W nocy z 26 na 27 listopada weszło w życie zawieszenie broni między Izraelem a Hezbollahem, będące wynikiem negocjacji między Izraelem i Libanem. Izrael ma dwa miesiące na wycofanie się z południowego Libanu
“W przyszłym roku przeznaczymy 4,6 mld zł na budowę elektrowni jądrowej” – zapowiedział minister finansów Andrzej Domański podczas Campusu Polska Przyszłości.
Minister finansów spotkał się w niedzielę z uczestnikami Campusu Polska Przyszłości odbywającym się na terenach Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w olsztyńskim Kortowie. Domański opowiadał o planach na napędzanie wzrostu gospodarczego Polski. Jego zdaniem najważniejszym wyzwaniem będzie transformacja energetyczna.
„Jeżeli mamy o 40-50 proc. wyższe ceny energii niż w Niemczech, Francji i Hiszpanii, to stanowi to olbrzymie wyzwanie dla polskiego przemysłu” – tłumaczył Domański. Zdaniem ministra finansów receptą są odnawialne źródła energii oraz inwestycje w energetykę jądrową. Zapowiedział, że w przyszłym roku, rząd przeznaczy 4,6 mld zł na budowę elektrowni jądrowej.
Ta jasna deklaracja podważa narrację podsycaną od jakiegoś czasu przez polityków Prawa i Sprawiedliwości. Przekonywali oni, że rząd Donalda Tuska chce porzucić plany o budowie pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej.
„Jest wręcz przeciwnie. W wykazie prac Rady Ministrów jest projekt ustawy, którą zgłosił pełnomocnik do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej Maciej Bando. W nim zawarto plan dofinansowania budowy elektrowni jądrowej kwotą 60 miliardów złotych z budżetu od 2025 do 30 roku. To ma iść na podwyższenie kapitału zakładowego Polskich Elektrowni Jądrowych, czyli tej spółki, która ma budować „atomówkę”. Resztę mamy pozyskać z rynku, przede wszystkim pożyczając pieniądze od Amerykanów. To jest gigantyczny krok naprzód i gigantyczna kwota, która potwierdza, że zmierzamy do przyspieszenia tej inwestycji” – mówił w rozmowie z OKO.press szef działu energetycznego Polityki Insight. Według analityka, elektrownia mogłaby zostać uruchomiona w 2040 roku.
Komunikator Telegram dawał duże poczucie bezpieczeństwa zarówno opozycjonistom walczącymi z autorytarnymi reżimami, jak i pospolitym przestępcom. I właśnie to drugie może zaprowadzić twórcę tego serwisu do francuskiego więzienia
Aresztowany w sobotę 25 sierpnia na lotnisku Le Borquet pod Paryżem rosyjski miliarder technologiczny Pawieł Durow usłyszał zarzuty współudziału m.in. w przestępstwach pedofilskich, praniu brudnych pieniędzy i handlu narkotykami. Durow nie uczestniczył bezpośrednio w żadnym z tych procederów, ale zarzuty są bardzo poważne. Durow ma bowiem odpowiadać jako twórca i właściciel komunikatora Telegram, za pośrednictwem którego dochodziło do wskazanych przez francuskich śledczych przestępstw. A współwinnym ma czynić Durowa to, że konsekwentnie odmawiał współpracy z organami ścigania – przede wszystkim nie udostępniając im danych użytkowników podejrzanych o popełnienie przestępstw.
Aresztowanie Durowa ma spory wpływ na nastroje milionów użytkowników Telegrama. Ten popularny szyfrowany i dający dość wysokie gwarancje anonimowości użytkowników komunikator jest wykorzystywany do bardzo różnych celów.
W zaatakowanej przez Rosję Ukrainie pełni rolę jednego z ważniejszych social mediów – tam na przykład pojawiają się oficjalne oświadczenia władz dotyczące rosyjskich ataków, tam też toczy się spora część ukraińskiej debaty polityczno-społecznej. Rosyjska armia używa z kolei Telegrama jako nieoficjalnego, za to względnie niezawodnego (i uważanego za względnie bezpieczny) kanału komunikacji, gdy zawodzi zwykła wojskowa łączność – co w realiach wojny w Ukrainie zdarza się regularnie. Telegram bywał używany przez polityków opozycji demokratycznej z różnych krajów świata – w tym Polski – jako kanał potencjalnie trudny do infiltracji przez podległe obozom rządowym służby. Telegram jest też jednym z głównych kanałów łączności wykorzystywanych przez obrońców praw człowieka na granicy polsko-białoruskiej.
