Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Najnowszy sondaż pracowni Ipsos pokazuje niedużą różnicę w poparciu dla obu kandydatów. Aż 20 proc. respondentów najchętniej zagłosowałaby na kogoś innego, albo w ogóle nie weźmie udziału w wyborach – donosi Reuters.
Donald Trump ma dwa punkty procentowe przewagi nad urzędującym prezydentem Joe Bidenem w najnowszym sondażu przedwyborczym pracowni Ipsos przeprowadzonym na zlecenie agencji Reuters.
Gdyby wybory odbyły się w najbliższy weekend, na kandydata Republikanów głos gotowych byłoby oddać 41 proc. wyborców, a na urzędującego prezydenta Joe Bidena 39 proc.
Aż 20 procent respondentów badania Ipsos deklaruje, że zagłosowałoby na innego kandydata albo w ogóle nie weźmie udziału w wyborach.
Przewaga Trumpa nie przekracza granicy błędu statystycznego, który w tym badaniu wynosi 3 proc. W badaniu z 31 maja taką przewagę nad kandydatem Republikanów miał prezydent Joe Biden. Kandydaci idą więc łeb w łeb.
Wynik listopadowych wyborów jest więc bardzo niepewny.
Obaj kandydaci mają też na koncie coś, co w oczach wyborców poważnie ich obciąża.
Na niekorzyść Bidena przemawia jego wiek – ma 81 lat. Ostatnio spadła też na niego duża krytyka za bezkrytyczne popieranie Izraela w wojnie z Hamasem, pomimo zbrodni, których armia Izraela dopuszcza się w Gazie.
Trump jest pierwszym byłym prezydentem USA skazanym w procesie karnym. Ostateczny wyrok w jego pierwszej sprawie ma zapaść w lipcu – może zostać skazany na karę grzywny lub karę pozbawienia wolności. Jednocześnie toczą się wobec niego jeszcze trzy postępowania prokuratorskie.
Sondaż Ipsos na zlecenie Reutersa został przeprowadzony jako ankieta online na 930 wyborców.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pracuje nad ustawą, która ma wdrażać postanowienia europejskiej dyrektywy o adekwatnych minimalnych wynagrodzeniach. Ale MRPiPS ma też swoje propozycje
Już w listopadzie 2024 roku powinna wejść w życie ustawa wprowadzająca do polskiego porządku prawnego postanowienia europejskiej dyrektywy o adekwatnych minimalnych wynagrodzeniach. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pracuje nad projektem w tej sprawie.
Zgodnie z dyrektywą państwa członkowskie powinny zagwarantować, że będą stopniowo dążyć do oparcia płacy minimalnej na referencyjnej wysokości 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce – poinformowała na konferencji prasowej ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
„Za godną pracę należy się godna płaca" – powiedziała Dziemianowicz-Bąk.
"Płace to nie jest już coś, czym polska gospodarka powinna negatywnie konkurować. Skończył się na szczęście ten czas, kiedy polska gospodarka miała na celu konkurowanie niskimi kosztami zatrudnienia, tanią siłą roboczą i zderegulowanymi warunkami. Dziś polski rynek pracy konkuruje o pracownika z rynkami zachodnimi. Musimy konkurować także godnymi płacami” – dodała ministra.
Dziemianowicz-Bąk podkreśliła jednak, że to oparcie wynagrodzenia minimalnego o referencyjną wartość 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce nie jest celem, który natychmiast stanie się wymogiem obowiązującym wszystkich pracodawców w Polsce. Jego obowiązywanie będzie wprowadzane stopniowo.
„Zgodnie z dyrektywą europejską to jest cel, do którego należy dążyć, a nie cel, który ma być zrealizowany od razu" – tłumaczyła Dziemianowicz-Bąk.
Podkreśliła jednak, że to cel ważny, do którego trzeba dążyć „z korzyścią dla polskiej gospodarki i polskiego pracownika”.
Ustawa wdrażająca postanowienia europejskiej dyrektywy o adekwatnych minimalnych wynagrodzeniach w Unii Europejskiej powinna wejść w życie w listopadzie tego roku. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej proponuje w niej także dodatkowy zapis.
„Płaca minimalna, jak sama nazwa wskazuje, to pewne minimum. Dlatego płaca zasadnicza czy podstawowa nie powinna być niższa niż to minimalne wynagrodzenie. Dlatego proponujemy we wspomnianej ustawie wprowadzenie takiego mechanizmu, gdzie płaca zasadnicza nie może być niższa niż płaca minimalna, a wszystkie premie, wszystkie dodatki mogą być naddatkami do tego zasadniczego wynagrodzeni. To jest propozycja Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej" – podkreśliła Dziemianowicz-Bąk.
„Liczymy na merytoryczną i konstruktywną debatę na temat tej propozycji” – dodała.
W czwartek 13 czerwca rząd ogłosił też propozycję wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę na pierwsze półrocze 2025 roku. Od stycznia 2025 roku miałoby wynieść 4626 zł brutto, czyli 30,20 zł za godzinę – wynika z propozycji Rady Ministrów.
