antenie TVN24 Maciej Berek, szef komitetu stałego Rady Ministrów. Powtórzył to, co wiemy od wielu tygodni: PSL ma poważne zastrzeżenia, a ministra równości Katarzyna Kotula próbuje ugrać, jak najwięcej z postulatów społeczności LGBT+.
„Myślę, że taktyka »zróbmy to, co jest realne, uzyskajmy większość dla tego projektu« jest dobrą taktyką. Rząd pokaże, że jest gotowy na wprowadzenie tych nowoczesnych, oczekiwanych rozwiązań. Nawet jeżeli pewnym kosztem jest to, że może on nie spełnia wszystkich oczekiwań, ale niech spełnia przynajmniej te podstawowe” – stwierdził Berek.
To niemal pewne, że w projekcie nie znajdzie się najbardziej oprotestowany przez PSL zapis o przysposobieniu wewnętrznym. Nie chodzi o adopcję zewnętrzną, ale uzyskanie praw rodzicielskich wobec biologicznego dziecka partnera lub partnerki.
Berek stwierdził, że w ustawie znajdą się jednak praktycznie przepisy, które ułatwią wspólną opiekę nad dzieckiem.
„Jeżeli dziecko trafi do szpitala albo w szkole zdarzy się wypadek, trzeba podjąć decyzję o tym, że ma być operacja. Dzisiaj ktoś, kto żyje na co dzień z tym dzieckiem, zajmuje się nim, opiekuje się nim, jest dla niego jak rodzic, w świetle prawa jest osobą obcą” – mówił Maciej Berek.
Nie będzie to jednak „pełen stosunek prawny”.
„Chodzi o to, żeby osoby, które tworzą faktyczną rodzinę, mogły być przez prawo w ten sposób rozpoznawane. I taki zapis będzie w tej ustawie” – tłumaczył.
Dodał, że „to dotyczy spraw z obszaru medycyny, oświaty, prawa podatkowego”.
Ale PSL chce też symbolicznie oddzielić małżeństwo od związku partnerskiego: nie zgadza się na wspólne nazwisko i uroczystą ceremonię przed Urzędem Stanu Cywilnego.
Mówił o tym wyraźnie w piątek 28 czerwca na antenie „Jedynki” Polskiego Radia wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz.
„My mówimy wprost – ułatwianie życia tak, sprawa zrównania związków homoseksualnych ze statusem małżeństwa czy związków partnerskich ze statusem małżeństwa, bo to dotyczy też związków heteroseksualnych – nie; i przysposabianie, adopcja dzieci – nie” – stwierdził lider ludowców.
PSL nie zadeklaruje też klubowego poparcia dla projektu. Na okrojoną wersję ustawy o związkach partnerskich zgodzi się połowa posłów i posłanek, dyscypliny w sejmowym głosowaniu nie będzie.
Ministra Katarzyna Kotula twierdzi, że piłka wciąż jest w grze, a ostateczne decyzje co do kształtu projektu nie zapadły.
Berek pytany o to, kiedy projekt ustawy trafi do Sejmu, odpowiedział, że po wakacjach. „Praca w sensie formalnym ruszyła, potrzebujemy pewnie z miesiąc, żeby przeprowadzić konsultacje, drugi miesiąc, żeby przejść przez procedury rządowe. Spodziewałbym się, że po wakacjach w tym znaczeniu szkolnym, czyli gdzieś około września, ten projekt ma szansę się pojawić w Sejmie”.
Jak pierwszą debatę prezydencką w USA oceniają amerykańskie media?
O 3 nad ranem czasu polskiego w USA odbyła się, organizowana przez CNN, pierwsza debata prezydencka, w której zmierzyli się urzędujący prezydent Joe Biden i były prezydent (2016-2020) Donald Trump. Jak im poszło?
