0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja: Iga Kuch...

Krótko i na temat: najnowsze depesze OKO.press z Polski i ze świata

Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny

Google News

14:16 01-11-2025

Prawa autorskie: Michael JAMSON / AFPMichael JAMSON / AFP

Zamieszki w Tanzanii po wyborach prezydenckich

Wybory prezydenckie w Tanzanii wygrała Samia Suluhu Hassan – rozpocznie teraz swoją drugą kadencję na tym stanowisku. W całym kraju od środy trwają zamieszki.

Co się wydarzyło?

Samia Suluhu Hassan zdobyła około 31,9 mln głosów, co stanowi 97,66 proc. ogółu, a frekwencja wyniosła prawie 87 proc. spośród 37,6 mln zarejestrowanych wyborców w kraju – poinformował w sobotę 01.11 szef komisji wyborczej w Tanzanii.

“Międzynarodowi obserwatorzy wyrazili zaniepokojenie brakiem przejrzystości i zamieszkami, w wyniku którego zginęły setki osób, a setki zostały ranne” – podaje BBC. Zamieszki wybuchły już w środę, podczas głosowania. Protestujący sprzeciwiają się wykluczeniu z wyborów dwóch największych kontrkandydatów prezydenta oraz represjami wobec przeciwników politycznych. Państwowa komisja wyborcza już w kwietniu poinformowała, że do wyborów nie zostanie dopuszczona główna partia opozycyjna Tanzanii, Chadema, za odmowę podpisania kodeksu postępowania wyborczego. Aresztowano również lidera partii Tundu Lissu, oskarżając go o zdradę stanu. To on miał być jednym z kontrnadydatów Samii Suluhu Hassan. Drugim niedopuszczonym do wyborów konkurentem był Luhaga Mpina z partii ACT-Wazalendo.

BBC podaje, że do startu dopuszczono do startu szesnaście partii marginalnych. Żadna z nich nigdy nie cieszyła się znaczącym poparciem społecznym. Tym samym partia Samii, Chama Cha Mapinduzi (Partia Rewolucji) i Tanganyika African National Union (TANU) zdominowały wybory.

Przed wyborami prezydenckimi organizacje działające na rzecz praw człowieka potępiły represje wobec opozycji. Amnesty International mówiła o “fali terroru”, zaginięciach, torturach i zabójstwa działaczy opozycji. Rząd Tanzanii temu zaprzeczał, a urzędnicy zapewniali, że wybory będą “wolne i uczciwe”.

Chadema podała, że w zamieszkach w całym kraju zginęło już 700 osób. Nie ma jednak wiarygodnych danych, które potwierdzałyby te informacje. W całym kraju występują problemy z dostępem do internetu, co utrudnia raportowanie wydarzeń. Rzecznik ONZ ds. praw człowieka Seif Magango poinformował media, że istnieją wiarygodne doniesienia o śmierci co najmniej 10 osób w miastach Dar es Salaam, Shinyanga i Morogoro.

Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres w oficjalnym oświadczeniu wezwał do „przeprowadzenia dokładnego i bezstronnego dochodzenia w sprawie wszystkich zarzutów nadmiernego użycia siły” i wyraził ubolewanie z powodu ofiar śmiertelnych. Również ministrowie spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Kanady i Norwegii wydali wspólne oświadczenie, w którym zaapelowali do władz Tanzanii o zachowanie powściągliwości oraz o poszanowanie prawa do zgromadzeń i wolności wypowiedzi.

W odpowiedzi na zamieszki władze Tanzanii wprowadziły godzinę policyjną.

Jaki jest kontekst?

Samia Suluhu Hassan objęła urząd w 2021 roku jako pierwsza kobieta na stanowisku prezydenta Tanzanii, po śmierci swojego poprzednika Johna Magufuliego. Od 2015 roku była wiceprezydentką.

