W nocy z 26 na 27 listopada weszło w życie zawieszenie broni między Izraelem a Hezbollahem, będące wynikiem negocjacji między Izraelem i Libanem. Izrael ma dwa miesiące na wycofanie się z południowego Libanu
Marsz Niepodległości przejdzie ulicami Warszawy 11 listopada 2024 roku jako legalne zgromadzenie — informuje prezes stowarzyszenia.
Bartosz Malewski, prezes Marszu Niepodległości poinformował środę, że stowarzyszenie otrzymało od miasta zezwolenie na zgromadzenie. „Bardzo dobre wieści. Marsz Niepodległości przejdzie ulicami Warszawy jako zgromadzenie legalne po dotychczasowej trasie z Ronda Romana Dmowskiego na błonia Stadionu Narodowego!” – napisał na platformie X.
Marsz został zarejestrowany na 100 tys. osób. Zgodnie ze złożonym wnioskiem ma rozpocząć się w poniedziałek, 11 listopada, o godz. 14 i potrwa do godz. 20. Przemarsz odbędzie się tradycyjną trasą spod Ronda Dmowskiego, Alejami Jerozolimskimi przez Most Poniatowskiego i zakończy się na błoniach Stadionu Narodowego. Zgromadzenie widnieje już w Biuletynie Informacji Publicznej miasta Warszawy.
Informację potwierdziła RMF FM rzeczniczka stołeczna ratusza Monika Beuth. Przekazała, że „zgodnie z zapowiedziami prezydenta, prawidłowo złożony wniosek, który nie budził wątpliwości natury prawnej, został zarejestrowany tak jak każde inne zgromadzenie”.
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski początkowo nie wyraził zgody na zorganizowanie zgromadzenia. Narodowcy marszu byli oburzeni decyzją miasta i wytykali Trzaskowskiemu „lewicową ideologię” i próbę cenzurowania środowisk patriotycznych".
Ale odmowa rejestracji zgromadzenia wynikała z powodów formalnych. Zgodnie z przepisami zawiadomienie o zgromadzeniu publicznym musi być zgłoszone nie wcześniej niż na 30 dni i nie później niż na 6 dni przed planowaną datą zgromadzenia. Narodowcy zgłoszenie wysłali 28 września, a więc zbyt wcześnie.
Organizatorzy marszu chcieli też, by zgromadzenia związane z Narodowym Świętem Niepodległości trwały nawet kilkanaście dni. Narodowcy złożyli aż sześć wniosków o zgromadzenia publiczne, które miały się odbyć w terminie od 28 października do 11 listopada.
Urzędnicy podali, że wszystkie zgłoszenia stowarzyszenia były przedwczesne.
Marsz Niepodległości jest wydarzeniem organizowanym 11 listopada w Warszawie. Narodowcy tego dnia maszerują także ulicami Wrocławia. Wydarzeniom często towarzyszą rasistowskie, ksenofobiczne symbole, odwołania do antyunijnych, antyaborcyjnych i homofobicznych haseł. W 2022 roku w marszu brali udział m.in. Zbigniew Ziobro i Antoni Macierewicz.
Decyzja sekretarza generalnego ONZ António Guterresa o wzięciu udziału w szczycie, którego gospodarzem jest Władimir Putin, spotkała się z krytyką ze strony Ukrainy i jej sojuszników.
BRICS to określenie (akronim) grupy państw, do których należy Brazylia, Rosja, Indie, Chiny oraz od 2011 roku Republika Południowej Afryki. Trzydniowy szczyt tych państw pod przewodnictwem Władimira Putina rozpoczął się w Kazaniu, stolicy Tatarstanu w Rosji, we wtorek.
Wśród zaproszonych gości znalazło się 20 światowych przywódców – w tym prezydenta Chin Xi Jinping, premier Indii Narendra Modi i prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan.
Na zaproszenie Putina odpowiedział także Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres, z którym przywódca Kremla ma omówić kwestie związane z konfliktem na Ukrainie. Guterres wylądował w Kazaniu w środę 23 października i jak informuje Kreml, szef ONZ w Rosji nie był od ponad dwóch lat.
Unia Europejska w środę zaapelowała do przywódców uczestniczących w szczycie BRICS, aby przekazali prezydentowi Władimirowi Putinowi polecenie „natychmiastowego zakończenia wojny” w Ukrainie.
