Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
W regionach wschodniej Ukrainy kilka minut po wygaśnięciu o północy „rozejmu wielkanocnego” północy w poniedziałek włączyły się alarmy przed nalotami, które stopniowo rozszerzają się na zachód.
Do eksplozji doszło w Mikołajowie. Tak zakończył się ogłoszony z wielką pompą 30-godzinny rozejm Putina. Wołodymyr Zełenski uznał jednostronne oświadczenie prezydenta Rosji o zawieszeniu broni na Wielkanoc za fałszywe „ćwiczenie PR-owe”. Stwierdził, że wojska rosyjskie kontynuowały w niedzielę ataki dronów i artylerii na wielu odcinkach linii frontu.
Tymczasem prezydent USA Trump powtórzył (wersalami), że ma nadzieję, iż „w tym tygodniu dojdzie do porozumienia między Rosją a Ukrainą” i oba kraje „zaczną robić interesy ze Stanami Zjednoczonymi, które prosperują i zarabiają fortunę”.
Jak donosi „The Wall Street Journal”, do pokoju Trumpa ma przekonać Ukrainę i jej sojuszników Steve Witkoff, specjalny wysłannik Trumpa do Putina. Ma przedstawić Ukrainie i Europie „opcje pokojowe”:
Nie ma na tej liście jakichkolwiek gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy.
Jeśli po konsultacjach stanowiska Waszyngtonu, Europy i Kijowa „okażą się zbieżne”, Witkoff, który z Putinem rozmawiał w ciągu ostatnich dwóch miesięcy już trzy razy, może znowu udać się do Rosji. Rozmowy w Londynie mają zacząć się 23 kwietnia.
Te warunki byłyby dla Ukrainy bardzo ciężkie. Musiałaby je zaakceptować, nie wiedząc nawet, co na to Rosja. Ta tymczasem stale powtarza publicznie (w ostatnich dniach też), że nie będzie pokoju, jeśli Ukraina nie wycofa się do administracyjnych granic obwodów, które Moskwa sobie anektowała w 2022 r., ale nie zdobyła w całości. Moskwa powtarza też w kółko, że zamrożenie konfliktu na linii frontu jest niedopuszczalne. Ukraińcy mieliby więc cofnąć się za Dniepr, bo Zaporoże i Cherońszczyzna administracyjnie sięgają za rzekę. Moskwa domaga się specjalnych przywilejów dla języka rosyjskiego i promoskiewskiej cerkwi w Ukrainie. Podkreśla też, że Ukraina musi mieć władze przyjazne Rosji – po trzech latach wojny jest to raczej nie do wykonania bez rosyjskiej okupacji i terroru, tak jak to było w Europie Środkowej po II wojnie światowej.
Zatrzymanie wojny i machiny wojennej jest też dla reżimu Putina politycznie ryzykowne. Z drugiej strony histeryczna operacja z „rozejmem wielkanocnym Putina" po tym, jak USA zagroziły wycofaniem się z rozmów o Ukrainie, pokazuje, że Moskwa chce nadal prowadzić grę z Trumpem. Do tej pory na wszystkie propozycje nowej amerykańskiej administracji odpowiadała pozytywnie, dodając jednak „małe ALE”. Które naprawdę oznaczało, że amerykańskich warunków nie przyjmuje. Można się spodziewać, że na tym etapie Moskwa będzie próbowała użyć Trumpa do wymuszenia na Ukrainie oficjalnego zrzeczenia się Krymu.
Od północy Rosja atakować będzie Ukrainę, nie nazywając już tego rozejmu. Wedle Ukrainy ogłoszony przez Putina 30-godzinny rozejm nie przerwał ostrzału. Rosja zaś ogłosiła, że to Ukraina nie przestrzega zawieszenia broni – choć to nie Ukraina je ogłosiła.