"Prezydent Biden zgodził się na debatę na prawie dwa miesiące przed formalną nominacją, bo miał nadzieję na nabranie rozpędu w walce o reelekcję. Zamiast tego, jego chaotyczny i chaotyczny występ w czwartkowy wieczór wywołał falę paniki wśród Demokratów i wznowił dyskusję na temat tego, czy w ogóle powinien być nominowany.
W ciągu 90 minut pan Biden z zachrypniętym głosem z trudem wygłaszał swoje kwestie i przeciwstawiał się ostremu, choć nieuczciwemu byłemu prezydentowi Donaldowi J. Trumpowi, budząc wątpliwości co do zdolności urzędującego prezydenta do prowadzenia energicznej i konkurencyjnej kampanii na cztery miesiące przed wyborami. Zamiast rozwiewać obawy dotyczące swojego wieku, 81-letni pan Biden uczynił z tego główną kwestię" – pisze Peter Baker w The New York Times.
Baker przytoczył słowo „katastrofa”, które miało paść po tym, jak grupa Demokratów wspólnie obejrzała debatę. „Czy mamy czas, aby umieścić tam kogoś innego?” – zapytał Mark Buell, ważny darczyńca pana Bidena i Partii Demokratycznej
2/3 badanych przez w CNN, zapytanych o to, kto wygrał debatę, wskazało Donalda Trumpa.
Helen Coster, Steve Holland, Joseph Ax w Agencji Reuters piszą: "Debata odbyła się w sytuacji głębokiej polaryzacji i dużego niepokoju wyborców o stan amerykańskiej polityki. Dwie trzecie wyborców stwierdziło w majowym sondażu Reuters/Ipsos, że obawiają się przemocy po wyborach, prawie cztery lata po tym, jak tłum zwolenników Trumpa szturmował Kapitol.
Trump wszedł na scenę jako przestępca, który wciąż stoi przed trzema sprawami karnych, w tym za swoje wysiłki na rzecz unieważnienia wyborów w 2020 roku. Były prezydent, który uparcie twierdzi, że jego porażka była wynikiem oszustwa, zasugerował, że ukarze swoich wrogów politycznych, jeśli powróci do władzy. Ale będzie musiał przekonać niezdecydowanych wyborców, że nie stanowi śmiertelnego zagrożenia dla demokracji, jak zapewnia Biden.
Wyzwaniem dla Bidena było pokazanie siły po miesiącach republikańskich zapewnień, że jego zdolności stępiły się z wiekiem.
Podczas gdy krajowe sondaże wskazują na remis, Biden pozostaje w tyle za Trumpem w sondażach większości stanów, które tradycyjnie decydują o wyborach prezydenckich. W tym miesiącu stracił przewagę finansową nad Trumpem, którego wpływy ze zbiórek wzrosły po tym, jak został skazany za próbę zatuszowania ukrytych płatności dla gwiazdy porno Stormy Daniels.
Ani Biden, ani Trump nie cieszą się popularnością, a wielu Amerykanów pozostaje głęboko ambiwalentnych co do swoich wyborów. Według najnowszego sondażu Reuters/Ipsos, około jedna piąta wyborców twierdzi, że nie wybrała jeszcze kandydata, skłania się ku kandydatowi trzeciej strony lub może wstrzymać się z wyborem".
W analizie w CNN zwrócono uwagę na dobre momenty Bidena. Oraz na takie, które powinny być dobre, ale nie były: „Prezydent przypomniał, o czym pisał The Atlantic w 2020 r., że Trump odniósł się do amerykańskich żołnierzy poległych na wojnie jako ”frajerów„ i ”przegranych". Przywołał swojego syna Beau, który zmarł na raka mózgu po roku spędzonym w Iraku, gdzie był narażony na toksyczne opary. >>Mój syn nie był frajerem. Ty jesteś frajerem. Ty jesteś przegrany<< – powiedział Biden.