Przywódcy Chin oraz Brazylii odpowiedzieli w środę na ten apel. Prezydent Chin Xi Jinping zwracając się do przywódców BRICS, w tym do Władimira Putina, powiedział na forum, że „nie może dojść do eskalacji walk” w Ukrainie.
Jak informuje AFP, Pekin chce utrzymywać neutralną stronę w konflikcie, ale został skrytykowany przez zachodnie mocarstwa za zapewnienie Moskwie wsparcia dyplomatycznego i gospodarczego.
Z kolei prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva, który nie mógł przyjechać na szczyt, ale połączył się zdalnie, powiedział na forum, że „unikanie eskalacji i zachęcanie do negocjacji pokojowych ma kluczowe znaczenie dla konfliktu między Ukrainą a Rosją”. A inne kraje wezwał do „współpracy” w celu zakończenia konfliktu między Izraelem a palestyńskim Hamasem i libańskim Hezbollahem.
Jak zauważa AFP, również przywódca Indii Narendra Modi, który kreuje się na potencjalnego mediatora, wezwał do szybkiego zakończenia konfliktu w Ukrainie. „Uważamy, że spory powinny być rozwiązywane tylko pokojowo. W pełni popieramy wysiłki na rzecz szybkiego przywrócenia pokoju i stabilności” – powiedział indyjski przywódca.
Od początku konfliktu w 2022 roku w Ukrainie, Indie obiecują pomoc humanitarną dla Kijowa, ale jednocześnie unikają jednoznacznego potępienia działań Moskwy. Sam Modi był w Kijowie w sierpniu 2024 roku, a Moskwę odwiedził miesiąc wcześniej, próbując zachęcić oba kraje do rozmów — jednak jego inicjatywa nie przyniosła większych postępów.
Moskwa liczy na to, że wizyta szefa ONZ podczas forum pokaże krajom Zachodu, że próby izolowania Rosji w związku z ofensywą w Ukrainie nie powiodły się.
Cytowany przez Euronews Stewart Patrick, starszy pracownik Carnegie Endowment for International Peace, zauważa, że António Guterres może dążyć do zawarcia porozumienia pokojowego. Jednak „prawdopodobnie nie zostanie to dobrze przyjęte przez Zachód, ponieważ może się to spotkać z komentarzami legitymizacji polityki Władimira Putina”.
Decyzję Sekretarza Generalnego ONZ o przyjeździe do Rosji skrytykowało ukraińskie ministerstwo spraw zagranicznych. W komunikacie podkreślono, że szef ONZ przyjął zaproszenie Putina i pojechał do Rosji, a odrzucił zaproszenie Ukrainy na pierwszy Globalny Szczyt Pokojowy w Szwajcarii. „To zły wybór, który nie służy sprawie pokoju. Szkodzi jedynie reputacji ONZ” – przekazał resort na platformie X.
Nic jednak nie wskazuje na to, by Kijów czy Moskwa były otwarte na rozmowy dotyczące rozwiązania konfliktu.
Jak podaje AFP, Moskwa w tym roku poczyniła postępy na polu walki we wschodniej Ukrainie, wzmacniając więzi z takimi państwami jak Chiny, Iran i Korea Północna.
Zakończyła się kolejna sprawa wytoczona 91-letniemu reżyserowi, która została rozstrzygnięta za „obopólnym zadowoleniem” obu stron.
Nagrodzony Oskarem polski reżyser Roman Polański nie stanie przed sądem. Jak informuje brytyjski dziennik „The Guardian”, sprawa cywilna wytoczona reżyserowi znalazła „satysfakcjonujące dla obu stron” zakończenie i w konsekwencji została oddalona.
Sprawa dotyczy podejrzenia o wykorzystanie seksualne w 1973 roku. Rozprawa miała odbyć się w sierpniu 2025 roku w sądzie cywilnym w Los Angeles.
Sprawa dotyczy wydarzeń sprzed 51 lat. Polański w tym czasie miał zaprosić nastoletnią dziewczynę, którą w pozwie nazwano Jane Doe (ze względu na zachowanie anonimowości dziewczyny) na kolację do restauracji w Los Angeles. Według jej zeznań reżyser miał podać jej alkohol, a kiedy poczuła zawroty głowy, ten postanowił zawieźć ją do swojego domu, gdzie — jak stwierdziła — doszło do gwałtu.
„Powiedziała: »proszę, nie rób tego«” – mówiła dziennikarzom w marcu prawniczka kobiety, Gloria Allred. Ale prośby, według zeznań kobiety, zostały przez mężczyznę zignorowane. Allerd: „Według niej Polański zdjął dziewczynie ubranie i ją wykorzystał, powodując cierpienie, ogromny ból fizyczny i emocjonalny”.
