W nocy z 26 na 27 listopada weszło w życie zawieszenie broni między Izraelem a Hezbollahem, będące wynikiem negocjacji między Izraelem i Libanem. Izrael ma dwa miesiące na wycofanie się z południowego Libanu
Włochy, jeden z najchętniej odwiedzanych krajów świata, w tym roku biją rekordy pod względem liczby turystów, zwłaszcza z zagranicy.
Szacuje się, że tegoroczny wakacyjny szczyt, który rozpoczął się w środę (14 sierpnia), potrwa do niedzieli — podaje Euractiv. W tym okresie liczba odwiedzających zarówno duże miasta, jak i mniejsze miejscowości, osiągnie swoje apogeum, co stanowi poważne wyzwanie dla lokalnych społeczności i władz.
Jak podaje CNN, Włochy wprowadzają nowe zasady, by ograniczyć zachowania turystów uprzykrzające życie lokalnych mieszkańców.
Na przykład, na Sardynii i w Apulii dostęp do wielu popularnych plaż jest możliwy tylko po dokonaniu rezerwacji za pomocą aplikacji, co pozwala na ograniczenie liczby odwiedzających. Z kolei, według doniesień włoskich mediów, w nadchodzących dniach na niektórych plażach wprowadzony zostanie zakaz wnoszenia tworzyw sztucznych, palenia tytoniu, a nawet korzystania z ręczników i krzeseł.
Na Sardynii, która tego lata odnotowała rekordową liczbę turystów, niektóre plaże zakazały używania kamieni do mocowania plażowych parasoli. Ci, którzy zakaz zignorują, mogą dostać mandat w wysokości 500 euro.
Burmistrz położonej na Sardynii Olbii wprowadził zakaz pływania w późnych godzinach nocnych, ale także biwakowania na plaży, palenia ognisk i korzystania z krzeseł i ręczników. Włodarze miast wprowadzają również zakazy puszczania głośnej muzyki np. w Sassari, w północno-zachodniej części Sardynii, muzyka musi się skończyć o 2 w nocy.
Z kolei na wybrzeżu Amalfi w prowincji Salerno władze będą regulować liczbę pojazdów, które w korkach blokują malownicze drogi, wprowadzając ograniczenia wjazdu na niektóre mniejsze ulice w określonych godzinach, jak informuje lokalna organizacja turystyczna regionu Campania.
Włoskie władze od lat wprowadzają różne regulacje, aby przeciwdziałać nadmiernemu napływowi turystów i chronić unikalne dziedzictwo kulturowe oraz środowisko — zauważa Euractiv. Za przykład takich działań może posłużyć Wenecja, gdzie wprowadzono limity liczby odwiedzających plac oraz Bazylikę św. Marka. Wprowadzono również, zakaz wpływania dużych statków wycieczkowych do historycznego centrum miasta, co ma na celu ochronę delikatnego ekosystemu laguny oraz zabytkowych budynków.
Wiele miast wprowadziło także opłaty za wstęp do swoich historycznych centrów. Od 2024 roku w Wenecji obowiązuje opłata, wynosząca 5 euro, za wstęp do miasta jednodniowych turystów. W Rzymie natomiast wprowadzono zakaz siedzenia na słynnych Schodach Hiszpańskich oraz kąpieli w fontannach, w tym słynnej Fontannie di Trevi.
W Piemoncie, w punktach widokowych na historycznej drodze Alta Via de Sale, w pobliżu miasta Cuneo, uruchomiono natomiast specjalną sygnalizację świetlną, która pozwala na zatrzymanie się na maksymalnie 20 minut. Ma to na celu zapobieganie korkom oraz umożliwianie turystom podziwiania panoramy bez powodowania zatorów — podaje Euractiv.
Włoska minister turystyki Daniele Santache nazwała tak nadmiarową turystykę we Włoszech „przekleństwem”, ale podkreśliła, że kraj radzi sobie z problemem, ponieważ przygotowują się na większy wzrost liczby odwiedzających w nadchodzących latach.