Rozejm Putin ogłosił w sobotę 19 kwietnia. Ukraina natychmiast zaproponowała rozejm 30-dniowy. Minister spraw zagranicznych Ukrainy Andrij Sybiha powiedział, że działania Moskwy w nadchodzących dniach „ujawnią prawdziwy stosunek Rosji do amerykańskich wysiłków pokojowych i 30-dniowej propozycji całkowitego zawieszenia broni”. A Departament Stanu USA oświadczył, że powitałby z zadowoleniem przedłużenie zawieszenia broni.
Na tę propozycję Rosja jednak nie zareagowała, bo nie zgadza się na zatrzymanie wojny na linii frontu. Chce kapitulacji Ukrainy.
Strona ukraińska twierdziła, że jej żołnierze dostali zakaz otwierania ognia do Rosjan. Mieli też raportować każde załamanie rozejmu przez Rosjan. Ci zaś ogłosili, że odnotowali 400 ukraińskich postrzałów i 900 ataków dronowych. Wszystko to było policzone, zanim Putin ogłosił, że rozejmu nie przedłuża.
Do liczb nie należy się tu przywiązywać – Putin w wystąpieniu ogłaszającym rozejm podkreślał, że ma on pokazać, czy Ukraińcy są w stanie zatrzymać ostrzał. Propaganda i dyplomacja Kremla powtarzają bowiem teraz, że władze w Kijowie nie panują nad armią, dlatego najpierw trzeba wymienić władze Ukrainy, a potem rozbroić ukraińską armię – a dopiero wtedy prezydent Trump uzyska pokój, o którym marzy.
Ukraina ten zarzut odbiła: Rosja przeprowadziła 46 ataków od północy do godz. 16:00 czasu lokalnego, w tym z użyciem ciężkiej broni — napisał prezydent Wołodymyr Zełenski na X. „Albo Putin nie ma pełnej kontroli nad swoją armią, albo sytuacja pokazuje, że w Rosji nie mają zamiaru podejmować żadnych rzeczywistych działań w kierunku zakończenia wojny, a interesują ich jedynie korzystne relacje PR-owe”. Potem Ukraina doprecyzowała, że Rosja złamała własne zawieszenie ognia 4 tysiące razy.
Operacja „rozejm” była odpowiedzią Putina na wyraźne rozdrażnienie strony amerykańskiej tym, że rozmowy pokojowe z Moskwą nie przynoszą żadnych efektów. W piątek amerykański sekretarz stanu Marco Rubio zapowiedział, że USA mogą przestać zajmować się Ukrainą, bo mają inne problemy do rozwiązania.
Putin próbował wyjaśnić, że pragnie pokoju, ale jest on nie do zrealizowania ze względu na całkowity brak sprawczości strony ukraińskiej. Kreml zmienił więc wyraźnie narrację: Ukraina się broni nie dlatego, że każą jej walczyć USA, ale dlatego, że jej rząd i prezydent nie mają władzy nad armią. Stąd pomysł, by Rosja za zgodą USA zrobiła w Kijowie „porządek”.
Groźbę wycofania się Trumpa z negocjacji w sprawie Ukrainy Moskwę zaniepokoiło: odczytała je jako groźbę, że zostanie sam na sam z Ukrainą i Europą.
„Europa powinna pójść za przykładem USA i wycofać się z konfliktu na Ukrainie, a Rosja szybko rozwiąże ten problem” – ogłosił natychmiast po decyzji o „rozejmie” były prezydent i premier Dmitrij Miedwiediew. A niebezpieczeństwo zostania sam na sam z Europą objaśnił doradca Putina Jurij Uszakow: „antyrosyjskie nastawienie, jakie wykształciło się na Zachodzie w ostatnich latach, uniemożliwia promowanie rozsądnych idei, co do których panuje zgoda, także w Waszyngtonie”.
Rozsądne idee to idee Kremla.
Sposób ogłoszenia „rozejmu” wskazywał pewną panikę w Moskwie.
W telewizji pokazano w sobotę (i powtórzono w niedzielę) kilkuminutowy filmik, na którym Putin spotyka się na Kremlu z szefem sztabu Gierasimowem. Scenka wymagała kilku ujęć i zapewne kilku dubli – by aktorzy płynnie odegrali swoje role.