W debacie zdominowanej przez dyskusje na temat gospodarki, inflacji, imigracji i polityki zagranicznej, aborcja powinna być najmocniejszym tematem Bidena. Sąd Najwyższy USA przyznał zwolennikom praw aborcyjnych dwa zwycięstwa w tym miesiącu, a wyborcy Demokratów wciąż są zmotywowani gniewem z powodu obalenia Roe przeciwko Wade.
Zamiast tego był to jeden z jego najgorszych momentów tego wieczoru. Biden z trudem wyjaśnił stanowisko swojej partii w sprawie aborcji, gawędził, czasami wydawał się zdezorientowany i bez pytania dał Trumpowi możliwość przywołania przestępstw popełnionych przez migrantów przeciwko Amerykanom".
W The New York Times w artykule pod znaczącym tytułem „Prezydencie Biden, widziałem już dość” Nicholas Kristof pisze:
"Prezydent Biden jest dobrym człowiekiem, który zakończył długą karierę w służbie publicznej udaną kadencją prezydencką. Mam jednak nadzieję, że przeanalizuje swój czwartkowy występ w debacie i wycofa się z wyścigu, rzucając wybór kandydata Demokratów na sierpniową konwencję.
Uważam, że jednym z niebezpieczeństw, przed którymi stoi ten kraj, jest ryzyko zwycięstwa Donalda Trumpa. Po debacie trudno oprzeć się wrażeniu, że
pozostanie Bidena w wyścigu zwiększa prawdopodobieństwo, że Trump wprowadzi się do Białego Domu w styczniu.
Biden nigdy nie był świetnym debatantem, ale jego głos i sposób bycia nie rozwiały wątpliwości co do jego wieku i skuteczności. Raczej je wzmocnił. Zdarzyło mi się dziś rozmawiać z kobietą, która jest niezdecydowana, na kogo głosować – mówi, że nie ufa zarówno Trumpowi, jak i Bidenowi, ale wybierze na podstawie tego, kto zrobi lepiej dla gospodarki – i założę się, że teraz poprze Trumpa".
Unijni przywódcy podjęli decyzje w sprawie nominacji kandydatów do najwyższych stanowisk UE. Zgodnie z propozycją grup, które tworzą nieformalną koalicję w PE, nominacje otrzymali: obecna szefowa KE Ursula von der Leyen, premierka Estonii Kaja Kallas i były premier Portugalii Antonio Costa
Wbrew temu, na czym zależało negocjatorom z Europejskiej Partii Ludowej, w tym Donaldowi Tuskowi, który pełnił tą funkcję, nie udało się jednak osiągnąć konsensusu w sprawie obsady najwyższych stanowisk w UE.
Kandydatury Ursuli von der Leyen na kolejną kadencję na czele Komisji Europejskiej nie poparła premierka Włoch Giorgia Meloni.
Premier Włoch wstrzymała się od głosu.
Ostrzej Meloni potraktowała dwie pozostałe kandydatury. Nie poparła ani kandydatury premierki Estonii Kai Kallas na stanowisko szefowej unijnej dyplomacji, ani kandydatury byłego premiera Portugalii Antonio Costy na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej.
Giorgia Meloni wyraziła w ten sposób niezadowolenie z powodu bycia całkowicie wyłączoną z negocjacji. Jej zdaniem, jako szefowa trzeciej największej grupy w PE — Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, którzy mają obecnie 83 mandaty w PE, powinna była nie tylko zostać zaproszona do rozmów, ale zostać wzięta pod uwagę przy rozdziale posad.
Tuż po zakończeniu szczytu Giorgia Meloni napisała na platformie X: „Propozycja ludowców, socjalistów oraz liberałów jest niewłaściwa zarówno pod względem metodologii, jak i substancji. Postanowiłam jej nie poprzeć z szacunku dla wyborców (...)”.
Także premier Węgier okazał sprzeciw wobec propozycji Europejskiej Partii Ludowej, Socjalistów i Demokratów oraz liberałów.