Kształciła się m.in. studiowała na Uniwersytecie w Manchesterze, gdzie uzyskała dyplom ukończenia studiów podyplomowych z ekonomii. „Rozpoczęła karierę polityczną w 2000 r. w rodzinnym Zanzibarze, półautonomicznym archipelagu, po czym została wybrana do zgromadzenia narodowego w kontynentalnej Tanzanii” – pisała Al Jazeera, kiedy Samia Suluhu Hassan po raz pierwszy objęła stanowisko prezydenta. Teraz rozpoczyna drugą kadencję.

W ubiegłym tygodniu nie tylko Tanzania wybierała prezydenta. Wybory odbyły się również w półautonomicznym archipelagu Zanzibar, który wybiera własny rząd i przywódcę. Wygrał je urzędujący prezydent Hussein Mwinyi z Partii Rewolucji (tej samej partii co Hassan), zdobywając prawie 80 proc. głosów.

Opozycja w Zanzibarze stwierdziła, że doszło do „ogromnego oszustwa” – podaje agencja AP.

Przeczytaj więcej w OKO.press

Przeczytaj także:

12:43 01-11-2025

Prawa autorskie: FOT. TOMASZ SZAMBELAN / Agencja Wyborcza.plFOT. TOMASZ SZAMBELA...

Powstanie pierwszy rezerwat w granicach Wrocławia

We Wrocławiu za trzy lata ma powstać rezerwat na terenie 700 hektarów. Miasto i RDOŚ podpisały w tej sprawie list intencyjny. Ochroną będą objęte pola irygacyjne, przez lata naturalna oczyszczalnia ścieków, a dziś bujne przyrodniczo siedlisko chronionych roślin i zwierząt.

Co się wydarzyło?

„Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska i władze Wrocławia podpisali list intencyjny z w sprawie utworzenia rezerwatu przyrody w jednym z najcenniejszych przyrodniczo obszarów Dolnego Śląska. Trzymajcie kciuki!” – napisał w sobotę (1.11) wiceminister klimatu i środowiska Mikołaj Dorożała. List intencyjny podpisano 30 października, a rezerwat ma powstać na polach irygacyjnych w Osobowicach, w północnej części miasta.

Przez ponad 100 lat ten teren był naturalną oczyszczalnią ścieków. Przepustowość projektowa tej oczyszczalni wynosiła 70 tysięcy m³ na dobę. W latach 70. i 80. wykorzystywano pola irygacyjne bardzo intensywnie, przekraczając ich możliwości. Spowodowało to znaczne zanieczyszczenie Odry, do której trafiały nieoczyszczone ścieki.

W 2001 roku uruchomiono oczyszczalnię ścieków na Janówku, co pozwoliło na odciążenie pól irygacyjnych. Ich wykorzystanie coraz bardziej ograniczano, a w 2015 roku miasto zakończyło zalewanie pól ściekami. Dziś są zasilane wyłącznie wodą z opadów atmosferycznych.

Pola irygacyjne zajmują ponad tysiąc hektarów, na których bujnie rozwija się przyroda. Rezerwat ma powstać na 700 hektarach.

„Pola irygacyjne to dowód na to, że przyroda potrafi się odbudować. Jeśli damy jej czas i odpowiednie warunki, powraca z ogromną siłą. Zależy nam, by chronić ten proces i wzmocnić go poprzez świadome działania” – komentował prezydent Wrocławia Jacek Sutryk podczas podpisywania listu intencyjnego.

Profesor Marcin Kadej z Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego wyjaśniał: „Dostarczyliśmy twardych danych dotyczących tego miejsca, jego potencjału. W trakcie inwentaryzacji obserwowaliśmy aktywność zwierząt, wyszukiwaliśmy stanowiska roślin i mapowaliśmy siedliska. Czasami wspieraliśmy się technologią, np. fotopułapkami, które rejestrowały zachowania zwierząt. Pola irygacyjne to żywy, złożony ekosystem, który po latach eksploatacji sam rozpoczął proces regeneracji. To unikatowa przestrzeń, gdzie w granicach dużego miasta można zaobserwować pełne spektrum zjawisk przyrodniczych – od sukcesji roślin po powrót rzadkich gatunków ptaków”.