Gierasimow wchodzi, siada i od razu czyta z kartki, jakie sukcesy armia Putina odnosi na froncie. A Putin daje się sfilmować, jak siedzi bez ruchu, z wyrazem namysłu na twarzy (to obraz rzadki: w telewizji Putin daje rozkazy armii i wytyczne dla rządu – i do tego stale podskakuje, bo nie panuje nad kończynami). Następnie — jakby ta myśl właśnie przyszła mu do głowy — dzieli się myślą, że skoro jest Wielkanoc, to należy zarządzić rozejm. I takie polecenie wydaje Gierasimowowi.
„Tak jest” – mówi Gierasimow. Putin podkreśla przed kamerą zamiłowanie do pokoju, szacunek do Trumpa i „pozostałych partnerów, w tym Chin i krajów BRICS”.
Miotanie się ekipy filmowej odbija się w szybach biblioteczki pod ścianą.
Jak na tak krótki rozejm, propagandowe zaangażowanie postaci Putina w filmiku jest naprawdę duże. Do tego przez czas „rozejmu” przedstawiciele Kremla (np. wysłannik Putina do Trumpa Kirył Dmitrijew) powtarzali, że „rozejm wielkanocny jest krokiem w kierunku pojednania”. Oraz że „pokaże, czy Wołodymyr Zełenski jest gotowy powstrzymać się od działań zbrojnych przynajmniej w okresie Wielkanocy”.
Rozejm się skończył, a Waszyngton go nie docenił. Jak wyjaśniła propaganda Kremla, to dlatego, że weekendy Trump spędza grając w golfa. Potem okazało się, że w Wielkanoc nie grał, tylko spędzał ją pobożnie — tak jak Putin. Więc komentarza nie było.
Kontekstem operacji „rozejm” są też zbliżające się obchody 80-lecia zakończenia II wojny światowej w Europie, które tworzą nowe narracyjne zagrożenie dla Moskwy. Konkurencją dla wielkiej defilady w Moskwie mają być obchody 9 maja w Kijowe z udziałem przedstawicieli UE. Tam – w przeciwieństwie do opowieści o kochającej pokój, najechanej przez Hitlera Rosji – będzie mowa o Moskwie-agresorze, sojuszniku Hitlera i okupancie Europy Wschodniej i Środkowej. To budzi furię Kremla, bo „nazistami” są w jego opowieści Ukraińcy, kraje bałtyckie, Polska, a obecnie – już cała Europa.
Ta opowieść ma mobilizować świat do zaakceptowania podboju Ukrainy przez Rosję.
Na zdjęcie u góry – nowa kremlowska ikonografia: Europa – swastyka atakowana przez bratnie armie: rosyjską i amerykańską. Z obrazka tego wynika, że bez amerykańskiego drugiego frontu Rosja może nie dać rady, dlatego po dwóch miesiącach mówienia „NIET” zaczyna zabiegać o uwagę Trumpa (rosyjski napis głosi: „Eurofaszym – tak 80 lat temu, jak i dziś wspólny wróg Moskwy i Waszyngtonu).
Ogień zajął trzcinowiska w Biebrzańskim Parku Narodowym. Z żywiołem walczą strażacy i leśnicy. Susza hydrologiczna i wypalanie traw doprowadziły do ponad 300 podobnych incydentów w tym roku. A to dopiero wiosna
W niedzielę 20 kwietnia na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego wybuchł pożar. Z ogniem walczy ponad 20 zastępów straży pożarnej, służby leśne, do akcji zaangażowano samolot gaśniczy, śmigłowiec, quady, a także drony.
Dokładny teren objęty pożarem nie jest znany. Wiadomo, że ogień wybuchł na granicy powiatów augustowskiego i monieckiego, w okolicach wsi Kopytkowo w województwie podlaskim. Wiceszef MSWiA Jacek Dobrzyński przekazał, że
według strażaków front pożaru ma długość około 300 metrów.