Viktor Orbán zagłosował przeciwko reelekcji Ursuli von der Leyen, wstrzymał się od głosu ws. głosowania nad kandydaturą Kallas, a poparł kandydaturę Costy.
Sprzeciw lub wstrzymanie się od głosu dwójki przywódców nie miał jednak wpływu na finał całego głosowania. Do zdobycia nominacji na najwyższe stanowiska UE wystarczyła zgoda kwalifikowanej większości, czyli co najmniej 15 z 27 liderów, reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności UE.
Osoby przewodniczące najważniejszym instytucjom UE nowej kadencji zyskały znacznie większe poparcie.
Decyzja Rady Europejskiej w sprawie kandydata na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej jest już ostateczna – nie ma żadnych kolejnych kroków.
Były premier Portugalii Antonio Costa został nowym przewodniczącym Rady Europejskiej. Urząd obejmie w grudniu, kiedy skończy się kadencja obecnego przewodniczącego Charlesa Michela.
Nominacja przez Radę Europejską osób na stanowisko szefowej Komisji Europejskiej oraz wysokiej przedstawicielki ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa to dopiero początek drogi do objęcia tych stanowisk. Zarówno kandydaturę Ursuli von der Leyen na stanowisko szefowej KE, jak i kandydaturę Kai Kallas na stanowisko szefowej unijnej dyplomacji, będzie musiał zaakceptować Parlament Europejski.
W czwartek obserwowaliśmy obrady Sejmu, gdzie wypowiadał się między innymi Maciej Woś. Lewica w chaosie po decyzji Pauliny Matysiak.
Być może nawet ważniejsze była jednak wizyta premiera Donalda Tuska w Brukseli, gdzie bierze udział w unijnym szczycie. Rada Europejska dyskutuje o obsadzie najważniejszych stanowisk w Komisji Europejskiej. Donald Tusk zapowiedział wcześniej, że szanse na stanowisko odpowiedzialne za bezpieczeństwo ma minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Wstępne decyzje zapadają za zamkniętymi drzwiami, w gronie polityków frakcji tworzących większość w Parlamencie Europejskim. To Europejska Partia Ludowa (EPL, do której należy Platforma Obywatelska i PSL), na czele z Donaldem Tuskiem (na zdjęciu powyżej obok kanclerza Niemiec Olafa Scholza) i premierem Grecji Kiriakosem Mitsotakisem, grupa Socjalistów i Demokratów (tu zrzeszona jest polska Lewica), na czele z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem oraz grupa liberałów Odnowić Europę, na czele z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i odchodzącym premierem Holandii Markiem Rutte.
Trwa też dyskusja o priorytetach na najbliższych pięć lat. Na ostatnią chwilę, wiele zastrzeżeń zgłosili Niemcy i Francuzi:
Marcin Horała to poseł PiS od 2015 roku. W ostatniej kadencji rządu Mateusza Morawieckiego był sekretarzem stanu w Ministerstwie Infrastruktury i w Ministerstwie Rozwoju oraz pełnomocnikiem rządu ds. Centralnego Portu Komunikacyjnego. Paulina Matysiak to członkini Partii Razem, posłanka klubu Lewicy od 2019 roku, specjalizuje się w temacie transportu publicznego, jest wiceprzewodniczącą sejmowej Komisji Infrastruktury. Wspierała realizację CPK i komponentu kolejowego również w poprzedniej kadencji Sejmu, gdy ówczesna opozycja, w tym klub Lewicy, poddawały projekt ostrej krytyce.
Oboje w czwartek 27 czerwca opublikowali rano krótki film. Na początku nagrania Horała i Matysiak zaczepiają widzów, mówiąc, że ci pewnie zastanawiają się, co ta para robi razem, skoro jedno z nich jest feministką z lewicy, a drugie konserwatystą z prawicy. „Są takie sprawy, które potrafią nas połączyć i tymi sprawami są projekty, które będą służyły rozwojowi Polski” – mówi Paulina Matysiak. „Bo rozwój Polski nie ma barw politycznych i służy wszystkim różnych ideologii, różnych przekonań i wszyscy razem powinniśmy pracować dla rozwoju naszego kraju” – dodaje Horała.
