Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
– Mord rytualny to fakt, a dajmy na to Auschwitz z komorami gazowymi to niestety fake. I kto o tym mówi, ten zostaje oskarżany o straszne rzeczy, odsądzany od czci i wiary – powiedział europoseł Grzegorz Braun na antenie Radia Wnet. Dziennikarz przerwał rozmowę
Grzegorz Braun, europoseł Konfederacji Korony Polskiej, w czwartek 10 lipca udzielał wywiadu radiu Wnet. Rozmowa dotyczyła obchodów 84. rocznicy mordu Żydów w Jedwabnem, do którego doszło 10 lipca 1941 roku. Jak wynika z ustaleń m.in. Instytutu Pamięci Narodowej, zbrodni dokonała grupa około 40 Polaków, którzy działali z inspiracji Niemców. Zginęło 340 osób pochodzenia żydowskiego. Większość została spalona żywcem w stodole.
Braun łączył się z radiem Wnet prosto z Jedwabnego, gdzie odbywało upamiętnienie tragedii. Europoseł wraz z grupą narodowców usiłował zakłócać uroczystości zorganizowane przez Gminę Wyznaniową Żydowską w Warszawie. Określił je mianem „aktu antypolskiej, żydowskiej propagandy z celebrą państwową i osłoną policyjną".
Na antenie radia Wnet Braun kwestionował ustalenia IPN, twierdząc, że zbrodni w Jedwabnem dokonali Niemcy. Powoływał się m.in. na interpretacje polsko-amerykańskiego historyka Marka Chodakiewicza, który podważa ustalenia śledztwa IPN. Wstrzymanie ekshumacji ofiar i zamknięcie śledztwa IPN, do którego doszło w 2003 roku, uznał za „przestępstwo". Jego zdaniem doszło do tego po tym, jak na terenie, na którym dokonano mordu, w ziemi ujawniono niemieckie łuski, co miałoby potwierdzać tezy Chodakiewicza.
– Ekshumacja nie jest tylko jakimś aktem honorowym, naukowym, ale po prostu prawo i procedury policyjno-prokuratorskie domagają się wyjaśniania każdej zbrodni. Tego tutaj zaniechano i my musimy to wznowić – stwierdził polityk.
Przy okazji Braun stwierdził, że jest regularnie potępiany za „mówienie prawdy".
„Mord rytualny to fakt, a dajmy na to Auschwitz z komorami gazowymi to niestety fake. I kto o tym mówi, ten zostaje oskarżany o straszne rzeczy, odsądzany od czci i wiary" – stwierdził.
Dziennikarz Radia Wnet zareagował na słowa Brauna, jako że kwestionowanie Holokaustu jest w Polsce karalne. Zaczął dopytywać europosła o to, co ma na myśli.
Braun tłumaczył, że „Muzeum Auschwitz-Birkenau oferuje przekaz pseudohistoryczny, który nie spełnia kryteriów warsztatu historyczno-naukowego„ i „uniemożliwia prowadzenie badań nad komorami gazowymi”.
„Mamy źródłową książkę [...], na temat mordu rytualnego, natomiast badania w Auschwitz-Birkenau właśnie owych komór gazowych są uniemożliwiane przez samo Muzeum" – stwierdził Braun.
Prowadzący rozmowę ripostował, że są pewne granice „cynizmu politycznego, pogoni za głosami i za sensacją„ i zakończył rozmowę. „Tam, gdzie na taniej prowokacji stara się zbić kapitał polityczny, trzeba powiedzieć stop” – wyjaśnił.
Kwestionowanie istnienia komór gazowych to jeden z elementów negacjonizmu historycznego. Obejmuje on twierdzenia, że naziści nie dokonali ludobójstwa, komory gazowe nigdy nie istniały, Holokaust wymyślili alianci w celu legitymizacji utworzenia państwa Izrael, albo że liczba ofiar Zagłady jest znacznie niższa niż 6 milionów.
W Polsce zaprzeczanie zbrodniom nazistowskim i komunistycznym karane jest grzywną lub pozbawieniem wolności do lat trzech (art. 55 Ustawy z dn. 18 grudnia 1998 r. o IPN).