„Sytuacja jest dynamiczna i siły mogą być zwiększone” – mówiła Polskiej Agencji Prasowej Justyna Kłusewicz, rzeczniczka podlaskiego komendanta Państwowej Straży Pożarnej. Strażacy biorący udział w akcji podkreślają, że teren jest suchy i bardzo trudny. „Walka z żywiołem trwa” – stwierdził Dobrzyński.
Przyczyna pożaru nie jest znana, ale to nie pierwszy taki incydent w regionie. Na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego trwa wyjątkowo dotkliwa susza hydrologiczna. Jak opisywał w OKO.press Paweł Średziński, wodowskazy na Biebrzy w marcu pokazywały niespełna 2 metry wody, niewiele więcej niż latem. Eksperci wskazywali, że tak źle nie było jeszcze nigdy: w trakcie meteorologicznej wiosny, mamy hydrologiczne lato. Już 30 marca 2025 w Biebrzańskim Parku Narodowym wybuchł ogień.
Spłonęło wówczas blisko 90 ha trzcinowisk i łąk.
W 2025 roku doszło już do 300 pożarów traw. Dla porównania: w całym 2024 roku takich zdarzeń było 531. W ogromnej części przypadków pożar wybuchł przez wypalanie traw. To proceder powszechny w całej Polsce, prowadzący do degradacji siedlisk, śmierci zwierząt i powodujący zagrożenie zarówno dla przyrody, jak i dla mieszkańców. Jak przypominają leśnicy, wypalanie traw jest zakazane pod groźbą ograniczenia wolności, grzywny do 30 tys. zł, a w przypadku zagrożenia mienia, życia lub zdrowia ludzkiego – karą więzienia do 10 lat.
Więcej o suszy hydrologicznej pisaliśmy tutaj:
Putin ogłosił świąteczny rozejm, ale rosyjskie siły kontynuują działania wojenne wzdłuż linii frontu – poinformował prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski poinformował na platformie X, że mimo obietnicy świątecznego rozejmu, Rosjanie wciąż atakują ukraińskie siły na froncie. W sobotę do północy odnotowano 387 ostrzałów, 19 działań szturmowych i 290 akcji z udziałem dronów. W niedzielę rano ukraińskie siły poinformowały, że ten bilans powiększył się o 59 ostrzałów i pięć prób szturmu wzdłuż linii frontu.
„Generalnie, według stanu z wielkanocnego poranka, możemy stwierdzić, że armia rosyjska usiłuje stworzyć wrażenie wstrzymania ognia, ale w niektórych miejscach nie przerywa prób posuwania się naprzód i zadawania strat Ukrainie” – stwierdził Zełenski. Rzecznik wojskowy na wschodnim froncie Viktor Trehubov przyznał, że aktywność rosyjskich sił zmniejszyła się, ale nie zniknęła. „Szczerze mówiąc, nie mieliśmy wielkich nadziei, że tak się stanie” – mówił.
Rosyjskie agencje informacyjne podały, że w niedzielę w kontrolowanym przez Kreml Doniecku doszło co najmniej do trzech eksplozji.
W sobotę w państwowej rosyjskiej telewizji Władimir Putin nakazał wstrzymanie działań wojennych przez 30 godzin. Świąteczny rozejm ma trwać do północy z niedzieli na poniedziałek. Oficjalnie Kreml tłumaczy zawieszenie broni względami humanitarnymi. Nieoficjalnie chodzi o to, żeby wykazać się dobrą wolą przed Amerykanami. Są to jednak działania pozorowane.
W piątek prezydent Donald Trump oraz sekretarz stanu Marco Rubio zapowiedzieli, że jeśli wkrótce nie pojawią się wyraźne oznaki postępu, mogą odstąpić od zaangażowania w doprowadzenie do pokoju. „Jeśli z jakiegoś powodu jedna ze stron bardzo to utrudni, po prostu powiemy: jesteście głupcami, jesteście okropnymi ludźmi i damy sobie spokój. Ale miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli tego robić” – stwierdził Trump.