Jednocześnie jednak – dokładnie z tych samych powodów – jest to również komunikator bardzo powszechnie wykorzystywany przez przestępców. Również z niemal całego świata.
Sam Durow natomiast to postać zarówno kontrowersyjna, jak i niejednoznawcza. Miliarder pozostaje w otwartym konflikcie z władzami Rosji od 2014 roku, kiedy to odmówił udostępnienia im danych użytkowników swego pierwszego serwisu społecznościowego, czyli VKontakte – będącego rosyjskim odpowiednikiem Facebooka. Opuścił wtedy Rosję i od tego czasu jest konsekwentnym krytykiem Putina i putinizmu. Telegram – będący jak na swoje czasy relatywnie bezpiecznym komunikatorem – promował jako idealne narzędzie dla opozycjonistów chcących przeciwstawić się autorytarnym reżimom – w Rosji i nie tylko. Telegram rzeczywiście takim narzędziem był i pod wieloma względami nadal jest – głównie w krajach byłego Związku Radzieckiego, przede wszystkim w Rosji, Ukrainie i Białorusie.
Zarazem jednak Telegram stał się jednym z komunikatorów najczęściej używanych przez przestępców – i to bardzo poważnego kalibru. Polityka władz firmy polegająca na konsekwentnym odmawianiu współpracy z jakimikolwiek organami ścigania poddawana była w związku z tym wielokrotnie ostrej krytyce. A sam Durow znalazł się w rejestrach poszukiwanych przez kilka krajów – niemających nic wspólnego z autorytarnymi reżimami, których monopol informacyjny miał przełamywać Telegram.
2 ofiary śmiertelne i 14 rannych – to bilans nocnego pożaru kamienicy w Poznaniu
Dwóch strażaków poszukiwanych przez wiele godzin w gruzach po pożarze i eksplozji w poznańskiej kamienicy nie żyje. O ich śmierci poinformował na platformie X premier Donald Tusk. „To prawdziwi bohaterowie naszych czasów” – napisał szef rządu.
Pożar w kamienicy na poznańskich Jeżycach wybuchł w nocy z sobotę na niedzielę 25 sierpnia. Przybyli na miejsce strażacy ewakuowali mieszkańców i rozpoczęli akcję gaśniczą. W jej trakcie w kamienicy doszło do dwóch następujących po sobie eksplozji. Spowodowały one zawalenie się wszystkich stropów budynku i ciężkie naruszenie jego konstrukcji. Chwilę po eksplozji ogień ogarnął cały budynek. W wyniku eksplozji i pożaru rannych zostało 11 uczestniczących w akcji gaśniczej strażaków i 3 mieszkańców Poznania. 2 strażaków poszukiwano w gruzach kamienicy jeszcze w niedzielę rano.
„Przez pewien czas mieliśmy z nimi kontakt, ale gdy zawaliły się elementy konstrukcyjne, kontakt się urwał” – mówił Karol Kierzkowski z Komendy Głównej PSP.
W niedzielę przed południem strażakom udało się zlokalizować miejsce, w którym znajdowały się ciała ich zaginionych w trakcie akcji kolegów.
Przyczyna eksplozji nie jest jeszcze znana. W trakcie akcji gaśniczej policja podawała informację, że eksplodowały najprawdopodobniej butle gazowe, straż pożarna na tym etapie nie potwierdza jednak tych doniesień.
Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak poinformował w niedzielę, że pozostałości wypalonej kamienicy zostaną najprawdopodobniej wyburzone.
Czworo dziennikarzy – z Polski, Ukrainy, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych – zostało poszkodowanych w wyniku rosyjskiego ataku rakietowego na jedno z największych miast Donbasu pozostających pod kontrolą Ukrainy
W nocy z soboty na niedzielę 25 sierpnia Rosjanie zaatakowali pociskami rakietowymi Kramatorsk. Jednym z celów był hotel, w którym zwykli zatrzymywać się korespondenci wojenni. W wyniku ataku rannych zostało trzech dziennikarzy – z Ukrainy, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Jeden z nich był przez kilka godzin poszukiwany pod gruzami.
W tym samym ataku, choć nie w hotelu, lekkie obrażenia odniosła przejeżdżająca przez miasto polska dziennikarka Monika Andruszewska, korespondentka wojenna współpracująca m.in. z „Tygodnikiem Powszechnym”. „Trochę pocięło mi tatuaż na prawej ręce, gdzie mam namalowane chabry przeplatane z kłosem zboża, nieprzypadkowo w kolorach ukraińskiej flagi. Po prostu jedziesz po mieście. Po prostu żyjesz. Po prostu oddychasz. Rosjanom to wystarczy, by próbować cię zabić i walnąć Iskanderem tuż obok drogi, którą akurat jedziesz autem, zresztą po obiekcie cywilnym znajdującym się ze 20 metrów dalej” – napisała Andruszewska w relacji w mediach społecznościowych.
Testowy lot statku kosmicznego Boeinga Starliner miał potrwać tydzień. Biorący w nim udział astronauci utkną jednak w kosmosie na 8 miesięcy
Astronauci Suni Williams i Butch Wilmore utknęli na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej w czerwcu. Ich zadaniem miało być pilotowanie lotu testowego statku kosmicznego Starliner zbudowanego przez Boeinga. Lot miał potrwać tydzień. Seria licznych awarii Starlinera pokrzyżowała jednak te plany. Nieprawidłowo działały m.in. silniki statku Boeinga, doszło też do niebezpiecznych wycieków helu. Przez ostatnie tygodnie inżynierowie NASA i Boeinga usiłowali wypracować metody opanowania awarii i umożliwienia astronautom względnie bezpiecznego powrotu na Ziemię. Ostatecznie okazało się, że ryzyko pozostaje zbyt wysokie.
NASA ogłosiło więc decyzję: Astronauci pozostaną na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej aż do lutego – i wrócą kapsułą Space X. Starliner Boeinga opuści zaś Międzynarodową Stację Kosmiczną we wrześniu na autopilocie i podejmie próbę bezzałogowego lądowania na pustyni w stanie Nowy Meksyk. Rzecz jasna według pierwotnych założeń lotu testowego także lądowanie miało się odbyć z załogą na pokładzie.
„Lot testowy z natury nie jest ani bezpieczny, ani rutynowy” – mówił, uzasadniając decyzję o odłożeniu powrotu astronautów na Ziemię administrator NASA Bill Nelson. Podkreślił, że chodzi o elementarne bezpieczeństwo astronautów.
Dyrektor ds. operacji lotniczych NASA Norm Knight stwierdził, że rozmawiał z astronautami w sobotę i że w pełni popierają decyzję o przełożeniu powrotu.
Innej opcji po prostu nie ma. Obecnie na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej zadokowana jest wprawdzie kapsuła Space X, ale jest dla niej miejsce jedynie dla 4 astronautów z załogi stacji, którzy przebywają w kosmosie od marca. Dlatego Williams i Wilmore będą mogli wrócić dopiero następnym „kursem” kapsuły. Na Międzynarodową Stację Kosmiczną zabierze ona tym razem jedynie dwoje, zamiast czworga, astronautów mających stanowić normalną obsadę stacji (role pomocnicze będą w trakcie ich zmiany pełnić właśnie Williams i Wilmore). Dopiero w lutym, zgodnie z kalendarzem lotów na MSK, cała czwórka wróci na ziemie sprawdzoną już metodą.
Starliner jest częścią programu NASA, w ramach którego agencja zamówiła statki kosmiczne w dwóch komercyjnych firmach – Boeing i SpaceX. SpaceX zdołało zrealizować kontrakt, a pierwszy załogowy lot ich kapsuły na Międzynarodową Stację Kosmiczną odbył się w 2020 roku. Od tego czasu statek Space X odbył tę podróż już 9 razy.
Projekt Boeinga poszedł znacznie gorzej – pierwszy bezzałogowy lot testowy z 2019 roku został powtórzony dopiero 3 lata później ze względu na liczne błędy konstrukcyjne. Problemy z obecnym pierwszym testowym lotem załogowym świadczą o tym, że zdecydowanie nie wszystkie problemy udało się inżynierom Boeinga rozwiązać. To kolejny cios w wizerunek koncernu lotniczego zmagającego się i bez Starlinera z ogromnymi problemami.
NASA nie zrywa jednak z Boeingiem – administrator Agencji Bill Nelson stwierdził, że jest „na 100 procent pewien”, że Starliner „jeszcze poleci”.