Pozew wpłynął do sądu w czerwcu 2023 roku — według „The Guardian” — chwilę przed wygaśnięciem kalifornijskiego przepisu, który pozwala ofiarom ścigać przestępców seksualnych.
Przypomnijmy, że Roman Polański w 1977 roku w ramach ugody, aby uniknąć poważniejszych zarzutów, przyznał się do gwałtu na 13-letniej Samancie Geimer. W maju francuski sąd uniewinnił reżysera od zarzutu zniesławienia brytyjskiej aktorki Charlotte Lewis, która także oskarżyła go o gwałt. Według doniesień dziennika „The Guardian” w latach 2017-2019 zgłosiły się łącznie cztery kobiety, które oskarżały Romana Polańskiego o molestowanie w latach 70. Trzy z nich miały być nieletnie — jedna z nich miała 10 lat. Reżyser zaprzeczył wszystkim oskarżeniom.
Opinie o Romanie Polańskim są podzielone. Osoby ze świata filmu chwalą go za twórczy geniusz, inni wskazują, że to nie tłumaczy jego zachowań wobec nieletnich. Część osób podkreśla, że reżyser „Pianisty” stał się symbolem „pokolenia mężczyzn, którzy korzystali z pozycji władzy w relacjach seksualnych".
Jeżeli doświadczyłaś przemocy seksualnej i szukasz pomocy, zadzwoń na telefon interwencyjny do Fundacji Feminoteka: 888 88 33 88 (8.00-20.00 pon.-pt.) lub Fundacji Centrum Praw Kobiet: sekretariat 22 622-25-17 (9:00-17:00 pon.-pt.), telefon zaufania 22 621 35 37, telefon interwencyjny 600 070 717 (całodobowo). Więcej informacji tutaj.
„Podjąłem decyzję o wycofaniu zgody na funkcjonowanie konsulatu Federacji Rosyjskiej w Poznaniu. Jej personel zostanie uznany za osoby niepożądane” – poinformował Sikorski. W odpowiedzi Kreml grozi „bolesnymi retorsjami”
„W ostatnich dniach sąd w Polsce uznał, że prokuratura przedstawiła mocne dowody na to, że w Polsce doszło do próby dywersji i za tą próbą stał obcy wywiad” – powiedział we wtorek, 22 października 2024 szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. I dodał, że za próbami dywersji stoi Rosja. „W związku z tym podjąłem decyzję o wycofaniu zgody na funkcjonowanie konsulatu Federacji Rosyjskiej w Poznaniu. Jej personel zostanie uznany za osoby niepożądane w Rzeczpospolitej Polskiej” – przekazał szef polskiego MSZ. Konsulat w Poznaniu to jedna z czterech placówek dyplomatycznych Rosji w Polsce.
Sikorski swoje wystąpienie zaczął od podkreślenia, że Kreml prowadzi wojnę hybrydową w Ukrainie, a także zachodniej Europie. Działania destabilizujące mają według szefa polskiego MSZ polegać na agresji informacyjnej, atakach cybernetycznych, prowokacjach na granicy polsko-białoruskiej, a także aktach dywersji.
Sikorski wezwał Moskwę do zaprzestania prowadzenia wojny hybrydowej przeciwko Polsce. „W wypadku kontynuacji rezerwujemy prawo do podejmowania kolejnych stanowczych działań” – mówił.
Na decyzję o zamknięciu rosyjskiego konsulatu w Poznaniu zareagowała już rzeczniczka Kremla Maria Zacharowa. Jak podaje PAP, zagroziła Polsce „bolesnymi retorsjami”, a decyzję uznała za „kolejny wrogi krok” władz w Warszawie.
Rzecznik MSZ Paweł Wroński poinformował, że rosyjski konsulat w Poznaniu przestanie działać w ciągu kilku dni.
Szczegóły sprawy sądowej, do której odwoływał się Radosław Sikorski, opisała „Gazeta Wyborcza”. 16 października przed wrocławskim Sądem Okręgowym stanął obywatel Ukrainy Serhij S. Prokuratura Krajowa oskarża go o próbę przygotowania sabotażu na zlecenie rosyjskiego wywiadu. Mężczyzna planował podpalenie Centrum Dekoral przy ul. Kwidzyńskiej we Wrocławiu, gdzie znajdują się materiały łatwopalne. Zatrzymała go Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Choć Serhij jest obywatelem Ukrainy, na jego profilu na Facebooku funkcjonariusze znaleźli informacje, że „rozmawia tylko po rosyjsku”. Z akt sprawy wynika, że rosyjski wywiad poszukiwał ochotników przez internet. Dokładnie chodziło o „partyzantów gotowych do dokonywania podpaleń”. Za organizację prowokacji we Wrocławiu rosyjskie służby oferowały 5 tys. dolarów.
148 mln złotych przeznaczone na kampanie społeczne rząd PiS wydał nieefektywnie, a 19 mln z naruszeniem prawa – ustalili kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli. Będą zawiadomienia do prokuratury
22 października 2024 Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport na temat wydatkowania środków publicznych na kampanie społeczne w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy. W latach 2016-2023 władza wydała 148 mln zł w sposób, który kontrolerzy określili jako „nienależyty, nieracjonalny i nieefektywny”. Olbrzymie środki zaangażowano nie tyle do osiągnięcia konkretnych celów społecznych, ile do promocji i zwiększenia widoczności rządu.
Najbardziej rażącym przykładem niecelowego wydania środków jest kampania „Zwroty, które cieszą”. W 2023, a więc wyborczym roku, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów i Ministerstwo Finansów przeznaczyły 7,2 mln zł na to, żeby utrzymać społeczne poczucie zadowolenia z regulacji podatkowych. Przekaz był prosty: to dzięki PiS Polacy mogą cieszyć się ze zwrotu podatków, choć tak naprawdę zyskali głównie najlepiej zarabiający, a cała operacja była wynikiem wycofania się rządu Mateusza Morawieckiego z części założeń Polskiego Ładu. NIK zapowiedział, że w tej sprawie złoży wnioski do prokuratury. Trzem ówczesnym urzędnikom KPRM i MF zarzuca „niedopełnianie obowiązków i działanie na szkodę interesu publicznego”.
Przykładem niewłaściwego wydania środków publicznych jest też kampania „Liczy się Polska” z 2021 roku. Oficjalnie miała służyć poprawie nastrojów po pandemii COVID-19 i przekonaniu Polek i Polaków, że rząd efektywnie dysponuje unijnymi pieniędzmi. Kontrolerzy stwierdzili jednak, że kampania miała znacznie węższe grono odbiorców. Chodziło przede wszystkim o namówienie parlamentarzystów do przegłosowania unijnego Funduszu Odbudowy. Na ten cel rząd wydał 6 mln zł.
W innych przypadkach, cele kampanii w ogóle nie zostały określone, a urzędnicy nie byli zobowiązani do weryfikowania ich skutków. Jak wylicza NIK:
W sumie 18 z 20 skontrolowanych kampanii NIK ocenił negatywnie.
NIK systematycznie sprawdza, w jaki sposób działały instytucje publiczne w czasie rządów PiS. Dużym obszarem kontroli jest system wydatkowania środków publicznych. Dzięki kontrolerom opinia publiczna dowiedziała się, że Fundusz Patriotyczny rozdał aż 102 miliony 461 organizacjom, a pieniądze przyznawano z naruszeniem zasad: zmieniano punktację, poprawiano wnioski, nie zważano na powiązania ekspertów z organizacjami, a część dotacji dyrektor Instytutu Jan Żaryn rozdał sam, po uważaniu. W praktyce Fundusz Patriotyczny (tak jak inne fundusze celowe np. Fundusz Sprawiedliwości) wspierał głównie organizacje katolickie sprzyjające władzy PiS oraz służył do pozyskiwania poparcia wśród narodowców.
Kontrolerzy NIK weryfikują też wydolność instytucji. W ten sposób opinia publiczna poznała np. wstrząsające fakty na temat funkcjonowania służb specjalnych. Choć cały raport był tajny, jawny komunikat NIK mówił o absolutnym braku politycznej kontroli nad ich działaniami. NIK stwierdził wówczas, że:
Ocenie podlegały też flagowe reformy rządów PiS, np. zmiany w systemie edukacji. Kontrola NIK podważyła fundamenty deformy ministry Anny Zalewskiej. Wśród nowych patologii szkolnictwa kontrolerzy wymieniali: wzrost liczby nauczycieli wędrujących, pogorszenie warunków nauki w 1/3 szkół, wydłużenie czasu pracy. Wskazywali też, że przeładowane podstawy programowe w 80 proc. pisali nominaci Zalewskiej, w tym sami pracownicy MEN.