Amerykańska administracja jest coraz bardziej poirytowana nieustępliwą postawą Putina. Szczególnie że z przecieków medialnych wynika, że USA naciskają na porozumienie, które dla Kremla byłoby korzystne – pozwoliłoby Rosji zachować okupowane terytoria na południu i wschodzie Ukrainy, a także Krym. Uznanie aneksji Krymu z 2014 roku byłoby sprzeczne z Kartą Narodów Zjednoczonych i powojennym konsensusem, że nie można zdobywać terytorium siłą. Według „New York Post”, Waszyngton rozważa również zniesienie sankcji wobec Moskwy, a także inne „marchewki”.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski przypomniał, że wciąż jest gotowy zrealizować propozycję 30-dniowego zawieszenia broni, którą ponad miesiąc temu przedstawiła administracja Trumpa. Moskwa tylko częściowo przystała na ograniczenie ostrzału w sektorze energetycznym, ale sama ten rozejm wielokrotnie w ciągu ostatniego miesiąca łamała.
Amerykanie znów tłumnie wyszli na ulice swoich miast. Protestowali przeciwko masowym deportacjom, cięciom w edukacji czy naciskom na uniwersytety i media
Tysiące protestujących zebrało się w sobotę, 19 kwietnia na ulicach amerykańskich miast podczas drugiej rundy manifestacji przeciwko polityce Donalda Trumpa. Głównym organizatorem jest oddolny, bezpartyjny ruch 50501 – nazwa symbolizuje 50 protestów w 50 stanach i jeden ruch. Deklarują obronę konstytucyjnych wartości i demokracji w czasach wzrostu tendencji autorytarnych. W sumie na weekend zaplanowano ponad 400 wydarzeń w całym kraju.
Najwięcej osób wyszło na ulice Waszyngtonu, Nowego Jorku i Chicago. „Administracja Trumpa przeprowadza bezpośredni atak na zasadę rządów prawa” – mówił przed Białym Domem 41-letni Benjamin Douglas, odnosząc się do polityki masowych deportacji. Jak relacjonuje AFP, w Nowym Jorku protestujący szli z hasłami: „Opór wobec tyranii” czy „Żadnych królów w Ameryce”.
W San Francisco setki osób zebrały się na plaży, żeby wspólnie stworzyć transparent „IMPEACH + REMOVE”. W nadmorskim miasteczku Galveston, na obrzeżach ultrakonserwatywnego Teksasu, zebrało się kilkadziesiąt osób. „To mój czwarty protest, normalnie usiadłabym i czekała na następne wybory” – mówiła 63-letnia pisarka Patsy Oliver. „Nie możemy teraz tego zrobić. Straciliśmy już zbyt wiele”.
Pierwsza fala protestów przeciwko polityce Donalda Trumpa pod hasłem „Hands off” [pl. Ręce precz]odbyła się 5 kwietnia. Tym razem manifestacje były mniej liczne. Organizatorzy mają nadzieję, że fala wzburzenia zamieni się w ruch społeczny, który przełoży się na wynik kolejnych wyborów. Najwięcej niechęci wśród Amerykanów budzą: radykalna polityka wobec imigracji, drastyczne cięcia w agencjach rządowych, wojna celna, naciski na uniwersytety i media, a także stosunek nowej administracji do wojny w Gazie i Ukrainie.
„Opozycja wobec autorytarnych rządów musi zawsze korzystać z wielu kanałów„ – komentował Steven Levitsky, politolog z Uniwersytetu Harvarda, współautor książki „How Democracies Die”. „Muszą korzystać z sądów tam, gdzie są one dostępne. Muszą korzystać z urn wyborczych, gdy to możliwe, i muszą korzystać z ulic, gdy jest to konieczne – może to kształtować dyskurs medialny, co jest bardzo, bardzo ważne„.