Występuje tam co najmniej 180 gatunków zwierząt. Wśród nich są 22 ssaki objęte ochroną – to m.in. bóbr europejski i nietoperze (w tym mopek zachodni oraz karlik drobny). Są także cztery chronione gatunki gadów – m.in. jaszczurka zwinka i jaszczurka żyworodna oraz 10 chronionych gatunków płazów – ropucha zielona, kumak nizinny, rzekotka drzewna. Na polach irygacyjnych zaobserwowano również cenne gatunki ptaków, w tym derkacza, bociana białego, błotniaka stawowego, łabędzia krzykliwego, czaplę białą, żurawia i gąsiorka.

Portal Wroclaw.pl wylicza, że wśród roślin na polach irygacyjnych odnotowano 428 gatunków, w tym 19 cennych i sześć objętych ochroną prawną, jak czosnek kątowy i wężowy, salwinia pływająca, róża francuska czy turzyca Bueka – gatunek uznany dotąd za wymarły na Dolnym Śląsku.

Urząd miasta planuje zbudowanie na tym terenie ścieżek spacerowych, żeby z pól mogli korzystać mieszkańcy, nie szkodząc jednocześnie przyrodzie. W rezerwacie będzie obowiązywać zakaz spacerowania poza wyznaczonymi ścieżkami.

Podpisanie listu intencyjnego to dopiero początek drogi do powołania rezerwatu. Wrocław ma przygotować dokumentację oraz uregulować gospodarkę wodną na tym terenie. RDOŚ zobowiązał się do opracowania m.in. dokumentów wyznaczających zadania ochronne czy plan ochrony. Rezerwat może powstać oficjalnie za trzy lata – podaje urząd miasta.

Jaki jest kontekst?

Rezerwaty to – obok parków narodowych – najskuteczniejsza forma ochrony przyrody. W sumie na terenie Polski znajduje się ponad 1650 rezerwatów, które pokrywają zaledwie 0,6 proc. powierzchni kraju.

Jak pisał w OKO.press Wojciech Kość, na początku XXI nastąpił regres w tworzeniu rezerwatów przyrody. W latach 2002-2023 powstawało nie więcej niż 20 rezerwatów rocznie. Prawdziwą zapaść przyniosły lata 2013-2022, czyli końcówka drugiego rządu Platformy Obywatelskiej i praktycznie całe dwie kadencje Prawa i Sprawiedliwości. Wówczas rocznie powstało nie więcej niż 10 rezerwatów, a bywały lata, kiedy powstawało ich mniej niż pięć (i nie były to tylko lata pandemii Covid-19).

Przeczytaj także:

Ostatnie dwa lata to boom na tworzenie rezerwatów. To tereny zwykle mniejsze niż parki narodowe (z wyjątkami, jak powołane w woj. świętokrzyskim Bliżyńskie Lasy Naturalne, zajmujące 3 tys. ha) i łatwiejsze w utworzeniu – nie wymagają ani zgody wszystkich samorządów, ani specjalnej ustawy. W przypadku parków narodowych samorządy mają prawo weta, a na ich powołanie musi się zgodzić rząd, Sejm, Senat i prezydent.

W 2024 roku powołano 57 rezerwatów. W 2025 roku – aż 70. W niecałe dwa lata powołano więc mniej więcej tyle rezerwatów przyrody, ile łącznie w latach 2008-2022.

Przeczytaj więcej w OKO.press

Przeczytaj także:

10:41 01-11-2025

Prawa autorskie: Jim WATSON / AFPJim WATSON / AFP

Premier Kanady przeprasza Trumpa za spot o cłach

Mark Carney, rozmawiając z dziennikarzami w sobotę po uczestnictwie w szczycie Azji i Pacyfiku w Korei Południowej, powiedział, że prywatnie przeprosił prezydenta USA za spot krytykujący amerykańskie cła.

Co się wydarzyło?