Dowództwo Sił Powietrznych Ukrainy poinformowało w niedzielę rano o wysadzeniu mostu w obwodzie kurskim.
Siły ukraińskie uderzyły w kolejny most w obwodzie kurskim, starając się przeszkodzić rosyjskim operacjom bojowym i przeciąć szlaki zaopatrzeniowe.
Chodzi o most przecinający rzekę Sejm w południowo-zachodniej Rosji w pobliżu miejscowości Zwannoje, około 15 km na północ od granicy z Ukrainą.
„Minus jeszcze jeden most. Lotnictwo Sił Powietrznych nadal pozbawia wroga możliwości logistycznych dzięki precyzyjnym nalotom” – napisał na Telegramie dowódca Sił Powietrznych Mykoła Ołeszczuk.
Opublikował też nagranie z lotu ptaka, na którym widać, jak eksplozja rozrywa most, pozostawiając duże pęknięcie na drodze.
Nie jest jasne, kiedy nastąpił atak.
W piątek Ukraina ogłosiła, że zniszczyła inny most w pobliżu miejscowości Głuszkowo również przecinający rzekę Sejm.
Według Rosjan, okolicy pozostał już tylko jeden nadający się do użytku most.
Kijów rozpoczął bezprecedensowy atak na region Kurska 6 sierpnia. Przedstawiciele władz twierdzą, że mają pod kontrolą ponad 80 wiosek.
Według rosyjskich blogerów wojskowych zniszczenie obu mostów ograniczyło rosyjskim wojskom możliwości przekroczenia rzeki w rejonie Głuszkowa.
Źródło: AFP, The Kyiv Independent
Sytuacja w zakresie bezpieczeństwa jądrowego w elektrowni atomowej w Zaporożu na Ukrainie pogarsza się w następstwie ataku drona, który w sobotę uderzył w drogę wokół jej terenu — ocenił dyrektor generalny Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) Rafael Mariano Grossi.
W sobotę Rosja oskarżyła Ukrainę o zrzucenie ładunku wybuchowego na drogę w pobliżu okupowanego zakładu na południu Ukrainy. MAEA nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła, jakoby dron należał do Ukraińców.
Elektrownia atomowa, która została przejęta przez siły rosyjskie na początku wojny w 2022 roku, była wielokrotnie atakowana, o co obie strony nawzajem się oskarżały. MAEA wielokrotnie wzywała do powściągliwości, mówiąc, że obawia się, że lekkomyślne działania wojskowe mogą spowodować poważny wypadek nuklearny w elektrowni.
„Po raz kolejny obserwujemy eskalację zagrożeń bezpieczeństwa nuklearnego. Pozostaję niezwykle zaniepokojony i ponawiam apel o maksymalną powściągliwość ze wszystkich stron i ścisłe przestrzeganie konkretnych zasad ustanowionych w celu ochrony elektrowni” – powiedział dyrektor generalny Grossi.
Zespół MAEA w Zaporożu został poinformowany przez okupowaną przez Rosjan elektrownię o tym, że materiał wybuchowy przenoszony przez drona wybuchł tuż za obszarem chronionym elektrowni. Miejsce uderzenia znajdowało się w pobliżu najważniejszych stawów tryskaczowych wody chłodzącej i około 100 metrów od linii energetycznej Dnieprowska, jedynej pozostałej linii 750 kilowoltów (kV) zapewniającej zasilanie zaporoskiej siłowni — podano w oświadczeniu MAEA.
Źródło: The Guardian, PAP
Około 20 hektarów lasu spłonęło w powiecie gnieźnieńskim w Wielkopolsce. Akcja gaśnicza trwała kilka godzin, pożar udało się opanować w sobotę wieczorem. Wstrzymany był ruch na drodze krajowej nr 15 pomiędzy Gnieznem a Wrześnią
Zgłoszenie o pożarze strażacy w Gnieźnie otrzymali w sobotę po godz. 13.