Chodzi między innymi o budowę CPK i elektrowni atomowej, o co ma walczyć założony przez tę dwójkę Ruch „Tak dla Rozwoju”. Politycy Lewicy, w tym macierzystego dla Matysiak Razem, stanowczo odcięli się od tej decyzji, a polityczka zostałą zawieszona w prawach członka klubu Lewicy.
O tym, dlaczego współpraca z Horałą nie musi być najlepszym pomysłem, pisała na naszych łamach Dominika Sitnicka.
W Sejmie Michał Woś bronił swojego immunitetu.
„Każde moje działanie było zgodne z prawem, zgodne z ustawami” – powiedział w Sejmie Michał Woś, były wiceminister sprawiedliwości, jeden z głównych aktorów afery Pegasusa. Mimo to Woś nie boi się zeznawać przed sądem, co – jak przewiduje – zapewne nastąpi po przegłosowaniu wniosku o pozbawienie go immunitetu.
„Ten przypadek dowodzi, że w demokratycznym państwie prawa, władza wykonawcza mająca w swojej dyspozycji prokuraturę działającą na zlecenie polityczne, każdemu może postawić zarzut, a potem kierować akty oskarżenia, w sprawach stricte politycznych na podstawie wymyślonych zarzutów” – mówił Woś. – „Korzystacie z tej władzy w sposób skandaliczny, antydemokratyczny, niezwiązany z przepisami konstytucyjnymi.”
Według Wosia zgodnie z prawem podjął decyzję o dofinansowaniu instytucji państwowej z funduszu celowego, by miała możliwość zgodnego z prawem działania na rzecz bezpieczeństwa państwa. Zdaniem Wosia rządzący przypuszczają na niego atak, który ma w końcu osłabić państwo i doprowadzić do stanu, w którym chroni ono kryminalistów.
„Wy cały czas wstawaliście z kolan. My stoimy twardo po ziemi i jesteśmy gwarantem, że jesteśmy w stanie zrealizować ten projekt” – mówił w Sejmie Maciej Lasek zwracając się do posłów PiS w sprawie CPK.
„CPK przestaje być zbiorem atrakcyjnych, ale nierealistycznych wizji. Przestaje być owocem mani wielkości, lekiem na kompleksy PiS-u wobec naszych zachodnich sąsiadów. Przestaje być także papierowym działania bez zapewnienia finansowania. CPK staje się wreszcie profesjonalnym, realistycznym programem inwestycyjnym dopasowanym do potrzeb transportowych kraju i uwzględniającym realia budżetowe państwa” – mówił Maciej Lasek, pełnomocnik rządu ds. CPK.
Gorąca dyskusja w Sejmie wybuchła dzień po tym, jak premier Donald Tusk ogłosił plany dotyczące kontynuacji tworzenia Centralnego Portu Komunikacyjnego. Opisywaliśmy to tutaj:
Unijni liderzy usiłują dojść do porozumienia w sprawie priorytetów na najbliższe pięć lat. Dopiero po uzgodnieniu strategicznej agendy mają rozmawiać o tym, kto ten plan będzie wcielał w życie.
To na tym miało zależeć m.in. premierce Włoch Giorgii Meloni.
Skoro wstępne decyzje o obsadzie najwyższych stanowisk w UE zapadły za zamkniętymi drzwiami w wąskim gronie po dwóch negocjatorów z trzech grup politycznych tworzących koalicję, to niech przynajmniej dyskusja nad politycznymi priorytetami odbędzie się zgodnie ze sztuką. Najpierw ustalamy, jakie mamy priorytety, a potem dogadujmy, kto te priorytety najlepiej zrealizuje — tak oczekiwanie premierki Włoch Giorgii Meloni tłumaczył jeden z unijnych dyplomatów.
Meloni, która stoi na czele trzeciego najliczniejszego kraju UE, jest niezadowolona, że pomimo iż jej grupa w Parlamencie Europejskim jest trzecią co do wielkości, ta nie została zaproszona do negocjacji w sprawie podziału najwyższych stanowisk w UE, o czym pisaliśmy tutaj.
Tą wstępną decyzję o podziale stanowisk podjęli negocjatorzy grup, które dogadały się do tworzenia nieformalnej koalicji w PE: Europejska Partia Ludowa (EPL, do której należy Platforma Obywatelska i PSL), na czele z Donaldem Tuskiem (na zdjęciu powyżej obok kanclerza Niemiec Olafa Scholza) i premierem Grecji Kiriakosem Mitsotakisem, grupa Socjalistów i Demokratów (tu zrzeszona jest polska Lewica), na czele z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem oraz grupa liberałów Odnowić Europę, na czele z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i odchodzącym premierem Holandii Markiem Rutte.
Teraz ostateczną decyzję o tym, kto stanie na czele Komisji Europejskiej, Rady Europejskiej oraz unijnej dyplomacji, mają podjąć unijni liderzy.
Tylko dyskusja nad agendą strategiczną UE na najbliższe pięć lat, to jedna z trudniejszych dyskusji zaplanowanych na trwający właśnie dwudniowy szczyt UE (27 i 28 czerwca). Prace nad nią trwały wiele miesięcy, a teraz, na ostatnią chwilę, wiele zastrzeżeń zgłosili Niemcy i Francuzi:
Ponadto Paryż i Berlin chcą usunąć ze strategicznej agendy zapis o wspólnym finansowaniu „flagowych projektów i inicjatyw obronnych będących przedmiotem wspólnego zainteresowania w całej UE”.
Mimo to liderzy są optymistyczni, że dwudniowy szczyt uda się zamknąć po kilku godzinach obrad.
Unijni liderzy porozumieli się już w kilku sprawach z agendy szczytu:
Poza tym wbrew ambitnym planom premiera Donalda Tuska, który wraz z przywódcami państw bałtyckich, apelował o jasne deklaracje na temat wspólnego unijnego finansowania budowy zapory na wschodniej granicy UE, takich deklaracji nie udało się zawrzeć w konkluzjach.
Polska chciała, aby w konkluzjach znalazło się jasne wezwanie Komisji Europejskiej i unijnej dyplomacji do zaproponowania konkretnych opcji finansowania obronności w celu „wypełnienia krytycznych luk w zdolnościach obronnych”. Taki zapis się jednak w konkluzjach nie znajdzie. Konkluzje stwierdzą jedynie konieczność „zajęcia się” tym tematem.
Pomimo oczekiwań nie została też podjęta żadna decyzja na temat euroobligacji, czyli wspólnego unijnego zadłużania się celem finansowania obrony. Przeciwne temu są Niemcy i Holandia, które uważają, że wystarczy, żeby każdy kraj NATO osiągnął pułap wydatków na obronę sięgający 2 proc. PKB. Innego zdania są Polska i Francja, które chcą mobilizacji większych środków unijnych na obronę.
To właśnie z tego powodu podczas szczytu unieść miał się premier Donald Tusk, o czym doniosło RMF FM. Tusk miał się w ostrych słowach zetrzeć z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem i premierem Holandii Markiem Ruttem. Tuska wsparła w tej kwestii premierka Włoch Giorgia Meloni.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, także Komisja Europejska nie przedstawiła konkretne propozycji finansowania wydatków obronnych. Szefowa KE przedstawiła jedynie sprawozdanie, w którym stwierdza, że UE potrzebuje 500 miliardów euro na inwestycje w obronność w ciągu następnej dekady.