To oznacza wzrost o ponad 300 złotych wobec poziomu, który będzie obowiązywał od lipca.
Ostateczna wysokość płacy minimalnej na pierwsze półrocze 2025 roku będzie teraz negocjowana w Radzie Dialogu Społecznego. Po tych negocjacjach rząd musi ogłosić wysokość wynagrodzenia minimalnego do 15 września.
Cykliczne podwyżki płacy minimalnej to spełnienie zapisu ustawy o płacy minimalnej, która gwarantuje coroczny wzrost wysokości minimalnego wynagrodzenia w stopniu nie niższym niż prognozowany na dany rok wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych ogółem.
Od stycznia 2024 minimalne wynagrodzenie za pracę wynosi 4242 zł brutto (27,70 zł za godzinę). W lipcu wzrośnie po raz kolejny, tym razem do poziomu 4300 zł, co daje 28,10 zł za godzinę.
Rząd szacuje, że w 2025 r. w Polsce płacę minimalną będzie otrzymywać ponad 3,1 mln pracownic i pracowników.
Jak informuje MRPiPS, według danych GUS, przeciętne wynagrodzenie w I kw. 2024 roku wyniosło 8147 zł i było wyższe o 14,4 proc. w stosunku do I kw. 2023 roku. Jednocześnie inflacja ukształtowała się w tym czasie na poziomie 2,8 proc., co wskazuje na szybki realny wzrost wynagrodzeń. To oznacza, że obecnie minimalne wynagrodzenie stanowi około 52 proc. przeciętnego wynagrodzenia.
Liderzy państw G7 dogadali się w sprawie finansowania kolejnego pakietu pomocy dla Kijowa o wartości 50 miliardów dolarów. Środki mają pochodzić z zysków z rosyjskich aktywów zamrożonych w zachodnich instytucjach finansowych
Podczas rozpoczynającego w czwartek 13 czerwca w miejscowości Borgo Egnazia we włoskiej Apulii dwudniowego szczytu państw G7 udało się dogadać szczegóły planu sfinansowania pożyczki o wartości 50 miliardów dolarów dla Ukrainy – poinformował Reuters.
Pożyczka ma być sfinansowana z zysków z rosyjskich aktywów zamrożonych w zachodnich instytucjach finansowych. Ma zostać przeznaczona na wsparcie ukraińskiego budżetu oraz finansowanie wydatków militarnych, na odbudowę oraz cele humanitarne. Pieniądze mają być uruchomione pod koniec roku.
Jak informuje Reuters, „niemal na pewno” ta decyzja zostanie ogłoszona jako jedno z osiągnięć szczytu.
Na te doniesienia natychmiast zareagowały służby prasowe Kremla. Rzeczniczka rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Maria Zacharowa powiedziała, że takie działanie będzie działaniem nielegalnym, a odpowiedź Rosji “będzie dla Unii Europejskiej bardzo bolesna”.
W zachodnich instytucjach finansowych – zarówno na terenie UE, jak i w USA – zamrożonych jest około 260 miliardów euro aktywów rosyjskiego banku centralnego. Rocznie generują one zysk na poziomie ok. 2,5-3,5 miliarda euro rocznie, który według UE nie należy do Rosji, lecz stanowi zysk nadzwyczajny.
Za wykorzystaniem tych środków na cele finansowania pomocy Ukrainie bardzo naciskają Stany Zjednoczone. Rosja twierdzi, że jakiekolwiek przekierowanie zysków z zamrożonych funduszy byłoby równoznaczne z kradzieżą.
To niejedyna decyzja szczytu G7 ważna dla Ukrainy.
Przy okazji szczytu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, który dołączył do liderów G7 w czwartek, podpisał 10-letnią umowę dotyczącą gwarancji bezpieczeństwa z Japonią.
Jak poinformował Zełenski na platformie X, w ramach umowy Japonia zobowiązuje się do wspierania Ukrainy w obliczu rosyjskiej agresji zarówno w zakresie bezpieczeństwa i obrony, jak i pomocy humanitarnej, współpracy technicznej i finansowej, a także do podejmowania wspólnych wysiłków na rzecz pokoju. Japonia zobowiązuje się też do nałożenia sankcji na agresora. Jeszcze w tym roku Tokio przekaże Ukrainie pomoc o wartości 4,5 miliarda dolarów.
Jeszcze tego samego wieczoru podobna umowa została podpisana ze Stanami Zjednoczonymi.
USA zobowiązują się do zaopatrywania Ukrainy w broń i amunicję, rozszerzenia mechanizmów dzielenia się informacją wywiadowczą, kontynuowania szkoleń dla ukraińskich żołnierzy w USA i w Europie, podejmowania działań na rzecz zwiększania interoperacyjności pomiędzy armią Ukrainy a armiami państw NATO zgodnie ze standardami sojuszu, a także inwestycji w przemysł obronny Ukrainy, tak by ta, z czasem, była w stanie produkować swoją własną broń i amunicję.