O ile kwestionowanie ustaleń śledztwa IPN ws. mordu w Jedwabnem nie kwalifikuje się jako negacjonizm, to już twierdzenie o tym, że „komory gazowe to fake" – tak.
Zawiadomienie do prokuratury w sprawie czwartkowej wypowiedzi Grzegorza Brauna złożyła już Lewica.
„Nie ma w Polsce miejsca na zaprzeczanie istnieniu Obozu Zagłady Auschwitz oraz zbrodniom, których tam dokonali niemieccy okupanci” – napisała w mediach społecznościowych szefowa klubu Anna Maria Żukowska.
„Braun neguje zbrodnię Holokaustu, a komory gazowe w Auschwitz nazywa „fejkiem”. Miejsce tej antysemickiej kanalii powinno być w więzieniu, a nie w ogólnopolskich mediach” – skomentowała była kandydatka na prezydenta, Magdalena Biejat z Lewicy.
„Grzegorz Braun po zakwestionowaniu istnienia komór gazowych w Auschwitz powinien być obłożony anatemą nie tylko przez media, ale przez wszystkich przyzwoitych ludzi. Rewizjonista Holocaustu, rewizjonista mordu na Polakach. Skandal!" – tak na sprawę zareagowała Monika Wielichowska, wicemarszałkini Sejmu z Platformy Obywatelskiej.
Zareagowała również Prokuratura Krajowa, informując, że prowadzi wobec wypowiedzi Brauna czynności sprawdzające.
Przeczytaj także:
Szefem Kancelarii Prezydenta Karola Nawrockiego ma zostać Zbigniew Bogucki, poseł PiS, były wojewoda zachodniopomorski – ustaliła Rzeczpospolita. Ponadto w kancelarii zatrudnienie znajdzie kilkadziesiąt osób z IPN.
Rzeczpospolita poznała szczegóły planu obsady stanowisk w Kancelarii Prezydenta, gdy prezydentem zostanie Karol Nawrocki. Ma zostać zaprzysiężony 6 sierpnia, ale część wybranych przez niego współpracowników już rozpoczęła pracę w KPRP, by wdrożyć się w nowe obowiązki.
Źródła „Rzeczpospolitej" potwierdzają wtorkowe informacje Onetu, że szefem Kancelarii Prezydenta Karola Nawrockiego nie będzie Przemysław Czarnek – napisał dziennik. Stanowisko to ma objąć Zbigniew Bogucki, poseł PiS, były wojewoda zachodniopomorski, prawnik ze Szczecina.
Wiceszefem kancelarii ma za to zostać Adam Andruszkiewicz, były prezes Młodzieży Wszechpolskiej i wiceminister cyfryzacji w rządach PiS, który odpowiadał za kampanię wyborczą Nawrockiego w internecie.
Ponadto do pracy w Kancelarii wróci Marcin Przydacz, obecnie poseł PiS. Przydacz w 2023 roku przez dziesięć miesięcy pełnił funkcję szefa Biura Polityki Międzynarodowej Kancelarii Andrzeja Dudy. W Kancelarii Nawrockiego także ma zajmować się polityką międzynarodową.
Zatrudnienie w Kancelarii utrzyma też obecny szef Biura Polityki Międzynarodowej Wojciech Kolarski. Kolarski pracował z Dudą od 2015 roku. Andrzej Dera, który w Kancelarii Prezydenta Dudy pracuje równie długo, najprawdopodobniej straci stanowisko.
Jak donosi „Rzeczpospolita", zapewnione miejsce w nowej kancelarii ma także Karol Rabenda, znajomy Nawrockiego z Gdańska, obecnie radny tego miasta z PiS, który wcześniej pełnił funkcję wiceministra w Ministerstwie Aktywów Państwowych w rządzie Mateusza Morawieckiego.
Nawrocki chce w swoje kancelarii zatrudnić też kilkadziesiąt osób, z którymi pracował w Instytucie Pamięci Narodowej. Dziesięć osób już zaczęło pracę. Wśród nich – jak ustaliła „Rzeczpospolita" – jest Rafał Leśkiewicz, obecny rzecznik Instytutu Pamięci Narodowej, Jarosław Dębowski, dotychczasowy dyrektor biura prezesa IPN, oraz Mikołaj Bujak, fotograf IPN.