Premier Kanady i prezydent USA spotkali się na szczycie Azji i Pacyfiku w Korei Południowej. „Przeprosiłem prezydenta” – przyznał Mark Carney.

Chodzi o spot telewizyjny, zamówiony przez premiera Ontario Douga Forda – konserwatywnego polityka, którego czasami porównuje się do Trumpa. Prowincja Ontario najmocniej odczuwa skutki eskalacji wojny handlowej między USA a Kanadą, dlatego spot mocno uderzał w politykę Stanów Zjednoczonych.

Wykorzystano w nim fragment wypowiedzi byłego prezydenta Ronalda Reagana, mówiącego, że cła są przyczyną wojen handlowych i katastrof gospodarczych. W odpowiedzi na emisję spotu Trump ogłosił zwiększenie taryf celnych na towary z Kanady o 10 proc. Waszyngton wstrzymał również rozmowy handlowe z Kanadą.

„Powiedziałem Fordowi, że nie chcę kontynuować [emitowania] tej reklamy” – powiedział Mark Carney.

Donald Trump był pytany w piątek 31.10 o spotkanie z premierem Kanady i mówił o „miłej rozmowie” z Carneyem. „Bardzo go lubię, ale to, co zrobili, było złe” – powiedział. „Przeprosił za to, co zrobili ze spotem, bo był fałszywy” – dodał.

Mimo przeprosin, Trump w piątek nadal twierdził, że Stany Zjednoczone i Kanada nie wznowią rozmów handlowych.

Jaki jest kontekst?

W minutowym spocie zawarto zdjęcia pracowników i ich rodzin, nowojorskiej giełdy papierów wartościowych, a także statków towarowych i dźwigów pod flagami USA i Kanady. Towarzyszy temu przemówienie byłego prezydenta USA Ronalda Reagana z kwietnia 1987 roku. Mówi w nim: "Kiedy ktoś mówi: »Nałóżmy cła na import z zagranicy«, wygląda to na patriotyczne zachowanie polegające na ochronie amerykańskich produktów i miejsc pracy. Czasami, przez chwilę, to działa, ale tylko przez krótki czas. Ale w dłuższej perspektywie takie bariery handlowe szkodzą każdemu amerykańskiemu pracownikowi i konsumentowi.

Wysokie cła nieuchronnie prowadzą do odwetu ze strony państw obcych i wywołania zaciekłych wojen handlowych. Wtedy następuje najgorsze: rynki się kurczą i załamują, firmy i gałęzie przemysłu upadają, a miliony ludzi tracą pracę.

Na całym świecie rośnie świadomość, że drogą do dobrobytu wszystkich narodów jest odrzucenie protekcjonistycznego ustawodawstwa i promowanie uczciwej i wolnej konkurencji. Miejsca pracy i wzrost gospodarczy w Ameryce są zagrożone".

Napięcia między Kanadą a USA związane z podwyżkami ceł, trwają od kilku miesięcy.

Jak pisaliśmy w OKO.press, tuż po objęciu stanowiska prezydenta USA Donald Trump rozpoczął wojnę handlową, podnosząc cła wobec niemal wszystkich państw na świecie, w tym także Kanady i Unii Europejskiej. W marcu Waszyngton nałożył 25 proc. cło na import kanadyjskich towarów, w tym drewna, stali, aluminium i samochodów. Kanada w odpowiedzi również podwyższyła cła na amerykańskie towary. W sierpniu Trump znów podniósł cła, tym razem do 35 proc.

Przeczytaj także:

„W tym szaleństwie nie ma metody. Jest za to czysty i pozbawiony hamulców gniew, którego konsekwencją jest autodestrukcja” — komentował działania Trumpa ekonomista dr Tomasz Makarewicz w tekście dla OKO.press.

Przeczytaj także:

Przeczytaj więcej w OKO.press

Przeczytaj także:

09:12 01-11-2025

Prawa autorskie: Elena COVALENCO / AFPElena COVALENCO / AF...

Kierunek: Europa. Mołdawia ma nowego premiera

Mołdawski parlament przegłosował w piątek 31.10 nominację Alexandru Munteanu na premiera. Jego najważniejszym zadaniem będzie wprowadzenie Mołdawii do UE.

Co się wydarzyło?

Munteanu otrzymał tydzień temu nominację od prezydentki Mołdawii Mai Sandu. W piątek – 31 października – parlament zatwierdził powołanie go na stanowisko premiera. „Mamy niepowtarzalną okazję, aby stać się rządem, który wprowadzi Mołdawię do Unii Europejskiej” – powiedział Munteanu przed głosowaniem parlamentarnym, w którym uzyskał poparcie 55 ze 101 posłów.

Nowy premier Mołdawii to człowiek bez politycznej przeszłości. Jest biznesmenem i ekonomistą, spędził 20 lat poza Mołdawią, ma obywatelstwo mołdawskie, rumuńskie i amerykańskie. Nie jest członkiem ugrupowania rządzącego – Partii Działania i Solidarności (PAS). W latach 90. pracował w Narodowym Banku Mołdawii, później w Banku Światowym i funduszach inwestycyjnych w Ukrainie.

Sandu, nominując Alexandru Munteanu, życzyła mu zbudowania gabinetu, który „spełni najważniejsze oczekiwania obywateli: zapewni pokój, przygotuje kraj do przystąpienia do UE, wzmocni gospodarkę i podniesie poziom życia ludzi”.

Priorytetami nowego premiera mają być „Unia Europejska, pokój, wzrost”. Munteanu zasugerował również, że Kiszyniów podejmie próbę rozwiązania długotrwałego sporu z Naddniestrzem, gdzie na początku lat 90. prorosyjscy separatyści wypowiedzieli krótką wojnę – podaje Reuters. Według premiera przystąpienie do UE bez ponownej integracji Naddniestrza jest „teoretycznie możliwe”, ale dodał, że mimo tego będzie pracował nad rozwiązaniem sporu.

Jaki jest kontekst?

Mołdawianie do urn poszli 28 września 2025 r. Przy 52 proc. frekwencji – nieco niższej niż przy zeszłorocznej drugiej turze kampanii prezydenckiej – czyli niecałych 1,6 milionach głosujących (w tym dużej diaspory) – wybrano nowy skład Parlamentu. Zdecydowanym zwycięzcą okazała się proeuropejska Partia Działania i Solidarności, która będzie rządziła samodzielnie.

„To prawdopodobnie najbardziej proeuropejski Parlament w historii Mołdawii, w którym druga kadencja PAS ma umocnić kurs na Europę, dążyć do przyspieszonego członkostwa w UE i dalej ograniczać prorosyjskie wpływy. Wynik ten zdaje się też zabezpieczać obiecane przez UE miliardy euro, które mają być przekazane w tym i kolejnych latach na rozwój Mołdawii” – pisał w OKO.press Paweł Jędral.

Przeczytaj także:

Jędral wskazywał również, że kampanii wyborczej towarzyszyły bardzo ostre próby ingerencji ze strony rosyjskich służb i prowokatorów: cyberataki na infrastrukturę publiczną, próby kupowania i fałszowania głosów, rekrutacja bojówek, które miały organizować zamieszki, alarmy bombowe (wszystkie fałszywe) oraz olbrzymia fala dezinformacji.

„Na przykład dwa tygodnie przed wrześniowymi wyborami pojawiło się deepfake’owe wideo z zapowiedzią premiera, że od jutra ceny gazu zostaną obniżone o połowę. Ten fejk sprawił, że ludzie myśleli: »OK, jutro będzie taniej«, a kiedy nic się nie zmieniło, wściekali się i zaczęli obwiniać władze” – mówił w OKO.press Mihai Avasiloaie, redaktor naczelny mołdawskiej strony Stop FALS. Jednym z najbardziej absurdalnych dezinformujących przekazów była informacja, że Maia Sandu miała organizować darmowy koncert Stinga, Kanye Westa, Jennifer Lopez i Shakiry za olbrzymie publiczne środki. Potem pojawił się kolejny fake, że go odwołała. Tymczasem – oczywiście – żadnego koncertu nie było w planach.

Przeczytaj także:

Żeby temu przeciwdziałać, w dniach poprzedzających wybory oraz podczas samych wyborów aresztowano około 100 osób. Nakładano grzywny i dyskwalifikowano kandydatów i partie prorosyjskie. Prowadzono też działania, które – pod pozorem zabezpieczenia przejrzystości wyborów lub prac drogowych – utrudniły efektywnie głosowanie części potencjalne prorosyjskich wyborców. Te działania jednak wzbudzały opór także u wyborców proeuropejskich.

Przeczytaj więcej w OKO.press

Przeczytaj także:

08:13 01-11-2025

Prawa autorskie: Google MapsGoogle Maps

Ukraińcy wyłączają prąd w mieście w obwodzie moskiewskim

Nocne, kolejne już ataki dronowe na obwód moskiewski doprowadziły nie tylko do zablokowania pracy lotnisk. Mieszkańcy aglomeracji moskiewskiej doświadczyli, czym jest blackout. Trump ustalił, że ma dość Tomahawków, by podzielić się z nimi w przyszłości z Ukrainą.

Co się zdarzyło?

Na filmikach w mediach społecznościowych widać, jak w nocy z 31 października na 1 listopada miasta aglomeracji moskiewskiej ogarniają ciemności – takie same, jak w czasie tej wojny ogarniają ukraińskie miasta, a rosyjska propaganda ukazuje to jako sukces „Specjalnej Operacji Wojskowej”. Władze oficjalnie przyznały się do awarii, a wcześniej – do zestrzelenia dronów lecących nad Moskwę. Informacje o skutecznym ataku podają Ukraińcy. Propaganda Kremla przyznała, że światło zgasło w mieście Żukowski, 40 km od centrum Moskwy:

„W wielu domach przy kilku ulicach nie ma prądu. Na przykład nie ma prądu na ulicach Tupolewa, Amet-chana-Sultana, Niżegorodskiej, Sierowa, Kaługiny, Czkalowa i Garnajewa, Komsomolskiej, Grinczika i Osipenko.

Ponadto, oświetlenie uliczne również nie działa, a w kilku rejonach występują przerwy w dostawie prądu. Jak potwierdzono na kanale Telegram , w wielu miejscach doszło do przerw w dostawie prądu z powodu awarii sieci energetycznej.

»Z powodu automatycznego wyłączenia urządzeń 10 kV nastąpiło zakłócenie w dostawie energii elektrycznej do niewielkiej liczby odbiorców w mieście Żukowski w obwodzie moskiewskim. Inżynierowie energetyki obwodu moskiewskiego Rosseti wykonują obecnie prace związane z przywracaniem zasilania awaryjnego. W prace zaangażowane są dwie brygady: sześciu specjalistów i dwa pododdziały specjalistycznego sprzętu. Pełne przywrócenie zasilania nastąpi w ciągu 1,5 godziny« – zapewniło TASS biuro prasowe PJSC Rosseti Obwód moskiewski”.

Od początku tego tygodnia rosyjski MON potwierdza zestrzelenie nad Rosją co najmniej 100-200 dronów dziennie, w sumie miało ich być 1700, Ukraińcy, którzy 31 października poinformowali o 160 udanych trafieniach w rosyjskie rafinerie od początku roku, teraz najwyraźniej koncentrują się na systemie energetycznym. Dzień wcześniej trafili pociskami Neptun elektrociepłownię w Orle, pozbawiając miasto prądu i ogrzewania. Uderzyli też w podstacje energetyczne w Briańsku i Włodzimierzu. Po raz kolejny trafili też rafinerię w Jarosławiu. Ataki dronowe na obwód moskiewski trwały w tym tygodniu praktycznie każdej nocy.