„Na skutek wiejącego wiatru ogień rozwijał się bardzo szybko, dlatego zdecydowano o skierowaniu kolejnych zastępów straży z pobliskich jednostek, a do akcji kierowania ratowników w poszczególne sektory włączyli się także leśnicy" – podaje portal gniezno24.pl.
Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Poznaniu podała, że spłonęły głównie drzewa zasadzone kilka lat temu w miejscu tych zniszczonych przez nawałnicę z 2017 roku.
Jak podaje Polskie Radio 24, w kulminacyjnym momencie w akcji gaśniczej brało udział około 80 strażaków z 20 zastępów straży pożarnej. Ratowników wspierały trzy samoloty gaśnicze typu Dromader.
Służby szacują, że ogień strawił około 20-25 ha drzew. W wyniku pożaru nikt nie odniósł obrażeń, ogień nie uszkodził też żadnych budynków.
Normalny ruch na trasie z Gniezna do Wrześni przywrócono w sobotę około godz. 21.
„Po ostatnich upałach wielkopolskich lasach jest niezwykle sucho. Wyniki dzisiejszych pomiarów wilgotności ściółki pokazują, że zagrożenie pożarami jest bardzo duże” – informuje Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Poznaniu.
Brytyjski dziennik „Guardian” cytuje relacje Rosjan z obwodu kurskiego. Wynika z nich, że państwo zwodziło mieszkańców na temat ukraińskiej operacji. Uchodźcy nie mają wystarczającej opieki państwa
„Byliśmy pewni, że rosyjska armia nas ochroni. Jestem w szoku, jak szybko Ukraińcy posunęli się do przodu” – powiedziała przez telefon brytyjskiemu „Guardianowi” z Kurska Liubow Antipowa. Rosjanka początkowo nie wierzyła, że Ukraińcy rzeczywiście weszli na teren Rosji. Nie miała wyjścia, gdy zobaczyła na zdjęciach ukraińskiej armii dobrze znany jej supermarket – dom jej rodziców znajduje się 50 metrów od niego.
W artykule czytamy, że Rosjanie byli źle przygotowani do inwazji i nie byli w stanie na czas i skutecznie ostrzec lokalnej ludności.
„Nawet nie wiem, kogo teraz nie cierpię bardziej: ukraińskiej armii, która zajęła naszą ziemię, czy naszego rządu, który na to zezwolił” – napisała na lokalnej kurskiej grupie w rosyjskich mediach społecznościowych Neli Tichonowa. Rosyjska telewizja państwowa mówiła głównie o skutecznych atakach Rosjan na Ukraińców, bez wspominania o postępach przeciwników wgłąb Rosji. Dopiero napływ uchodźców (których państwowa propaganda nazywała „tymczasowo ewakuowanymi”) uświadomił mieszkańcom Kurska o skali problemu.
„Pracuję w centrum miasta i codziennie widzę kolejki po pomoc humanitarną. Jest bardzo dużo uchodźców, nie mają niczego. Ludzie musieli uciekać w krótkich spodenkach i klapkach” – mówi brytyjskiemu dziennikowi mieszkaniec Kurska Stas Wołobujew.
Rosjanie mieli przeznaczyć 3 mld rubli (około 130 mln zł) na wzmocnienie granicy w obwodzie kurskim. Wspomniana na początku Liubow Antipowa mówi dziś, że ostatni raz w zajętej przez Ukrainę Sudży była w maju. Twierdzi, że mieszkańcy musieli organizować zrzutki na podstawowy sprzęt dla stacjonujących tam wojsk – drony czy bieliznę.
Antipowa nie ma kontaktu ze swoimi rodzicami, którzy najpewniej zostali na terenie okupowanym dziś przez Ukrainę.
„To straszne, gdy uświadamiasz sobie, że jesteś sama i nie ma się do kogo zwrócić. Wolontariusze wykonują całą pracę. A gdzie są lokalne władze? Nie wiadomo” – mówi mieszkanka Kurska.