– Pozostałe osoby to pracownicy biurowi, administracyjni, niezwiązani z polityką – mówił „Rzeczpospolitej" Rafał Leśkiewicz.
Karol Nawrocki zostanie zaprzysiężony na prezydenta RP 6 sierpnia. Pomimo błędów w liczeniu głosów, Sąd Najwyższy orzekł o ważności wyborów prezydenckich. 1 lipca 2025 orzeczenie w tej sprawie wydała nielegalna Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego.
Tuż po wyborach do Sądu Najwyższego wpłynęło ponad 54 tysiące protestów wyborczych. Sąd Najwyższy za zasadne uznał zaledwie 21 z nich, a siedem odrzucił. W przypadku tych, które uznał, stwierdził jednak, że opisane w nich przypadki nie miały wpływu na wynik wyborów. Pozostałe protesty wyborcze zostały pozostawione bez dalszego biegu.
Oznacza to, że Izba rozpatrzyła zaledwie 28 protestów. Pozostawienie bez dalszego biegu dziesiątek tysięcy protestów było przez skład sędziowski tłumaczone przede wszystkim tym, że 49,5 tysiąca z nich miało identyczną treść (były oparte na jednym wzorze kolportowanym przez Romana Giertycha).
„Duża liczba wniesionych protestów wyborczych nie zwiększyła wagi podniesionych w nich zarzutów, zaś żadne z ustalonych uchybień nie miało wpływu na ogólny wynik wyborów" – mówił w uzasadnieniu wyroku prezes nielegalnej Izby neosędzia Krzysztof Wiak.
Przeczytaj także:
Narodowi konserwatyści i skrajna prawica zarzucają Komisji Europejskiej brak transparentności w działaniu, uzurpację władzy i niefektywne wydatkowanie unijnych środków.
Wniosek o wotum nieufności wobec Komisji Europejskiej przepadł w Parlamencie Europejskim. Przeciwko odwołaniu Komisji zagłosowało 360 europosłów, za było 175 osób, w tym europosłowie PiS. Ursula von der Leyen zostaje na stanowisku.
W czwartek 10 lipca Parlament Europejski głosował nad wnioskiem o wotum nieufności wobec Komisji Europejskiej. Wniosek złożył europoseł z Rumunii Gheorghe Piperea z partii Sojusz na Rzecz Jedności Rumunów (AUR), siostrzanego wobec PiS ugrupowania z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR). Jako powód podał m.in. brak przejrzystości w komunikacji z szefem koncernu farmaceutycznego Pfizer w czasie pandemii Covid-20, nieefektywne wydatkowanie środków z popandemicznego Funduszu Odbudowy czy „uzurpację władzy” przez Komisję Europejską.
„W ciągu ostatnich sześciu lat Komisja nadużywała uprawnień państw członkowskich, naruszała podział władzy i omijała Parlament Europejski przy podejmowaniu najważniejszych decyzji. Niedemokratyczna koncentracja procesu decyzyjnego w rękach przewodniczącego Komisji Europejskiej jest sprzeczna z zasadą równowagi i podziału władzy. Proces decyzyjny stał się nieprzejrzysty i uznaniowy, a dziś budzi obawy przed nadużyciami i korupcją” – mówi wnioskodawca podczas debaty w tej sprawie.
Pod wnioskiem podpisało się w sumie 79 europosłów z grup zrzeszających partie skrajnie prawicowe lub narodowo-konserwatywne. Wniosek poparło 27 europosłów z grupy EKR, w tym niemal wszyscy europosłowie Prawa i Sprawiedliwości, oraz część europosłów z grupy Patrioci dla Europy (PdE) i Europa Suwerennych Narodów (ESN).
Wniosku nie poparli europosłowie z partii Bracia Włosi Giorgii Meloni, którzy stanowią najliczniejszą i dominującą grupę we frakcji EKR. Włochy negocjują obecnie z Komisją Europejską warunki ograniczania zadłużenia, wobec kraju uruchomiona jest bowiem procedura nadmiernego deficytu. Starcie z KE nie jest obecnie w interesie Włoch.
Podczas sesji plenarnej w czwartek 10 lipca za odwołaniem Komisji Europejskiej zagłosowało w sumie 175 europosłów. Przeciwko było 360 europosłów, 18 osób wstrzymało się od głosu.