Atak dronowy na Rosję miał być tej nocy wyjątkowo duży. Miał te z doprowadzić do uszkodzenia rurociągu-pierścienia (Kolcewoj) wokół Moskwy.

Jaki jest kontekst?

Wojna Putina, jaką wypowiedział Ukrainie, sięga coraz dalej w głąb Rosji.

31 października CNN ustalił w Pentagonie, że dostawa Tomahawków dla Ukrainy jest możliwa i nie zagrozi zdolnościom obronnym USA. To kolejna próba wywarcia presji na Moskwę. O tym, że USA mogą wzmocnić Tomahawkami zdolności Ukrainy do sięgania w głąb Rosji, Donald Trump zaczął mówić w październiku, kiedy stało się jasne, że sierpniowe spotkanie Putin-Trump na Alasce nie doprowadziło do zakończenia wojny. Groźba poskutkowała, bo Putin zadzwonił do Trumpa i umówili się na kolejne spotkanie, tym razem w Budapeszcie. Wtedy Trump powiedział, że Ukraina „raczej” Tomahawków nie dostanie, bo sama Ameryka potrzebuje ich do własnej obrony.

Więcej o szczegółach rozgrywki z Tomahawkami pisaliśmy w tej analizie:

Przeczytaj także:

Do spotkania w Budapeszcie nie doszło, bo Moskwa odrzuciła propozycję Trumpa, by zawrzeć rozejm na linii frontu w Ukrainie. Jak pisze niezależna rosyjska Meduza, Kreml gotów jest zakończyć wojnę tylko po kapitulacji Ukrainy. Chodzi o to, by straty terytorialne i inne ograniczenia nałożone na Ukrainę, były co najmniej tak duże, by doprowadzić do protestów i załamania się władzy w Kijowie. W ten sposób po wojnie Moskwa mogłaby przejąć kontrolę nad Ukrainą a Putin nadal mógłby mówić o sukcesie.

Ponieważ Trump obstaje przy natychmiastowym rozejmie i nałożył na Rosję pierwsze w tej kadencji dotkliwe sankcje gospodarcze, Putin zaczął grozić. Odwołanie spotkania w Budpapeszcie, które propaganda Kremla nazwała majstersztykiem dyplomacji Putina, było dlań ciężkim ciosem – dlaczego tak jest, pisaliśmy tu:

Przeczytaj także:

Upokorzony Putin zarządził więc manewry z użyciem broni atomowej, a następnie ogłosił, że sukcesem zakończyły się testy dwóch nowych pocisków zdolnych do przenoszenia broni jądrowej: międzykontynentalnego Buriewiestnika o nieograniczonym zasięgu i drona morskiego Posejdona „zdolnego niszczyć całe państwa”.

Na Trumpie to nie zrobiło wrażenia, bo – jak powiedział – ma u wybrzeży Rosji okręt podwodny z bronią jądrowa, więc nie musi się zajmować wymyślaniem rakiet nieograniczonego zasięgu. Jednocześnie jednak zapowiedział, że wznowi testy jądrowe. To już wyraźnie zaniepokoiło Moskwę, która powtarza, że nie jest zainteresowana „nowym wyścigiem zbrojeń” (powód jest oczywisty – jej gospodarka tego nie wytrzyma). Rzecznik Putina powiedział, że testy z Posejdonem i Buriewiestnikiem nie mogą być powodem do zniesienia moratorium na testy jądrowe, bo Rosja nie złamała tu żadnych ustaleń z USA. Jej testy dotyczyły tylko mechanizmów w pociskach.

Tymczasem jednak Reuters ustalił 31 października w Białym Domu, że powodem zniesienia moratorium jest to, ze zdesperowana Moskwa zaczęła używać w Ukrainie inną broń objętą traktatowymi ograniczeniami – użyła rakiety 9M729. Miała to od sierpnia zrobić 23 razy. Pocisk ma zasięg do 2500 km, łamie więc postanowienia traktatu INF o zakazie używania pocisków balistycznych o średnim zasięgu z 1987 r.