„Nie odpuszczamy. Stoimy razem, ramię w ramię, wbrew tej nielegalnej agresji” – mówił na wspólnej konferencji prasowej prezydent USA Joe Biden.
Szczyt G7 potrwa do soboty. Jego gospodynią jest premierka Włoch Giorgia Meloni – Włochy sprawują obecnie rotacyjną prezydencję w grupie.
Od północy w czwartek 13 czerwca na ponad 60-kilometrowym odcinku granicy Polski z Białorusią w województwie podlaskim obowiązuje zakaz wstępu i przemieszczania się. Wyjaśniamy, co można, a czego nie w strefie buforowej
Zakaz został wprowadzony rozporządzeniem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji na okres 90 dni pomimo protestów aktywistów i lokalnych przedsiębiorców.
MSWiA zapewnia, że strefa została ograniczona do „niezbędnego minimum”.
Strefa buforowa obejmuje pas przygraniczny o długości 60,67 km, położony w zasięgu terytorialnym placówek Straży Granicznej w Narewce, Białowieży, Dubiczach Cerkiewnych oraz Czeremsze.
Na odcinku około 44 km obszar objęty zakazem to 200 m od linii granicy państwowej. Natomiast na odcinku około 16 km, położonym w rejonie rezerwatów przyrody, strefa jest szersza – ma około 2 km.
Obszar strefy objętej zakazem nie obejmuje terenu miejscowości i szlaków turystycznych. Gminy objęte zakazem można odwiedzać.
W obszarze strefy mogą przebywać jedynie funkcjonariusze Policji, Straż Graniczna i żołnierze Wojska Polskiego. Jak podaje MSWiA, strefa buforowa wprowadzona jest po to, by doprowadzić do „ograniczenia aktywności działań grup przemytniczych, ułatwiających proceder nielegalnej migracji”.
Dostęp do strefy będzie też możliwy na podstawie przepustek wydawanych przez Straż Graniczną.
Jak zapewniał minister spraw wewnętrznych i administracji Tomasz Siemoniak, w strefie będą mogły działać organizacje pomocowe, a także dziennikarze.
„Przewidujemy zgody Straży Granicznej. Nikt nie będzie odsuwany. Przejrzystość tej sytuacji jest ważną wartością w tym wszystkim. Nie ma żadnego powodu, by odcinać tę granicę od mediów” – mówił Siemoniak w radiowej Jedynce w środę 12 czerwca.
Podkreślił też, że strefa nie obejmuje obszaru żadnej miejscowości, a na terenie nią objętym nie ma szlaków turystycznych.
Prokuratura zbada, czy były premier, szef KPRM, a także minister aktywów państwowych Jacek Sasin przekroczyli uprawnienia. Chodzi o zakupy w czasie pandemii
Prokuratura Okręgowa w Warszawie poinformowała, że 12 czerwca 2024 wszczęła śledztwo w sprawie „przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych”. O jakich funkcjonariuszy chodzi?
„Prezesa Rady Ministrów, szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, innych pracowników i kierownictwa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Ministerstwa Aktywów Państwowych”. Śledztwo dotyczy najwyższych władz w rządzie PiS: Mateusza Morawieckiego, Michała Dworczyka, Jacka Sasina i innych osób z kierownictwa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Ministerstwa Aktywów Państwowych.
Funkcjonariusze mieli wydać „polecenia dokonywania zakupu środków ochrony indywidualnej”. W ten sposób mieli działać „na szkodę interesu publicznego Skarbu Państwa – Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 oraz Grupy Lotos S.A. w kwocie wielkich rozmiarów”. Chodzi o czyn z art. 231 § 1 kk. Brzmi on:
„Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
Jednak śledztwo będzie też dotyczyło członków Zarządu Grupy LOTOS S.A. Co w ich przypadku będzie badać prokuratura? Tutaj chodzi o niedopełnienie obowiązków „poprzez dokonanie zapłaty ustalonym kontrahentom za środki ochrony indywidualnej niespełniających wymaganych norm”. Zarząd Lotosu miał również zrezygnować z dochodzenia „uprawnień z nienależytego wykonania umowy, co doprowadziło do wyrządzenia Grupie LOTOS S.A. szkody majątkowej wielkich rozmiarów, tj. o czyn z art. 296 § 1 kk”.
Trzeci wątek śledztwa to przekroczenie uprawnień lub niedopełnienie „obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych – pracowników Agencji Rezerw Materiałowych”. Te osoby miały wydać „podmiotom leczniczym” środki ochrony indywidualnej niespełniające wymaganych norm „czym sprowadzono niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób powodując zagrożenie epidemiologiczne lub szerzenie się choroby zakaźnej, działając tym na szkodę interesu publicznego oraz prywatnego”. Chodzi o czyn z art. 231 § 1 kk w zw. z art. 165 § 1 pkt 1 kk w zw. z art. 11 § 2 kk
Zawiadomienie w tych sprawach złożyła białostocka Delegatura Najwyższej Izby Kontroli.