„Za” zagłosowało:
Poza tym wniosek poparło 22 posłów niezrzeszonych, 13 posłów z grupy Lewica i po jednej osobie z grup Odnowić Europę (RE) oraz Socjalistów i Demokratów (S&D).
RE i S&D to grupy, które należą do nieformalnej koalicji, która ukonstytuowała się po wyborach europejskich w 2024 roku. Wybory wygrała Europejska Partia Ludowa, która w związku z tym obsadziła stanowisko szefa Komisji Europejskiej powtórnie wystawiając von der Leyen.
Grupy EPL, RE oraz S&D mają większość w Parlamencie Europejskim nowej kadencji (399 mandatów w izbie, która liczy 719 osób) i współpracują z Komisją Europejską Ursuli von der Leyen. Są jednak coraz bardzo niezadowolone z powodu skrętu EPL na prawo. EPL coraz częściej ulega pod naporem skrajnej prawicy, godząc się na renegocjacje celów klimatycznych, ograniczenie polityk Zielonego Ładu czy kontrowersyjne rozwiązania w ramach polityki migracyjnej. Także KE inicjuje coraz bardziej prawicowe polityki.
Pomimo niezadowolenia szefostwo tych grup zadeklarowało, że nie poprze wniosku skrajnej prawicy i narodowych konserwatystów. „Nie jest to brak krytycyzmu wobec KE, lecz wyraz trzymania się zasady kordonu sanitarnego, która oznacza zero współpracy ze skrajną prawicą” – napisała grupa S&D w informacji prasowej po głosowaniu.
„Dla grupy S&D od samego początku było jasne, że nie poprzemy inicjatywy skrajnej prawicy, trzymając się zasady kordonu sanitarnego (...). Demontaż Komisji Europejskiej w trakcie kryzysu geopolitycznego byłby całkowicie nieodpowiedzialny (...) Nasz głos nie oznacza jednak, że nie jesteśmy krytyczni wobec Komisji Europejskiej (...) Domagamy się prawdziwego zaangażowania w nasze priorytety” – powiedziała Iratxe García, szefowa grupy po głosowaniu.
Ursula von der Leyen podziękowała za zaufanie.
„W czasach globalnej zmienności i nieprzewidywalności, UE potrzebuje siły, wizji i zdolności do działania (...). Jako że zewnętrzne siły usiłują nas destabilizować i dzielić, naszym obowiązkiem jest w odpowiedzi na to trzymać się naszych wartości. Dziękuję, niech żyje Europa” – napisała szefowa KE w mediach społecznościowych po głosowaniu.
Przeczytaj także:
W trakcie wtorkowego posiedzenia zarządu Platformy Obywatelskiej Donald Tusk zapowiedział połączenie partii z Nowoczesną i Inicjatywą Polską Barbary Nowackiej – poinformował Onet. Miałoby do tego dojść jesienią.
We wtorek 9 lipca Donald Tusk ogłosił plany połączenia Platformy Obywatelskiej z Nowoczesną i Inicjatywą Polską Barbary Nowackiej – donosi Onet. Partie te już od 7 lat działają pod wspólnym szyldem Koalicji Obywatelskiej. Ta zmiana miałaby być więc jedynie usankcjonowaniem stanu faktycznego.
Onet potwierdził zapowiedzi premiera w kilku źródłach.
Portal informuje, że nie wiadomo jeszcze, czy dojdzie do formalnego połączenia partii, czy przyjęcia członków mniejszych ugrupowań w skład Platformy. Zwraca uwagę, że konieczna może być zmiana statutu Platformy, a w tym celu musi być zwołana konwencja krajowa PO.
Niewykluczone, że wraz z połączeniem tych ugrupowań dojdzie do zmiany nazwy Platformy Obywatelskiej na Koalicję Obywatelską. To jednak nie jest przesądzone. Nie wiadomo też, czy do wspólnej partii przystąpią Zieloni, którzy również są częścią KO – pisze Onet.
Koalicja Obywatelska została powołana w 2018 r. celem wspólnego startu w wyborach samorządowych. Była to koalicja wyborcza Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, ale szybko dołączyła do niej jeszcze Inicjatywa Polska Barbary Nowackiej. W wyborach samorządowych w 2018 roku kandydaci Koalicji Obywatelskiej zdobyli w sumie 26,97 proc. głosów i przegrali z PiS-em, który zdobył 34,13 proc. głosów.
Od tego czasu koalicja startowała wspólnie we wszystkich wyborach parlamentarnych, samorządowych i europejskich. I to pomimo że za każdym razem przegrywała z PiS-em.
— Jeśli się połączymy, będzie to z korzyścią dla wszystkich. Obecny stan tworzy niejasną sytuację. Na poziomie samorządowym startujemy wspólnie, a czasem się okazuje, że np. Nowoczesna chce tworzyć własne kluby radnych. Tak jest we Wrocławiu. Myślę, że nasi wyborcy mogą się czuć zdezorientowani – mówi Onetowi jeden z polityków PO.
Przeczytaj także:
Rosja kontynuuje zmasowane ataki powietrzne na Ukrainę. W ciągu jednej nocy na terytorium Ukrainy wystrzelono niemal 400 dronów, 8 rakiet balistycznych i 10 pocisków manewrujących. Celem ataków był m.in. Kijów.
Co najmniej dwie osoby zginęły, a 16 zostało rannych w nocnych atakach na Kijów – poinformował dziennik Kyiv Independent.
W nocy z wtorku na środę (9 na 10 lipca) Rosyjskie drony i pociski spadły na dzielnice mieszkalne w rejonie Szewczenkowskim i Darniwskim. Doszło do zniszczenia części mieszkań, zaparkowanych w okolicy samochodów, pożaru garażów oraz pożaru stacji benzynowej – poinformował mer Kijowa Witalij Kliczko.
Ofiarami nocnych nalotów na Kijów są dwie kobiety – 68-letnia mieszkanka stolicy oraz 22-letnia policjantka. Poza tym 16 osób zostało rannych, 10 przebywa w szpitalach.
Rosyjskie pociski zniszczyły też studio telewizyjne należącego do byłego prezydenta Petro Poroshenko Kanału 5. Poroszenko poinformował na X, że w ataku nikt nie został ranny, wszyscy zdążyli ewakuować się do schronów.
W rejonie Podilskim w wyniku rosyjskiego ataku niemal doszczętnie zniszczona została lokalna przychodnia.
Rosyjskie pociski spadły także w Chersoniu. Ranne zostały dwie osoby – 63-letnia kobieta i 41-letni mężczyzna. Oboje przebywają w szpitalu.
To druga noc z rzędu, gdy Rosjanie przeprowadzają zmasowany atak na ukraińskie miasta. W poprzednią noc, z poniedziałku na wtorek (8 na 9 lipca), na położony na zachodzie Ukrainy Łuck w obwodzie wołyńskim wystrzelono ponad 700 dronów i kilkanaście pocisków. To największy jednorazowy atak powietrzny przez Rosję na Ukrainę od początku wojny.
"To wyraźna eskalacja rosyjskiego terroru” – napisał na X prezydent Wołodymyr Zełenski.
Dodał, że będzie rozmawiał z państwami “koalicji chętnych”, aby zwiększyć finansowanie ukraińskiej produkcji dronów przechwytujących oraz dostawa systemów obrony powietrznej dla Ukrainy.
Rosja wyraźnie zintensyfikowała swoją ofensywę przeciwko Ukrainie. Jak pisał w OKO.press Piotr Lewandowski, zmasowane naloty powietrzne mają Rosji kompensować brak znaczących sukcesów na froncie lądowym.
Rośnie liczba dronów i pocisków rakietowych wykorzystywanych w atakach na ukraińskie miasta i zaplecze frontu.
W kwietniu Rosjanie wystrzelili 126 pocisków rakietowych, 120 w maju i aż 237 w czerwcu. Jeśli chodzi o bezzałogowce to w minionym miesiącu Rosjanie zaatakowali 5483 dronami, co w porównaniu z rekordowym dotychczas majem z 4006 dronami stanowi znaczącą różnicę.
Potwierdza to informacje o szybkim wzroście rosyjskich zdolności produkcyjnych systemów bezzałogowych oraz o nieskuteczności sankcji, jeżeli chodzi o dostępność podzespołów niezbędnych do produkcji pocisków balistycznych i manewrujących.
Przeczytaj także: